Dodany: 01.04.2013 22:07|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

6 osób poleca ten tekst.

AB OVO, czyli JAJKO w LITERATURZE - KONKURS nr 160


Przedstawiam KONKURS nr 160, który przygotował Joy D:



Kupił dziadek jajko w sklepie
I po brzuchu już się klepie
Naszykował szklankę z cukrem
Kogel mogel sobie utrę

Jan Brzechwa




Jeszcze niedawno "bohaterowie" mojego konkursu grali główną rolę na naszych świątecznych stołach. Teraz, za te wszystkie gotowania w ukropie w jakichś farbujących cieczach, malowanki na ich skorupce, biorą sobie srogi rewanż. Musicie bowiem odgadnąć trzydzieści fragmentów literackich, w których występuje jajko. Różne to jajka, niektóre takie, o których powiecie: "Ale jaja - przecież to znam!”. Są też takie, że pewnie wydacie okrzyk: "Co ten Krzysiek! Jaja sobi robi z nas! Przecież to za trudne 'jajo do zgryzienia'". :-)

Ze wszystkimi jajkami należy obchodzić się delikatnie, wiadomo przecież, że jajko w spotkaniu z czołgiem nie ma żadnych szans. :-)



Regulaminowa część konkursu.


Punktacja:


Po jednym punkcie za autora i tytuł, czyli do uzyskania jest 60 punktów.

- W przypadku utworu poetyckiego należy podać tylko tytuł wiersza.
- W przypadku opowiadań należy podać tytuł opowiadania, a nie zbiór, w którym ono występuje.

Laureaci:

Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi.


Podpowiedzi:

- Udzielając podpowiedzi, pod żadnym pozorem nie można "rebusować" poszukiwanego tytułu, jak i autora, czyli owijamy w bawełnę tylko treść utworu.
- Nie sugerujemy, że szukany tytuł nawiązuje do tematu konkursu.
- Nie zdradzajmy na forum kraju pochodzenia autora, jak również jego płci.
- Konkurs rozwiązujemy w zgodzie z samym sobą, czyli tak, jak nam to sprawia przyjemność, czyli istnieje dowolność korzystania z wszelakich źródeł.


Kontakt:

Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...]

Nie będę brał pod uwagę "anonimów", dlatego też bezwzględnie wymagam, aby w tytule maila podać swój stały nick. Proszę również o numerowanie przysyłanych do mnie maili.


Termin:

- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 12 kwietnia o godzinie 23.59.
- Odpowiadać na Wasze e-maile będę maksymalnie do 24 godzin.



Zapraszam do zabawy!

UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!





1.

Według Encyklopedycznego słownika mitologii słowiańskiej jajo jest początkiem wszystkich początków, odnowy życia i zmartwychwstania. W kosmogonicznych mitach południowych Słowian jajo jest prawyobrażeniem kosmosu. W południowosłowiańskich zagadkach dla dzieci "Boże jajo" to słońce, a "sito pełne jaj" – gwiaździste niebo. Słowianie wierzyli, że cały świat jest wielkim jajem: niebo to skorupka, woda to białko, obłoki – błona jajka, a ziemia – żółtko. Zagadka: Co to jest: żywe rodzi martwe, martwe rodzi żywe? Wprost odnosi się do starego scholastycznego pytania: Co było pierwsze: kura czy jajo? – i mamy odpowiedź Silesiusa: Jajo było w kurze, a kura w jaju".
Symbolizując odnawianie się życia, zmartwychwstanie, jajo odgrywało ważnąrolę w tytuałach pogrzebowych. Wkładano je do rąk nieboszczyka albo do trumny, wrzucano też do grobu i grzebano wraz z nieboszczykiem, żeby pewnego dnia mógł wrócić do żywych. W grobowcach (w Rosji i Szwecji) odkryto gliniane jaja, w beockich grobach – posążki Dionizosa z jajem w ręce. Ta sama semantyka odnowy życia determinuje słowiańskie ( i inne) rytuały wielkanocne (malowanie jajek, dekorowanie drzewa jajkami, jajka jedzone w Wielkanoc i tym podobne). Słowianie umieszczali w pierwszej bruździe ziemi jajo albo rozrzucali skorupki jajek na polu, żeby plony były obfite. Ponieważ jajo ma wielorakie konotacje symboliczne, ludzie przywołuje je w rozlicznych sytuacjach. Kiedy w domu wybuchnie pożar, domownicy chodzą po obejściu, trzymając w ręce jajo. Wierzą, że powstrzyma ono rozprzestrzeniający się pożar. Zgodnie z innymi wierzeniami, jeżeli człowiek przez czterdzieści dni nosi za pazuchą kurze jajo, to z tego jaja wykluje się opiekuńczy duch i da człowiekowi bogactwo.



2.


  Od pewnego czasu Józefowa trzymała koło domu stado kur. Naturalnie każda z nich składała jajko. Wzlatywały na swoje gniazdo kwokając. Potem obwieszczały światu wrzaskliwym gdakaniem, że nastapił już ten akt... że gotowe, że świat stał się bogatszy o jedno jajko. Zeskakiwały z gniazda i chodziły tu - dreptały tam, roztrącały nogami ziemię, znajdowały - albo i nie - jakiegoś robaczka, cicho do siebie zagadywały, przymykały cienkie jak bibułki powieki na okrąglych oczach, podlatywały trochęna prawo, to znowu na lewo i potem szły pod olszynę - brały nasiadówki w rozgrzanej ziemi - srożyły pióra na szyi, rozciągały wrzesz to jedno, to drugie skrzydło i zadwolone otrząsały się.
  Jedna z nich - zwykła, wcale nierasowa, zwykła, najzwyklejsza wsiowa mazowiecka kura, nawet nie wyróżniająca się wzrostem, składał jaja-olbrzymy. Naprawdę, później nigdzie na świecie nie widziałam jużtakich dużych jaj. Jak przymknę oczy, to ją widzę - jarzębiata, nogi mechate, obrośnięte prawie w całości pierzem, plotkarka, głupia, strachliwa - a przecieżgeniusz, natchniona poetka jajek! Każde było jak pięść. Jak mi Józefowa dała na śniadanie to jajko pierwszy raz - otworzyłam ze zdumieniem usta.
  Irka powiedziała:
- Ono będzie miało dwa żółtka.
  Miało tylko jedno. Ale co za smak! Wspaniałe. Jedząc oblizywałam się i zaraz zawarłam pakt z dziewczynkami:
- kochane, byłoby z mojej strony czynem egoistycznym, niedemokratycznym, powiem więcej: wręcz haniebnym, gdybym jajka jarzębiatej bez waszej zgody wybierała dla siebie - a więc lojalnie zwracam się z propozycją, proszę, abyście mi pozwoliły do końca wakacji zjadać te jajka, za co rezygnuję na waszą korzyść z cukierków, czekolady i drożdżowych ciastek z wiśniami, zgadzam się, żebyście, według swojego gustu, rozporządzały wszystkimi moimi sukienkami, paskami do sukienek, kołnierzykami, takoż skarpetkami i nocnym i koszulami.
  Przemowa ta znalazła należne zrozumienie, układ został zawarty. Ktokolwiek podebrał jajko w gnieździe jarzębiatej, musiał ołówkiem na skorupce wypisać moje imię.



3.


  Wujostwo perorowało, o wszystkim, ale głównie o niczym, że na przykład zdrożały w skupie jajka, ale te dwójki takie. I stemplować każą, ta unia każe. Człowiek musi każde jajo w taką formę włożyć, sprawdzić, czy pasuje, potem opisać, co do milimetra. Bo jak nie opisze, to potem, o! Będą kary nakładać, finansowe.
  "Tak jest teraz, tak się porobiło" - kiwa głową ciotka Krycha. Wie, co mówi, na targ jeździ czasem. Ludzie podchodzą i tylko "baba z jajami, cud natury" i w śmiech. Od lat te żarciki, do chłopa podchodzą znowuż kobity i pytają "jakie ma pan jaja". Od razu się jakoś raźniej robi, na targu wszakże zimno, nudno, życie ciężkie. Trzeba sobie rozrywki szukać, jakoś się razem trzymać, bo to człowiek człowiekowi kurą teraz; tak się spode łba gapią, podejrzliwie. A jak z humorem rubasznym się przyjedzie do roboty na tą piątą rano, to jakoś szybciej dzień mija.



4.


Fajna była ta Ania! Mówiła bardzo dużo i miała zwyczaj opowiadania zabawnych anegdot, w które przekształcał traumy swego życia. Nowo poznanym koleżankom o powiedziała o tym, jak dawno temu była swojego chłopaka i jego mama poprosiła ją o pomoc w upieczeniu ciasta. Ania poszła więc do kuchni i dostała kilka jaj z prośbą, by oddzieliła białka od żółtek.
- I mówię wam, stoję ja ta idiotka i wiem, że zapomniałam, jak to było! Pamiętałam tylko, że kilka razy trzeba to poprzelewać. Ale skąd dokąd? Nie śmiałam zapytać, żeby nie wyjść na idiotkę. Wzięłam ja ci więc dwie miseczki i to jajko – bęc! – do miseczki. No wiecie, do takiej salaterki. A z tej salaterki do drugiej salaterki, w nadziei, że to żółtko zostanie w tej pierwszej. Ale gdzie tam! Nie ma takiej możliwości! Stałam więc tam cała zdenerwowana, bo nie wiedziałam, co robić. Na szczęście kobieta się zlitowała, wzięła niby od niechcenia jedno z tych jajek i oddzieliła białko o żółtka normalnie, tak jak trzeba, przelewając ze skorupki do skorupki. W efekcie z tej miłości i tak nic nie wyszło, więc nie musiałam jej więcej w oczy patrzeć!



