Przedstawiam
"Tupot białych mew", czyli KONKURS nr 48,
który przygotował
Paweł Wolniewicz:
Witam wszystkich i zapraszam do konkursu!
„Jedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanka, swawola...”
„a rano... tup, tup, tup...
Tupot białych mew
o pusty pokład
w dali morza zew
na głowie okład
rozpalona krew
wdziera się do trzew
i gniew o tych mew,
tupot mew, wzbiera gniew.”
Alkohol też jest dla ludzi, ale stosowany w nadmiarze może wywołać przykre konsekwencje. Impreza może być najlepsza w świecie, ale następnego dnia trzeba się obudzić. A poranki mogą być trudne, niektóre może nawet bardzo trudne.
Mewy wtedy tupią, koty kwiczą, dobrze że chociaż białe myszki na tym etapie już powinny zniknąć. Nie wszyscy o tym pamiętają, co ma swoje odzwierciedlenie również w literaturze.
Wybrałem 25 fragmentów przedstawiających trudne chwile osób, które nieco przesadziły. Fragmenty są różne, łatwe, trudne, niektóre może nawet bardzo trudne.
Punktacja standardowo. Po jednym punkcie za autora i tytuł. Razem do zdobycia jest 50 punktów.
Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...]
Termin: do czwartku
11 października włącznie, do północy.
Zasady:
1. Nie ma obowiązku zgadywania wszystkiego. Tłok na najwyższym stopniu podium wygląda nienaturalnie. I zaburza mi gaussowski rozkład wyników. ;) Mam tylko jeden komplet medali i w przypadku równej punktacji o miejscu decyduje czas dotarcia do mnie ostatniego mejla z prawidłową odpowiedzią.
2. Do czwartku 4 października włącznie jest zakaz jakichkolwiek podpowiedzi. Dajmy szansę własnym szarym komórkom i tym, co podpowiedzi czytać nie chcą. (A wiem, że jest takich całkiem sporo). Nie znaczy to, że forum musi zamrzeć. W końcu temat jest pewnie znany wielu. ;)
3. Od piątku mogą się pojawiać zawoalowane podpowiedzi. Zawoalowane, czyli odnoszące się do treści, a nie do tytułu, autora czy ekranizacji. Dobrych wzorców można szukać w konkursach o numerach jednocyfrowych.
Podpowiedzi mają służyć tym, którzy czytali, ale nie mogą skojarzyć. Nie widzę powodu, żeby podpowiadać tak, aby "rozpoznali" fragment ci, co o książce nawet nie słyszeli. To jest konkurs a nie audiotele i podstawą do odgadywania są fragmenty, a nie podpowiedzi, które nawet nie wymagają przeczytania fragmentu. A sądzę, że samodzielne dojście do choćby niewielu odpowiedzi daje co najmniej równie dużą satysfakcję jak skompletowanie wszystkiego tylko dzięki czołgowym podpowiedziom.
4. Indywidualnie będę wysyłał informację o znajomości przez delikwentów poszczególnych książek konkursowych i ich autorów. Tych informacji nie zdradzamy na forum! Ani żadnych innych typu X czytał książkę N.
5. Nie ujawnię ile i które fragmenty pochodzą z książek przeze mnie ocenionych.
6. Nie korzystamy z wyszukiwarek. Najlepiej korzystać tylko z szarych komórek (własnych, rodziny, znajomych) i sprawdzać tylko swoje podejrzenia w książkach.
7. Strzelać można wielokrotnie, ale jak potwierdzę autora można strzelać jeszcze tylko dwa razy w tytuł.
8. Zbytnie wczuwanie się w atmosferę i wprowadzanie się w stan będący tematem konkursu niekoniecznie pomaga w odgadywaniu.
9. W razie nie zastosowania się do punktu 8 nie ręczę za skuteczność proponowanych we fragmentach środków zaradczych.
Powodzenia!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
A teraz do rzeczy:
FRAGMENTY KONKURSOWE
Gdy się człowiek obudzi skacowany to może:
1. zapomnieć o czymś ważnym,
Obudził się już dobrze po południu z bólem głowy, ohydnym niesmakiem w ustach i niejasnym poczuciem winy. Wiedział, że coś się stało, ale co? Ukrył twarz w poduszki, we śnie szukając zapomnienia. Ale mechanizm świadomości zaczął już działać na nowo i sen uparcie nie powracał.
No, dobrze, ale co się właściwie stało? Z rękami pod głową wpatrywał się w sufit, jakby tam miał znaleźć odpowiedź na to pytanie, próbował odtworzyć wypadki wczorajszego dnia. Opuścił pracownię przed południem, szedł ulicą Caulaincourt i...
- O, mój Boże, znowu zapomniałem! - jęknął zirytowany swoim roztargnieniem.
Po raz trzeci z rzędu nie stawił się na spotkanie z Maurycym! I to właśnie z Maurycym! To nie były już żarty. Zrażał sobie wszystkich przyjaciół. Misia była na niego wściekła ostatnim razem. Nie pomogły kwiaty i przeprosiny. Panie domu nie lubią pustych krzeseł przy swoim obiadowym stole. To tak jak złamany ząb na samym przodzie. Takie są skutki alkoholu. Człowiek traci pamięć, miewa potworne migreny. A jedyne lekarstwo na migrenę to łyk koniaku.
Podszedł do stołu, sięgnął po butelkę i nalał sobie kieliszek. Alkohol spłukał niesmak w ustach, ale zapiekł go w gardle, aż mu łzy w oczach stanęły. Jednakże ból głowy trochę ustąpił. Jeszcze jeden kieliszek i będzie się czuł doskonale.
2. nie poznać najbliższego otoczenia,
[G.] wytrzeszczył zamglone oczy i spojrzał tam, gdzie powinno być jego podwórko. Widział z okna absurdalną, nieprawdopodobną dziurę, która ziała tam w ziemi, i brały go mdłości. Dziura była wielka. I głęboka. Prawie wystarczająco głęboka, by pomieścić dość gigantycznego kaca [G.]. [G.] zastanowił się, czy powinien spojrzeć na kalendarz, potem jednak zdecydował, że lepiej nie. Miał uczucie, że od początku ochlaju minęło kilka tysięcy lat. Nawet jak na faceta z jego pragnieniem i możliwościami, wytrąbił sporo.
- Wytrąbiłem - skarżył się [G.] wlokąc się w stronę kanapy, na którą się zwalił. - Wolę mówić "wychlałem", to ma więcej ekspresji. Słowo "wytrąbiłem" przywodzi mi na myśl orkiestrę dętą i klaksony samochodowe, które i tak mam we łbie, do tego wszystkie włączone na pełną moc. - Omdlałą ręką sięgnął do zaworu dystrybutora trunków, zawahał się i porozumiał ze swym żołądkiem.
[G.]: - Można malucha?
ŻOŁĄDEK: - Ostrożnie!
[G.]: - Naparsteczek...
ŻOŁĄDEK: - Oooch!
[G.]: - Nie rób mi tego! Muszę się napić. Podwórko mi ukradli.
ŻOŁĄDEK: - Szkoda, że mnie nie ukradli.
3. przegapić ważne wydarzenie,
[X] przespał cały atak lotniczy. Poprzedniego wieczora, kiedy obie dziewczyny poszły do pracy, upił się jeszcze bardziej niż zwykle, ponieważ wieczór sobotni jest zawsze uważany za święto. Nie wiedział w ogóle, że był jakiś nalot, dopóki natrętnie dynamiczny głos z radia, gadający bez końca z naprężeniem, nie wybił wreszcie dziury w zgęstniałym, wysuszonym, odwodnionym kacenjamerze, którego smak czuł w ustach, i wiedząc nawet przez sen, że go ma, nie chciał się obudzić, by go doświadczyć.
Siadł na tapczanie w kalesonach (odkąd się przeniósł na tapczan, sypiał w kalesonach z uwagi na przystojność) i ujrzał obie dziewczyny przykucnięte w szlafrokach przed radiem i słuchające w napięciu.
- Właśnie miałam cię wołać! - odezwała się z podnieceniem Alma.
- Wołać? A po co? - Najsilniejszą myślą wpośród tego suchego bólu oczu, będącego jego umysłem, była chęć natychmiastowego ruszenia do kuchni po wodę.
- ...jednakże straty zadane w samym Pearl Harbor były bezwarunkowo najpoważniejsze - mówiło radio. - Nieledwie nie ma budynku, który pozostałby nie uszkodzony. Co najmniej jeden ze stojących w porcie pancerników został zatopiony, a jego nadbudowa sterczy nad płytką wodą, nadal pokrytą płonącym olejem. Większość bombowców przystosowanych do działania z dużej wysokości skoncentrowała swój atak na Pearl Harbor oraz Hickam Field po drugiej stronie kanału. Obok Pearl Harbor, Hickam Field poniosło, jak się zdaje, najcięższe straty.
(...)
[X] wiedział już, co się stało, ale tylko z trudem przedzierało się to przez szlam jego umysłu. Nie mógł się wyzbyć mniemania, że to Niemcy, i nawet później, kiedy dowiedział się, że Japończycy, wciąż nie mógł wybić sobie z głowy myśli, że zrobili to Niemcy. Widocznie zbudowali jakiś zupełnie nowy typ bombowca, który mógł lecieć tak daleko bez lądowania, nawet z bazy na wschodnim wybrzeżu Azji. Bo przecież nie zdołaliby nigdy przerzucić eskadry lotniskowców na Pacyfik i przebić się przez flotę brytyjską. Żeby akurat mieć kaca w takim cholernym momencie! Na takiego kaca woda nigdy by nie pomogła; mogło pomóc jedynie kilka mocnych drinków, a i to nawet nie od razu.
4. czy nawet odejście bliskiej osoby.
[M.]ledwie sypiał, czekając na wieści o przyjacielu. Pewnego wieczoru wrócił ze swej popołudniowej przechadzki z butelką porto, ot tak, po prostu. Dostał ją, tłumaczył, w prezencie od redakcji, bo jak poinformował go zastępca naczelnego, gazeta zmuszona jest zaprzestać drukowania jego felietonów.
- Nie chcą kłopotów, rozumiem ich...
- I co zrobisz?
- Na razie upiję się.
[M.] wypił tylko pół szklaneczki, ale ja, nie zdając sobie sprawy, opróżniłam prawie całą butelkę na pusty żołądek. Zbliżała się północ, gdy zmogła mnie senność i padłam na sofę. Śniło mi się, że [M.] całuje mnie w czoło i przykrywa kocem. Gdy się ocknęłam, poczułam świdrujący ból głowy - preludium okrutnego kaca. Wstałam, by przekląć [M.] i chwilę, w której wpadł na pomysł, żeby mnie upić, ale zorientowałam się, że jestem sama w mieszkaniu. Na biurku przy maszynie do pisania zobaczyłam list, w którym [M.] prosił mnie, żebym się nie denerwowała i czekała w domu. Poszedł szukać [J.] i niebawem miał go sprowadzić. Na końcu napisał, że mnie kocha. List wypadł mi z rąk. I wówczas zauważyłam, że przed wyjściem pozabierał swoje rzeczy z biurka, jakby nie miał zamiaru więcej z niego korzystać, i zrozumiałam, że nigdy więcej go nie zobaczę.
5. Częste jest też uczucie zmiażdżenia mózgu,
Oto, co [...] mówi na temat alkoholu. Twierdzi, że alkohol to bezbarwna, lotna ciecz otrzymywana w procesie fermentacji cukrów. Odnotowuje również odurzający efekt, jaki wywiera on na pewne formy życia. (...)
Informuje, że efekt wypicia tego trunku można opisać jako zmiażdżenie mózgu plasterkiem cytryny owiniętym wokół wielkiej cegły ze złota. Podaje też, na jakich planetach można dostać najlepiej zmiksowany [...], jakiej ceny należy się spodziewać i jakie organizacje charytatywne zajmują się pomocą przy późniejszej rehabilitacji.
6. odwodnienie,
8 rano. Oj, chciałabym umrzeć. Do końca życia nie wypiję ani kropli alkoholu.
8.30. Oooch. Zjadłabym trochę frytek.
11.30. Bardzo chce mi się pić, ale muszę leżeć płasko, z zamkniętymi oczami, żeby nie uruchomić perkusji w mózgu.
(...)
2 po południu. Wróciłam zwycięsko z heroicznej wyprawy na dół po gazetę i szklankę wody. Czułam jak woda płynie niczym krystaliczny strumień do tej części głowy, której była najbardziej potrzebna. Choć jeśli się nad tym zastanowić, nie jestem pewna, czy woda może się dostać do głowy. Chyba że razem z krwią. Może, skoro przyczyną kaca jest odwodnienie, wciągają ją do mózgu naczynia włosowate.
7. nadwrażliwość na dźwięki,
Następnego ranka obudziły [S.] zaglądające przez okno, palące promienie słońca. Otworzył oczy i szybko zamknął je z powrotem, próbując przypomnieć sobie, kim jest i gdzie się znajduje. Przeszkadzał mu ból głowy i głośny hałas - regularne chrapliwe rzężenie, które brzmiało, jakby ktoś obok niego właśnie konał. [S.] otworzył oczy i powoli przekręcił głowę. Ktoś leżał w łóżku w drugim kącie pokoju. [S.] poszukał pod łóżkiem buta i cisnął go w tamtą stronę; rozległo się parsknięcie i nad pościelą ukazała się głowa [D.].
Przez sekundę przyglądał się [S.] oczami czerwonymi jak zimowy zachód słońca, a potem opuścił delikatnie głowę na poduszkę.
- Rycz trochę ciszej, jeśli łaska - wyszeptał [S.]. - Masz przy sobie ciężko chorego człowieka.
Dużo później służący przyniósł im kawę.
- Daj znać do biura, że jestem chory - rozkazał [D.].
- Już to zrobiłem. - Służący najwyraźniej dobrze znał swego pana. - Jest tu na zewnątrz taki jeden, co szuka drugiego Nkosi. - Zerknął na [S.]. - Bardzo się niepokoi.
- To [M.]. Każ mu zaczekać - powiedział [S.]. Wypili w milczeniu kawę, siedząc na skraju swoich łóżek.
- Jak się tutaj znalazłem? - zapytał [S.].
- Skoro ty tego nie wiesz, chłopie, to nie wie tego nikt. - [D.] wstał i przeszedł przez pokój, żeby poszukać świeżego ubrania. Był całkiem nagi i [S.] zauważył, że chociaż jest szczupły jak chłopak, ciało ma pięknie umięśnione.
- Mój Boże, co ten Charlie wlał nam do brandy? - poskarżył się [D.], podnosząc z podłogi marynarkę.
Odnalazł w kieszeni skalny okruch, wyjął i rzucił na kufer służący za stół. Ubierając się, spoglądał niechętnie na kamyk, a potem podszedł w kąt pokoju, gdzie znajdowały się rzeczy, które stanowiły jego kawalerskie gospodarstwo. Pogrzebał w nich i wydobył stalowy moździerz, tłuczek oraz poobijaną czarną patelnię do wypłukiwania złota.
- Czuję się dzisiaj bardzo stary - stwierdził, po czym zaczął kruszyć kamień w moździerzu.
8. sensacje żołądkowe
21 maja. Niedziela.
Odpoczywamy we trzy na plantach. Kac pojunewaliowy. Ledwie się doczołgałyśmy do ławki. Siedzimy pod parasolem i wdychamy chłodne, wilgotne powietrze.
- Zostało trochę kefiru?
- Ty jesteś w stanie wziąć coś do ust?
- Muszę uzupełnić poziom płynów. Wiesz ile zwymiotowałam po tej waszej wódce.
- Błagam, nie mów tego słowa, bo zaraz strzelę pawia. - [E.] zrobiła się żółta jak małe jasne.
- Którego dokładnie? - [J.] zawsze musi być taka dokładna - Zwymiotowałam, czy wódki?
- Już nie ważne - [E.] obtarła chusteczką usta. - chodźmy stąd, bo zaraz nas obsiądą muchy.
Przeczołgałyśmy się do następnej ławki, na szczęście w miarę suchej, tylko raz przetrzeć chusteczką.
- Cholera, dzikie bzy. Też nie mają kiedy kwitnąć. Jak potrzeba, to ich nie ma. Siedzi człowiek z ukochanym w parku i czuje asfalt, dym papierosów, zapach frytek. A jak ma kaca, nagle bzy wychodzą z ukrycia. Nie, nie dam rady. - zaskrzypiałam - To nie na moją głowę. Trzeba się przenieść.
- Ale było wczoraj nieźle, co? - odezwała się [E.]
- Tak samo jak rok temu, dwa i trzy. Rutyna. - oceniła obojętnie [J.]
Było świetnie. Uwielbiam atmosferę juwenaliów. Dla tych paru dni szaleństwa warto iść na studia. Warto nawet cierpieć potwornego kaca.
9. i wszechogarniające lenistwo.
Po nocy fatalnie spędzonej [X] obudził się dopiero o trzy kwadranse na siódmą. Własnym oczom nie chciał wierzyć patrząc na zegarek ale w końcu uwierzył. Uwierzył nawet w to, ze wczoraj był nieco podchmielony; o czym zresztą wymownie świadczył lekki ból głowy i ogólna ociężałość członków.
Wszystkie te jednak chorobliwe objawy mniej trwożyły pana [X] aniżeli jeden straszny symptom, oto: nie chciało mu się iść do sklepu!...Co gorsze: nie tylko czuł lenistwo, ale nawet zupełny brak ambicji; zamiast bowiem wstydzić się swego upadku i walczyć z próżniaczymi instynktami, on, [X], wynajdywał sobie powody do jak najdłuższego zatrzymania się w pokoju.
To zdawało mu się, ze Ir jest chory, to, ze rdzewieje nigdy nieużywana dubeltówka, to znowu, że jest jakiś błąd w zielonej firance, która zasłaniała okno, a nareszcie, ze herbata jest za gorąca i trzeba ja pić wolniej niż zwykle.
W rezultacie pan [X] spóźnił się o czterdzieści minut do sklepu i ze spuszczona głową przekradł się do kantorka. Zdawało mu się, ze każdy z "panów" (a jak na złość wszyscy przyszli dziś na czas!), ze każdy z najwyższa wzgardą patrzy na jego podsiniałe oczy, ziemistą cerę i lekko drżące ręce.
"Gotowi jeszcze myśleć, ze oddawałem się rozpuście!" - westchnął nieszczęsny pan [X]. Potem wydobył księgi, umaczał pióro i niby to zaczął rachować. Był przekonany, ze cuchnie piwem jak stara beczka, która już wyrzucono piwnicy, i zupełnie serio począł rozważać: czy nie należało podać się do dymisji po spełnieniu całego szeregu tak haniebnych występków? "Spiłem się... późno wróciłem do domu... późno wstałem... o czterdzieści minut spóźniłem się do sklepu..."
10. Warto rozważyć abstynencję przed spodziewanym lotem.
Jadąc taksówką z hotelu na lotnisko w Nowym Orleanie, obiecywał sobie, że już nigdy nie będzie pił. Miał gigantycznego kaca, nie zdążył przełknąć nawet łyka kawy, bo zaspał, a radio w taksówce groziło tornadem nad Północną Karoliną. Do Filadelfii zawsze lata się nad Północną Karoliną!
Było gorzej, niż myślał. Turbulencje rozpoczęły się zaraz za Nowym Orleanem. Trzymał się kurczowo poręczy fotela, tak jakby to mogło mu w czymś pomóc. A to był dopiero początek. Po godzinie lotu, gdy wpadli w gasnące wiry po tornado nad Północną Karoliną, obiecywał sobie głośno absolutną abstynencję. Niechby tylko wylądowali bezpiecznie, a on nie weźmie już nigdy alkoholu do ust. Przypomniały mu się czasy rejsów w technikum. Tam też tak do bólu wyrywało wnętrzności. Nigdy nie zapomni sceny, kiedy blady i zielony, wraz z wieloma innym przewieszony przez burtę w Zatoce Biskajskiej, przerwał wymioty, aby w tej agonii śmiać się z bosmana, który wrzeszczał, przekrzykując uderzenia fal:
- Marynarze wiedzą, co jest najlepsze na taką pogodę? Marynarze oczywiście, kurwa, nie wiedzą! Najlepszy na taką pogodę jest kompot z czereśni, bo w obie strony tak samo smakuje. Niech marynarze to zapamiętają. Poza tym rzyganie to nie jebanie. To trzeba umieć. Który to do cholery rzyga na nawietrznej???
Musiał być chyba tak zielony jak wtedy na statku, ponieważ stewardesa co kilkanaście minut podchodziła do niego i pytała, jak może mu pomóc. Wykorzystywał to jego sąsiad z fotela obok, ogromny Teksańczyk w kowbojskim kapeluszu, którego nie zdjął ani na chwilę. Podczas gdy on umierał, jego sąsiad, jak gdyby nic się nie działo, przy każdej wizycie stewardesy zamawiał alkohol. Czasami próbował go nim częstować. Z przerażeniem i odrazą w oczach odmawiał. Nie mógł wyobrazić sobie większej tortury niż smak whisky w tej sytuacji.
Turbulencje trwały do samego końca, a i lądowanie było okropne. Uderzyli kołami w płytę lotniska tak mocno, że nawet obojętny na wszystko jego mocno już pijany sąsiad zapytał, lekko bełkocząc:
- Wylądowaliśmy czy nas zestrzelili?
11. Z rzadszych symptomów można wymienić natręctwo mycia
- Czy kto z was wie - zapytał - co się czuje, gdy wypije się za dużo szwedzkiego ponczu? Nie mówię o upiciu się, tylko o tym, co się dzieje następnego dnia, o skutkach... są one szczególne i ohydne... Tak, zarazem szczególne i ohydne.
- Dostateczny powód, by je dokładnie opisywać - rzekł senator.
- Assez, [C.], nas to bynajmniej nie interesuje - rzekła konsulowa.
Ale nie dosłyszał tego. To była już jego właściwość, że w podobnych momentach żadne perswazje doń nie trafiały. Milczał przez chwilę, potem nagle wydało się, jak gdyby musiał już wypowiedzieć to, co go nurtowało.
- Łazisz i czujesz się niedobrze - powiedział, zwracając się ze zmarszczonym nosem do brata. - Ból głowy i rozstrój kiszek... no tak, to się zdarza i w innych wypadkach. Ale czujesz się brudny - i [C.] z zupełnie wykrzywioną twarzą tarł sobie ręce - czujesz się brudny na całym ciele i nie umyty. Myjesz ręce, ale to nic nie pomaga, pozostają wilgotne i nie umyte, paznokcie są jakby zatłuszczone... Kąpiesz się, ale wszystko na nic, całe ciało wydaje ci się lepkie i nieczyste. Całe twoje ciało irytuje cię, drażni cię, sam sobie wydajesz się wstrętny... Znasz to, [T.], znasz to?
- Tak, tak! - powiedział senator, jakby oganiając się ręką.
Ale z dziwnym brakiem taktu, który ujawniał się u [C.] z biegiem lat coraz mocniej, nie pozwalając mu zauważyć, że to opowiadanie wywierało na
wszystkich obecnych przykre wrażenie, że było nie na miejscu w tym otoczeniu i tego wieczora - opisywał on w dalszym ciągu nieprzyjemny stan po nadużyciu szwedzkiego ponczu, dopóki nie zdawało mu się, że go dostatecznie scharakteryzował, po czym z wolna milkł.
12. czy natręctwo czytania.
Kiedy w ciągu pijackim ruszałem rankiem po kolejną butelkę, po kolejne dwie albo trzy butelki, albo po kolejnych kilkanaście puszek piwa, zawsze po drodze kupowałem znaczne ilości gazet. Po pijanemu albo na kacu, zwłaszcza na kacu zdeprymowanym pierwszą poranną dawką, kupowałem znacznie więcej gazet niż zwykle (Chyba raczej powinienem powiedzieć: niezwykle, zwykle bowiem byłem niezwykle pijany, trzeźwy byłem niezwykle rzadko - znów łeb podnosi kusicielska bestia retoryki pijackiej: pić - strasznie; pisać o piciu - strasznie; pić, pisać i gromić bestię retoryki pijackiej - strasznie, strasznie, strasznie). Kupowałem wszystkie dzienniki, które ukazywały się danego dnia, kupowałem brukowce zawierające plugawe oferty, kupowałem tygodniki, pisma ilustrowane, pisma kobiece (zwłaszcza pisma poświęcone modzie, sztuce makijażu i palącym kwestiom pielęgnacji skóry), kupowałem miesięczniki i kwartalniki literackie, a nawet niektóre pisma specjalistyczne. w zależności od nastroju wybierałem albo jakiś periodyk łowiecki, albo medyczny, albo astronomiczny. Potem przez kilka godzin, aż do kolejnej utraty przytomności, leżałem na kanapie i studiowałem prasę. Niezapomniane chwile homeostazy pomiędzy jedną a drugą utratą przytomności. Umysł mój był chłonny, myśl lotna, czytałem wszystko od deski do deski. (...)
Teraz... Teraz - czyli kiedy? Po wypiciu pierwszej stabilizującej, czy po wypiciu drugiej uskrzydlającej półlitrówki? Teraz? Po szalbierczym wytrzeźwieniu? Teraz? Po wyjściu? Po wejściu? Po zejściu? Teraz - po trzech, a może po sześciu tygodniach, po czterdziestu, a może po stu czterdziestu dniach.
Teraz, po powrocie z oddziału deliryków, nie pamiętałem ani jednego z przeczytanych w chwilach homeostazy (pomiędzy jedną a drugą utratą przytomności) artykułów; niekiedy jakaś wyrazista okładka pisma ilustrowanego, jakaś fotografia porywającej anorektyczki w sukience z Denimu wydawała mi się mgliście znajoma, jakbym ją widział we śnie albo w poprzednim życiu.
13. A w szczególnych przypadkach można być postawionym przed niespodziewanym, acz całkiem interesującym zadaniem.
Obserwowali czterech mężczyzn niezbyt pewnie rozglądających się wokół. Wreszcie Burnett i Schmidt spojrzeli na siebie i tym razem na ich twarzach nie było wahania. Podeszli do barku. Burnett, jak zwykle, wybrał Glenfiddich, zaś Schmidta zadowolił Gordon Gin. Nastąpiła krótka cisza, podczas której obaj uczeni szczodrze pokrzepiali swoje nadwątlone siły i koili poddane nieustannym stresom systemy nerwowe. Healey obserwował ich spod oka, po czym podzielił się z pozostałymi paroma równie rzeczowymi, jak dosadnymi myślami na temat Morro, które ten ostatni niewątpliwie kazałby Dubois wyciąć z taśmy.
- On ma rację - mówił Healey. - Niech go cholera weźmie. Zerknąłem tylko na to, co leży tam na samym wierzchu i dziwnie mnie to ciekawi, chociaż cholernie nie lubię wścibskości. Poza tym chcę, do diabła, wiedzieć, co my tu robimy.
Burnett zbliżył się do stołu i przez jakieś trzydzieści sekund oglądał leżący na wierzchu schemat. W takim czasie umysł fizyka, nawet skacowanego, jest w stanie sporo sobie przyswoić. Spojrzał potem na pozostałych, ale nagle z niemałym zdziwieniem spostrzegł, że trzyma w dłoni puste naczynie, toteż pośpieszył najpierw naprawić ten błąd. Uzbrojony w pełną szklankę whisky, stwierdził, podnosząc ją do góry: - To nie jest lekarstwo na mojego kaca, panowie, bo ten ciągle mnie dręczy. Piję, żeby się solidnie przygotować na to, co znajdziemy w tych papierach, a czego się bardzo obawiam.
A jak już się jednak zdarzy mieć kaca, to można próbować różnych środków zaradczych jak:
14. alka-seltzer,
- O Jezu, głowa mi pęka - kuli się, przykrywa prześcieradłem [P1.]. - Trzęsie mną, mam rozwolnienie, o Jezuniu.
- A jasne, że ci pęka, jasne, że masz, a poza tym bardzo się cieszę - tupie [P2.]. - Położyłeś się około czwartej, a wróciłeś na czworakach, idioto.
- Trzy razy wymiotowałeś - kręci się między garnkami, umywalką i ręcznikami pani [L.] - cały pokój śmierdzi, synku
- Ty mi, [P1.], jeszcze wytłumaczysz, co to wszystko ma znaczyć - zbliża się do łóżka, piorunuje go wzrokiem [P2.]
- Już ci mówiłem, kochanie, że to związane z moją pracą - jęczy między poduszkami [P1.]. - Wiesz dobrze, że nie lubię pić i włóczyć się po nocach. Takie rzeczy to dla mnie tortura, maleńka.
- Czy to ma znaczyć, że będziesz to robić częściej? - gestykuluje, krzywi się [P2.] - Upijać się, wracać o świcie? No więc co to, to nie. [P2.], przysięgam, że nie.
- Tylko się nie kłóćcie - utrzymuje w równowadze szklankę, dzbanek i tacę pani [L.]. - Masz synku alka-seltzer. Szybko, z bąbelkami.
- To moja praca, moja misja, którą kazano mi wypełnić - rozpacza, milknie głos [P1.]. - Ja tego nienawidzę, wierz mi. (...)
- [P2.], [P2],głowa mi pęka, plecy mnie bolą - trzyma na czole okład, macha ręką pod łóżkiem, przysuwa nocnik, pluje śliną i żółcią [P1.]. - Nie płacz, robisz ze mnie bandziora, a nie jestem nim przysięgam, że nie jestem.
- Otwórz buzię, zamknij oczy - przybliża dymiącą filiżankę, ściska usta w ciup pani [L.]. - A gorąca kawusia syneczkowi do dziobka wskoczy.
15. piramidon,
Gdyby następnego dnia rano ktoś powiedział tak: „[S.]! Jeżeli natychmiast nie wstaniesz, zostaniesz rozstrzelany!” - [S.] odpowiedziałby słabym, ledwie dosłyszalnym głosem: „Rozstrzeliwujcie mnie, róbcie ze mną, co chcecie, za nic nie wstanę”.
Cóż tu mówić o wstawaniu - [S.] wydawało się, że nawet oczu nie zdoła otworzyć, a jeżeli tylko spróbuje zrobić coś podobnego, potworna błyskawica rozwali mu głową na kawałki. W głowie tej kołysał się olbrzymi dzwon, pod powiekami przepływały brązowe plamy z ognistozieloną obwódką. Na domiar wszystkiego [S.] mdliło, przy czym wydawało mu się, że mdłości te wiążą się w jakiś sposób z natrętnymi dźwiękami patefonu.
(...)
A więc [S.] jęknął. Chciał zawołać służącą [G.] i polecić jej, żeby mu przyniosła piramidon, lecz pomimo wszystko zdał sobie sprawę, że żadnego piramidonu [G.] mieć nie może. (...)
Rozkleił zlepione powieki i ujrzał w lustrze człowieka ze sterczącymi na wszystkie strony włosami, z opuchniętą, pokrytą czarna szczeciną fizjonomią, z zapłyniętymi oczyma. Człowiek ów miał na sobie brudną koszulę, krawat, kalesony i skarpetki.
Takim [S.] zobaczył siebie w lustrze, a obok lustra zauważył nie znanego sobie człowieka, ubranego na czarno i w czarnym berecie.
Usiadł na łóżku i, na ile był w stanie, wytrzeszczył na nieznajomego przekrwione oczy. Milczenie naruszył gość wypowiadając niskim, ciężkim głosem z cudzoziemskim akcentem następujące słowa:
- Dzień dobry, najmilszy dyrektorze!
Nastąpiła pauza, po której nadludzkim wysiłkiem przemówił [S.]:
- Czego pan sobie życzy? - i sam zdumiał się nie poznając własnego głosu. Słowo „czego” zostało wypowiedziane falsetem, „pan” - basem, a „życzy” - w ogóle nie wydostało się na świat boży.
Nieznajomy uśmiechnął się życzliwie, wyjął duży złoty zegarek z brylantowym trójkątem na kopercie, zegarek zadzwonił jedenaście razy, a gość powiedział:
- Jedenasta. Dokładnie od godziny oczekuję na pańskie przebudzenie, ponieważ wyznaczył mi pan spotkanie na dziesiątą. Więc jestem!
[S.] namacał spodnie leżące na krześle, wyszeptał:
- Przepraszam... - włożył je i ochrypłym głosem zapytał: - czy może mi pan podać swoje nazwisko?
Mówienie przychodziło mu z trudem. Przy każdym wypowiedzianym słowie ktoś wtykał mu igłę w mózg, co powodowało piekielny ból.
- Jak to? Mojego nazwiska też pan nie pamięta? - tu nieznajomy znowu się uśmiechnął.
- Przykro mi... - zachrypiał [S.] czując, że kac obdarzył go właśnie nowym upominkiem. Podłoga przed łóżkiem gdzieś uniknęła i wydało się [S.], że za sekundę poleci głową na dół do wszystkich diabłów, w otchłań bez dna.
- Drogi dyrektorze - powiedział z przenikliwym uśmiechem gość - nie pomoże panu żaden piramidon. Niech się pan zastosuje do starej, mądrej zasady. Klin należy wybijać klinem. Jedyne, co może przywrócić panu życie, to dwie wódki pod pikantną, gorącą zakąskę.
16. herbata z cytryną,
Rano wraca Mama, dzieciątka na szczęście prosto od dobroczynnych ciotek powędrowały do szkoły - uporządkuje się, zanim wrócą. Król Migdałowy, przewleczony w [X-owe] giezło, chrapie wraz z dwoma wicekrólami w gościnnym pokoju. Mama chodzi po tym dzikoludztwie, z obrzydzeniem ogarniając szatki.
- Pusiuniu - mówi najsłodszym głosem - chodź tu na chwileczkę.
Tu - na kanapę mamową. Miejsce kaźni. [X] już wie, jaka to będzie „chwileczka”, i idzie ze stulonymi uszami.
- No, czy sam jesteś zadowolony? - idzie z kanapy dydaktyczny smrodek. - No, czy ci samemu przyjemnie?
- Mm - myczy [X]. Oczy ma napuchnięte, łeb mu trzaska, ma zgagę, z kuchni gęsto cyrkuluje herbata z cytryną.
- Mm - ogania się jak może od mamowych dociekań.
Więc Mama - syfon. Więc Mama - okład zimny na czoło. Okno na przestrzał. Czarna kawa.
A wszystko - jak u wyszukanych oprawców. Docuci - i znowu swoje:
- No, sam powiedz? No, czy ci przyjemnie?...
- Skądinąd - usiłuje [X] rozbroić Mamę, naśladując mądrzący się język dzieci - przyjemnie.
- Jak to? Przyjemnie ci siedzieć z taką napuchłą głową? Przecież to najcichsze biedaki padają ofiarą waszych dzikich zabaw. I co żony tych wszystkich biedaków teraz mówią? Co myślą o naszym domu? Żebyś choć poił rutynowanych pijaków - ale to przecie spokojni przyzwoici ludzie.
17. kawa,
Togo wieczoru, kiedy wrócił od [S.], zależało mu na spokoju bardziej niż kiedykolwiek. Alkohol wywietrzał mu na dobre z głowy, został tylko zły, cierpki smak na języku i oczy piekły go, jakby miał pod powiekami piasek. Schody, pogrążone w mroku, były puste. Przeszedł szybko przez salon, w którym lodowato lśniły w kątach ciemne lustra, i z ulgą zamknął za sobą drzwi. Z nawyku - był to już odruch - znieruchomiał, nasłuchując. W takich chwilach w ogóle już nie myślał, działając instynktownie. Dom był martwy. Zapalił lampę, zauważył, że powietrze jest duszne i ciężkie, otworzył więc na oścież drzwi wiodące na taras i zabrał się do parzenia kawy w małej elektrycznej maszynce. Głowa go bolała. Przedtem zajęty był czymś innym, teraz ból wypływał jakby na powierzchnię. Usiadł na krześle przy posykującej maszynce. Uczucie doznanego w tym dniu nieszczęścia było nieodparte. Musiał wstać. A przecież nic się nie stało. Umknął mu człowiek podobny nieco do zmarłego z fotografii. [S.] dał mu do prowadzenia sprawę, której sam pragnął. Inspektor nagadał trochę dziwnych rzeczy, ale w końcu były to tylko słowa, a [S.] mógł odrobinę dziwaczyć. Może stawał się na starość mistykiem? Co jeszcze? Przypomniał sobie scenę ze ślepego pasażu - spotkania z samym sobą - i uśmiechnął się mimo woli: to ci detektyw ze mnie... „Ostatecznie, jeśli nawet zawalę tę sprawę, nic się nie stanie” - pomyślał. Wyjął z szuflady gruby notes i począł wypisywać na czystej stronie: MOTYWY. Chęć zysku - namiętność (religijna?) - erotyczna - polityczna - obłęd.
Począł skreślać kolejno pozycje, aż została mu tylko „namiętność religijna”. Jakże to kretyńsko brzmiało. Odrzucił notes. Oparł głowę na rękach. Maszynka syczała coraz zjadliwiej. To naiwne wypisywanie motywów w notesie nie było takie głupie. Znów krążyła blisko myśl, której się lękał. Czekał biernie. Narastało w nim ponure przeświadczenie, że znów rozwiera się coś niepojętego, ciemność, w której będzie się ruszać bezradnie jak robak.
18. kefir,
Obudziłam się o wpół do ósmej. [M.] spała koło mnie, odwrócona tyłem, z kotem na plecach. Ja miałam drugiego na piersiach. Trzeci i czwarty się gdzieś ukryły. Wszędzie było pełno tych pieprzonych okruszków. I śmierdziało petami. Butelka spała obok nas.
W pełnym pędzie obudziłam naszego syna, wypiłam kefir, obudziłam [M.], wypiłam sok pomarańczowy, wzięłam prysznic, wypiłam szklankę mleka, [M.] zrobiła śniadanie dla nas wszystkich i wypiła sok, herbatę z cytryną, szklankę wody mineralnej, rozpuszczalną aspirynę. Zjedliśmy śniadanie, wypiłam dwie herbaty z cytryną i dwukrotnie wymyłam zęby.
A i tak górale natychmiast powiedzieli, że na kaca najlepsze piwo.
Jak dobrze pójdzie, za dwa miesiące będziemy się mogły z [T.] wprowadzić.
19. piwo,
Kiedy tuż po siódmej rano w piątek [X] wchodził do hotelu [...], w żadnym razie nie mógłby powiedzieć o sobie, że jest śmiejącym się policjantem. Niemal nieprzerwanie w [...] padał deszcz ze śniegiem. Po drodze z samochodu do hotelu [X] przemoczył sobie buty.
Poza tym bolała go głowa.
Poprosił kelnerkę o kilka tabletek przeciwbólowych. Dziewczyna wróciła szybko ze szklanką wody, pieniącą się od rozpuszczonego w niej białego proszku.
Pijąc kawę, zauważył, że drży.
Pomyślał, że w tej samej mierze ze strachu, co z poczucia ulgi.
Kiedy przed paroma godzinami na wąskiej drodze między [...] a [...] [N.] kazał mu wysiąść z samochodu, pomyślał, że oto wszystko skończone. Już nie będzie policjantem. Jazda po pijanemu jest wystarczającym powodem natychmiastowego zwolnienia. (...)
Nigdy by mu nie przyszło do głowy, żeby próbować przekupić [P.] i [N.]. Wiedział, że to niemożliwe. Jedyne, co mógł zrobić, to odwoływać się. Do solidarności, koleżeństwa, przyjaźni, która właściwie nie istniała.
Nie musiał jednak tego robić.
- Pojedziesz z [P.], a ja poprowadzę twój samochód - polecił [N.].
[X] pamiętał uczucie ulgi, ale też wyraźną niechęć w głosie [N.].
Bez słowa usiadł na tylnym siedzeniu policyjnego wozu. Ponuro milczał przez całą drogę.
[N.] przyjechał zaraz za nimi. Zaparkował samochód, oddał [X] kluczyki.
- Czy ktoś cię widział? - spytał?
- Nikt oprócz was.
- No to miałeś cholerne szczęście.
[P.] kiwał głową.
i wtedy [X] zrozumiał, że nic się nie stanie, nie się o niczym nie dowie. [P.] i [N.] dopuścili się poważnego służbowego wykroczenia z jego powodu. Dlaczego, nie miał pojęcia.
- Dziękuję - powiedział.
- Wszystko się ułoży - dodał jeszcze [N.].
Potem odjechali.
[X] poszedł na górę, do swojego mieszkania i wypił resztę whisky z butelki. Potem drzemał kilka godzin. Bez snów, baz żadnych myśli. Piętnaście po szóstej znowu siedział w swoim samochodzie, zdążył się tylko byle jak ogolić.
Wiedział naturalnie, że wciąż nie jest całkiem trzeźwy. Tym razem jednak już nie ryzykował, że znowu spotka [P.] i [N.]. Ci dwaj skończyli służbę o szóstej.
Próbował się skupić na czekającym go dniu. (...)
Wszystkie inne myśli na razie od siebie odsuwał. Zajmie się nimi, jak będzie w stanie. Kiedy pozbędzie się tego okropnego kaca i popatrzy na wszystko z dystansu.(...)
Piwo, pomyślał. Stary dobry pilzner, oto czego mi trzeba właśnie teraz.
20. olej rycynowy,
W zamroczeniu alkoholowym [M.] marzyła z rozkoszą o zgorszeniu, jakie wywołałoby w tej chwili głośne wyrażenie jej myśli, a ukryta satysfakcja z tej złośliwości była tak intensywna, że [F.] nie omieszkała jej zauważyć.
- Co ci jest? - zapytała.
- Nic - odpowiedziała [M.]. - Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo was kocham.
[A.] przeraziła się oczywistym ładunkiem nienawiści zawartym w tej deklaracji. Ale [F.] czuła się tak wzruszona, że później w nocy omal nie oszalała, kiedy [M.] obudziła się z pękającą z bólu głową, dławiąc się wymiotami żółci. Dała jej do picia oleju rycynowego, przyłożyła gorący kompres na brzuch, okład z lodu na głowę i przez pięć dni trzymała ją w łóżku i na ostrej diecie, zaleconej przez nowego i ekstrawaganckiego lekarza francuskiego, który po przeszło dwugodzinnym badaniu doszedł do niejasnej konkluzji, że chodzi o jakieś dolegliwości kobiece. Utraciwszy całą odwagę, w żałosnym stanie prostracji, [M.] nie miała innego wyjścia, jak znieść wszystko cierpliwie. Tylko [U.], zupełnie już ślepa, ale nadał aktywna i bystra, intuicyjnie wyczuła prawdę i postawiła trafną diagnozę stwierdzając w duchu, że kubek w kubek to samo przydarza się pijakom. Nie tylko jednak odrzuciła zaraz tę myśl, ale wyrzucała sobie beztroskę. [X] poczuł ukłucie w sumieniu na widok prostracji [M.] i przyrzekł sobie zajmować się nią więcej w przyszłości. Tak narodziły się stosunki wesołego koleżeństwa między ojcem i córką, co uwolniło go na jakiś czas od gorzkiej samotności hulanek, a ją od nadzoru [F.], nie wywołując domowego kryzysu, który już wydawał się nieunikniony.
21. koniak,
- Cześć, [...] - przywitał go [C.] W głowie mu dudniło, a język miał jak wyschnięte łajno.
- Cześć, synu.
[S.] odłożył nie rozpieczętowaną teczkę, która przez całą powrotną drogę parzyła mu ręce. Podszedł do kredensu i nalał sobie pełen kieliszek koniaku.
- Je, panie [C.]? - spytał rozpromieniony Lo Czum. - Świnia? Ziemniaki? Sos? Heja?
[C.] słabowicie pokręcił głową, a [S.] odprawił służącego.
- Proszę - powiedział, podając synowi koniak.;
- Nie mogę - odparł [C.], czując mdłości.
- Wypij.
[C.] przełknął koniak. Zakrztusił się i prędko napił herbaty, która stała przy łóżku. Położył się na plecach, w skroniach mu waliło.
- Chcesz porozmawiać? Powiedzieć co się stało?
[C.] twarz miął zszarzałą, a białka oczu brudnoróżowe
- Nic nie pamiętam - odparł. - Boże, czuję się okropnie..
- Zacznij od początku.
- Grałem w wista z [G.] i kilkoma znajomymi - rzekł z wysiłkiem [C.]. - Pamiętam, że wygrałem około stu gwinei. Sporo piliśmy. Ale pamiętam, że włożyłem wygraną do kieszeni. A potem... cóż, reszta to pustka...
- Pamiętasz dokąd poszedłeś?
- Nie. Niezupełnie - [C.] łapczywie napił się herbaty i przeciągnął rękami po twarzy, jakby chciał się pozbyć w ten sposób kaca. - O Boże, czuję się potwornie!
- Czy pamiętasz, do jakiego burdelu poszedłeś? [C.] potrząsnął przecząco głową.
- Czy masz jakąś stałą, do której chodzisz?
- Boże Święty, nie!
- To żaden powód do chwały, synku. Byłeś u jakiejś, to jasne. Obrabowano cię, to też jasne. Jasne też, że do trunku nasypano ci środka odurzającego.
22. orzechówka,
Gdy nazajutrz z rana [S.] wszedł do pokoju, w którym [f.] spał, znalazł go na kanapie rozmyślającego usilnie nad tym, jak i co się mogło stać, że został polany tak osobliwie, iż spodnie przylepiły się do skórzanej kanapy.
- Posłusznie melduję, panie [f.] - rzekł [S.] - że pan się w nocy...
W krótkich słowach wytłumaczył mu, jak straszliwie się myli, przypuszczając, że został polany. [K.] miał głowę niezwykle ciężką i znajdował się w stanie wielkiej depresji.
- Nie mogę sobie przypomnieć - mówił - w jaki sposób z łóżka dostałem się na kanapę.
- Pan [f.] wcale na łóżku nie był. Jak tylko przyjechaliśmy, to zaraz pana [f.] ułożyłem na kanapie, bo dalej zaciągnąć go nie mogłem.
- A co ja wyrabiałem? Czy zrobiłem coś nieprzyzwoitego? Czy może byłem pijany?
- Jak bela - odpowiedział [S.]. - Był pan zupełnie pijany i miał łagodne delirium. Przypuszczam, że będzie panu [f.] lepiej, gdy się przebierze i umyje.
- Tak się czuję, jakby mnie kto zbił - narzekał pan [f.]. - No i pragnienie mnie męczy. Czy nie biłem się wczoraj z kimkolwiek?
- Można było wytrzymać, panie [f.]. Pragnienie jest następstwem wczorajszego pragnienia. Ugasić takie pragnienie nie tak łatwo. Znałem pewnego stolarza, który pierwszy raz upił się na Sylwestra roku tysiąc dziewięćset dziesiątego, a pierwszego stycznia miał takie pragnienie i czuł się tak niedobrze, że musiał kupić sobie śledzia, a potem pił znowu, i tak się to powtarza już codziennie od czterech lat, i nikt nie może mu na to poradzić, ponieważ zawsze w sobotę kupuje śledzie na cały tydzień. Taki ci to kołowrót, jak mawiał pewien starszy sierżant 91 pułku.
[K.] miał dokumentny katzenjammer i znajdował się w ciężkiej depresji. Kto by się w tym momencie przysłuchiwał jego wywodom, miałby wrażenie, że słyszy słowa doktora Aleksandra Batka: „Wypowiedzmy wojnę na śmierć i życie demonowi alkoholu, który morduje naszych najlepszych ludzi”, i że kapelan czyta Sto iskier etycznych tegoż autora.
Trzeba przyznać, że [k.] zmienił nieco tekst i mówił tak:
- Gdyby człek trzymał się przynajmniej takich szlachetnych napojów jak arak, maraskino, koniak, ale ja piłem wczoraj borowiczkę. Dziwię się, że mogę ją tak chlać. Smak ma obrzydliwy. Żeby to przynajmniej griotte. Ludzie wykombinują różne świństwa i piją je jak wodę. Taka jałowcówka nie ma smaku ani barwy i pali gardło. I żeby jeszcze była prawdziwa, jak bywają destylaty z jałowca, które pijałem na Morawach. Ale ta borowiczka była z jakiegoś drzewnego spirytusu i z olejów. Widzicie, jak mi się odbija. Wódka to trucizna - zadecydował. - Powinna być prawdziwa i oryginalna, a nie taka, jaką wyrabiają Żydzi po fabryczkach, na zimno. Tak samo jest z arakiem. Dobry arak to prawdziwy rarytas. Żeby teraz była w domu prawdziwa orzechówka - westchnął - toby mi doprowadziła żołądek do porządku. Taka orzechówka, jaką miewa pan kapitan Sznabl w Brusce.
23. pietruszka,
Woźni Bender i Handke długo się zastanawiali, czy wpuścić kolejnego przybysza. Nie wzbudzała w nich wątpliwości jego osoba - dobrze go znali - lecz jego stan. Wachmistrz kryminalny [X] nie zionął alkoholem, lecz chwiał się na nogach i uśmiechał głupkowato. Woźni zatrzymali [X-a] w swoim kantorku, postawili przed nim dymiący kubek herbaty, stanęli koło bariery i zaczęli się naradzać cichymi głosami.
- Utrwalił kaca piwkiem - mruknął Handke do Bendera.
- Dlaczego jednak od niego nie śmierdzi wódą
- Cholera wie - odparł Bender. - Może się czegoś nażarł. Słyszałem, że pietruszka zabija wszelki odór.
- Tak - ulżyło Handkemu. - Nażarł się pewnie pietruszki. Poza tym nie złamaliśmy nakazu zatrzymywania każdego pijanego policjanta. Ten wcale nie jest pijany, tylko jakiś taki...
- Masz rację - rozjaśniło się oblicze Bendera. - Skąd mamy wiedzieć, czy policjant jest pijany, czy jedynie w dobrym humorze? Tylko po chuchu. A jemu nie śmierdzi z mordy wódą...
24. ogórki konserwowe
Jakim sposobem koń z chłopskiej łąki miałby brać udział nie tylko w Derbach, ale w ogóle w gonitwach na służewieckim torze, nie zastanawiał się. Myśl o wszystkich komplikacjach, przez jakie należałoby się przebić, nie miała na razie do niego dostępu. W tej fazie trzeźwienia na czele jego wszystkich potrzeb stał sołtys.
Mniej więcej po godzinie wysiłków oprzytomniał do reszty i pomyślał, zupełnie już trzeźwo, że łatwiej mu przyjdzie wygrać Derby, niż uczłowieczyć sołtysa. Mimo wywleczenia go z wanny i ustawienia na nogach, jednego ludzkiego słowa nie mógł z niego wydobyć, ponadto widać było, że polska mowa do tego stworu nie dociera. Poszedł najpierw po rozum do głowy, a potem na dół, do sali weselnej. Nie zwracając uwagi na nielicznych biesiadników w rozmaitym stanie, znalazł jakieś naczynie, butelkę z bezbarwnym płynem i kilka porozrzucanych po stole ogórków konserwowych, rozejrzał się, wypatrzył jeszcze ocalałą butelkę piwa i wszystko to razem zaniósł na górę, do łazienki, gdzie sołtys odpoczywał na sedesie, miękko wsparty o niski rezerwuar. Nie patrząc na Zygmusia, wymówił pierwsze zrozumiałe słowo.
- Klina...
Bez wdawania się w dyskusje Zygmuś posłużył lekarstwem. Sołtys dość zręcznie przechylił szklankę, otrząsnął się i częściowo otworzył oczy. Odczekawszy chwilę, podjął wysiłek konwersacji.
- Kwa-szusz-ka-pusz-ty...
Zygmuś zrozumiał wypowiedź, bo przed oczami ciągle miał widok z łąki, co wprowadzało jego bystrość na niebosiężne szczyty i podsunął mu ogórka. Sołtys odgryzł kawałek, skrzywił się i resztę wyrzucił za siebie. Ogórek odbił się od ściany i wpadł do bidetu. Zygmuś pomyślał, obejrzał butelkę piwa. Tuborg, chyba z promu, kapsel powinna mieć odkręcany... Spróbował, poszło. Wetknął butelkę do rąk pacjenta. Sołtys bez sprzeciwu przechylił ją do ust i odjął pustą. Odetchnął głęboko.
- Już mi lżej - wymamrotał - Bóg ci zapłać...
Po następnej godzinie obaj znaleźli się wreszcie na świeżym powietrzu. Stali, uczepieni sztachetek ogrodzenia i z przyjemnością patrzyli na pasące się przed nimi kilka sztuk żywiny. Sołtys w tym momencie kochał Zygmusia nad życie i przepełniała go wdzięczność bez granic.
25. i inne tajemnicze mikstury.
Wysunąłem rękę spod kołdry, żeby zadzwonić na [J.].
- Dobry wieczór, [J.].
- Dzień dobry, sir
Zdziwiłem się.
- To już dzień?
- Tak jest, sir.
- Jesteś pewien? A dlaczego tak ciemno?
- Mgła, sir. Zechce pan łaskawie sobie przypomnieć, że mamy teraz jesień. A to pora mgieł i ziemiopłodów.
- Pora czego?
- Obfitości mgieł, sir, i ziemiopłodów.
- Hm? Aha. Tak, tak. Rozumiem. Mniejsza o to, przynieś mi któryś swój środek na wzmocnienie, dobrze?
- Trzymam go w gotowości, sir. Stoi w lodówce.
Z tymi słowy [J.] oddalił się, a ja usiadłem na łóżku, mając dość niemiłe uczucie, że najdalej za pięć minut umrę. Poprzedniego wieczoru w Klubie Trutni wydałem skromną kolację na cześć mojego przyjaciela, [...] , który wkrótce miał wstąpić w związek małżeński z Madeliną, jedyną córką Sir [...], Komandora Orderu Imperium Brytyjskiego, a takie kolacje, jak wiadomo, rzadko komu wychodzą na zdrowie.
W rzeczy samej tuż przed wejściem [J.] śniło mi się, że jakiś łotr wbija mi w głowę szpikulce - i to nie takie sobie zwykłe szpikulce, jakimi posłużyła się Jael, żona Hebera, ale rozżarzone do czerwoności.
[J.] wrócił niosąc swój balsam. Wypiłem go jednym haustem i za chwilę poczułem się lepiej, chociaż zrazu doznałem przykrego wrażenia - co nieuniknione, gdy korzysta się z porannych środków wzmacniających receptury [J.]- że wierzch czaszki ulatuje gdzieś pod sufit, a gałki oczne wyskakują z oczodołów i odbijają się od przeciwległej ściany niczym piłeczki do ping-ponga. Było by przesadą, gdybym stwierdził, że po zażyciu leku [B.] wrócił natychmiast do szczytowej formy, ale w każdym razie przeszedłem do kategorii rekonwalescentów i byłem w stanie jako tako prowadzić rozmowę.
...tup, tup, tup...
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu