Dodany: 13.04.2013 15:49|Autor: dot59
Kantata o przyjaźni z przeszkodami (na dwa głosy)
Oto historia długiej i trudnej przyjaźni, opowiedziana w listach i wierszach.
Listopad 1930. Dziewiętnastoletni student prawa, dopiero zaczynający składać (całkiem zresztą udane) wiersze, pisze pełen uwielbienia list do starszego o kilkanaście lat poety, którego twórczością jest do głębi zachwycony. Co odpowiada tamten – nie wiemy; wiemy, że odpowiedzią zachęca młodzieńca do kontynuowania korespondencji, w którymś z następnych listów zaprasza go do Warszawy. W trzy miesiące od początku znajomości adresatem jest już nie „Szanowny Pan”, lecz „Jarosław najdroższy, kochany”[1], a nadawcą „Twój zawsze – Czesiek”[2], który z kolei w jedynej zachowanej z tego okresu kartce od nowego przyjaciela zyskuje pieszczotliwe miano „Złotko”[3]. Taka prawdziwa męska przyjaźń - czy coś więcej? Bo dlaczego krótko potem Czesław (później przecież najoczywiściej heteroseksualny, inaczej niż jego mistrz, który poza tym, że utrzymywał przez całe życie kontakty męsko-męskie, zdołał oczarować cudzą narzeczoną, poślubić ją i mieć z nią dzieci) pisze do Jarosława: „I napisz mi, czy stany takiej aberracji uczuciowej, jakie przechodziłem na wiosnę, są konieczne dla osiągnięcia równowagi, czy dowodzą pewnych patologicznych cech mojego charakteru. Nie masz pojęcia, jak mi wstyd”[4], i czemu Jarosław wiele lat później zauważa w dzienniku: „Mogłem w maju 1936 r. chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów w Wilnie. Była cudowna noc z księżycem i słowikami”[5]? Czy „mogłem” oznacza tylko „gdybym chciał, to bym mógł”, czy „mogłem, więc tak się stało”? Tego się już nie dowiemy, ale jeśli nawet obu panów połączył wówczas jakiś przelotny poryw erotyczny, i tak nie miało to wpływu na późniejszy bieg ich przyjaźni. Bo i przedtem, i potem była ona przede wszystkim związkiem intelektualnym, wymianą myśli, poglądów, opinii (w co musimy wierzyć trochę na słowo – nie wiemy, co odpisywał starszy poeta młodszemu przez kilkanaście pierwszych lat ich znajomości, bo poza wzmiankowaną pocztówką żaden list z tego okresu się nie zachował; pierwsza dłuższa epistoła, która wyszła spod pióra Iwaszkiewicza, datowana jest dopiero na rok 1947, a wszystkich jego listów jest pięciokrotnie mniej, niż tych pisanych przez Miłosza).
Już przed wojną zdarza się pierwsze starcie – Miłosz niepochlebnie wypowiada się o zadedykowanej mu powieści przyjaciela „Pasje błędomierskie”, co wspólni znajomi oceniają jako „egocentryczny paroksyzm w nimbie szlachetnych, pryncypalnych frazesów”[6]. Ale zaraz potem pisze list z przeprosinami. Wszystko dobrze się układa, mimo że ze zrozumiałych względów w latach wojny korespondencja prawie zamiera; za to krótko po odzyskaniu niepodległości, choć ma do pokonania cały ocean (ocean w sensie dosłownym: Czesław wówczas jest attaché kulturalnym polskiej ambasady w Waszyngtonie), przybiera na sile. Piszą do siebie o wszystkim: o poezji, podróżach, spotykanych ludziach, o zaginionym kocie Iwaszkiewiczów i o psotach Miłosza-juniora.
A potem grom z jasnego nieba: Czesław wybiera… no właśnie, co? Wolność słowa i sumienia, jak sam uważa, czy wyparcie się ojczyzny, wykręcenie się „od tego, co winno być nas wszystkich udziałem, w sposób tchórzowski i małoduszny”[7], jak ocenia jego krok Jarosław i dziesiątki innych pozostałych w kraju kolegów po piórze, którzy albo szczerze uwierzyli w wyższość nowego ustroju, albo po prostu woleli „pod naciskami twardej konieczności za względne uznać wszystko”[8], „w tym kłamstwie (…) żyć jak myszom w serze, i wykopywać sobie chodniki do drobnych przestrzeni, w których można było oddychać nieserowym powietrzem”[9], byle tylko nie opuszczać ziemi, w którą wrośli sercem i językiem? Jarosław już jedno takie wykorzenienie przeżył, gdy jako nastoletni chłopiec opuścić musiał ojczystą Kijowszczyznę, no i nie zapomnijmy, że jest od Czesława starszy prawie o całe pokolenie; człowiek dobiegający sześćdziesiątki rzadko bywa skłonnym do dokonywania ryzykownych kroków, z dwojga złego woląc już być myszą zadomowioną w familiarnie woniejącym serze niż myszą rzuconą na jakąś gigantyczną łąkę, gdzie wprawdzie świeże powietrze aż bije w nozdrza, ale wszystko wokół jest obce i nieprzyjazne… Nie aprobuje decyzji przyjaciela, nie podaje mu ręki, gdy się widzą na jakimś neutralnym terenie (bo choć Miłosz do kraju przyjechać nie może, Iwaszkiewicza władze łaskawie wypuszczają na najrozmaitsze zagraniczne wojaże); na osobności przeprasza go za ten afront, lecz trudno nadrobić stracone zaufanie… Toteż obaj relacjonują spotkanie w słowach przykrych i gorzkich: „z chłopca i mężczyzny bardzo miłego zmienił się w istotę antypatyczną. Cała istota jego tchnie jakąś pychą i fałszem, niesłychanie niemiłym. (…) Nieprzyjemny jest także jego ton mówienia, bardzo apodyktyczny i pewny siebie”[10]; „jeżeli odrzucić dusery i pochlebstwa, które jedynie go obchodzą, nie zostaje nic. Wymałpiał się też najokropniej w pismach i telewizji. (…) Ale tego byka i pałką nie dobijesz (…)”[11]. Jarosław podsumowuje ten etap znajomości tak: „Odeszliśmy już tak daleko od siebie, że może nawet nigdy nie będziemy się mogli porozumieć”[12].
Ale nie, to zbyt pesymistyczna ocena. Jeszcze nieraz o sobie napiszą źle – „pyszna i chaotyczna dusza Czesia lubuje się tu w snobizmach intelektualnych (…). Wszystkie te sofizmaty, mające na celu pokazanie niezwykłości jego osoby i niezwykłości jego sytuacji w Europie, w podszewce mają zatajoną zwyczajną potrzebę wybielenia siebie”[13], „zapewne, Iwaszkiewicz jest świnią”[14] – ale wciąż będą tęsknić za wspólnotą myśli łączącą ich przed laty i wymieniać listy, już nie tak serdeczne, a mimo to przyjazne i ciepłe, dzielić się próbkami twórczości. Zabraknie ledwie paru miesięcy, by mogli obchodzić „złotą” rocznicę swej znajomości…
Doskonałym pomysłem Barbary Toruńczyk, składającej „Portret podwójny” ze strzępów korespondencji niczym z kawałków rozsypanej układanki, było uzupełnienie go fragmentami utworów, w których jeden lub drugi poeta odnosił się do łączącej ich przyjaźni, recenzji i esejów publikowanych przez nich obu w prasie, dzienników Iwaszkiewicza, wywiadów i tekstów wspomnieniowych, które wyszły spod pióra Miłosza po śmierci przyjaciela. To rzeczywiście czyni portret barwniejszym i bardziej wyrazistym, tak jak kolaż posklejany z różnych materiałów staje się głębszy i ciekawszy, niż gdyby miał być tylko wyklejanką z jednego gatunku papieru. Jedyną bodaj wadą tej publikacji jest, że przypisy, zajmujące 130 stron, nie zostały ponumerowane, za to pomieszczono je na końcu właściwego tekstu. Zapewnia to wprawdzie ciągłość graficzną listów i wierszy, ale niepomiernie utrudnia życie czytelnikowi, zwłaszcza jeśli ten chce sprawdzić jakieś nazwisko czy fakt, o którym w tekście mowa; w tym celu musi włożyć zakładkę w czytany fragment, otworzyć książkę kilkaset stron dalej i przerzucać kartki jedną po drugiej, poszukując akapitu odnoszącego się do danej partii tekstu, a gdy już go znajdzie, przebiegać cały wzrokiem, nie wiedząc, które informacje w przypisach ujęto, a których nie. Mnie ta męczarnia po części została oszczędzona, bo dopiero co skończyłam lekturę dzienników Iwaszkiewicza, a pod ręką leżała napoczęta biografia Miłosza, ale co ma powiedzieć człowiek takich ułatwień pozbawiony?
Mimo tego zastrzeżenia „Portret podwójny” to pozycja, którą trudno pominąć, jeśli się jest wielbicielem talentu jednego lub obu autorów lub po prostu lubi się poznawać nieco mniej współczesną literaturę polską i okoliczności towarzyszące jej powstawaniu.
---
[1] Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz, „Portret podwójny”, red. Barbara Toruńczyk, wyd. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2011, s. 21.
[2] Tamże, s. 21.
[3] Tamże, s. 31.
[4] Tamże, s. 45.
[5] Tamże, s. 224.
[6] Tamże, s. 106.
[7] Tamże, s. 217.
[8] Tamże, s. 230.
[9] Tamże, s. 231.
[10] Tamże, s. 247-248.
[11] Tamże, s. 249.
[12] Tamże, s. 252
[13] Tamże, s. 253.
[14] Tamże, s. 270.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.