Follett, nie Follett?
Tak słabej powieści, jak "Zamieć" Folletta nie czytałem już chyba dawno! Rzecz jest tak sztuczna, tak przeładowana sztucznymi, dziwnymi postaciami brnącymi przez równie sztuczną fabułę, że momentami miałem wrażenie, iż nie napisał tego ten sam Follett, którego chociażby "Igłę" połknąłem onegdaj jednym haustem!
W czym rzecz zatem? Laboratorium zajmujące się produkcją szczepionek przeciwko zabójczym i niebezpiecznym wirusom i grupa ludzi, którzy wykradają z niego Madobę, najbardziej niebezpieczny ze znajdujących się tam wirusów. Firma staczająca się w kierunku ekonomicznego niebytu. Firma czekająca niecierpliwie na dopływ dużej gotówki z zewnątrz, gdy tymczasem właściciel firmy - starszy już mężczyzna (czasami podczas czytania odnosiłem wrażenie, że swego rodzaju alter ego Folletta) dojeżdża do pracy ni mniej, ni więcej, a ferrari, Toni Gallo, kobieta odpowiedzialna za bezpieczeństwo firmy, jest natomiast szczęśliwą posiadaczką porsche. Naturalnie jest też biedna Toni zauroczona i zakochana, nieśmiało i naiwnie, prawie dziewiczo i platonicznie, w swoim trzy razy starszym szefie. Nie klei się to wszystko od samego początku do - niestety nie tak rychłego, bo książka ma prawie 450 stron (Wydawnictwo Albatros, 2005) - końca.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.