I Kipling, i Japonia, to jakby Wschód w pigułce - jakże się tu oprzeć i nie sięgnąć? Toteż dopchnęłam jeszcze tę maleńką pozycję do torby pełnej książek i pochłonęłam w pierwszej kolejności. Mowa, rzecz jasna, o
Listy z Japonii (
Kipling Rudyard)
, które dostrzegłam na półeczce z nowościami w bibliotece.
Bardzo to dziwne, bo chociaż wydawnictwo nie zapomniało umieścić zapisanej rosyjskimi bukwami informacji , że cenzura dopuściła owe eseje do druku w Warszawie 10 grudnia 1904 roku, to zapomniało dodać, że to reprint, i że Maryan Poloński tłumaczył owe eseje na zlecenie wydawnictwa pod nazwą G. Gebethner i Wolff. Nie zabyło natomiast napisać dumnie:
Wydawnictwo XEEIN, Wydanie I, Kraków 2012.
Ale tak właściwie nie o tym chciałam. Chciałam o [brzydkie słowo] Angolach, Sahibach od siedmiu boleści. Bo niestety, z autora fantastycznej „Księgi dżungli” na każdym kroku rasista i arogant wychodzi. Przy czym o ile trudno mu się oprzeć podziwowi dla kultury japońskiej i przeważnie na mieszkańcach Indyi się wyżywa, to jednak nawet wobec „maleńkich ludzików” odczuwa i daje temu wyraz, wyższość "prawdziwego Sahiba".
I chociaż owo sprawozdanie z wizyty w Japonii tryska humorem i wielekroć zdarzyło mi się prychnąć głośno, to jednak nawet patyna wieków nie jest w stanie przykryć rasowych uprzedzeń autora. Tym bardziej, że część, wyciągniętych na podstawie pobieżnych obserwacji przez niego i jego towarzysza podróży (bliżej nieokreślonego indywiduum zwanego profesorem), wniosków ma się nijak do ówczesnych realiów. Chociażby ich stwierdzenie, że w Japonii nie ma biedy:
„Tysiąc pięćset ludzi na kilometrze kwadratowym i ani śladu nędzy. Jakim sposobem dochodzą do tego? [s. 80.]
I zawsze te pogardliwe porównania – swoista piramida pogardy: wyższość Japonii nad Indiami, i wyższość Anglii nad Japonią.
„Jego brat z Indyi północnych może mieszkać w domu z frontem podziurawionym i zczerniałym, a jeżeli posadzi cośkolwiek w doniczce, to chyba tulsi i to jedynie dlatego, żeby się podobać bogom i swej żonie”. [s.12.]
„Gdyby, zamiast słuchać rozkazów tych szkieletów (oficerowie japońscy – przyp. mój), byli pod wodzą oficerów angielskich i mieli lepsze karabiny, nie ustępowaliby najlepszym wojskom na wschodzie od Suezu. Mówię tu, oczywiście, o tych maleńkich ludziach, których widziałem”. [s. 134.]
„Chińczyk – zauważyłem – przypomina naszych tubylców hinduskich. Japończyk nie jest nim, ale nie jest także Sahibem”. [s.27]
„Pomyślałem sobie z dumą, że nawet sześćdziesięciu Hindusów nie odważyłoby się brykać po górach z drogocenną osobą Sahiba”. [s. 107.]
„Mężczyźni i kobiety napawają się widokiem [kwitnienie wiśni – przyp. mój]. Niezwykła to rzecz dla mieszkańca Indyi [mowa o Kiplingu – przyp. mój] oglądać człowieka Wschodu przy takim zajęciu; możnaby powiedzieć, że ten ostatni ukradł coś Sahibowi”. [s. 55.]
Całe szczęście i Angolom się nieco dostaje i w przeciwieństwie do zażenowanego autora bawiłam się świetnie śmiejąc się z jego tym razem zażenowania:
„… ja zaś doznałem po raz pierwszy w życiu uczucia, że jestem barbarzyńcą, nie zaś prawdziwym Sahibem. Błoto uliczne przywarło grubą warstwą do moich butów, on zaś, właściciel przybytku niepokalanej czystości, prosił, abym po wygładzonej posadzce i białych matach przeszedł do pokoju w głębi”. [s.13.]
„Mogę was zapewnić, że trudno zachować powagę, gdy człowiek siedzi na schodach herbaciarni i szamoce się z zabłoconymi butami. I trudno mieć wytworne maniery, gdy się chodzi w samych tylko pończochach […] Weźcie przynajmniej ze sobą, gdy tu przyjedziecie, parę ładnych skarpetek ze skóry sambhur lub z haftowanego jedwabiu, abyście nie pokazali się, jak ja w bronzowych tanich skarpetkach, z cerami na piętach, gdym próbował rozmawiać z dziewczętami”. [s.16.]
No i na zakończenie, jakże boleśnie prawdziwa przepowiednia autora owego dziennika podróży:
„Laka, bronz inkrustowany złotem i kryształy z napisem »Om« i »Shri«, są to piękne rzeczy do widzenia, ale – nie znoszą druku. W grobowcu jednej ze świątyń była izba cała wyłożona malowidłami na bogato złoconej lace. Jakieś zwierzę, noszące nazwisko V.Gay, uważało za właściwe wydrapać na złocie swe nazwisko. Potomność pamiętać będzie, że p. V. Gay nie obcina paznokci i że nie należało go dopuszczać do rzeczy piękniejszych, jak koryta dla wieprzów.
- To proroctwo na ścianie – zawołałem
- Wkrótce nie będzie już ani złota, ani laki – pozostaną tylko ślady palców cudzoziemskich. Módlmy się swoją drogą za duszę V. Gay’a. Może to był angielski misjonarz…”. [s. 150.]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.