5.


Laureat nagrody Nobla, prof. Niko Tinbergen, który pracuje w uniwersytecie w Oxfordzie, zabierał mewom jaja i zastępował je najdziwniejszymi przedmiotami. Nawet kiedy włożył im do gniazda na miejsce prawdziwych jaj kanciaste klocki z drewna, ptaki wysiadywały je niewzruszenie dalej.
Pewnego razu badacz postawił mewę srebrzystą przed koniecznością wyboru: na wydmie tuż obok jej własnego gniazda z prawdziwymi jajami zrobił w piasku dołek i umieścił w nim ogromne jajo drewniane o rozmiarach jaja strusiego. Mewa nie wahała się ani chwili i zdecydowała się na... olbrzymie jajo. Gramoliła się na nie z trudem, jak na górę, ale nie mogła się na nim utrzymać i zjeżdżała z niego raz na prawo, raz na lewo. Mimo to nie zaprzestawała dalszych wysiłków, a w tym czasie jej własne jaja, leżące tuż przed nią, zdawały się dla niej nie istnieć.

...................

"Wysiadywanie jest najprostszą rzeczą na świecie" - tak sądzi wielu ludzi. "Kiedy jaja są już złożone, ptak siada na nich i obezwładniony lenistwem pozostaje tak długo, dopóki nie zostanie zluzowany" Badacze zajmujący się zachowaniem zwierząt są zupełnie innego zdania, jak na przykład holendersy zoologowie, prof. G.P. Baerends i dr H. Drent.
Obserwując mewy srebrzyste (Larus argentatus) na wyspie Schiermonnikoog zauważyli, że wcale nie jest obojętne, jak trzy jaja są ułożone w gnieździe. Jeżeli nie są od czasu do czasu odwracane, to dzieje się to, co w prymitywnych wylęgarkach: zarodek przykleja się do skorupy i obumiera.
Jaja muszą więc być raz po raz przewracane, oczywiście nie tak jak zrazy na patelni. Zarodek musi stale leżeć jak najwyżej na kuli żółtka, obracającej się swobodnie w białku. Tylko w tym położeniu dostaje potrzebne mu ciepło. Pomiędzy górną skorupką jaja i trzema pozbawionymi piór plamami lęgowymi, jakie powstają na brzuch ptaka wysiadującego, panuje początkowo temperatura 39,5 C, natomiast pomiędzy dolną stroną jaja i dnem gniazda stwierdzono tylko 12 C. Jeżeli więc jajo jest źle ułożone, to zarodek pisklęcia może zamarznąć.
Ale wysiadująca mewa srebrzysta, jak poprzednio opisano, nie potrafi nawet odróżnić własnych jaj od kamyków i kawałków drzewa. Jak więc może się zorientować, czy jej dziecko rozwija się w jaju optymalnie ułożone, w normalnej pozycji w stosunku do pola grawitacyjnego Ziemi, czy też lezy krzywo i cierpi? Przecież z zewnątrz tego nie widać.
Prawdopodobnie wysiadujący ptak otrzymuje tę ważną dla życia dziecka informację za pośrednictwem komórek zmysłowych wrażliwych na ciepło, jakie znajdują się na plamach lęgowych. Zarodek bowiem zaczyna powoli sam wytwarzać ciepło. Wysiadujący ptak obraca więc jajo nogami tak długo, aż jego najcieplejszy biegun będzie zwrócony ku górze.



6.


Ja i tato wróciliśmy sami do domu, potem przez cały dzień pracowaliśmy w tym lesie, skąd się brało drzewo na opał, więc nie miałem okazji o niczym pomyśleć. Dopiero jak już było dobrze po południu, wziąłem procę i chętnie bym wziął wszystkie ptasie jajka też. Miałem ich dużo, bo Pete zostawił mi całą swoją kolekcję. Pete zawsze lubił oglądać swoją kolekcję, tak sam jak ja swoją, chociaż on miał dwadzieścia lat, a ja dziewięć. Ale pudełko było za duże, żeby je daleko nieść i martwić się nim, więc tylko wziąłem jedno kukułcze jajo, bo było dużo warte, zawinąłem je dobrze, włożyłem do pudełka od zapałek i schowałem je razem z procą pod belkę w stodole. Potem zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Pomyślałem sobie, że jak bym musiał zostać w tym pokoju i w tym łóżku jeszcze jedną noc, to bym chyba nie wytrzymał. Potem usłyszałem chrapanie taty, ale nie słyszałem nic z łóżka mamy, więc nie wiem, czy spała, czy nie spała, ale chyba nie spała, wziąłem swoje buty i wyrzuciłem je na dwór, i wyszedłem przez okno, tak jak to robił Pete, kiedy miał siedemnaście lat, i tato uważał, że jest jeszcze za młody, żeby się włóczyć po nocy jak marcowy kot, i nie pozwalał mu wychodzić. Na dworze włożyłem buty, poszedłem do stodoły, zabrałem procę i jajko i wyszedłem na drogę.



7.


Zosia z powagą uklękła w bruździe i złożyła ręce do pacierza. Recytowała bardzo pięknie, z wyczuciem i wielkim przejęciem
- ... chleba naszego powszedniego i słodką bułeczkę też, daj nam Panie...
Matusia zaniemówiła. Do głowy jej nigdy nie przyszło, że córka na własną rękę zmienia tekst świętej modlitwy, że śmie Stwórcy zawracać głowę bułeczkami. Dopatrzyła się w tym wielkiego grzechu, jeżeli nie świętokradztwa, i sama już nie wiedziała, jak ukarać grzesznicę.
- Mówię: „daj nam Panie", więc jak „daj", to chyba za darmo? - nie ustępowała Zosia.
Tak matusię skołowała, że tym razem obeszło się bez kary. Zresztą do czasu, bo krótko potem Zosia popełniła niewybaczalne przestępstwo i dostała lanie zbiorowe, uwzględniające wszystkie wykroczenia z ostatnich tygodni.
Zaczęło się niewinnie i niemal symbolicznie od jajka, które przyniosła do domu. Nie z własnego kurnika, ma się rozumieć, tylko ze szkoły. Matusia, przeczulona na punkcie uczciwości i tykania cudzego dobra, natychmiast zbystrzała. Bezkarnie można było jedynie grabić siano i zbierać dzikie wiśnie, nawet, jeśli rosły przy cudzej miedzy. Wiadomo jednak, że kurze jajko na wiśni nie urosło. Zaczęła więc z całą surowością wypytywać: A skąd? A gdzie? A dlaczego?
- Kacperek Surdyk mi dał.
- Kacperek jaj nie znosi - fuknęła Marcjanna. - Czego sam nie zjadł, tylko tobie dał? I od kiedy to Surdyki za darmo coś dają?
- Za darmo nie. Chciał, żebym pokazała mu przyrodzenie - wyznała Zosia tak szczerze, że matusia zaniemówiła.
Nawet jej w głowie nie postało, że ośmioletnia dziewka, która od kolebki wiedziała, co skromność dziewczęca i wstyd dziewiczy, sprzeda się Kacperkowi Surdykowi za jajko. Zwykła rózga za tak straszne przewinienie już nie wystarczała. Matusia sięgnęła pod kaftan i odwiązała cienki rzemień, którym przepasywała spódnicę.
- To najbrudniejszy występek, jaki... - Ze zdenerwowania brakowało jej słów, ale wiadomo było, że czego nie powie, to rzemykiem na skórze wykarbuje.
- Nie brudny! - zawołała z płaczem Zosia. - Nie brudny, bo Elcia mnie wczoraj wymyła w cebrzyku. A ja nie pokazałam nawet czystego występka, tylko porwałam jajko i uciekłam!



8.


  Nadchodzący wieczór skłonił mnie do szukania noclegu.
  Wybrałem sobie na dzisiejszy spoczynek duże drzewo nad morzem, bo tu było bezpieczniej jak w lesie. Niedaleko od tego drzewa, na piaszczystym wybrzeżu, widać było niewielki kopczyk bardzo regularnie, jak gdyby ręką ludzką usypany. Ciekawy będąc dowiedzieć się, co w nim jest, wbiłem dzidę w środek, a wydobywszy, dostrzegłem na jej ostrzu żółtą ciecz, pomieszaną z piaskiem. Rozgrzebałem kopiec i znalazłem w nim ze trzydzieści jaj dużych. Zamiast skorupy miały one jakby pergaminową skórkę. Były to jaja szyldkretów, czyli żółwi morskich, o czym jednak teraz nie wiedziałem. Chociaż głód mi nie dokuczał, widok nowego przysmaku obudził apetyt i wypiłem jaj parę.



9.


W nocy zakradł się Aleksander do miejsca, gdzie budowano nową świątynię. Wśród fundamentów była dość znaczna szczelina, w której zebrało się trochę wody. Aleksander wrzucił do tej wody jajko gęsie. Nie było to jednak zwyczajne jajko. Albowiem Aleksander wypróżnił je uprzednio, włożył do środka nowo narodzonego węża i z powrotem wapnem delikatnie zakleił. Nazajutrz skoro świt Aleksander nagi, ze złotą przepaską dokoła bioder i z ową krzywą szablą w ręku wybiega na rynek, potrząsa kędziorami, toczy pianę z ust, jakby w ekstazie, wstępuje na wysoki ołtarz i oznajmia ludowi, że wielki bóg Asklepios zawita do ich miasta. Po czym tak jak był, nagi i w ekstazie, biegnie w stronę budującej się świątyni. - Wszyscy za nim. Wśród skupionego milczenia ludu Aleksander wstępuje do wody i, śpiewając hymny, wyłania z kałuży gęsie jaje. Powszechne zdumienie. Aleksander tłucze jaje i wyjmuje małego węża. Pokazuje go ludowi, który tymczasem padł na kolana, i wszyscy bezspornie widzą w tym wężyku, co się wije dokoła palców proroka - autentycznego boga Asklepiosa.



10.


  Żadnych pieniędzy ojciec z Rosji nie wysyłał, ale jednego razu po kilku latach przyszła paczka z emaliowanym jajkiem wielkanocnym, które ojciec - jak twierdził - wygrał w harlekina z Fabbem, który poza piciem, dyskutowaniem i graniem w karty zajmował się wyrabianiem właśnie takich jajek.
Ojciec podarował jajko Fabbego swojej "kochanej małżonce", która tylko się
rozzłościła i powiedziała, że ten przeklęty idiota mógł chociaż wysłać zwykłe jajko, tak żeby rodzina mogła się najeść. I już zabierała się, żeby wyrzucić prezent przez okno, ale w końcu opanowała się. Niewykluczone, że sprzedawca G. byłby zainteresowany zapłaceniem za nie trochę grosza, zawsze przecież próbował być osobliwy, a według matki A. osobliwe było właśnie to jajko.
Wyobraźcie sobie zdziwienie matki, gdy sprzedawca G. po dwóch dniach zastanowienia zaoferował osiemnaście koron za jajko Fabbego. Wprawdzie w postaci talonów, ale jednak.
Matka miała nadzieję na więcej jajek przysłanych pocztą, lecz w następnym liście została powiadomiona, że carscy generałowie zdradzili swojego autokratę i ten musiał abdykować. Ojciec A. przeklinał swojego produkującego jajka przyjaciela, który w związku z wydarzeniami uciekł do Szwajcarii. Ale ojciec A. zamierzał zostać i walczyć przeciwko temu dorobkiewiczowi i pajacowi, który przejął władzę, niejakiemu Leninowi.



11.


Gdy noc zapadła głucha
I ciemność już była w kurniku,
Kura szepnęła - Słuchaj -
Budząc koguta po cichu.
- Głos wprost zamiera w grdyce
I wszystko zdaje się bajką
Bo słodką mam tajemnicę:
Słuchaj
Będziemy
Mieli
Jajko!



12.


Pani B. była szalenie zdenerwowana.
- Straszny czas - mówiła odwijając się z mokrej chustki. - Jeśli te dzieci nie nabawią mi się jakiejś choroby, to będzie prawdziwy cud. Pławiłam jaja u oprzętki - dodała. - Osiem zbuków.
A oni to nawet nie wiem, gdzie na swoją zgubę latali.
- Ja byłem w kuźni - rzekł T..
- Znów kłamie - oświadczyła na to E., która przywykła słyszeć, że tak zawsze mówiono, gdy się T. odezwał.
- Nie kłóćcie się - zgromiła ich pani B. i od tej chwili wszystko już ją drażniło.
Gniewała się na młodsze dzieci, że przemokły, i na A., że nie wyszła się przejść.
Gniewała się, że jeszcze nie nakryte do podwieczorku, kazała biec po N., a nim N. nadeszła, sama już własnoręcznie i z piorunującą szybkością rozłożyła serwetę, poustawiała cukier, masło, pieczywo. Gdy już wszystko było gotowe, zaczęła rozpaczać, że kawa stygnie, a dzieci znów gdzieś przepadły. I ojciec też nie przychodzi, daje tylko zły przykład!
Dzieci tymczasem nadciągnęły właśnie z pokoju ojca.
- Tatuś - wołały - znalazł fiołki za okólnikiem!
Ojciec zaraz za nimi przestąpił próg jadalni, ale matka nie rozpromieniła się na jego widok.
Przeciwnie, jeszcze bardziej zwiędła i poszarzała.
- Znowuście mi zimna do domu nanieśli - rzekła wrogo, gdyż od ojca wiało deszczem i chłodem.
Ale on odpowiedział pogodnie:
- Wcale nie jest tak brzydko, jak się zdaje. Wiatr się ku wieczorowi ucisza i po tych
deszczach wnet się wszystko zacznie zielenić. Daj rękę.
A gdy nie dała, położył na stole parę pierwszych mokrych, stulonych fiołków.
Matka spojrzawszy na nie, raptem się rozpłakała, ale natychmiast otarła oczy i rzekła:
- Dziękuję. Dzieci, włóżcie to do szklaneczki. Zdenerwowałam się - dodała - bo tyle jaj okazało się pustych. I zresztą w ogóle ta piekielna pogoda wytrąca mnie z równowagi. A już było tak ładnie, tak ciepło.



13.


- Ach, więc zadajesz się z obcymi, ze starymi dzikami, zła kobieto, którą zabrałem przymierającą głodem?
Madalena się nie zachwiała ani pochyliła: położyła mu tylko ręce na piersi, by go odepchnąć, podnosząc twarz, która nabrała koloru drożdży. Jej oczy wydawały się żarzącym węglem.
- Właśnie dlatego, że byłam głodna, wzięłam cię, ciebie, który ma mózg skręcony jak nogi. Zostaw mnie!
Okrutny usmiech oświetlił jej tragiczną twarz. Pochyliła się nad ogniskiem i z kupki popiołu, na którym Zichina kreślił linie stepu, wyciągnęła dwa, pięć, trzynaście jajek.
- Oto widzisz je - powiedziała, trzymając dwa jajka we wgłębieniu wyciągniętych rąk. - Tak, poślubiłam cię, by się nasycić, roztrwoniłam ci pszenicę, jęczmień, olej, by kupić sobie ciastka, kawę, jajka... Widzisz je? Tak poradziła mi macocha i wspólnie kradłyśmy i jadły; ale teraz już czuję się zmęczona i chciałam jeść sama; chociaż ona węszy i węszy za każdym razem, gdy tu wchodzi, schowałam jajka... i nie chciałam, żeby ona je widziała... ani nawet ty!... A tym bardziej gość, który śmiałby się z nas...
Mężczyzna słuchał jak osłupiały. A wtedy Madalena podskoczyła i zaczęła rzucać mu jajkami w głowę.
- Weź, człowieku nieszczęsnego rodu... tak rzucałeś mi pomarańcze... weź... i ja pękałam ze złości, gdy widząc cię, chciało mi się śmiać... weź; i idź poskarż się macosze, jeśli nie jesteś zadowolony... Weź, ty, co śmiałeś mnie znieważyć jak równą sobie!
Jajka rozbijały się na głowie nieszczęśnika, żółtko rozpływało się farbując na złoto twarz i piersi, podczas gdy białko ześlizgiwało się aż na podłogę; a on skowyczał jak cielę, skacząc to tu, to tam po kuchni, z opuszczoną głową, wycierając oczy rękawem koszuli tak jak ona je wycierała w pierwszy wieczór ich narzeczeństwa.



14.


- Przypominam, że nie wolno niczego dotykać. Niektóre jaja są wrażliwe na wydzielinę ludzkiej skóry. I proszę uważać na głowy, bo czujniki poruszają się bez chwili przerwy.
Otworzył wewnętrzne drzwi i wszyscy weszli do środka. Tim ujrzał obszerne pomieszczenie pogrążone w półmroku rozjaśnionym jedynie blaskiem czerwonych i podczerwonych lamp. Jaja leżały na długich stołach, spowite mgłą wydobywającą się z sykiem ze specjalnych otworów. Wszystkie były w ruchu, kołysząc się lekko na boki.
Doktor Wu poinformował zwiedzających, że na każdym stole znajduje się 150 jaj, po czym zaprowadził ich do pulpitu, na którym ułożono najświeższą partię. Kolejne partie były opatrzone napisami umieszczonymi w widocznych miejscach: STEG - 458/2, TRIC - 390/4, i temu podobne. Pracujący w wylęgarni ludzie chodzili od stołu do stołu, brodząc w sięgającej do pasa mgle, ostrożnie przekładali jaja z boku na bok i mierzyli ich temperaturę elektronicznymi termometrami. Pod sufitem zainstalowano kamery telewizyjne i czujniki reagujące na wszelki ruch, a inne czujniki, prawdopodobnie temperatury, przesuwały się bez chwili przerwy nad stołami.
- Doczekaliśmy się tutaj już ponad dwunastu wylęgów, co w sumie dało nam dwieście trzydzieści osiem odchowanych zwierząt. Przeżywalność nie jest na razie zbyt wielka, ale, naturalnie, staramy się ją zwiększyć. Nasze komputery analizują jednocześnie około pięciuset różnych czynników: sto dwadzieścia z nich ma charakter zewnętrzny, reszta zaś zależy od samego materiału genetycznego. Skorupki jaj są plastikowe. Umieszczamy w nich embriony, które następnie rozwijają się w tym pomieszczeniu.



15.


  Tego dnia panie były zajęte jedzeniem ciastek z niespodzianką i rozmową. A przynajmniej pani T..
- Wiesz, miałam nadzieję, że do Wielkanocy będę już w domu, ale nie wygląda na to, żeby mi się udało. Pani O. nie czuje się jeszcze dobrze, ale zapisała się na zajęcia z malarstwa i rzemiosła, które tu zorganizowali. Twoja teściowa też się przyłączyła. G. powiedziała, że w tym roku na Wielkanoc będą chować jajka i mają zaprosić jakieś dzieciaki, żeby ich szukały. Może być fajnie...
  Zawsze uwielbiałam Wielkanoc - odkąd byłam małą dziewczynką. Uwielbiałam
wszystko, co się z nią łączyło. W dzieciństwie w Wielką Sobotę malowaliśmy w kuchni jajka. A mama T. zawsze malowała złotą pisankę.
  W wielkanocny poranek wkładaliśmy nowe ubrania i nowe buty w stylu Bustera Browna ze sklepu taty. Po kościele mama i tata wsadzali nas do tramwaju i jechaliśmy do Birmingham i z powrotem, a oni w tym czasie chowali po całym podwórku dwieście jajek. Nagrody były rozmaite, ale nagroda główna była przeznaczona dla tego, kto znalazł złotą pisankę.
  Miałam trzynaście lat tego roku, gdy ją znalazłam. Biegaliśmy po podwórku przez dwie godziny i nikomu nie udało się znaleźć złotej pisanki. Stałam na środku podwórka, odpoczywając, i nagle przypadkowo zobaczyłam coś błyszczącego pod huśtawką. No i oczywiście była to złota pisanka, ukryta w trawie, zupełnie jakby czekała specjalnie na mnie. E. R. wściekła się jak wszyscy diabli. Zależało jej, żeby ją w tym roku znaleźć, bo główną nagrodą było wielkie, cytrynowe, przezroczyste jajko z porcelany posypane brokatem. Jeżeli się zajrzało do środka, można było zobaczyć miniaturową scenkę maleńkiej rodziny: mama, tata, dwie córeczki i piesek stojący przed domem, który wyglądał zupełnie jak nasz. Mogłam zaglądać do tego jajka całymi godzinami... Ciekawe, co się z nim stało. Pewnie zostało sprzedane na wyprzedaży, jaką zorganizowaliśmy podczas pierwszej wojny światowej.



16.


- Chodźmy już stąd - wykrztusiła Zośka.
- A żółwie ? - zapytała Anka.
- Prawda, zapomniałyśmy o żółwiach.
  Tydzień temu odkryły na małym półwyspie przy rozlewisku strumyka dziewięć małych, zagrzebanych w ziemi, niewielkich jaj w szarych, chropowatych skorupkach. Od razu wybuchła dyskusja, czyje one są: zaskrońca, ptaka czy żółwia. Potem pani Bożena powiedziała im, że zaskrońce mają jaja błoniaste, więc na placu boju pozostał tylko żółw błotny i ptaki. A w niedzielę dziewczęta zauważyły wychodzącego z wody żółwia i orzekły, ze to muszą być jaja żółwie, i nawet zatokę przy półwyspie nazwały Zatoką Żółwią. Ale chciały mieć tak zwaną naukową pewność i dlatego, ile razy były w Ogrodzie, zaglądały w to miejsce. Z lękiem i
niepokojem, ale z większą jeszcze ciekawością. Może młode już się wylęgły i można się będzie nareszcie przekonać, czyje to były jaja.
  Ostrożnie przekradały się na półwysep. Pierwsza szła Dorota. Z bijącym sercem
rozchylała gałęzie i uważnie wpatrywała się w niewyraźną ścieżkę. Jeśli zabłądzi, obleje egzamin i nie zostanie przyjęta do Związku. Ścieżka była ledwie widoczna, a do tego ten strach - podobno tutaj właśnie, na słonecznych i wilgotnych miejscach, stale wylegiwały się węże.
Wprawdzie do tej pory spotykały tylko niewinne zaskrońce, ale chłopcy twierdzili, ze gnieżdżą się tu także żmije. Od czasu, gdy tydzień temu w tym miejscu tuż przed nimi przeniknęło coś z sykiem, coś długiego, wijącego i zygzakowatego, każda przeprawa do Zatoki Żółwi połączona jest z nie byle jaką emocją.
  Bo chociaż dziewczynki wiedzą dobrze, czym się różni żmija od zaskrońca, lecz w praktyce niełatwo jest odróżnić. Gad wcale nie czeka, aż mu się przyjrzą, lecz ucieka, a tymczasem człowiekowi robi się nieprzyjemnie koło serca i bądź wtedy mądry, czy wąż miał plamy zaskrońca, czy zygzaki żmii.
  No, nareszcie koniec strachu. Zarośla olszyn przerzedziły się i odsłoniły zwierciadło wody. Dorota usłyszała cichutki plusk strumienia. To tutaj. Poznaje miejsce.
- Jesteśmy w Zatoce Żółwi - oznajmiła z dumą.
Dziewczynki rozglądały się niespokojnie. Jaj nigdzie nie było.
Nagle Anka wykrzyknęła:
- Patrzcie!
Podbiegła do leżących na piasku skorupek. Były popękane i puste.
- To one! Ale co się stało?!
- Popsuły się - jęknęła Joasia - albo jeż je zjadł.
- Głupia! Wylęgły się! - uspokoiła ją Anka.
- Ale gdzie są?!



17.


W tym czasie atmosfera w domu była jak naelektryzowana, dzieci przeczuwały, że ziemia usuwa im się spod nóg i po raz pierwszy zaczęłam mieć z nimi problemy. P., która zawsze była dziewczynką aż za poważną jak na swój wiek, przeżyła jedyny w życiu okres fochów, trzaskała drzwiami i zamykała się, żeby płakać całymi godzinami. Nicolas zachowywał się w szkole jak chuligan, stopnie miał tragiczne, ciągle chodził obandażowany, wciąż upadał, coś sobie rozcinał, rozbijał głowę i łamał kości z podejrzaną częstotliwością. Odkrył właśnie przyjemność w strzelaniu jajkami z procy w pobliskie domy i w ludzi przechodzących ulicą. Nie przyjmowałam oskarżeń sąsiadów, mimo że kupowaliśmy dziewięćdziesiąt jaj tygodniowo i że ściana przeciwległego domu pokryta była gigantyczną jajecznicą, która smażyła się na tropikalnym słońcu, dopóki jeden z tych pocisków nie trafił w głowę pewnego wenezuelskiego senatora, który właśnie przechodził pod naszym oknem. Gdyby nie interwencja wujka R. i jego talent dyplomatyczny, być może cofnięto by nam wizy i wydalono z kraju.



18.


Dziewiąta wieczór. Leje. Można by powiedzieć, że deszcz czeka, aż nadejdzie ta godzina, żeby zacząć padać. Później dowiem się jeszcze, że jeżeli w tropikach deszcz zacznie padać o jakiejś godzinie, to przez całą kwadrę księżyca powracać będzie codziennie o tej samej porze i o tej samej godzinie ustawać. Tej nocy, niedługo po wyruszeniu w drogę, dochodzą nas jakieś krzyki, po czym zauważamy światła. "Castillette", mówi Antonio. Pociąga mnie zdecydowanym ruchem za rękę i zagłębiamy się w dżunglę. Po przeszło dwugodzinnym uciążliwym marszu znów wychodzimy na drogę. Idziemy, a raczej skaczemy przez resztę nocy i sporą część poranka. Słońce suszy na nas ubrania. Od trzech dni jesteśmy ciągle przemoczeni, nie jedliśmy nic oprócz kawałka cukru, którym uraczyliśmy się pierwszego dnia. Antonio sprawia wrażenie, jakby był prawie pewien, że nie natkniemy się na nikogo, kto mógłby nam wyrządzić krzywdę. Maszeruje beztrosko i od paru już godzin nie przykłada ucha do ziemi. Droga biegnie wzdłuż plaży. Antonio ucina kawałek gałęzi. Schodzimy z drogi i idziemy teraz po mokrym piasku. Antonio zatrzymuje się i uważnie przygląda widocznemu na piasku, szerokiemu na jakieś pół metra śladowi wychodzącemu z morza i prowadzącemu w kierunku suchej plaży. Ruszamy wzdłuż tego śladu i gdy dochodzimy do miejsca, gdzie poszerza się on półkoliście, Antonio wbija swój kij w ziemię. Gdy go wyciąga z powrotem, koniec upaćkany jest jakąś żółtą mazią przypominającą z wyglądu żółtko jajka. Pomagam mu wygrzebać rękoma w piachu jamę i w parę chwil potem rzeczywiście pokazują się jaja. Będzie ich jakieś trzysta albo czterysta sztuk. Są to jaja morskiego żółwia. Nie mają skorupek, pokrywa je błona. Bierzemy ich około setki i niesiemy w koszuli, którą Antonio ściągnął z grzbietu. Opuszczamy plaże i przechodzimy na drugą stronę drogi, zagłębiając się w dżungle. Pod jej osłoną, ukryci przed wzrokiem niepożądanych gości, zaczynamy jeść. Same żółtka - jak mnie poucza Antonio. Jednym szarpnięciem swych wilczych zębów rozrywa okrywającą jajko błonę, pozwala wycieknąć białku i następnie wysysa żółtko: jedno on, jedno ja. Objedzeni aż do przesytu kładziemy się, zwiniętą kurtkę wsuwając zamiast poduszki pod głowę.
- Mańana tu sigues solo dos dias mas. De mariana en adelante no hay policias. (Jutro idziesz dalej sam, jeszcze przez dwa dni. Nie ma już obawy, że się natkniesz na policjantów.)



19.


Z Karlem E. nie rozmawiałem od czasu okropnej awantury, jaka wybuchła między nami przed dwoma laty, a listów nie pisaliśmy do siebie nigdy.
Postąpił wobec mnie podle z zupełnie głupiego powodu: wbiłem surowe jajko do mleka przygotowywanego dla jego najmłodszego syna, rocznego Gregora, opiekując się nim, kiedy Karl i Sabina poszli do kina, a Maria była na zebraniu Koła. Sabina powiedziała mi, żebym o dziesiątej podgrzał mleko, nalał je do butelki i dał Gregorowi, a ponieważ wydawało mi się, że chłopczyk jest blady i mizerny (nawet nie zapłakał, tylko kwilił cicho w sposób budzący litość), pomyślałem sobie, że dodanie surowego jajka do mleka dobrze dziecku zrobi. Podczas kiedy mleko się grzało, chodziłem po kuchni trzymając Gregora na rękach, przemawiałem do niego: "Oj, co też dostanie nasz chłopczyk, dostanie jajeczko" i tak dalej, potem ubiłem jajko w mikserze i wrzuciłem je do mleka. Pozostałe dzieci Karla mocno spały, nikt nam w kuchni nie przeszkadzał i kiedy dałem butelkę dziecku, miałem wrażenie, że mleko z jajkiem bardzo mu smakuje. Uśmiechnął się i zaraz potem usnął bez płaczu. Po powrocie z kina Karl zobaczył w kuchni skorupki jajka, wszedł do pokoju, gdzie siedziałem z Sabiną, i powiedział: "Bardzo rozsądnie zrobiłeś, żeś sobie usmażył jajko". Wyjaśniłem mu, że nie usmażyłem dla siebie jajka, tylko dałem je Gregorowi, i natychmiast rozpętała się burza, spadła na mnie lawina oskarżeń. Sabina dostała prawdziwego ataku histerii, nazwała mnie mordercą, a Karl wrzeszczał: "Ty włóczęgo, ty dziwkarzu!" To mnie tak rozzłościło, że nazwałem go "zakutą pałą", chwyciłem płaszcz i wściekły wybiegłem od nich. E. krzyczał jeszcze za mną z przedpokoju: "Ty łajdaku bez poczucia odpowiedzialności!", a ja do niego ze schodów: "Ty rozhisteryzowany kołtunie, ty dupo wołowa!" Naprawdę lubię dzieci i umiem się z nimi obchodzić, szczególnie z niemowlętami, nie wyobrażałem sobie, żeby jajko mogło zaszkodzić rocznemu dziecku, ale to, że Karl nazwał mnie "dziwkarzem", dotknęło mnie bardziej niż "morderca" Sabiny. Ostatecznie zdenerwowanej matce niejedno można puścić płazem i wybaczyć, ale Karl dobrze wiedział, że nie jestem dziwkarzem.



20.


Zanim M. otworzył kojec, rozejrzał się i upewnił, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby podpatrzyć, jak się otwiera zamek. Kiedy otworzył drzwiczki, zobaczył dwa jajka.
- Nie bój się, N., nic ci nie zrobię - powiedział do kury, która była ich dumą.
N. wysiadywała właśnie siedem jaj. Z dużym wysiłkiem powstrzymali się od podebrania ich kurze, ale gdyby im dopisało szczęście i wykluło się siedem piskląt i gdyby te siedem piskląt wyrosło na kury i koguty, wówczas mieliby wielkie stado drobiu. I mogliby pozwolić sobie na kwokę, która stale wysiadywałaby jajka. A poza tym nie groziłby im już Oddział Szósty.
Oddział Szósty przeznaczony był dla niewidomych jeńców, oślepłych wskutek choroby beri-beri.
Nawet niewielka ilość witamin magicznie przeciwdziałała temu zagrożeniu, a jajka były przecież wielkim i na ogół jedynym dostępnym ich źródłem. Dlatego też komendant obozu błagał, klął i żądał od Najwyższej Władzy, żeby dostarczano ich więcej. Mimo to co tydzień na głowę przypadało prawie zawsze jedno jajko. Niektórzy otrzymywali codziennie po jajku, ale wtedy było już zazwyczaj za późno. Właśnie dlatego kur strzegli dniem i nocą oficerowie. Właśnie dlatego tak ciężkim przestępstwem było tknąć choćby palcem kurę będącą cudzą własnością albo należącą do obozu.
Żołnierza, którego kiedyś przyłapano z uduszoną kurą w ręku, zatłuczono na śmierć. Władze uznały to zabójstwo za uzasadnione.



21.


Kanarki w klatce są jak ludzie, w tym sensie, że wiodą nie całkiem naturalny dla siebie tryb życia. Żyją bezpieczniej, niż gdyby żyły naturalnie, dlatego niewiele wiedzą o zagrożeniu fizycznym i brak im doświadczenia w walce o byt. Ptak, który umarłby na wolności z przyczyn naturalnych, bywa często specjalnie utrzymywany przy życiu przez hodowcę, który ma w tym własne cele - inne niż walka o przetrwanie - na przykład kolor albo śpiew, albo kształt ciała, czy co tam jeszcze. Ptak w klatce stopniowo traci witalność i samodzielność, która umożliwiłaby mu przetrwanie.
Dla przykładu: w warunkach naturalnych samica ptaka składa pierwsze jajo i natychmiast tak ją pochłania polowanie na pokarm i ochrona własnego terytorium, że zazwyczaj nie od razu zaczyna wysiadywać. Dopiero gdy złoży wszystkie jajka, zaczyna siedzieć na nich na dobre. Z ptakiem w klatce jest inaczej. Samiczka w klatce jest tak niecierpliwa i tak dalece skazana na gniazdo przez ciasnotę klatki, że siada twardo natychmiast po złożeniu pierwszego jajka. Oznacza to, że jeśli składa cztery, pierwszy pisklak wylęgnie się cztery dni przed ostatnim. Cztery dni to dla pisklęcia bardzo dużo: największy zgarnia całe jedzenie i depcze po młodszych, które w zasadzie mają znikome szansę na przeżycie. Dlatego hodowcy usuwają z gniazda jajka w miarę ich przybywania. Umieszczają je tam z powrotem, dopiero gdy samica skończy się nieść. W miejsce usuniętego jaja podkłada się sztuczne albo szklaną kulkę, żeby ptak nie zniechęcił się i nie porzucił gniazda.
W czwartek rano mam już gotowy komplet sztucznych jajek. Ptasia dwie ostatnie noce przespała w gnieździe, a mówią, że to pewny znak. Przyszykowałem też oliwę i watkę na wypadek, gdyby jajko utknęło. W podręczniku piszą, że młoda samiczka może mieć czasem trudności ze zniesieniem jajka: napina się tak bardzo, że jajko nie jest w stanie wydostać się na zewnątrz. Ptak może od tego umrzeć. W takim przypadku należy kapnąć na odbyt ptaka ciepłą oliwą i masować go delikatnie wacikiem, póki mięśnie się nie rozluźnią i jajo nie wydostanie się na zewnątrz.



22.


- Tuż za kościołem ewangelickim, na samym szczycie wzgórza, stanął na chwilę czołg Werchmatu. Żołnierze wysiedli z niego i powiedzieli, że każde dziecko, które przyniesie dwa jajka, będzie mogło przez chwilę posiedzieć w czołgu. Pobiegłem do domu po jajka i udało mi się w tym czołgu siedzieć. To było na początku wojny.



23.


- Panie i panowie! - zaczął, zaglądając do książki z objaśnieniami. - Moja następna sztuczka jest nie do zrobienia!
- Ale jeszcze pan nic nie pokazał - burknął pan C..
P. zignorował tę uwagę i przewrócił stronę książki.
- Do tej sztuczki - powiedział - potrzebne mi jest jajko.
- O, Boże! - westchnęła pani B. i wybiegła do kuchni. - Jestem pewna, że zaraz stanie się coś strasznego.
P. położył jajko na środku magicznego stolika i nakrył je chusteczką.
Kilka razy mruknął ABRAKADABRA, po czym różdżką uderzył w chusteczkę.
Państwo B. wymienili spojrzenia. Oboje pomyśleli o dywanie.
- Hokus-pokus! - powiedział P. i ściągnął chusteczkę.
Ku ogólnemu zdziwieniu jajko zniknęło jak kamfora.
- Naturalnie - oświadczył wśród oklasków pan C. z mądrą miną - to jest
zwyczajna sztuczka kuglarska. Ale, jak na (...), dobre i to. A nawet bardzo dobre. A teraz niech no to jajko wróci na swoje miejsce!
P., bardzo zadowolony z siebie, ukłonił się widzom, po czym pomacał łapą w tajnym schowku za stołem. Zdziwił się, kiedy znalazł tam coś znacznie większego niż jajko. Rzeczywiście... w schowku stał słój z marmoladą. Ten sam, który zniknął rano! Podłożył łapę, podniósł go i pokazał publiczności. Magika nagrodziły rzęsiste oklaski.
- Wspaniale! - zawołał pan C., klepiąc się po kolanie. - Wmówił nam, że znajdzie jajko, a tymczasem od samego początku był to słój z marmoladą.
Doprawdy, świetny kawał.



24.


  Wielką sobotę spędziłyśmy na malowaniu jajek. Podniecałyśmy naszą pomysłowość i inteligencję, ażeby jak najdowcipniej wyglądały małe obrazeczki na jajkach. Obrazki te miały symbolizować osoby i sceny z Trylogii.
  Gdy cała rodzina zasiadła w pierwszy dzień świąt przy stole i gdy wuj dowiedział się, że wielka salaterka z jajkami przybrana barwinkiem zawiera pisanki-zgadywanki, porwał ją w swoje ramiona i zawołał:
- Nikomu nie dam skosztować święconego, póki nie odgadnę wszystkich obrazków! Ha! Urządziłyście dalszy ciąg naszego konkursu. Dobrze. Ale mnie nic złapiecie!
  Wszyscy podnieśli wrzask, że też chcą zgadywać, ale wuj trzymał salaterkę mocno i nikomu nie chciał oddać. Kazał przynieść drugą, do której przerzucił malowniczo przed chwilą ułożony barwinek. Następnie brał jedno jajko za drugim i przekładając je mruczał z zadowoleniem:
- Fartuszek i kłębek różowy... Anusia Borzobohata. Bardzo łatwe. Wielki miecz i trzy główki w tur banach... Zerwikaptur! W rysunku wygląda ładnie, ale też jest łatwe.



25.


M. J. wędrował pogwizdując sobie, gdyż gościniec był pusty jak wymieciony. W kwitnących żywopłotach małe ptaszki ćwierkały wesoło, a wokół zielone pagórki płynęły pod niebo i nad ich grzbietami żeglowały leniwie białe, wiosenne obłoki. Górą i doliną szedł M. J. pod świeży wiatr, który dął mu w twarz i rozwiewał z trzepotem poły habitu, aż dotarł do rozdrożą, gdzie odgałęział się gościniec do T.. Tutaj spotkał trzy śliczne dziewuszki, a każda niosła koszyk jaj na targ.
- Dokąd to, ślicznotki? - zagadnął zagradzając im drogę wyciągniętą pałką.
Zbiły się w gromadkę, trąciły jedna drugą, aż wreszcie któraś zdobyła się na odwagę i powiedziała:
- Idziemy na targ do T., wielebny ojcze, sprzedać jajka.
- Masz ci los! - zawołał M. J. przyglądając się im z ukosa. - Dalibóg, co za szkoda, żeby takie śliczne dziewczęta musiały dźwigać jaja na targ.
Wiedzcie, że gdybym ja miał władzę nad tym światem, wy wszystkie trzy chodziłybyście w najcudniejszych jedwabiach, jeździły na siwych konikach z paziami u boku i jadły tylko poziomki z bitą śmietaną, bo takie życie pasowałoby do waszej urody.
Dziewczęta zarumieniły się, wdzięcząc i spuszczając oczy. Jedna powiedziała: "Ojej", druga: ,"Żarty z nas sobie stroi", trzecia: ,"To ci dopiero zakonnik!", ale cały czas zerkały na M. J. ukradkiem.
- No, no - powiedział gładko M. J. - zakonnik czy nie zakonnik, znam się na ładnych dziewczętach, a jeśli tu kto powie, że wasza trójka nie jest najurodziwsza w całym hrabstwie N., to zęby mu powybijam tą pałką, aż udławi się nimi, kłamca jeden! Słyszycie, no?!
Na to wszystkie dziewczęta "Ojej!" znów zawołały.
- Wiecie co - powiedział M. J. - nie mogę znieść, żeby takie delikatne panienki nosiły koszyki po gościńcach. Pozwólcie, że sam je poniosę, a niech która z was, jeśli zechce, weźmie ode mnie mój kostur.
- Ale jakże poniesiecie trzy koszyki naraz? - odezwała się jedna z dziewcząt.
- A bo to sztuka - powiedział M. J. - zaraz wam pokażę. Składam dzięki świętemu Wilfredowi, że obdarzył mnie niezgorszym sprytem. Popatrzcie, ślicznotki. Biorę ten duży koszyk, tak. Rączkę przewiązuję różańcem, tak. Różaniec przerzucam przez głowę i tym sposobem mam już koszyk na plecach.
M. J. zrobił, co mówił, a potem wręczył jednej z dziewcząt swoją pałkę, pozostałe dwa koszyki wziął w obie ręce i ruszył w stronę T., maszerując wesoło w towarzystwie różeśmianych panienek, które wzięły go w środek, a jedna szła przodem niosąc kostur. Każdy, kogo spotkali po drodze, zatrzymywał się i spozierał za nimi ze śmiechem, gdyż nikt jeszcze nie oglądał tak zabawnego widoku - wysoki, postawny franciszkanin w przykusym habicie, obładowany jajkami, wędruje sobie drogą z trzema ślicznotkami. M. J. nic sobie z tego nie robił, a kiedy podróżni stroili sobie z niego żarty, odpowiadał również żartobliwie, docinkiem na docinek.



26.


  Interes został załatwiony po jej myśli, po cenie jaką chciał Hercel. Wystarczyło tylko okazywać stanowczość. Nikt nie robił sobie z niej żartów.
  Jakiś czas później Hercel zamawia na Węgrzech ogromną ilość jaj, które należy jak najszybciej spożyć. Transport się opóźnia, towar przyjeżdża na dworzec krakowski w przeddzień święta Wniebowzięcia. A w katolickiej Polsce to oznacza cztery dni wolne od pracy, bez możliwości zatrudnienia robotników do wypakowania ładunku.
  Sierpniowy skwar przygniata miasto. Przed wieczorem nikt nie waży się wyjść na rozpalone do białości ulice. Wagony stają się inkubatorem. Już wylęglo się kilkadziesiąt piskląt. Pewien całkowitej plajty Hercel na darmo miota się, by uzyskać pozwolenie rozładunku. Gitel znowu zaczyna labiedzić. Nie informując rodziców, H. postanawia sama przekonać naczelnika dworca, by zlecił wyładowanie towaru. Po półgodzinnej czczej gadaninie, bez żadnej decyzji, zostaje odesłana do naczelnika okręgu kolei żelaznej. Ten zaś, zamknięty w swoim biurze, które zamieniło się w piec, poci się jak ruda mysz.
  Kiedy dziewczyna wchodzi, naczelnik mierzy ją wzrokiem od stóp do głów, z całą pogardą, jaką w nim wzbudza ta drobna Żydóweczka. H. jednak ani trochę się nie przejmuje tym, co mógłby o niej pomyśleć, ma w głowie tylko jedno: przekonać go. Prycha, czka, wyrzuca z siebie potoki słów: jajka,, mój ojcie, plajta. Po chwili zaczyna od nowa, i tak w kółko, aż do zawrotu głowy.
  Naczelnik wykończony, rozkazuje by wyładować jajka na peron, po czym odsyła ją ruchem ręki. H. biegnie przez cały Kraków, tak jakby gonił ją dybuk, zdyszana wpada do domu, z czerwoną twarzą, włosami w nieładzie. Bez zaczerpnięcia tchu oznajmia wspaniałą nowinę rodzicom, którzy złorzeczą na jej odwagę, ale są zmuszeni jej podziękować.



27.


“Chciałabym kupić jajko - rzekła nieśmiało - jeżeli można.
Po ile je pani sprzedaje?”
“Pięć i ćwierć pensa za jedno, dwa pensy za dwa,” odpowiedziała O..
“To znaczy, że dwa kosztują taniej niż jedno?” zdziwiła się (...), wyjmując portmonetkę.
“Ale musisz obydwa zjeść, jeżeli kupisz dwa!” wyjaśniła O..
“W takim razie poproszę o jedno,” rzekła (...), kładąc pieniądze na kontuarze. Bo pomyślała sobie: “Przecież mogą się okazać popsute.”
O. wzięła pieniądze i schowała je do szkatułki, po czym rzekła: “Nigdy nie daję towaru ludziom do ręki - tak się nie robi - musisz sama go sobie wziąć.” To mówiąc, odeszła w drugi koniec sklepu i położyła jajko na półce.
“Ciekawe, dlaczego tak się nie robi? - pomyślała (...), idąc po omacku wśród stołów i krzeseł, bo w tamtym końcu sklepu było zupełnie ciemno. - Im bliżej podchodzę do tego jajka, tym bardziej ono się jakby oddala. Co to takiego, krzesło? Ależ ono ma gałęzie, słowo daję! To zadziwiające, żeby tu rosły drzewa! A tu znowu strumyczek! Ależ to najdziwniejszy sklep, jaki widziałam w życiu!”

Więc szła dalej, co krok, to bardziej zdumiona, bo wszystko się zamieniało w drzewa, gdy tylko podeszła: i podejrzewała, że to samo stanie się z jajkiem.



28.


- Cieszę się, że przyjechałam - odparła i pomyślała z rozpaczą, jak bardzo jest teraz krucha, jak łatwo może się załamać i jak będzie musiała się nim opiekować.
- Chyba pracowałeś dzień i noc, żeby ten dom tak wysprzątać - powiedziała.
- Gdzie tam - odparł T.. - Tyle że ruszyłem palcem.
- Znam takie ruszanie - z kubłem, ścierką i na kolanach... chyba żeś wymyślił sposób zapędzania do roboty kur albo wiatru trzymanego w cuglach.
- Wymyślił... Właśnie dlatego brak mi czasu. Wymyśliłem takie urządzenie, żeby gładko wsuwać krawat w sztywny kołnierzyk.
- Przecież nie nosisz sztywnych kołnierzyków.
- Wczoraj miałem. Właśnie dlatego to wymyśliłem. A co do kur... będę ich
hodował całe miliony... małe budki rozrzucone po ranczo, na daszku każdej kółko, żeby ją zanurzać w zbiorniku z wapnem. A jajka będą wylatywały na takiej małej taśmie konwejera. Czekaj, zaraz ci to narysuję.
- Ja bym wolała narysować sobie śniadanie - odparła D.. - Jaki kształt ma sadzone jajko? Jak byś pokolorował tłuste i chude części kawałka boczku?
- Zaraz dostaniesz! - zawołał, zdjął fajerkę i zaczął żgać ogień haczykiem, aż osmaliły mu się i skręciły włosy na ręce. Dorzucił drzewa i znowu zaczął gwizdać donośnie. D. powiedziała:
- Przypominasz mi jakiegoś fauna z fujarką siedzącego w Grecji na wzgórzu.
- A tobie się zdaje, że co ja jestem?! - krzyknął.
D. myślała z przygnębieniem: “Jeżeli jemu naprawdę lekko na sercu, to dlaczego mnie nie jest lżej? Dlaczego nie mogę wydostać się z mojego szarego
worka? Wydostanę się! - jęknęła w duchu. - Jeżeli on potrafi, potrafię i ja".
Powiedziała:
- T.!
- Słucham.
- Ja chcę dziś fioletowe jajko!



29.


A pod kominem, w samym świetle ognia, siedziały zgodnie J z J2., zajęte pilnie kraszeniem jajek, a każda swoje z osobna chroniła i kryjomo, aby się barzej wysadzić. J. najpierw myła swoje w ciepłej wodzie i wytarte do sucha dopiero znaczyła w różności roztopionym woskiem, a potem wpuszczała we wrzątek bełkocący we trzech garnuszkach, w których je kolejno zanurzała. Żmudna była robota, bo wosk miejscami nie chciał trzymać albo jajka w rękach się gnietły lub pękały przy gotowaniu, ale w końcu naczyniły ich przeszło pół kopy i nuż dopiero okazywać sobie i przechwalać się piękniej kraszonymi.
Kaj się ta było J2. mierzyć z J! Pokazywała swoje, w piórkach żytnich i cebulowych gotowane, żółciuchne, białymi figlasami ukraszone i tak galante, jak mało która by potrafiła, ale ujrzawszy J-sine, gębę ozwarła z podziwu i markotność ją chyciła. Jakże, to aż mieniło się w oczach, czerwone były, żółte, fiołkowe, i jak lnowe kwiatuszki niebieskie, a widać było na nich takie rzeczy, że prosto nie do uwierzenia: koguty piejące na płocie, gąski na drugim syczały na maciory, uwalone w błocie; gdzie znów stado gołębi białych nad polami czerwonymi, a na inszych wzory takie i cudeńka, kiej na szybach, gdy zamróz je lodem potrzęsie.
Dziwowali się temu oglądając raz po raz, a kiej H. powrociła z J3 z kościoła, też wzięła patrzeć, ale nic nie rzekła, jeno stara, przejrzawszy wszystkie, szepnęła w zdumieniu:
- Skąd się to bierze u ciebie?... no, no...
- Skąd?... a samo tak z głowy pod palce przychodzi!
Uradowana była!
- Dobrodziejowi by parę zanieść!
- Święcił jutro będzie, to mu podam, może weźmie...
- Takie śliczności, że dobrodziej nie widzieli!... zdziwują się wielce! - mruknęła urągliwie H., gdy J. poszła na swoją stronę, bo już poźno było.



30.


W kraju tym nie rosną prawie żadne drzewa, jest ich tam tak mało, że uważa się za zbrodnię wobec bogów i ludzi, gdy ktoś zetnie drzewo, i jest to surowo karane prawem. Ten natomiast, kto sadzi drzewa, zyskuje sobie przez to łaskę bogów. Mieszkańcy Babilonu są też tłustsi i tężsi niż w jakimkolwiek innym kraju i dużo się śmieją, jak to często bywa u grubasów. Jedzą obficie mączne potrawy. Widziałem też u nich ptaka, który nazywa się kura i nie umie latać, lecz mieszka u ludzi i w darze za to znosi im co dzień jajko, mniej więcej tak duże jak jajo krokodyla. Ale wiem, że i tak nikt mi nie uwierzy. Zapraszano mnie, bym skosztował tych jajek, które mieszkańcy Babilonu uważają za wielki przysmak. Lecz nie śmiałem ich tknąć, bo najlepiej jest być ostrożnym, i zadowalałem się potrawami, które znałem lub o których przynajmniej wiedziałem, jak się przyrządza.


===========


Dodane 13 kwietnia 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 8186
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 33
Użytkownik: asia_ 01.04.2013 22:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Święta się kończą, a Joy D zbiera ze stołów ocalałe pisanki i umieszcza w biblioNETkowym konkursie.

Zapraszamy do zgadywania!

Uczestnicy konkursu będą mieli szansę na wylosowanie książki Douglasa Prestona i Lincolna Childa Nadciągająca burza. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: joanna.syrenka 01.04.2013 22:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Ach, jaki cudny konkurs!
Parę swojskich jaj poznałam, ale niektóre są z jakichś egzotycznych kwoczek...
Użytkownik: lady P. 02.04.2013 18:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, jaki cudny konkurs! ... | joanna.syrenka
I jakie cudne hasło. ;))
Użytkownik: benten 01.04.2013 23:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Chyba sobie jaja robisz z tym konkursem. Trudny jak nie wiem co.
Użytkownik: mika_p 02.04.2013 13:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba sobie jaja robisz z... | benten
Może to prima aprilis i prawdziwy konkurs pojawi się dzisiaj, bez jaj :D
Użytkownik: mika_p 02.04.2013 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Może to prima aprilis i p... | mika_p
Jakby co, to mam 8, 14, 20, 23 i 25, mogę się podzielić jajeczkiem. Sól też mam :D
Użytkownik: hburdon 06.04.2013 16:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakby co, to mam 8, 14, 2... | mika_p
Daj 14 i 25. Mogę się w zamian podzielić 24.
Użytkownik: mika_p 09.04.2013 16:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Daj 14 i 25. Mogę się w z... | hburdon
14. Przeczytaj na głos napisy na jajkach. Albo najpierw pomyśl, czemu skorupki są plastikowe. A na koniec wyobraź sobie, jak będzie wyglądać przygoda z tym, co się wykluje z jajek. Może nawet widzialas cudzymi oczami

25. W dusiołku wspomniana jest jednostka administracyjna. Natomiast gdyby wspomniany był osobnik stojący na czele tej jednostki, to sugerowałoby to - błędnie - kraj za Wielką Wodą.
W dusiołku nie występuje główny bohater książki. Aktor, który grał owego bohatera w jednej z wizualizacji, ma też na koncie film o kraju za Wielką Wodą. Chyba mogę dodać, że ten aktor był przystojnym blondynem :)
Użytkownik: hburdon 09.04.2013 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: 14. Przeczytaj na głos na... | mika_p
Dziękuję! W międzyczasie już te dwa dusiołki upolowałam, 14 dzięki Dot, a 25 dzięki faktowi, że przeczytałam fragment jeszcze raz uważnie i przypomniało mi się, gdzie można spotkać takiego wesołego mnicha. :)
Użytkownik: margines 09.04.2013 22:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję! W międzyczasie ... | hburdon
Też skojarzył mi się i na tytuł książki naprowadził mnie właśnie on:)
Ale nie tylko.
Język, realia... dokładne miejsce akcji (nawet pomijając kraj:)).

„Czytałem”, jak napisał Joy, i to niejednokrotnie... jakimiś bardzo dawnymi czasy. Jednakże już od dawna wiem, że muszę odświeżyć sobie znajomość z tą książką:)
Bo, że warto, nikt nie musiałby przekonywać mnie:) (nawet jeśli nie znałbym tego dziełka).
Użytkownik: mika_p 11.04.2013 00:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję! W międzyczasie ... | hburdon
No co za pech, raz miałam okazję się wykazać (bo zawsze wszyscy wszystko zgadują przede mną!) i akurat nie zaglądałam.
A mimo to pomataczysz to 24?
Użytkownik: hburdon 11.04.2013 00:48 napisał(a):
Odpowiedź na: No co za pech, raz miałam... | mika_p
Doskonale cię rozumiem -- w czasach, kiedy najbardziej pasjonowałam się konkursami, śpieszyłam się z odgadywaniem głównie po to, żeby potem mieć przyjemność z mataczenia na forum. :)

Z tym większą przyjemnością powiem ci, że 24 to rzecz o rodzinie, która na pewno udzielałaby się w BiblioNETce, gdyby nie żyła w czasach, kiedy nie tylko BiblioNETki, ale i jej twórców jeszcze na świecie nie było. Wuj (postać poboczna) specjalizuje się w sienkiewiczowskiej "Trylogii" (co jest mi szczególnie bliskie, bo też kiedyś sprawdzałam, czy mój ojciec wie, co jest na której stronie "Potopu"), najbardziej rozczytany jest jednak ojciec i jego dwie córki, a i matka w końcu ulega rodzinnemu szaleństwu. Nie jest to jedyna o nich opowieść, warto też poznać dusiołkowe rodzeństwo.
Użytkownik: KrzysiekJoy 03.04.2013 12:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Witajcie.
Rozumiem, że dzięki Świętom Wielkanocnym można mieć przesyt jaj, ale namawiam do prób skosztowania jeszcze tych przygotowanych przeze mnie.
Większość już znalazła swoich degustatorów, ale bronią się jeszcze skorupki oznaczone numerami: 1, 3 i 10 oraz tytuł 2.
Dziś odpisuję na Wasze e-maile tylko do godziny 17.30. Niestety wieczorem nie będę miał dostępu do sieci.
Użytkownik: pawelw 03.04.2013 22:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Witajcie. Rozumiem, że d... | KrzysiekJoy
O! to ciekawe, bo dla mnie 10 to praktycznie jedyny pewniak po pierwszym czytaniu.
No to w takim razie zaraz wysyłam odpowiedzi. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.04.2013 07:31 napisał(a):
Odpowiedź na: O! to ciekawe, bo dla mni... | pawelw
Ooo... a na to w ogóle nie mam pomysłu!
Z 9 też mam problem, bo wiem, kto tę historię opowiadał pierwotnie, ale nie umiem dopasować do stosownego źródła :-).
Użytkownik: hburdon 06.04.2013 17:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Ooo... a na to w ogóle ni... | dot59Opiekun BiblioNETki
Sprawdziłam 9 w trzech źródłach, w każdym były jaja, ale nie te...
Użytkownik: hburdon 09.04.2013 20:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Sprawdziłam 9 w trzech źr... | hburdon
Już znalazłam. Okazało się, że szukałam starych jaj, a to były młode jaja.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.04.2013 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Już znalazłam. Okazało si... | hburdon
Młode, powiadasz... A jeszcze jakiś trop na to gniazdko mogę poprosić?
Użytkownik: hburdon 09.04.2013 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Młode, powiadasz... A jes... | dot59Opiekun BiblioNETki
Trzeba wrócić do pierwszego zaobrączkowanego ptaka i poszukać w jego młodzieńczych jajach. Nawet nie trzeba ich rozbijać, po skorupce widać, że młodzieńcze.
Użytkownik: kasiora 03.04.2013 20:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
A ja chciałam tylko po cichu zwrócić uwagę, że coś się wykrzaczyło w 19 fragmencie. Wkradł się kawałek fragmentu 15 i dodatkowo jeszcze kilka dziwnych znaczków.
Użytkownik: Elfa 03.04.2013 21:44 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja chciałam tylko po ci... | kasiora
We fragmencie nr 22 też jest jakiś dziwny "czołg Werchmatu".
Użytkownik: asia_ 03.04.2013 21:45 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja chciałam tylko po ci... | kasiora
Faktycznie coś się rozjechało. Poprawiłam i zaraz sprawdzę, czy w pozostałych fragmentach na pewno nic się przy tym nie poprzestawiało. Zdarzały mi się już takie cuda przy długich tekstach, ale po raz pierwszy coś dziwnego wyskoczyło w środku, a nie na końcu. Dzięki za zwrócenie uwagi.
Użytkownik: hburdon 07.04.2013 12:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Mam 2, 8, 11, 12, 17, 20, 21, 23, 24, 29.

Przyjmę szczególnie chętnie 27, bo mnie bardzo męczy...
Użytkownik: hburdon 07.04.2013 12:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam 2, 8, 11, 12, 17, 20,... | hburdon
Odwołuję, już nie męczy. Nie wiem, skąd taka zaćma -- zwłaszcza jak sobie pomyślę, że rodzic przez 25 lat mieszkał o 5 mil od mojego obecnego miejsca zamieszkania.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.04.2013 17:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Odwołuję, już nie męczy. ... | hburdon
Za to bohater 25 ponoć się chował pod nieco dalej rosnącym odpowiednikiem "Bartka"

26 – odważne i sprytne dziewczę wkrótce odbyło podróż z Polski do Australii, wyposażone jedynie w domowej roboty kosmetyk

28 – femme fatale, bliźniacy jak woda i ogień, wagon sałaty

30 – ten to miał dużo do opowiadania, i to nie tylko o kwestiach zawodowych! W najwcześniejszym dzieciństwie przeżył coś identycznego jak pewna biblijna postać, napodróżował się sporo, ale tylko w swojej strefie klimatycznej, miał też możność poznać kilku najwyżej urodzonych, w tym jednego, który mocno namieszał w lokalnych obyczajach, zwłaszcza religijnych.
Użytkownik: janmamut 07.04.2013 18:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Odwołuję, już nie męczy. ... | hburdon
No, fakt: 27 aż krzyczy, czym jest. Nie będę jednak mówił, że jesteś O.
Użytkownik: hburdon 07.04.2013 18:40 napisał(a):
Odpowiedź na: No, fakt: 27 aż krzyczy, ... | janmamut
No niestety, czasem tak jest, że im bardziej człowiek próbuje się zbliżyć do celu, tym bardziej się od niego oddala.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.04.2013 17:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam 2, 8, 11, 12, 17, 20,... | hburdon
14 – cóż można hodować w tak naukowy sposób? I gdzie je potem wypuścić, żeby nie narobiły szkody?

15 – dusiołek wielokrotnie używany w celach konkursowych, za to chyba nie w kulinarnych (ciekawe, czy ktoś się odważył wypróbować główne danie – całkiem bez jaj :-), wręcz wegańskie)

16 – ten Ogród to trochę jak Plac Broni, tylko bardziej nowocześnie, nie aż tak na poważnie, z wielką tajemnicą i z konsekwencjami raczej pozytywnymi
Użytkownik: hburdon 07.04.2013 18:45 napisał(a):
Odpowiedź na: 14 – cóż można hodować w ... | dot59Opiekun BiblioNETki
14 - ach, to dlatego STEG i TRIC, już rozumiem.
Użytkownik: hburdon 09.04.2013 21:35 napisał(a):
Odpowiedź na: 14 – cóż można hodować w ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Chyba mam 15 i 16. Trochę miałam problemy z czasoprzestrzenią -- 16 szukałam za nowocześnie, a 15 po złej stronie oceanu...
Użytkownik: margines 07.04.2013 15:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Cóż... Minąć tych zakamarków nie omieszkałem
i jakem zrobiony w jajo tu się przyturlałem:)

Obym tylko nie miał „przyjemności”
i dotrwał do końca w całości;)
Użytkownik: hburdon 07.04.2013 15:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Cóż... Minąć tych zakamar... | margines
Witam cię z radością
Wielką jak jaj kaczy
Bowiem w tym konkursie
Nikt mi nie mataczy!

:/
Użytkownik: margines 07.04.2013 16:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Niedawno napisałem mail w męczącej mnie okrutnie:P sprawie, czyżbym podobno (ale wiem, że jednak nie podobno) znał tylko bohaterki spod "7"?
Bo jak Zosia i Elcia to tylko czytane przeze mnie przecież niedawno...:)

No i dostałem odpowiedź:) Zgodnie z moimi przeczuciami:)

A mleko z jajkiem:) (Z tej osławionej, poplątenej "19") też kiedyś pijałem:)
I "nie wyobrażałem sobie, żeby jajko mogło zaszkodzić" komukolwiek.
Na szczęście kiedyś nie było szaleństwa z salmonellozą i innych takich.
- Tu mnie jeszcze męczy.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: