Dodany: 30.12.2012 19:57|Autor: dot59
Na początku był obraz, potem słowo, a potem... Muminki, czyli życie
Są takie książki, w których za każdym czytaniem odkrywa się coś nowego. Kiedy się jest dzieckiem, historie o Muminkach mogą się wydawać takimi sobie bajeczkami, miłymi, ale ani bardzo śmiesznymi, ani bardzo emocjonującymi. A potem, kiedy się już to i owo przeżyje, nagle w trakcie czytania uderza człowieka świadomość, że w tych fantastycznych opowiastkach jest tak wiele z naszego życia, że te baśniowe postacie to my sami: jeden jest czystej krwi Włóczykijem albo Mamą Muminka, inny to wykapany Ryjek, Paszczak, Migotek, Filifionka, Mała Mi czy nawet, o zgrozo, Buka – a może być i tak, że ma w sobie po trochu z kilku albo i wszystkich tych postaci… Kim była osoba, której tak zmyślnie udało się zakląć naszą rzeczywistość w ten świat małych białych trolli (ogromnie różniących się od noszących tę samą nazwę paskudnych kreatur znanych chociażby z „Władcy Pierścieni”) i innych dziwnych stworzonek?
Spostrzegawczy czytelnik zauważył pewnie już przy pierwszym czytaniu, że wszystkie ilustracje w poszczególnych tomikach są dziełem samej autorki. Ale przypuszczalnie w dalszym ciągu Tove Jansson funkcjonowała w jego świadomości przede wszystkim jako twórczyni literatury dla dzieci. A tymczasem – niespodzianka! Bo, owszem, cykl o Muminkach i jeszcze kilka pozycji dla młodszych czytelników swoją drogą, ale oprócz tego była pisana przed i po Muminkach proza dla dorosłych, i przede wszystkim cała twórczość plastyczna, od ilustrowania książek własnych i cudzych, poprzez komiksy, rysunki satyryczne, obrazy malowane różnymi technikami, aż po freski. Tę wielokierunkowość zainteresowań artystycznych Jansson o wiele lepiej ukazuje szwedzki tytuł biografii, w którym zamiast niewątpliwie chwytliwego, ale jednowymiarowego określenia „mama Muminków” figuruje fraza „Ord, bild, liv” (Słowo, obraz, życie).
Obraz był pierwszy – w rodzinnych archiwach zachował się rysunek Signe Hammarsten-Jansson, przedstawiający półtoraroczną córeczkę, z zacięciem gryzmolącą coś na kartce. Zresztą czy mogłoby być inaczej, gdy codziennością każdego dziecka w tej rodzinie był widok ojca w fartuchu powalanym gipsem, z dłutem i szpatułką w dłoniach, a matki pochylonej nad biurkiem z lupą, pod którą dopracowywała szczegóły projektowanych znaczków pocztowych? Ale Tove jako jedyna potrzebowała wyrażania siebie również słowami; w wieku, w którym przeciętne dziecko dopiero zaczynało składać litery, ona miała już na koncie pierwszą książkę – własnoręcznie napisaną, zilustrowaną, przyciętą i zszytą opowiastkę o piesku Kropku. Słowo i obraz zrosły się w całość z życiem, i tak miało być przez dalszych osiemdziesiąt lat…
A „Muminki”, dzieło życia, dzięki któremu nazwisko Tove Jansson znają miliony dzieci (i nie tylko dzieci) z różnych stron świata? Z jednej strony błogosławieństwo, bo przyniosły pieniądze i sławę… ale z drugiej przekleństwo, jako że rozkręcony mimo woli „Muminkowy interes” („Moomin business”[1]) wymagał nieustannego lawirowania między „umowami, negocjacjami, korespondencją, wystąpieniami, obowiązkami publicznymi i towarzyskimi”[2] a potrzebą spokoju i prywatności. Pewnie są ludzie, których raduje świadomość, że stworzone przez nich „postaci dostępne są teraz również w marcepanie i stearynie”[3], a producenci ubiegają się o prawo umieszczenia wizerunku którejś z nich na opakowaniach słodyczy, kosmetyków, a nawet… podpasek higienicznych – ale Mama Muminków do nich nie należała.
Ukazanie tej ciemniejszej strony kariery pisarskiej Tove, wyczerpujące przedstawienie całości jej dokonań artystycznych i stonowana, pozbawiona nalotu sensacji opowieść o jej życiu prywatnym to dobre strony tej biografii, podobnie jak świetny materiał ilustracyjny z reprodukcjami obrazów, grafik, odręcznych rysunków w pamiętniku i listach, okładek książek itd.
Minusem jest chwilami nieco przyciężka narracja i pewna liczba niezręczności stylistycznych oraz językowych, które zapewne powstały przy tworzeniu polskiej wersji tekstu. Na przykład akapit opowiadający o przebudowie pracowni artystki zawiera zdanie: „Tę przemianę w książkach o Muminkach przez długi czas wyrażała wstrząsająca katastrofa”[4], kawałek dalej dowiadujemy się, że Jansson i jej partnerka „chadzały do siebie długim pasażem przez strych, którym trafiał też kot (…)”[5], a przy relacji z premiery spektaklu o Muminkach napotykamy na taki oto fragment: „A jak śpiewa się arię przebranym za trolla? W sztukach teatralnych usunięto im nosy, ale w operze ich głowy skonstruowano jak jeden wielki głośnik”[6]. Wreszcie, polski czytelnik od dawna wie, że Muminki mają pyszczki, toteż jakoś razi czytanie o nich jako o stworzeniach „z kufą i z ogonkiem”[7].
A jednak te mankamenty, choć dokuczliwe, nie potrafią zamazać wyrazistego portretu Tove Jansson, artystki o wielu talentach i silnej osobowości, ani zepsuć wrażeń, jakich doznajemy, zagłębiając się w krytyczne analizy poszczególnych tomików Muminkowych opowieści.
---
[1] Boel Westin, „Tove Jansson. Mama Muminków”, przeł. Bogumiła Ratajczak, wyd. Marginesy, Warszawa 2012, s. 272.
[2] Tamże, s. 269-270.
[3] Tamże, s. 291.
[4] Tamże, s. 316.
[5] Tamże, s. 317.
[6] Tamże, s. 433.
[7] Tamże, s. 153.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.