Dodany: 01.05.2013 22:15|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

1 osoba poleca ten tekst.

"AGUTI w LITERATURZE" - KONKURS nr 162


Przedstawiam KONKURS nr 162, który przygotował Sherlock:



"Aguti w literaturze"

Różne zwierzęta występowały w konkursach. Tym razem bohaterem konkursu jest aguti.
Jest trzydzieści fragmentów konkursowych. Można zdobyć punkt za autora fragmentu i punkt za tytuł książki; łącznie jest zatem sześćdziesiąt punktów do zdobycia.
Subtelne mataczenia na forum są dozwolone, ale nie używajmy czołgów.

Odpowiedzi proszę przesyłać na adres: [...] (w tytule maila proszę podać swój nick biblionetkowy i kolejny numer maila).
W mailu możecie też poprosić mnie o informację o tym, które z tych książek macie w swoich biblionetkowych ocenach.
Ostateczny termin nadsyłania odpowiedzi to 13 maja, godz. 23.59.

Laureatem zostanie osoba, która uzyska największą liczbę punktów.
Przy równej liczbie punktów o kolejności decydować będzie, kto wcześniej uzyskał swój ostatni punkt konkursowy.
Życzę wszystkim miłej zabawy!

Uwaga: Odpowiedzi nie umieszczamy na forum! Przysyłamy je mailem!





1.


  Przez dwa następne dni jangada płynęła to prawą, to lewą stroną rzeki, zależnie od usytuowania głównego nurtu, ani razu nie ocierając się o żadną podejrzaną przeszkodę.
  Pasażerowie przyzwyczaili się już do nowego trybu życia. Jan Garral, pozostawiając synowi pieczę nad wszystkim, co dotyczyło handlowej strony ekspedycji, przebywał najczęściej w swoim pokoju, pisząc i rozmyślając. Nawet Yaquicie nie mówił nic o tym, co pisze, a tymczasem rzecz nabierała rozmiarów prawdziwego memoriału.
  Benito wspólnie z pilotem ustalał kurs, mając jednocześnie baczenie na wszystko. Yaquita z córką i Manoel utworzyli jakby osobną grupę, już to rozprawiając o planach na przyszłość, już to spacerując, jak mieli w zwyczaju w parku fazendy. Było to naprawdę takie samo życie jak w Iquitos, łącznie z tym, że Benito mógł się oddawać swemu ulubionemu polowaniu. Wprawdzie brakowało mu puszczy z jej drapieżnikami, zającami aguti, dzikimi świniami pecari, kapibarami o smakowitym mięsie, ale nad brzegami latały przecież stada ptaków, które nie bały się nawet siadać na jangadzie. Jeśli tylko mogły figurować w jadłospisie jako dziczyzna, Benito strzelał do nich; w tym wypadku Minha nie oponowała, gdyż leżało to w interesie wszystkich.



2.


  Kallolo wytłumaczył nam, że gdy palmę włoży się do wody — miąższ, który znajduje się wewnątrz łodygi, zgnije szybko i łatwo można go wydobyć, tak że powstanie w środku rura o gładkich ściankach. Mniejsza palemka była bardzo delikatna, gruba mniej więcej na palec; druga natomiast miała około półtora cala średnicy. Cieńsza miała być wsunięta do grubszej po to, aby zabatana nie mogła się wygiąć.
  Po trzech dniach moczenia palemek w wodzie Kallolo mógł już usunąć ze środka miąższ, który zaczął gnić. Potem umocował na jednym końcu drewniany ustnik w kształcie kielicha i obwiązał spiralnie całą rurę długim, płaskim czarnym paskiem z kory palmy pnącej. Między innymi materiałami przyniósł także trochę czarnego wosku, którym wysmarował rurkę z zewnątrz. Zrobiona w ten sposób dmuchawka rozszerzała się u wylotu, podczas gdy ustnik znajdował się w części zwężonej. Szerszy koniec został następnie zabezpieczony przed pęknięciem; do tego celu posłużył pierścień ochronny, wycięty z łupiny orzecha. Mniej więcej w odległości dwóch stóp od ustnika umocowana została para zębów aguti, zastępujących muszkę.



3.


  Założyliśmy bazę wypadową w niewielkim miasteczku nad rzeką Paragwaj. Stamtąd biegła w głąb kraju linia kolejowa; wypaczone szyny dzieliła odległość zaledwie dwóch stóp i po tym chwiejnym, niebezpiecznym torze kursowały pociągi Ford Eight. Zapuszczaliśmy się owym niewygodnym środkiem komunikacji dość daleko w głąb Paragwaju, poszukując okazów. Kolej zbudowano na nasypie, który był zapewne jednym z nielicznych wzniesień na tych terenach — i wszystkie zwierzęta używały go jako gościńca. Jadąc w niewielkim wagonie, widziałem wśród zieleni setki niezwykłych ptaków: tukany o dużych, śmiesznych dziobach, skaczące i przemykające po gałęziach drzew; przechadzające się po polach kariamy, podobne do szarych indyków; oraz piękne, czarno-białe muchołówki i kolibry, których wszędzie było pełno. Czasami, gdy tory skręcały, natykaliśmy się nagle na jakieś zwierzę. Mógł to być pancernik albo aguti, które wygląda jak gigantyczna świnka morska o czerwonawej sierści, a jeśli mieliśmy szczęście, udawało się nam zobaczyć wilka grzywiastego, potężne zwierzę o długich, smukłych łapach i zmierzwionym rudym futrze.



4.


  Kto zawsze pragnął się uczyć, a nie mógł, przychodził z wieścią, że Samuel jest w Anglii, że studiuje medycynę, że stał się sławnym lekarzem, że z całego świata zjeżdżają się chorzy, by się u niego leczyć. Kto marzył, także powiedział swoje: „To nie jest takie pewne, on jest we Włoszech; dyryguje orkiestrą symfoniczną w Rzymie. Udało mu się schwycić wszystkie rozproszone dźwięki i teraz rozbrzmiewa sto instrumentów, na których gra stu profesorów pod jego batutą, którą na pewno zrobił sam z drewna granatowca". Ten, co przez całe życie chodził w mundurze, mówił: „Przebywa w Rosji, jest radzieckim generałem. Walczy na Ukrainie. Widziałem jego zdjęcie; na arabskim koniu, z szablą uwieszoną nad głową, a za nim wzgórze porośnięte białymi brzozami". Ach! jak to dobrze, że Samuel odszedł, wszyscy uczynilibyśmy to samo!
  I było tak, jakby pozostał wśród nas i jakby zabrał z sobą jakąś część nas wszystkich.
  Ale teraz, przed paru dniami, zaczął przychodzić tu, do wsi, ten Niemiec, którego imienia nawet nie wspomnę. To pierwszy korkowy hełm, podszyty białym materiałem i pierwsze krótkie spodnie, jakie pchają się do naszej wioski.
  Jest naturalnie podróżnikiem. Ma poza tym własne pieniądze i krąży po świecie badając różne rzeczy. Mieszka oczywiście w hotelu „Bryza", i miejscowa gazeta poświęciła mu nawet całą pierwszą stronę.
  Wszystko byłoby bardzo dobrze, ale zdarzyło się, że przedwczoraj poszedł z Pedrem w pole. Pedro poluje na aguti w porze posuchy i zna wzgórze, więc nabił głowę Niemca jaskiniami, których nawiasem mówiąc nie ma tak wiele ani nie są znowu takie duże.



5.


  To prawda, nie byliśmy typowymi rozbitkami, ktoś nas tu w końcu powinien był odnaleźć, sto dwadzieścia ubezpieczonych osób to nie szpilka i gazety musiały już podnieść alarm. Oczekując pomyślnego ukończenia poszukiwań mieliśmy dach nad głową, banany i wodę, miałem też w kieszeni dwie paczki papierosów, jedno pudełko „Sportów", które zwykle palę i jedno pudełko „Rarytasów": zawsze nimi częstuję zagranicznych znajomków. Paliłem więc od czasu do czasu, pomyślałem sobie również, że dobrze byłoby spożyć zająca, Pięta zrobił nawet sidła z łyka znalezionego w szałasie, ale aguti nie chciały się w nie łapać, trudno, pozostawały nam banany i godziny zajęć okolicznościowych. Z szałasu naszego roztaczał się widok na małą zatokę w zachodniej części wyspy, w słońcu świecił tam szczątek ogona Super-Constellation, wciągnęliśmy go na brzeg wspólnymi siłami, kosztowało to nas wiele trudu, ale — choć z kabin wydobyć mogliśmy jedynie dwa małe ręczniki i duże ilości papieru toaletowego — był to zabieg konieczny. Lśniąca powierzchnia ogona stanowiła widoczny znak dla pilotów krążących nad miejscem katastrofy.



6.


  Pietrek uważał widocznie, że dość już napatrzyłem się na pancernika, bo odłożył go i podstawił mi pod nos kolejny eksponat.
  — Aguti, aguti, on bardzo dobry! — wołał przy tym.
  Oczywiście. Jakże mogłem nie poznać od razu?! Zachwycałem się kiedyś w warszawskim zoo zwierzątkiem wielkości królika, o pięknym złocistym futerku. Gryzoń ten wydawał mi się szczególnie sympatyczny, bo lubię wiewiórki, a właśnie aguti, jeśli dostanie owoc lub inny smaczny kąsek — trzyma go w przednich łapkach dokładnie tak jak rudzielec naszych lasów. Aguti żyją parami, łatwo się oswajają i są dość ufne wobec ludzi. Te trzy zwierzątka u moich stóp drogo za tę ufność zapłaciły.
  Indianie odeszli zadowoleni. Pietrek zabrał zwierzęta, a pan Mieczysław mnie — na drinka.



7.


Chwile tych rozmyślań odnajdywał Darwin w ciszach wieczornych przystanków i noclegów pod gołym niebem, które mu tak smakowały. Zwłaszcza zapamiętał sobie pierwszy nocleg, zaraz po minięciu drzewa „Walleechu". „Śmiertelna cisza równiny, psy pilnujące obozu, cygańska grupka gauchów, ścieląca sobie posłanie wokół ogniska, pozostawiły w mej pamięci — pisze w swoich notatkach — ostro zarysowany obraz tej pierwszej nocy..."
  W dzień rozpraszały jego uwagę zjawiska przyrody, zwierzęta coraz to spotykane na drodze: pędzące jelenie i guanaki, i przemiłe aguti — które dzisiaj skaczą, jak to sam widziałem, po zielonych trawnikach ogrodu zoologicznego w Buenos Aires — a wówczas budziły podziw młodego przyrodnika swoją zajęczą mordką i sarnimi nóżkami. Zamyślenie Darwina przerywały jednocześnie i rozmowy, i zabawy pięciu gauchów, z których tylko jeden przekroczył czterdziestkę i pouczał zarówno swych młodych towarzyszy, jak i obu Anglików, dzieląc się swoimi stepowymi doświadczeniami. W drodze tej poznał przyszły autor dzieła „O powstawaniu gatunków" niezwykłą zręczność stepowych pasterzy w sposobie używania przez nich osławionych „bolas", dwóch kamiennych kul na sznurkach, które umiejętnie rzucone oplątywały nogi uciekającego w znacznej nawet odległości zwierzęcia.



8.


  — Byłeś w błędzie, pierwsi ludzie nie znali innego pożywienia prócz soku drzew i kory — odparł szaman. — Maniok i inne pożyteczne rośliny nauczyli się uprawiać znacznie później.
  — A któż ich tego nauczył?
  — Było to tak! Pewnego razu głodny stary Indianin chodził po lesie szukając jadalnej kory. W gąszczu przypadkiem natrafił na aunhoku, czyli drzewo posiadające liście rośliny manioku. Korzenie manioku spadały na Indianina, ale on nigdy nie widział takiego drzewa i nie wiedział, co ono rodziło. Owo drzewo rosło w przesiece. Indianin zauważył, że było strzeżone przez różne zwierzęta. Zaczął zastanawiać się, co powinien uczynić. Wtedy właśnie nadszedł mądry aguti. Starzec zdziwił się, ponieważ aguti zaczął zjadać korzenie, które spadały z drzewa. Korzenie manioku wówczas nie posiadały skóry. „Co ty jesz?" — zapytał starzec, a aguti odparł: „Maniok". Aguti powiedział potem, żeby ludzie oczyścili pole pod uprawę. Starzec zwołał więcej Indian, a gdy ci przygotowali pole, aguti polecił im ściąć aunhoku. Indianie ścięli je kamiennymi toporkami. Drzewo wkrótce upadło, wtedy wszystkie zwierzęta obstąpiły je i zabrały się do jedzenia. Starzec zobaczył, że każda gałąź rodziła co innego. Na jednej rosły banany, na drugiej trzcina cukrowa, na innej pataty, a jeszcze na innej turu, czyli trucizna. Aguti powiedział Indianom, żeby ucięli po jednej gałęzi i zasadzili je na polu. W ten sposób Indianie nauczyli się uprawy różnych roślin i już nigdy nie byli głodni.



9.


  W drugiej połowie września koloniści dużo polowali, co skłoniło [P.] do uporczywego domagania się broni palnej, którą jakoby inżynier miał mu obiecać. Ten zaś wiedząc, że bez specjalnych narzędzi produkcja nadającej się do użytku strzelby jest prawie niemożliwa, wycofał się z obietnicy i odkładał sprawę na później. Zaznaczał przy sposobności, że można jeszcze zaczekać, bo [H.] i [G. S.] stali się znakomitymi łucznikami i że od ich strzał padają wszelkiego rodzaju wyśmienite zwierzęta — aguti, kangury, kapibary, gołębie, dropie, dzikie kaczki i bekasy. Ale uparty marynarz nie chciał o tym słyszeć i nie zamierzał dać spokoju inżynierowi, dopóki ten nie spełni jego życzenia. Podtrzymywał go zresztą w tych żądaniach [G. S.].
  — Jeżeli na wyspie, jak można przypuszczać — mówił — gnieżdżą się dzikie zwierzęta, trzeba pomyśleć o tym, by je wybić i wytępić. Może nadejść chwila, kiedy ta sprawa stanie się najpilniejszą.
  Jednakże w tym czasie [C. S.] pochłaniała nie tyle sprawa broni palnej, co kwestia ubrania. To, co koloniści mieli na sobie, przetrzymało wprawdzie pierwszą zimę, ale do następnej już nie dotrwa. Za wszelką cenę trzeba zdobyć skóry zwierzęce lub wełnę, a ponieważ nie brakło na wyspie muflonów, trzeba było pomyśleć nad sposobem utworzenia z nich stada, które można by hodować dla potrzeb kolonii. Zagroda dla zwierząt domowych i kurnik dla ptactwa, słowem, założenie w jakimś punkcie wyspy czegoś w rodzaju fermy hodowlanej — oto były dwa najważniejsze zadania do wypełnienia w czasie lata.



10.


  Niezależnie od tego, przygotowania zaczęły się już na wiele tygodni przed oczekiwaną chwilą. Słyszałem kiedyś, że na terenie Cytadeli pracują członkowie co najmniej stu trzydziestu pięciu różnych konfraterni, z których kilka (jak na przykład bractwo kuratorów) ma zbyt nieliczne szeregi, żeby czcić swoich patronów w kaplicy, więc ich członkowie dołączają wówczas do swoich braci w mieście. Pozostałe jednak konfraternie świętują z największą pompą, na jaką je stać, aby umocnić, a nawet powiększyć swój prestiż. Tak czynią żołnierze w dzień Hadriana, marynarze w dzień Barbary, wiedźmy w dzień Magdy. Paradną pompą, najróżniejszymi dziwami i darmową strawą starają się przyciągnąć jak najwięcej uczestników nienależących do ich konfraterni.
  Inaczej ma się rzecz u katów. W dzień świętej Katarzyny nikt spoza bractwa nie biesiadował z nami już od ponad trzystu lat, kiedy to pewien kapitan straży miejskiej założył się z kimś, że uda mu się wkraść w nasze szeregi. Krąży sporo opowieści o tym, co go spotkało (na przykład jak to pozwoliliśmy mu usiąść z nami do stołu na krześle z rozpalonego do białości żelaza), ale żadna z nich nie jest prawdziwa. Został godnie przyjęty i ugoszczony, ale ponieważ podczas uczty nie rozmawialiśmy o bólu i cierpieniach, jakie zadajemy naszym klientom, nie wymyślaliśmy nowych rodzajów męczarni, ani nie przeklinaliśmy tych, których ciała rozszarpaliśmy na kawałki za to, że zbyt szybko umarli, jego ciekawość rosła i nabierał coraz więcej podejrzeń, że chcemy jedynie uśpić jego czujność, żeby tym łatwiej go później usidlić. Pochłonięty swymi domysłami jadł mało, natomiast pił dużo i wracając do swojej kwatery przewrócił się, uderzając głową w tak nieszczęśliwy sposób, że cierpiał od tej chwili bezustannie nieznośny ból. W końcu skierował sobie w usta lufę swojej własnej broni, ale my nie mieliśmy z tym nic wspólnego.
  Tak więc w dzień świętej Katarzyny w kaplicy zjawiają się tylko kaci, ale co roku wiedząc, że jesteśmy obserwowani z bardzo wysokich okien, przygotowujemy się do naszego święta tak samo, a może nawet wspanialej od innych. Ustawione dokoła kaplicy czary z winem błyszczą niczym szmaragdy w blasku setek pochodni, pieczone woły wylegują się w sadzawkach sosów, wodząc dokoła oczami z pieczonych cytrusów, zaś kapibary i aguti, upozowane jak żywe, wspinają się na stosy szynek i zwały świeżo upieczonego ciasta.



11.


  W Puttuczczeri nie było jeszcze najgorzej. Los oszczędził nam takich sadystów, jacy nawiedzali masowo ogrody zoologiczne Europy i Ameryki. Niemniej skradziono naszego złocistego aguti i zrobił to, jak przypuszczał ojciec, jakiś amator mięsa tego zwierzęcia. Różne ptaki — bażanty, pawie, ary — traciły pióra, oskubywane przez urzeczonych ich urodą złodziei. Złapaliśmy kiedyś mężczyznę, który zakradał się z nożem do zagrody jelenia; tłumaczył się, że chciał ukarać niegodziwego Mariczę (który w Ramajanie zamienił się w jelenia, kiedy porwał Sitę, żonę Ramy). Innego osobnika przyłapaliśmy na próbie kradzieży kobry. Był zaklinaczem i zdechł mu wąż. Dzięki naszej interwencji oboje zostali ocaleni: kobra od niewolniczej harówki do końca życia i od kiepskiej muzyki, a facet od ewentualnego śmiertelnego ukąszenia. Od czasu do czasu musieliśmy poskramiać tych, którzy uznawali, że zwierzęta są za spokojne, i próbowali wywołać ich żywszą reakcję, rzucając kamieniami. Pewną damę złapał za sari lew. Wirowała jak jojo, ale nie pozbyła się szaty, bo śmiertelny wstyd wziął górę nad lękiem przed śmiertelnym zejściem. Najdziwniejsze było to, że nie chodziło wcale o wypadek. Owa dama wsunęła rękę przez pręty i zaczęła machać lwu przed nosem rąbkiem sari — w jakim celu, nigdy nie udało nam się dociec. Nie odniosła ran; znalazło się wielu zafascynowanych niezwykłym widokiem mężczyzn, którzy pośpieszyli jej z pomocą. Ojcu wyjaśniała wzburzona: „Kto to słyszał, żeby lew połakomił się na bawełniane sari? Myślałam, że lwy są mięsożerne”. Najwięcej kłopotów przysparzali nam zwiedzający, którzy karmili zwierzęta. Nasza czujność nie zdawała się na nic. Doktor Atal, weterynarz, mógł określić na podstawie dolegliwości żołądkowo-jelitowych zwierząt, którego dnia było w zoo więcej zwiedzających. Nazywał „smakołykozą” przypadki zapalenia jelit i nieżytu żołądka wywołane nadmiarem węglowodanów, zwłaszcza cukru, w pożywieniu. Czasami modliliśmy się, żeby były to tylko słodycze. Ludzie uważają, że zwierzęta mogą jeść wszystko bez żadnych konsekwencji dla zdrowia. Tak bynajmniej nie jest.



12.


  Uwięziony w klatce szop jest na swój sposób równie pomysłowy. Jeżeli nie ma pożywienia, które można by znaleźć w pobliskim strumyku, zwierzę będzie i tak go szukało, nawet wtedy, gdy w ogóle nie ma żadnego strumyka. Zanosi ono wtedy jedzenie do pojemnika z wodą, wrzuca je tam, gubi, a następnie szuka. Gdy już je znajdzie, przed pożarciem szarpie je w wodzie. Niekiedy niszczy je w ten sposób, zamieniając kawałki chleba w bezkształtną masę. Ale nie ma to znaczenia, takie postępowanie pozwala bowiem zaspokoić niewyżyty popęd do poszukiwania pożywienia. Stąd wywodzi się stary mit o tym, że szopy „piorą" jedzenie.
  Istnieje olbrzymi gryzoń o wyglądzie morskiej świnki na szczudłach zwany aguti. Żyjąc na wolności, obiera on ze skórki niektóre warzywa przed ich zjedzeniem. Trzyma je w przednich łapach, a zębami obiera je, tak jak my obieramy pomarańczę. Zjada jarzynę dopiero wtedy, gdy jest już całkowicie pozbawiona skórki. W niewoli ten popęd do obierania nie może pozostać niezaspokojony. Gdy aguti otrzyma całkowicie czystego ziemniaka lub jabłko, skrupulatnie obiera je, a potem pożera także skórkę. W ten sposób usiłuje też „obrać" nawet kawałek chleba.



13.


Teraz jednak, gdy zawisła nad nami groza spotkania bandy kolorowych włóczęgów, podróż nabrała zupełnie innego charakteru. Szliśmy cicho i ostrożnie, wytężaliśmy wzrok, nadstawialiśmy uszu, uważaliśmy, czy zza najbliższego wzgórka, zza kępy palm lub krzów stepowego dzikiego banana nie wyjrzy ku nam zdziczała twarz białego lub też indyjskiego wypędka.
  Próżna jednak była nasza uwaga i próżna nadzieja, że przed nami nie ma już żadnych watah, ani pojedynczych bandytów. Zaledwie po godzinie drogi, podczas południowego odpoczynku, usłyszałem kroki i spostrzegłem kilka postaci, zdążających w naszą stronę. Przywabił ich widocznie strzał, jaki niebacznie oddałem do tłustego aguti. Była to grupa, złożona z kilku Metysów i dwóch nagich Indian. Wszyscy posiadali karabiny. Na widok tych dzikich, niewzbudzających zaufania, postaci, zrobiło mi się trochę „głupio". Kto wie, jaka awantura może z tego wyniknąć? — pomyślałem z troską i zrobiłem wesołą minę.



14.


  Najgorsza w tej zwierzęcej niewoli była myśl, że gdyby zechciał wystąpić w obronie więźniów, gdyby miał dość siły — nie zacząłby wyłamywać drzwi klatek i wypuszczać zwierząt. A to dlatego, że bez ojczyzny ich wolność nie miała sensu. I nagłe uwolnienie byłoby dla nich straszniejsze niż niewola.
  Tak niedorzecznie rozmyślał sobie [K.]. Tak przenicowany był jego mózg, że nie umiał już widzieć rzeczy takimi, jakimi są: wszystko, na co patrzył, powlekało się widmową szarością i wywoływało głuchy ból.
  Obok smutnego jelenia, który tęsknił za przestrzenią bardziej niż inne zwierzęta, obok świętego hinduskiego zebu, obok złocistego zająca aguti przeszedł Oleg w kierunku małp.
  Koło klatek kłębił się tłum dzieci i dorosłych, ludzie rzucali małpom jedzenie. [K.] mijał małpy bez uśmiechu. Jednakowe, jakby ostrzyżone na zero, smutne, zajęte na narach swoimi pierwotnymi troskami i radościami, tak mu przypominały dawnych znajomych, że rozpoznawał nawet poszczególne twarze — również tych, którzy siedzieli do dziś dnia.
  A w pewnym samotnym zamyślonym szympansie o okrągłych oczach zobaczył [Sz.]. Tamten też trzymał bezwładne ręce między kolanami i siadywał w identycznej pozie.
  W ten jasny, słoneczny dzień na szpitalnym łóżku miotał się [Sz.] między życiem a śmiercią.



15.


  Inna siostra żony Tasurincziego, ślepca znad Cashiriari, spadła z urwiska, wracając z pola. Tasurinczi kazał jej sprawdzić pułapki zakładane przezeń wokół poletek maniokowych, w które, jak mówi, zawsze wpadają aguti. Mijał już ranek, a ona nie wracała. Poszli jej szukać i odnaleźli na dnie urwiska. Stoczyła się tam, poślizgnąwszy się, być może, albo ziemia usunęła jej się spod nóg. Ale mnie to zdziwiło. Wąwóz nie jest głęboki. Każdy mógłby tam skoczyć lub stoczyć się na samo dno, nie zabijając się. Ona zmarła wcześniej, być może, a jej puste ciało, bez duszy, potoczyło się bezwładnie. Tasurinczi, ślepiec znad Cashiriari, mówi: „Zawsze sądziliśmy, że ta dziewczyna odejdzie w dziwny sposób”. Całe życie śpiewała piosenki, jakich nikt przedtem nie słyszał. Wpadała w dziwne stany, mówiła o nieznanych miejscach i, zdaje się, zwierzęta wyznawały jej sekrety, kiedy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby podsłuchać. To są oznaki, że ktoś szybko odejdzie, według Tasurincziego. „Teraz, gdy te dwie odeszły, mamy więcej żywności do podziału, szczęściarze jesteśmy”, dowcipkował.
  Nauczył swych najmłodszych synów polować. Codziennie z nimi ćwiczy, na wszelki wypadek. Poprosił ich, by pokazali mi, czego dotychczas się nauczyli. Rzeczywiście, posługują się już łukiem i nożem, nawet ci, którzy dopiero zaczynają chodzić. Również bardzo sprawnie łowią i zakładają pułapki. „Jak widzisz, jedzenia im nie zabraknie”, powiedział mi Tasurinczi. Podoba mi się jego usposobienie. To mężczyzna, którego nic nie smuci.



16.


  Nastał wczesny ranek, [S.] wreszcie ujrzał najpospolitsze w dorzeczu Amazonki i wschodnim Peru zwierzątko. Był to aguti. Wielkością i budową przypominał zająca, a częściowo małe zwierzęta kopytne. Lśniące, złocistordzawe futerko było dobrze widoczne na tle jasnej zieleni. Aguti przysiadł na tylnych łapach pod rozłożystym krzakiem, a następnie zaczął się wsuwać pomiędzy gałęzie. Zapewne próbował się dobrać do ptasiego gniazda, w którym były jajka lub pisklęta, w krzewie bowiem rozbrzmiał krzyk ptaka i gwałtowny trzepot skrzydeł.
  [S.] natychmiast wyśliznął się z kryjówki na ścieżkę. Zazwyczaj czujny i płochliwy, aguti teraz był zbyt pochłonięty zabiegami o ulubiony przysmak, by w porę dostrzec niebezpieczeństwo. Toteż zauważył [S.] dopiero wtedy, gdy ten znajdował się już zaledwie o kilka kroków. Ujrzawszy po raz pierwszy nieznanego sobie stwora, aguti stanął słupka jak zając. Przez chwilę trwał nieruchomo, jeżąc sierść na kuprze, potem chrząknął. Zanim jednak poderwał się do ucieczki, zatruta kurarą strzałka utkwiła w jego piersi.
  [S.] po powrocie na biwak zastał [N.] gotującego wodę w kociołku.



17.


  O świcie usłyszeliśmy płynące z oddali odgłosy trąb. Coś jakby rogi myśliwskie. Wszyscy mieszkańcy wioski wybiegli na brzeg rzeki, by przywitać zapowiadających się w ten sposób łowców.
  Z mgły wypłynęły trzy obładowane pirogi. Były pełne łupów: wędzone mięso tapirów i małp, szlachetne ptactwo (część jako przysmak, inne celem oskubania na piękne pióropusze), leniwce, pekari, aguti i sporo innych, które ciężko było rozpoznać.
  Myśliwi przybili do brzegu i zaczęli procesyjnie przenosić łupy — trofea do maloki (wielkiej okrągłej chaty służącej zebraniom). Nie wolno im było pomagać! Każdy sam nosił, a jednocześnie prezentował, co upolował. Potem przywoływał wybrane przez siebie gospodynie i ceremonialnie przekazywał im mięso, z prośbą o przygotowanie go na wieczorną Ucztę. Kobiety dziękowały, a następnie częstowały myśliwych cienką (postną?) zupką z orzeszków palmowych. Zupka była na oszukanie głodu i przypominała mi wyglądem zupkę śledziową, którą w każdy Wielki Piątek serwuje moja Babcia.
  Po ceremonii przekazania darów, wszyscy na kilka godzin rozeszli się do swoich domów. Kobiety miały w tym czasie przyrządzić wyszukane potrawy mięsne — pierwszy od czterdziestu dni syty posiłek.
  Wieczorem nastąpiła celebrowana hucznie wieczerza: Najpierw wniesiono placki maniokowe — indiański chleb powszedni. Ponieważ są okrągłe i białe, przypominały mi ogromne hostie (miały po metrze średnicy). Zgromadzeni ludzie zaczęli się nimi dzielić, zupełnie tak, jak my dzielimy się opłatkiem lub święconym jajkiem — wymieniając uśmiechy i dobre życzenia na nowy sezon.
  Następnie dostojni myśliwi odebrali od kobiet przygotowane przez nie mięso i zaczęli dzielić je sprawiedliwie między wszystkich.



18.


  Krótko mówiąc, [W. Ch.], nie przekarmiając może swoich mieszkańców, dostarczała im wszystkiego, co konieczne. Brakowało tylko świeżych jarzyn. Chłopcy musieli zadowolić się jarzynami z konserw. Mieli ich ze sto puszek, które [G.] oszczędzał jak mógł. [B.] próbował co prawda uprawiać zdziczały pochrzyn, którego kilka sztuk rozbitek francuski zasadził niegdyś u stóp urwiska. Daremny trud. Na szczęście selery rosły bujnie nad [J. R.] i oszczędzać ich nie było potrzeby, zastępowały więc doskonale inne świeże jarzyny.
  Sieci rybackie, rozciągnięte zimą na lewym brzegu rzeki, przekształcono z nadejściem lata na sieci myśliwskie. Chwytano w nie między innymi niewielkie kuropatwy jak też dzikie gęsi, nadlatujące bez wątpienia z lądów leżących na tej samej szerokości geograficznej co i wyspa.
  [D.] miał wielką ochotę zwiedzić szerokie połacie [B. P.], po drugiej stronie [Rz. Z.]. Ale byłoby niebezpiecznie zapuszczać się na te mokradła pokryte na znacznej przestrzeni wodami jeziora, pomieszanymi w okresie przypływu z wodą morską.
  [W1] i [W2] złowili pewną ilość aguti: zwierzę to, rozmiarów zająca, ma mięso białe i nieco suche. Rzecz jasna, trudno było chwytać te szybkonogie gryzonie nawet przy udziale [Ph.]. Kiedy jednak siedziały w norze, wystarczał lekki gwizd, by zwabić je do wyjścia i złapać.



19.


  Wziął nowe cygaro, odchylił się w fotelu i patrzył na mnie badawczo, ciekaw, jakie wrażenie wywrze na mnie ten dokument.
  Otwarłem notes spodziewając się jakichś rewelacji, choć nie wiedziałem właściwie jakich. Pierwsza strona zupełnie mnie rozczarowała. Była to podobizna grubasa w marynarskiej kurtce z podpisem: Jimmy Colver na pocztowym parostatku. Potem przerzuciłem kilka stron z rodzajowymi obrazkami z życia Indian. Następny szkic przedstawiał dobrodusznego i korpulentnego księdza w kapeluszu z wielkim rondem, siedzącego naprzeciw chudego Europejczyka i był zatytułowany: Śniadanie z bratem Cristoiero w Rosario; dalsze przedstawiały jakieś kobiety i dzieci oraz całą serię zwierząt z takimi wyjaśnieniami: Krowa morska na piasku, Żółwie i ich jaja, Czarny aguti pod palmą (to ostatnie zwierzę przypominało zwykłą świnię) i wreszcie na podwójnej stronie wstrętne jaszczury z długimi paszczami, W tym wszystkim nie mogłem się dopatrzeć żadnych osobliwości.
  — To chyba tylko krokodyle?
  — Aligatory! Aligatory! W Ameryce Południowej nie ma krokodyli. Różnica między nimi polega na tym, że...
  — Nie widzę tu nic szczególnego... nic, co usprawiedliwiałoby pańskie słowa.
  Uśmiechnął się spokojnie.
  — Niech pan odwróci kartkę.
  I znów nie znalazłem nic ciekawego, tylko całostronicowy pejzaż w surowych kolorach, albo raczej studium, jakie robią artyści, zanim przystąpią do malowania obrazu. Na pierwszym planie widać było bladozieloną bujną roślinność. Porastała wznoszący się teren, zamknięty na horyzoncie murem ciemnoczerwonych skał pociętych jak bazaltowe formacje, które już widywałem. Ich pasmo stanowiło tło rysunku, z boku zaś, jakby odłupana od głównego łańcucha, wznosiła się samotna stożkowa skała z jednym jedynym olbrzymim drzewem na szczycie. A nad tym — błękitne, tropikalne niebo. Na skałach zielenił się cienki pas roślinności. Na następnej stronie ujrzałem ten sam krajobraz, wykonany akwarelą, ale w zbliżeniu i dlatego wyraźniejszy.



20.


  Kiedy lektyka znalazła się wewnątrz kręgu, Vodalus wyciągnął rękę i dotknął ramienia siedzącej postaci. Poczułem słodki, charakterystyczny zapach, który natychmiast przywołał wspomnienia o pieczonych w całości aguti, jakie podawano podczas wielkich uroczystości naszej konfraterni, i w tej samej chwili zrozumiałem, że kukła nie została zrobiona z wosku, lecz ze świeżo upieczonego mięsa.
  Myślę, że gdyby nie alzabo, chyba postradałbym zmysły, ale ono na szczęście stało między mną a otaczającą mnie rzeczywistością niczym mgła, przez którą wszystko można zobaczyć, ale nic zrozumieć. Miałem także jeszcze jednego sojusznika: narastające we mnie przekonanie, a właściwie pewność, że gdybym teraz ugiął się i przełknął choć kawałeczek tego, co udawało Theclę, to jednocześnie wchłonąłbym jakiś fragmencik jej osobowości, który dzięki temu pozostałby ze mną do końca moich dni.
  Ugiąłem się. Przestałem uważać to, co miałem zrobić, za ohydne i przerażające.



21.


  — Gdybyśmy przynajmniej mieli orzechy kokosowe — rzekł Ernest — moglibyśmy je rozbić, a kawałków skorupy używać zamiast łyżki. — Tak jest — rzekłem — lecz ich nie ma, i na cóż przydadzą się nam życzenia? — Ależ — odpowiedział — możemy użyć muszli zamiast łyżek.
  — Otóż to się nazywa myśl użyteczna — rzekłem do Ernesta — biegajże po te ostrygi.
  Jakub pobiegł naprzód, Ernest za nim, ten gnuśny chłopiec jeszcze nie doszedł do brzegu, kiedy Jakub już naodrywał ostryg, napełnił nimi chustkę, a oprócz tego Ernest jeszcze jedną wielką muszlę wziął do kieszeni i obaj przyszli do nas.
  Fryderyk jeszcze nie powracał i matka zaczęła troszczyć się o niego, gdy wtem usłyszeliśmy z daleka jego krzyk radosny. Przyszedł trzymając obie ręce z tyłu, z miną dość smutną.
  — Co przynosisz? — zapytali się jego bracia — pokaż nam twój połów, a pokażemy ci nasz. — Niestety — rzekł — nic nie przynoszę. — Nic wcale? — zapytałem go. — Nic — odpowiedział, ale tym razem cokolwiek uśmiechnął się. W tejże chwili Jakub, wsunąwszy się za niego, zawołał — Prosię, prosię!
  Wtedy Fryderyk z dumą pokazał nam swoją piękną zwierzynę; spostrzegłem, że owo mniemane prosię był to aguti, który według opisania wielu podróżników powinien być pospolity w tych krajach.



22.


Pręgowane koty mogą być rude, brązowe, a nawet czarne — pręgi i tło są u nich prawie tego samego koloru. Jeżeli rzeczywiście doszło do takiego zmieszania genów, było ono tak mikroskopijne, że niezauważalne nawet dla biologów molekularnych. Skądinąd jednak wiemy, że nawet najdrobniejsza zmiana w jednym lub kilku genach może mieć znaczące efekty.
  Niezależnie od tego, jakie zmiany zaszły w kodzie genetycznym udomowionego kota, ich efektem było to, że kot stał się mniejszy, z krótszymi nogami i drobniejszą głową — to normalne zmiany u zwierząt domowych. Przypuszczalnie stały za nimi drobne transformacje w genach, za którymi podążyły przesunięcia w systemie hormonalnym. Zmiany były jednak mniejsze niż u wilków zmieniających się w psy.
  Dotyczyły również ubarwienia kotów, które bardziej się zróżnicowało. Większość kotów domowych ma plamiste futro, pokryte prążkami lub cętkami. Te, których futro jest w większości szare, nazywają się aguti, od podobnie ubarwionego południowoamerykańskiego gryzonia.



23.


  Był rok 1847, William miał dwadzieścia dwa lata. Poznał wtedy w Instytucie Mechaniki w Rotherham innego entomologa amatora, który zapoznał go z pracami Henry'ego Waltera Batesa drukowanymi w „Zoologu", a dotyczącymi chrząszczy. Napisał list do tego autora, przedstawiając w nim niektóre własne obserwacje na temat społeczności mrówek, i otrzymał odpowiedź uprzejmą, zachęcającą do dalszych badań. Bates dodawał również, że razem ze swym kolegą i współpracownikiem, Alfredem Wallace'em, zamierza podjąć wyprawę do Amazonii w poszukiwaniu nieznanych jeszcze gatunków stworzeń. William zdążył już wtedy przeczytać bogato ilustrowane dzieło W. H. Edwardsa i Humboldta, opiewające bujność dzikiej przyrody, figlarne ostronosy, aguti i leniwce, barwne trogony i piłodzioby, dzięcioły, drozdy śpiewaki, wielobarwne papugi, gorzyki i motyle wielkości dłoni, połyskujące metalicznym błękitem.



24.


  Kiedy byłem dzieckiem, prezenty urodzinowe wręczał mi raczej ojciec. Matka była zbyt oszczędna. Dowody jej szczodrości leżały na stole oferującym to, co kupiła i ugotowała każdemu, kto przekraczał próg naszego domu. Poza tym była oszczędna. Niczego mi też nie wyjaśniała. Była skryta. Nie dla własnej przyjemności, lecz dlatego że świat nie wybaczyłby jej spontaniczności, świat był nędzny. Muszę wyrazić to jaśniej. Nie sądziła, że życie jest nędzne (przeciwnie, uważała, że obdarza nas hojnie), z dzieciństwa wyniosła jednak przekonanie, że tym, co nastręcza nie lada trudności, jest już samo przeżycie.
  Była przeciwieństwem donkiszota — nie urodziła się rycerzem, jej ojciec był kierownikiem magazynu w Lambeth. Zaciskała usta i marszczyła brwi, robiąc rachunki, planując i prąc naprzód z niezwykłą determinacją. Nigdy o nic nie prosiła. Nic ją nie oburzało. Z tego, co widziała, wyciągała tylko konieczne wnioski, dotyczące tego, jak przeżyć i pozostać niezależną. Gdybym był Ezopem, powiedziałbym, że moja matka w swojej zapobiegliwości i wytrwałości przypominała aguti. (Napisałem kiedyś o aguti z londyńskiego zoo, ale nie zdawałem sobie wtedy sprawy, dlaczego to zwierzę tak mnie poruszyło.) W moim dorosłym życiu krzyczeliśmy na siebie wyłącznie wtedy, gdy twierdziła, że uprawiam donkiszoterię.



25.


  Drogą z Roseau do Potter's Ville szło za mną duże aguti; jego ruchy nie były groźne. Przystawało, gdy się zatrzymywałam, oglądało się, kiedy ja oglądałam się na nie, żeby sprawdzić, co zamierza — nie wiedziałam, co za sobą widzi — i szło, gdy ruszałam przed siebie. W Goodwill przystanęłam, żeby napić się wody i aguti także przystanęło, ale nie piło. W Massacre cały kościół Świętego Pawła i Świętej Anny spowity był w czarną i fioletową materię, jak w Wielki Piątek. To właśnie w Massacre Indian Warner, nieślubny syn kobiety z Karaibów i Europejczyka, został zamordowany przez przyrodniego brata, Anglika o nazwisku Philip Warner, który nie życzył sobie bliskiego krewnego zrodzonego z karaibskiej matki. Przez Mahaut przepełzłam na brzuchu, bo obawiałam się, że ktoś mnie rozpozna. Nie musiałam przepływać ujścia rzeki Belfast, poziom wody był niski. Tuż przed St. Joseph, w Layou, okręciłam się trzy razy wokół własnej osi, wypowiadając głośno swoje imię i w ten sposób sprawiłam, że idące za mną aguti usnęło. Nie zobaczyłam go więcej.



26.


  Dawniejsi podróżnicy wymieniają różne plemiona jako władające okolicami, które przemierzałem właśnie teraz w poszukiwaniu ametystów. Wynika stąd, że Indianie, pokonani w stronach więcej „cywilizowanych", cofali się i wyciskali z kolei swoich zachodnich czerwonoskórych sąsiadów, zajmując ich miejsca lub ginąc. Teraz pozostała po nich długa lista samych już tylko nazw. Przy każdej ręka skrzętnego etnografa dopisywała: „znikło w XVI wieku, znikło w XVII wieku, znikło w XVIII wieku". W początku XX wieku można już było na chybił trafił dopisać do każdej nazwy: „nie istnieje, nie pozostał po nim żaden ślad". W samym tylko Minas Gerais żyło niegdyś 247 plemion indiańskich, z których tylko kilka wegetuje nędznie w najdzikszych leśnych ostępach w górnym dorzeczu rzeki Mucury, w górach Serra dos Aimorés i w małym rezerwacie na lewym brzegu rzeki Doce, w okolicach Resplendoru i Crenaqui. W roku 1920 naliczono ich pięć tysięcy, obecnie liczba ta wzrosła tylko nieznacznie.
  Rozmyślania przerwał mi jakiś szelest. Obejrzałem się. Opodal stały dwa piękne osły i skubały z widocznym zadowoleniem kolczaste kaktusy.
  Poszedłem ścieżką jeszcze dalej i wypłoszyłem spod krzaka parę kutii, zabawnych zwierzątek, o których tyle się czytało w „Robinsonie Kruzoe". Polscy pisarze podróżniczy nazywają je „aguti" i pod tą nazwą weszły do naszej literatury.



27.


  Wkrótce nasza chatka była pełna zwierząt. Na zewnątrz, uwiązane do pali i palików, znajdowały się małpki kapucynki i saimiri, marmozety i paki. Wewnątrz w różnorakich klatkach mieściły się aguti biegające pośpiesznie tam i z powrotem na sarnich nogach, pancerniki chrząkające jak prosięta, legwany, kajmany, anakondy, para małych, pięknie nakrapianych kotów tygrysich; była tam również skrzynka z ostrzeżeniem „Niebezpieczeństwo" zawierająca trzy żararaki, prawdopodobnie najbardziej jadowite węże Ameryki Południowej. Na ścianach chaty wisiały rzędami cienkie woreczki, w których znajdowały się żaby, ropuchy, pomniejsze jaszczurki i węże.



28.


  — Czy uratujesz mnie, jeśli nagle wyskoczy nosorożec?
  — Nosorożec? — spytał z błyskiem w oku.
  — Ten, który czai się w mroku — machnęła w stronę buszu.
  Niall roześmiał się.
  — Wnioskuję, że nigdy nie byłaś w Afryce.
  — Dlaczego?
  — Nie spotkałaś nosorożca. Szybko byś mu zeszła z drogi. Ja uciekłem już przed kilkoma.
  — Zastanawiałam się, co znaczy słowo awanturnik. Wyjaśniłeś mi to — uśmiechnęła się niewinnie. — Ktoś, kto ucieka przed dzikimi zwierzętami.
  — Wiesz, naprawdę powinnaś pojechać do Afryki — rzekł z uśmiechem Niall. — Musisz się sporo nauczyć o przyrodzie, zwłaszcza tej dzikiej.
  — I pewnie wiesz, co się tam miota za krzakami?
  — Podejrzewam — przewrócił oczyma — że to aguti.
  — Wymyśliłeś to. — Jemima nigdy nie słyszała o aguti.
  — Z ręką na sercu...
  — Nie wierzę ci. Nic nie nazywa się aguti — upierała się. — Brzmi jak pół zombie, a pół angora.
  — To taka przerośnięta świnka morska.



29.


  Jutro polowanie. Boszowie dają do połknięcia psu szczyptę czarnego prochu zmieszanego z tafią, twierdząc, że to go podnieca. Psy Murzynów znad Maroni noszą zresztą stale rodzaj obroży ze skórzanych sączków napełnionych mięsem takiej czy innej zwierzyny, mięso to jest przy tym zaprawione rocou. Sposoby tej przyprawy są rozmaite, każdy ma swój własny i strzeże go zazdrośnie. W każdym razie doprowadzają do tego, że psy stają się złe i tropią aguti, pekari czy sarny bądź inne zwierzęta, na jakie właściciel psów postanowił zapolować tego dnia.
  Jeżeli fuzja Boszów jest istnym poematem, to przygotowywanie nabojów jest nim również, i to wcale nie mniejszym. Stare przechowuje się troskliwie, wydłubuje się nożem spłonkę i zastępuje nową. Trochę prochu (bez miary ni wagi), trochę przybitki, ołowiu, mała płytka kory, upycha się to, palcami zgina tekturę łuski i gotowe!



30.


Zarządziła śniadanie, wydała sługom instrukcje na cały dzień, sprawdziła stan zapasów, spisała w dzienniku odczyty instrumentów — temperaturę i ciśnienie atmosferyczne — pozostało jeszcze zanotować aktualną głębokość rzeki.
  Ruszyła ścieżką z powiązanych konopiami desek, prowadzącą z obozu do małego, rozklekotanego pomostu. Po drodze znalazła pocieszenie w porannym wietrzyku, który szeleścił uroczo w liściach palmowych i bujał girlandami bluszczu i lian.
  Zadarłszy głowę patrzyła, jak błękitne, złote i szkarłatne ary śmigają nad jej głową, wzlatując na korony drzew niczym żywe fajerwerki. Na wysokości trzech pięter samica czepiaka przeskakiwała z gałęzi na gałąź z młodym przylepionym do grzbietu. Niżej, na ziemi, zgrabny aguti przekopywał glebę długimi pazurkami, próbując wygrzebać sobie jakiś korzeń na śniadanie i z lubością węsząc między roślinami.


===========


Dodane 14 maja 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 3920
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 13
Użytkownik: asia_ 01.05.2013 22:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Wiadomo, że aguti występują nie tylko wśród Biblionetkowiczów, ale kto by pomyślał, że w książkach znajdzie się ich aż tyle! Widać, że Sherlock jest doskonałym tropicielem tych sympatycznych zwierzątek.

Zapraszamy do zgadywania!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca książki Janusza Rolickiego Wyklęte pokolenia. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: hburdon 02.05.2013 12:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Czy może mi ktoś pomataczyć fragmenty 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28, 29 i 30? ;)

(Oj, nie wróżę sobie większych sukcesów w tym konkursie!)
Użytkownik: misiabela 02.05.2013 13:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy może mi ktoś pomatacz... | hburdon
Nie no, cóż za skromne wymagania :-)))))
Użytkownik: anek7 02.05.2013 14:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy może mi ktoś pomatacz... | hburdon
Ja znam tylko 9:(

Koloniści z dusiołka mają bardzo ograniczone pole działania i całkowity brak kontaktu ze światem. Ich przygody trochę przypominają dzieje innego (bardziej znanego) literackiego kolonizatora.
Czy ktoś może im pomóc? Chyba nikt...

Też nie wróżę sobie zbyt wysokiego wyniku;(
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.05.2013 17:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy może mi ktoś pomatacz... | hburdon
Eee tam... Lepiej pomyśl, ile się trzeba naczytać o wiadomym regionie, żeby tyle gryzoni wytropić!
Idąc tym śladem, udało mi się całkiem sporo wytropić, tylko teraz nie bardzo wiem, jak to mataczyć.
Ale tak:
9 zakładam, że już wiesz (a jakby nie, to jeszcze dodam, że w owo miejsce dostali się w podobny sposób jak ci z 5, tylko nieco bardziej staroświecki, bo wtedy inaczej się nie dało)
Idąc za mataczeniem Anek, to analogię do owego kolonizatora-solisty można zobaczyć też w 18 i 21, a nawet bardziej, bo i wehikuł ten sam. W 21 było ich trochę więcej, a w 18 jeszcze więcej.
W 11 kluczowy jest nieutajniony namiar - jako punkt wyjścia, po opuszczeniu którego bohater nie miał już do czynienia z łagodnym gryzońkiem, tylko z wielkim drapieżnikiem.
Rodzic 17 to stary wyga, jeśli chodzi o te rejony, za to babcia z zupą dobrze określa jego pochodzenie.
S. i N. z 16 poprzednio byli już na wszystkich pozostałych kontynentach, razem ze swoim młodym przyjacielem i bardzo mądrym zwierzakiem domowym (no, powiedzmy, że pół-domowym).
Rodzic 26 oprócz niezliczonej ilości książek z tego gatunku pisywał też co nieco o pewnej postaci historycznej (która dla niego nie była postacią historyczną, lecz - niedługo - szefem).
W 8 oprócz szamana są jeszcze zbieracze kauczuku, zaginiony przyjaciel i tajemnicze miasto wymarłego ludu.
W 29 jest generalnie paskudnie, choć barwnie.
Użytkownik: Cirilla 02.05.2013 23:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
14 - gryzoń (i reszta) w środowisku nienaturalnym. Ostatnie zdanie jest czołgowe.
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.05.2013 15:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Trudne i żmudne jest szukanie aguti, ale nie beznadziejne. Genialne podpowiedzi Sherlocka pozwalają mieć nadzieję, na odnalezienie wszystkich tych sympatycznych gryzoni.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.05.2013 18:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Trudne i żmudne jest szuk... | KrzysiekJoy
Zatem może wiesz, gdzie tropić gryzonie nr 3, 4, 6, 12, 24, 25, 27, 28 względnie 30? Okropnie się porozbiegały...
Użytkownik: KrzysiekJoy 11.05.2013 00:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Zatem może wiesz, gdzie t... | dot59Opiekun BiblioNETki
28 i 30.
W książce "Portier nosi garnitur od Gabbany" jest taki wątek. Kobiety wybierają jeden tytuł z pewnej książkowej serii i potem o tej książce dyskutują. Zacne, bo gatunek literacki, w którym stworzone zostały te dwie, szukane pozycje, czasem z góry jest traktowany po macoszemu. A Weisberger, jak i oceny Sherlocka uzmysłowiły mi, że warto czasem poczytać o namiętnościach, i wysokich sferach.

3. Wyprawy nie tylko w krainę aguti. Nie wszystek świat fauny mógł rodzic umieścić na stronicach tej książki, ale dzięki temu mógł opisać niezwykłe obyczaje niektórych z nich.

4. Rodzic w swoim kraju zdobył sobie szacunek wszystkich ludzi, co jest raczej niezwykłe. Ciekawe czy rodzic słuchał wielogodzinnych przemówień swojego wodza?
Rodzic dziś świętowałby pewną rocznicę.
Szukany tytuł jest intrygujący (w sumie to ciekawe, że przeszedł cenzurę).

6. To rodzic, który wiele podróżował, głównie drogą morską, co nie dziwi znając jego stanowisko w pewnym czasopiśmie.
Mówią, że jesteśmy wszędzie. Czy autor to potwierdził? Nie wiem, nie czytałem, ale na pewno próbował znaleźć się w każdym miejscu.

12. Czy my czasem też nie jesteśmy uwięzieni na pewnym wyznaczonym terenie? Czy nie walczymy o pokarm, o swoje potomstwo tak jak zwierzęta? Znam Droschera, a tego rodzica chyba też czas poznać.

24. To bardzo niszowa pozycja w konkursie. Są tu opisane różnego rodzaju "schadzki" rodzica tak i ze światem sztuki, miastami (Paryż), no i zwierzętami (znajdziesz tu na przykład swojego ukochanego niedźwiedzia.):-)

25. Mnóstwa nazw własnych pozwala znaleźć kraj, w którym toczy się akcja książki (jakże mylne jest nazwisko autora/ki).
Myślę, że odnalezienie gatunku nie jest sprawą trudną a dalej już będzie łatwo, gdyż niewiele znamy książek, których akcja dzieje się w tak egzotycznych krajach.

27. Autor z wykształcenia zoolog po prostu musi napisać takie swoiste kompendium o świecie fauny.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.05.2013 09:41 napisał(a):
Odpowiedź na: 28 i 30. W książce "Por... | KrzysiekJoy
Dzięki stokrotne! Biorę się za konfrontację mataczeń ze sporządzoną wcześniej listą podejrzeń :-).
W razie potrzeby służę pozostałymi dusiołkami.
Użytkownik: KrzysiekJoy 11.05.2013 22:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki stokrotne! Biorę s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dodam jeszcze, że Sherlock fantastycznie podpowiada. Piszcie do Niego.
Użytkownik: asia_ 13.05.2013 15:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Mamy już ostatni dzień konkursu, a ja chciałabym zwrócić uwagę na fakt, że pojawiło się wreszcie logo z aguti zaprojektowane przez Sznajpera. Czekało od samego początku konkursu, ale nie mogłam go wrzucić ze względu na problemy techniczne. Cieszę się bardzo, że chociaż na ostatni dzień się udało :)
Użytkownik: hburdon 13.05.2013 17:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Mamy już ostatni dzień ko... | asia_
Ja z góry strasznie przepraszam, ale nie wyrabiam z robotą w tym tygodniu (a dopiero poniedziałek!!!), więc nie będę miała czasu na szukanie zwierzątek. :(
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: