Dodany: 29.10.2007 14:19|Autor: ewa_86
Moers nie poczuł Orma
Walter Moers od samego początku próbuje siłą zatrzymać czytelnika przy kartach książki. Zaznacza, że nie jest ważne, jak się zaczyna, nie jest ważne nawet, jak się kończy, znaczenie ma tylko wnętrze, środek, właściwa akcja. Autor stara się być przekonujący. Czy mu się to udaje? Szczerze mówiąc, nie do końca, ale na wstępie można jeszcze dać mu szansę. Czytam więc dalej...
A dalej jest już tylko gorzej. Akcja nie może się rozkręcić. Główny bohater, mieszkaniec Twierdzy Smoków, dostaje od swojego umierającego wuja tajemniczy rękopis. Jego lektura jest niezapomnianym przeżyciem. Czytelnik na przemian płacze i śmieje się, ulegając w zupełności porywającemu stylowi. Jednym słowem – kawał dobrej literatury, czego niestety nie można powiedzieć o książce Moersa. Jedyne, do czego ona zachęca, to płacz nad czasem straconym nad jej stronicami.
Wspomniany bohater, po ogromnym wprowadzeniu, wyrusza wreszcie do Księgogrodu, by odbyć przygodę życia. Ma być podobno niebezpieczna. I rzeczywiście, kilka głów w niej (od)pada, trochę krwi się wylewa, ale wszystko to Moers przekazuje nam w równie beznamiętny sposób, jakby pisał o sposobie przyrządzania zupy pomidorowej. Każe swojemu bohaterowi szukać autora cudownego rękopisu. Oczywiście, zanim smok do niego dotrze, będzie musiał spotkać się z wieloma dziwnymi stworami. I to mógłby być największy plus tej książki – owe dziwaczne kreatury, kryjące się w katakumbach Księgogrodu. Niestety, autor pozbawił nas nawet tej drobnej przyjemności wyobrażania sobie, jak wyglądają opisywane kreatury. Opatrzył książkę rysunkami, które skutecznie zabijają wyobraźnię czytelnika. Czyżby miał aż tak złe zdanie o adresatach swego dzieła, że postanowił wszystko dopowiedzieć do końca, nie pozostawiając żadnego marginesu dla naszej fantazji?
Jedyne, co mogłoby uratować honor Waltera Moersa, to jego początkowe wyznanie. Jak sam pisze, autorem „Miasta Śniących Książek” jest nie on sam, ale Hildegunst Rzeźbiarz Mitów – nasz bohaterski smok, który po długich wędrówkach został obdarzony natchnieniem, tak zwanym Ormem, i stworzył to niezapomniane dzieło. Moers miałby być tylko tłumaczem. Cóż, pozostawiając ten problem bez komentarza, posłużmy się na koniec tytułem, jaki Hildegunst nadał jednemu z rozdziałów – „Bardzo krótki rozdział, w którym mało się dzieje”*. Analogicznie, o całej powieści można by powiedzieć – bardzo długa książka, w której bardzo mało się dzieje. Niestety.
---
* W. Moers, „Miasto Śniących Książek”, tłum. Katarzyna Bena, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2006, s. 209.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.