Dodany: 17.04.2013 15:54|Autor: Marcos

Książka: Lód
Dukaj Jacek

1 osoba poleca ten tekst.

Przez bagno w klapkach


W Syberię na początku XX wieku uderza słynny meteoryt tunguski. Od tego momentu Jacek Dukaj zaczyna snuć alternatywną historię świata w powieści "Lód". Meteoryt, jak się okazało, zbudowany był z tungetytu, metalu o niesamowitych właściwościach: gdy uderzy się go młotkiem, jego temperatura - odwrotnie niż w przypadku wszystkich znanych metali - obniża się. Spalanie go wywołuje nieznany uprzednio fenomen fizyczny - ćmiatło, przeciwieństwo światła. Metale w towarzystwie tungetytu nabierają niesamowitych właściwości. Powstaje zimnazo, niezwykle lekki i wytrzymały stop. Zmienia to zupełnie oblicze świata. Rosyjski Irkuck i nowe miasto Zimny Nikołajewsk stają się przemysłowym centrum świata. Pierwsza wojna światowa nie wybucha. Rosja kwitnie.

Lecz równocześnie więdnie. Wraz z upadkiem meteorytu większość jej terenów, a także Polska i część Europy skuwa lód. Za dnia panują temperatury sięgające -60°C. Co więcej, lód to nie tylko lód. Po świecie zaczynają wędrować lute, przemieszczające się kryształy lodu. Nie jest jasne, czy to tylko formy geologiczne, czy też jakiegoś rodzaju obce istoty. Zbudowane są prawdopodobnie ze stałej formy helu, co oznacza, że ich temperatura zbliżona jest to zera absolutnego. Zetknięcie z lutym oznacza śmierć. Lute posuwają się w niewielkim tempie, kilka-kilkadziesiąt metrów na dobę. Potrafią jednak przemrażać się pod ziemią, a także przez ściany. Meteor przyniósł więc wielkie zmiany w życiu codziennym, architekturze, ubiorze, a nawet charakterach... gdyż z jakiegoś niejasnego powodu w strefach skutych lodem ludzie nie potrafią udawać. Ich charaktery są jasne, proste, zamrożone. Zamrożony jest też postęp technologiczny. Zamrożona jest historia. Jacek Dukaj bardzo się postarał, tworząc wielowarstwowy świat.

Głównym bohaterem jest młody warszawski matematyk, Benedykt Gierosławski. To on wiedzie nas z Warszawy w świat lodu, lutych, tungetytu, ćmiatła i Syberii. Z nim odbywamy epicką podróż luksusową koleją transsyberyjską. Poznajemy Nikolę Teslę i Józefa Piłsudskiego. Oraz setki innych osób, które udało się autorowi zmieścić na prawie 1100 stronach powieści.

"Lód" zapowiada się ciekawie. Napisany jest pięknym, stylizowanym na staropolski (tyczy się to również pisowni) językiem. Ale na tym kończą się jego zalety. Muszę zacząć wymieniać zarzuty. Po przeczytaniu całości stwierdzam, że fabułę można zmieścić na dwustu stronach. Streścić na dziesięciu. Przygotujcie się psychicznie, bo czasem po kilku stronach sensownego rozwoju akcji ze zmierzającymi dokądś dialogami następuje 10-20 stron "dialogu", najczęściej między Benedyktem a innym bohaterem - czy to doktorem, czy to rosyjskim szlachcicem, czy to naukowcem. Ująłem określenie "dialog" w cudzysłów, gdyż często wypowiedź jednego z rozmówców rozciąga się na cztery strony tekstu podzielone na trzy akapity. TAK. Zdarzają się akapity półtorastronicowe. Utrudnia to odbiór. I większość tych dialogów właściwie donikąd nie prowadzi. To dywagacje na temat filozofii, historiozofii, ludzkiego charakteru, polityki. Czasem ciekawe, czasem nieciekawe. Jednak nie takich wielostronicowych przemyśleń oczekiwałem po beletrystyce. Autor, zamiast snuć OPOWIEŚĆ, prezentuje systemy filozoficzne i zawiłości logiki.

O ile sam świat powieści, niesamowita architektura Zimnego Nikołajewska, fizyka lutych, rozwój biznesu w nowym centrum przemysłowym zostały świetnie pomyślane i opisane, o tyle zależności między lodem a charakterem, fizyką a historią (autor mówi o historii tak, jakby była osobą planującą zdarzenia na świecie) są naciągane, niejasne i dziwne. Monologi bywają nużące. Co więcej, nie do końca jest oczywiste, do czego cała opowieść zmierza. Niektóre wątki są bardzo polskie, rozwikłują kwestie historii i przyszłości Polski w owym alternatywnym świecie. Ale nigdy nie dowiadujemy się, co właściwie nastąpiło. To samo tyczy się porzuconego wątku tunelu między Syberią a Ameryką. Multum jest takich ciekawie zapowiadających się dygresji, które jednak, jak okazuje się na koniec, były ślepymi zaułkami wyobraźni autora. W połowie "Lodu" zacząłem mieć wrażenie, że lektura jest jak brnięcie przez błoto w klapkach. Powolutku posuwamy się przez filozoficzny akapit zajmujący dobre półtorej strony i tu nam bagno wsysa klapek. Z kim my właściwie rozmawiamy? Wracamy siedem stron, do ostatniego napomknięcia, kim był nasz interlokutor. Tu się pojawia kolejny problem, bo ostatnia informacja, czy ów interlokutor nas lubi, nie lubi, jest adwersarzem, a może przyjacielem, pojawiła się trzysta stron wcześniej (drugi klapek w błocie).

Dodam do tego jeszcze jedno drobne zastrzeżenie: zgodnie z historycznym krajobrazem bohaterowie, nawet mówiąc po polsku, wplatają do rozmów wiele rosyjskich słów i wyrażeń. Co więcej, od czasu do czasu pojawiają się teksty pisane cyrylicą. Ba, jeden wers zapisany tym alfabetem jest kluczowy dla fabuły i zrozumienia emocji głównego bohatera, Benedykta! Dlaczego nie ma przypisów lub chociażby słowniczka z tyłu książki? Ja mam szczęście, że odrobinę rosyjskiego liznąłem i znam cyrylicę. Ale czy biedny statystyczny czytelnik zrozumie te wtręty?

Format książki (Wydawnictwo Literackie, 2007) też pozostawia nieco do życzenia. Pewnie, 1100 stron fajnie wygląda na półce. Ale nawet ja, chłop z wielkimi łapami, miałem problem z utrzymaniem tej cegły w rękach.

To jednak tylko drobnostki. Moje podstawowe zarzuty pozostają bez zmian. Autor przesadnie "leje wodę" i wplata zbyt wiele rozwlekłych wątków prowadzących donikąd. Pozwolę sobie jeszcze zacytować tytuł recenzji biblionetkowej użytkowniczki Astarte, który pięknie podsumowuje całokształt: "Bardzo dobra książka, której nie lubię". Książka bardzo dobra, opowieść nudna, całość bagnista.


Moja ocena: 3/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2388
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Farary 20.04.2013 14:08 napisał(a):
Odpowiedź na: W Syberię na początku XX ... | Marcos
"W poszukiwaniu straconego czasu" też można by "zmieścić na dwustu stronach" i "streścić na dziesięciu". Tylko wtedy zamiast opowieści o poszukiwaniu własnej tożsamości miałbyś zwykłą przygodówkę jakich wiele. Snucie OPOWIEŚCI to oczywiście ważny cel literatury, ale nie jedyny.
Użytkownik: Pok 03.03.2015 10:07 napisał(a):
Odpowiedź na: W Syberię na początku XX ... | Marcos
Miałem identyczne odczucia po lekturze.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: