Dodany: 01.11.2012 21:06|Autor: paren

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

4 osoby polecają ten tekst.

"TORT w LITERATURZE" - KONKURS nr 150


Przedstawiam Wam przygotowany przez Joya KONKURS nr 150:



Wiele osób wie, że listopad to mój stały konkursowy termin. Mówię o tym, dlatego, że jakimś zupełnie przypadkowym trafem, przyszło organizować mi jubileuszowy konkurs nr 50, a teraz, mam zaszczyt poprowadzić konkurs nr 150.
Po wielu miesiącach zastanowień, wybrałem na tę okazję temat "Tort w literaturze". Zapraszam więc wszystkich na słodką, literacką ucztę.
Zdając sobie sprawę, że niektóre składniki mojego Biblionetkowego tortu będą dość trudne do zdobycia, zabawę rozpoczynamy od pierwszego dnia, czyli nie ma dwudniowej ciszy na forum.

Proszę wiec częstować się upichconym przeze mnie torcikiem.
Smacznego!


Regulaminowa część konkursu.


Punktacja:


Po jednym punkcie za autora i tytuł, czyli do uzyskania są 64 punkty.

Laureaci:

Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi.

Podpowiedzi:

Jako, że to konkurs jubileuszowy, rezygnuję z surowych zasad.
Proszę jednak stosować się do następujących reguł:

- Udzielając podpowiedzi, pod żadnym pozorem, nie można "rebusować" poszukiwanego tytułu jak i autora, czyli owijamy w bawełnę tylko treść utworu.

- Nie sugerujemy, że szukany tytuł nawiązuje do tematu konkursu.

- Konkurs rozwiązujemy w zgodzie z samym sobą, czyli tak, jak nam to sprawia przyjemność, czyli istnieje dowolność z korzystania z wszelakich źródeł.

Kontakt:

Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...]


Nie będę brał pod uwagę "anonimów", dlatego też bezwzględnie wymagam, aby w tytule maila podać swój stały nick. Proszę również o numerowanie przysyłanych do mnie maili.


Termin:

- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 12 listopada o godzinie 23.59

- Odpowiadać na Wasze e-maile będę maksymalnie do 24 godzin.


Uwagi różne:

Nie wszystkie książki występujące w konkursie mam ocenione.



Zapraszam do zabawy!

UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!





1.


Wszystko szło jak z płatka, dopóki nie nadeszła chwila częstowania ciastem roboty Iksy. Pani A., mając przed Sobą talerzyk pełen najrozmaitszych ciasteczek, podziękowała za tort. Lecz M., widząc rozczarowanie na twarzyczce Iksy, rzekła z uśmiechem:
- Ale pani nie odmówi kawałeczka tego tortu. Iksa upiekła go specjalnie dla pani.
- W takim razie muszę go spróbować - roześmiała się pastorowa biorąc spory pulchny trójkącik, co też uczynili mąż jej i M..
Pani A. wzięła kęs do ust i dziwny wyraz odmalował się na jej twarzy. Nie wyrzekła ani słowa, powoli żując trzymany w ustach kawałek. M., zauważywszy to, pośpieszyła także skosztować ciasta.
- Ikso! - krzyknęła. - Coś ty dodała do tego ciasta?
- Nic prócz tego, co nakazuje przepis! - zawołała Iksa przerażona. - Czy niesmaczne?
- Niesmaczne? Ależ wstrętne! Niechże go pani nie je, pani A.! Ikso, skosztuj, proszę. I powiedz, coś dodała do mąki?
- Wanilię - odpowiedziała spłoniona z przerażenia Iksa, skosztowawszy ciasta. -Tylko wanilię. Ach, M., to z pewnością proszek do pieczenia. Miałam podejrzenia co do tego pr…
- Proszek, nie proszek! Pójdź i przynieś mi natychmiast słoik z wanilią, której użyłaś.
Iksa, skoczywszy do spiżarni, powróciła ze słoiczkiem napełnionym do połowy brunatnym płynem i opatrzonym żółtą etykietą: "Najlepsza wanilia".
M. odkorkowała go i powąchała.
- Na litość boską, Ikso! Toż dodałaś kropli walerianowych. W zeszłym tygodniu stłukłam buteleczkę z tymi kroplami i wlałam pozostałość do starego, pustego słoiczka od wanilii. Przyznaję, że to po części moja wina - powinnam cię była uprzedzić, lecz na miłość boską, czemu nie powąchałaś?
Iksa rozpłakała się rzewnie.
- Nie mogłam… nie czułabym, miałam taki straszny katar! - i z tymi słowy pobiegła na górę do swego pokoiku, gdzie padła na łóżko szlochając jak ktoś, kto już nawet nie chce, aby go pocieszano.



2.

Z otwieranych drzwi cukierni zawsze tak pięknie pachniało. Wówczas w tych sklepach pachniało znacznie bardziej niż dzisiaj. Docierały tam wonie z pracowni cukierniczej z piecem, a taka znajdowała się przy każdym kramie. sama wiesz, jakie zapachy się rozchodzą, kiedy mamusia piecze dla was ciasto biszkoptowe. ale tam tych zapachów było znacznie więcej. Był to zapach masła i tartej czekolady, zapach posypanej cukrem wanilii i innych cukrowniczych przypraw. Prażone migdały i orzeszki... Skórka cytrynowa tarta i smażona w syropie. I pistacje. Truskawki i morele w syropie, konfitura z porzeczki, dżem malinowy i inne owoce. Każdy klient wchodził do sklepu, jego nos wchłaniał zapachy i chrapki drżały mu z rozkoszy.
- Co to są chrapki? - spytała wnuczka, a ja pociągnąłem ją delikatnie za nosek.
- Teraz już nie jestem łasuchem, co to, to nie - ciągnąłem swoją opowieść - ale do dziś jeszcze dobrze pamiętam wszystkie te przysmaki, które przeważnie pochłanialiśmy tylko oczyma. Do dziś także bardzo lubię tort orzechowy. Ale musi być dobry. I bardzo wysoki. Przynajmniej pięć warstw orzechowego nadzienia. A zresztą w cieście biszkoptowym muszą być również mielone orzechy. A na samej górze, na bielutkiej polewie, powinien tkwić wciśnięty kokieteryjnie prażony orzeszek.
Szkoda, że muszę przestrzegać diety i nie wolno mi jeść nic słodkiego.
Chętnie zajadałem się niezwykłymi indiankami. Sądzę, że dziś już ich nawet nie wyrabiają. Była to niewielka półkula z biszkoptowego ciasta otoczona czekoladową polewą. W środku znajdowała się bita śmietana. Sprzedawano je w miseczce z papieru z koronkową bibułkową kryzą, zupełnie tak samo jak podobne do nich kartofelki z marcepanu, wypełnione kremem. Od dawna już ich nie widziałem. Wówczas, oczywiście, smakowało mi wszystko. Najbardziej lubiłem migdałowe rożki, które na języku rozpływały się w sam smak i zapach. Albo bezy, ciastka z ubitego białka. Były ogromne i kosztowały tylko dwa grajcary. I ich dziś nie robią.
A torty! Ileż ich było! Mnóstwo. Więcej niż dzisiaj. Gdzieżbym tam mógł spamiętać wszystkie. Wiesz, co to takiego grylaż? To masa z roztartego cukru z palonymi orzechami i migdałami. Ozdabiało się tym niektóre ciastka tortowe i było to strasznie smaczne!
Tort Malakoff to warstwy biszkoptowego ciasta przekładanego masą migdałową. Jeśli dobrze pamiętam, jadłem go tylko jeden jedyny raz. Najwspanialszym z tortów był tort marmurowy z warstw różnokolorowego ciasta biszkoptowego zwilżonego kilku rodzajami likierów, najdumniejszym zaś tort Sachera. Z ciemnobrązowego ciasta kakaowego, przykryty częściowo bitą śmietanką. To połączenie bieli z ciemnym brązem sprawiało bardzo piękne wrażenie.
Twoja babusia, gdy była młoda, a także gdy była stara, chętnie kupowała koszyczki z kruchego ciasta wypełnione kandyzowanymi owocami zalanymi agarową galaretką. Na górze zaś, pośrodku, znajdował się nieodmiennie czarny orzech, który - jeszcze niedojrzały - wraz z łupiną smażono w syropie. On był z tego wszystkiego najlepszy. Miał gorzkosłodki smak!
Bardzo smaczne były ongiś żółtkowe wianuszki z parzonego ciasta. Już sam ich widok sprawiał przyjemność: żółto-różowe z białą polewą - aż się serce radowało! Tak samo nie widywane już dziś trzpiotki. Gdzie indziej nazywano je chorągiewkami. Wyrabiano je także z podobnie parzonego ciasta, ale wypełniano lukę bitą śmietanką, którą tak lubisz.
Jednakże wówczas cukiernie nie były tak zatłoczone jak dzisiaj. Skądże znowu! Było ich wprawdzie znacznie więcej, ale przeważnie nie dorównywały dzisiejszym wielkością. We wspomnieniach wydają mi się wspanialsze i odświętniejsze. Pewnie także dlatego, że tak rzadko, w wyjątkowych sytuacjach, mogłem nacisnąć klamkę ich drzwi. Na moje albo mamusi urodziny. Mały śnieżnobiały pakuneczek trzymałem nabożnie w rękach.
Cukiernik przy naszej ulicy miało ponoć najlepszy towar. Przynajmniej tak mówili ludzie. Potrafiłem całymi godzinami wpatrywać się w jego wystawę. Niektóre - droższe - gatunki tortów opatrywał napisami: Sachera, Malaoff, Pischinger. Były to torty, które piekł według receptury wiedeńskich cukierników. Lubiłem tam chodzić. Również dlatego, że za ladą stała często jego miła i piękna żona. I ona była cała odświętna, czyściutka, łaskawie miła i uśmiech nie schodził jej z ust. I jej ręka ze srebrną łopatka chętnie oddzielała tort porcja za porcją z pełnych pater. Wydawało mi się, że jest jakby cała przesycona wszystkimi tymi pachnącymi słodkościami, które miała przed sobą.
Zapomniałem jednak o jeszcze dwóch tortach: oba były złociste, a kiedy człowiek na nie patrzył, ślinka nabiegała mu do ust. Pierwszy z nich to tort z ananasem. Na polewie miał trójkącik ananasa. Drugi - pomarańczowy, ozdobiony cząstką tego owocu, przypominającą leżący na wznak maciupki księżyc.



3.

Usiedliśmy na skraju szosy w cieniu stuletniej jodły i czekaliśmy. Gdy się tak czeka, przychodzą człowiekowi najrozmaitsze myśli. I mnie też przychodziły. Przede wszystkim przypomniałem sobie, że od śniadania u słynnego fizyka atomowego nic nie jadłem. I zaraz zaczęło mi burczeć w brzuchu. Tak mi okropnie burczało, że D. się zgorszył.
- Nie wypada - powiedział. - Przełknij ślinę, to ci przejdzie.
Przełknąłem, ale wcale nie przeszło, tylko zaczęło jeszcze bardziej. Wtedy D. poradził mi, żebym pomyślał o czymś smakowitym. Zaraz przypomniałem sobie, jak Indianie nad Potomakiem urządzili ucztę i piekli na ruszcie udziec niedźwiedzi. Pycha! Zapytałem więc D., czy lubi pieczony udziec niedźwiedzi.
- Masz pomysły - prychnął. - Jak mogę lubić, skoro nigdy nie jadłem?
- Można sobie wyobrazić.
- Nie. Nie potrafię sobie wyobrazić smaku udźca niedźwiedziego, natomiast przypomniały mi się ostatnie imieniny babci. - Zaczął szczegółowo opowiadać o tym, co było na imieninach babci F.. - Najpierw przekąski. Przypominasz sobie? Fantastyczna szynka z konserw i polędwica gotowana. A do tego groszek zielony w tatarskim sosie i sałatka z selera... Mówię ci, palce lizać. A potem duszone pieczarki... - wciągnął przez nos powietrze, jak gdyby delektował się ich zapachem, i cmoknął rozkosznie:
- A potem młode kurczaki, pamiętasz? Takie chrupiące, kruche, aż się w ustach rozpływały...
- Przestań - wrzasnąłem. - Dlaczego się nade mną znęcasz?
D. przymrużył jamnikowate oczy i dorzucił z tajoną rozkoszą:
- A potem tort orzechowy. Jeszcze nigdy nie jadłem takiego tortu...
- Miej litość nade mną - jęknąłem.



4.

I tak mija jeszcze jeden tydzień. Forma Taty zwyżkuje z dnia na dzień, za to Mama zrzędzi i robi wszystko, czego jej nie wolno. Zbliżają się siedemdziesiąte trzecie urodziny Taty. Umawiamy się, że urządzimy z tej okazji cichą uroczystość, tylko dla nas czworga: Joan, ja, Tato i Mama. Staramy się trzymać Mamę z dala od przygotowań, ale jest to bardzo trudne zadanie. Gdy piekę tort urodzinowy, Mama zrzędzi, że zaraz puszczę z dymem cały dom; upiera się, żebym kupił gotowy tort u Van de Kampa. Tyle razy otwiera piecyk, że cholerne ciasto w końcu siada. Święty by nie wytrzymał. Co najmniej dziesięć razy holuję ją z powrotem do łóżka. Mama jest bliska płaczu. Cytuję:
- Kto wie, czy to nie ostatnie urodziny, które obchodzę z mężem, a ty chcesz sam wszystko zrobić. Ja siebie znam, czuję się świetnie, skąd ty możesz wiedzieć, jak się czuję... - I tak dalej.
Joan kupuje Tacie flanelową piżamę w niebieskie paski, a od Mamy przy okazji zapinany sweter. Ja ofiarowuję Tacie nową ciemnozieloną czapkę lotniczą. Chciałem mu kupić kanarka trylującego, ale nigdzie takich nie mieli: zaraza z Newcastle praktycznie wytrzebiła kanarki w Ameryce.
Tato z wielką ochotą pomaga przy torcie. Pieczemy tradycyjnie, od początku do końca, nie z ciasta w proszku. Tacie się w głowie nie mieści, że wystarczy zmieszać mąkę, cukier, jajka, mleko, masło i sól, dodać trochę zapachów i proszku do pieczenia - i wychodzi ciasto. To straszne, jak szybko większość mężczyzn oddala się od zabawnych stron życia. Po klapnięciu pierwszego tortu pieczemy drugi i składamy je razem.
Przyjęcie jest niezwykle udane. Uroczyście kroimy tort, trochę zanadto zbity, ale pyszny. Tato jednym i potężnym dmuchnięciem gasi wszystkie świeczki: siedem dużych i trzy małe. Z wielkim ceremoniałem rozpakowuje wszystkie prezenty po kolei: każdym najpierw potrząsa, sprawdza, czy grzechocze, zgaduje, co jest w środku, wymieniając najbardziej absurdalne przedmioty i z uporem maniaka rozsupłuje każdy węzeł oraz pieczołowicie składa papiery. Dopiero kiedy starannie złoży opakowanie, bierze się za następny prezent. Nie chcę uronić ani grama przyjemności.



5.

Zmierzch prawie zapadł, zanim wniesiono tort weselny, powitano go okrzykami i zjedzono. Specjalnie upieczony przez N., był wymyślnie przyozdobiony muszelkami kremu tak smakowitego, że panna młoda wydłubywała je łakomie z resztek tortu, zanim pomknęła w podróż poślubną ze swoim jasnowłosym panem młodym. D. uprzejmie żegnał odjeżdżających gości, zauważywszy przy tym, że nigdzie już nie widać czarnej limuzyny z ludźmi z FBI.



6.

- Będziesz robił akuratnie to, czego od ciebie zechce, łobuziaku - gniewała się D.. - Słyszysz.
- Przecie zawsze robię. Czy nie robię zawsze tego, co on chce. Nie robię, Benjy.
- Więc niech tak będzie dalej - powiedziała D.. - Sprowadzasz go do domu rozryczanego, jeszcze ona się wystraszy. No, dalej, jeden i drugi, zjadajcie ten tort, nim Jazon przyjdzie. Jeszcze mi tu zacznie gębę krzywić o tort, kupiony za moje własne pieniądze. Jakby tu można było upiec tort. Przecie mi liczy każde jajko w kuchni. A teraz pilnuj, żeby cichał, jak chcesz iść wieczorem na przedstawienie. D. odeszła.
- Ty nie potrafisz zdmuchnąć świeczek - mówił L.. - Popatrz, jak ja je zdmuchnę. - Pochylił się i nadął policzki. Świeczki zniknęły. Zacząłem płakać. - Cicho - powiedział L.. - Cicho. Patrzaj na ogień, a ja będę kroił tort.
Słyszałem zegar i słyszałem Caddy stojącą za mną i słyszałem dach. Ciągle pada, mówiła Caddy. Nienawidzę deszczu. Nienawidzę wszystkiego. I nagle jej głowa znalazła się na moich kolanach i Caddy płakała trzymając mnie i ja też zacząłem płakać. Potem patrzyłem znowu na ogień, jasne gładkie kształty znów szły. Słyszałem zegar i dach, i Caddy.
Zjadłem trochę tortu. Ręka L. pojawiła się i wzięła jeszcze jeden kawałek. Słyszałem, jak jadł. Patrzyłem na ogień.
Długi kawał drutu przesunął się nad moim ramieniem. Doszedł do drzwiczek i ogień zniknął. Zacząłem płakać.
- Czego znowu wyjesz - spytał L.. - Patrzaj. - Ogień był znowu.
Ucichłem. - Że też taki nie może usiąść, patrzeć na ogień i siedzieć cicho, jak Nianiusia kazała. Wstyd. Masz. Zjedz jeszcze kawałek tortu.



7.

- Torty przynieśli! - zameldowała, wpadając po raz nie wiadomo który, G..
- A takich piramid przepięknych to jeszcze w życiu nie widziałam!
- Jakich znów piramid?
- A na tortach, panno A.! Chyba do samego sufitu sięgają. Proszę pójść do jadalni i zobaczyć!
Zachęcona takim opisem A. szybko pobiegła i aż przystanęła na progu ze zdumienia. Nic podobnego w życiu nie widziała. Na stole widniały trzy torty wielkości koła od dorożki każdy, a na nich wznosiły się trzy błyszczące, jakby ze szkła wykonane, koronkowe wysokie wieżyczki. Dwie z nich były różowe, a trzecia żółta.
Dopiero kiedy podeszła bliżej, przekonała się ku swemu ogromnemu zdumieniu, że wieżyczki zrobione były z cukru, jak również z cukru były wspaniałe róże, którymi torty były ponadto suto ozdobione.
- Najlepszy cukiernik od Semadeniego piekł je na zamówienie - zabrzmiał za plecami A. zachwycony szept G.. -
- Wesele będzie jak się patrzy, bardzo piękne, panno A.! A proszę jeszcze zobaczyć w salonie podarki weselne. Jest na co popatrzeć.
Rzeczywiście było na co patrzeć.



8.

Poczuła niemal ulgę, kiedy po południu zadzwonił inżynier lotnictwa i poprosił, by wymknęła się z pracy i spotkała się z nim w pobliskiej kawiarni.
Aby zmienić charakter dnia, Marbie zamówiła kawałek tortu czekoladowego.
- Phi, phi - zagwizdał I.L., kiedy podano tort. Kelnerka uśmiechnęła się, jak gdyby powiedział jej komplement.
- Zjesz to wszystko? - Sam poprosił tylko o kawę z ekspresu.
- Mogę się z tobą podzielić, jeśli masz ochotę - zaproponowała uprzejmie Marbie.
- Kolossssalny - wycedził przez zęby inżynier lotnictwa, po czym pokręcił przecząco głową. - Nie, dziękuję. Marbie poprawiła się na krześle i wzięła łyżeczkę.
- Nie jest wcale taki duży - rzekła po chwili, na co on roześmiał się cicho.
- Lepiej bierz się do tego tortu. Nie mamy przed sobą całego dnia. Oczywiście, gdybyś chciała podzielić się nim z głodującym narodem, możesz po prostu...
Dotknęła lekko jego uda, żeby go powstrzymać.
- Ho, ho! - powiedział, patrząc z szerokim uśmiechem na jej rękę na swoim udzie. - Ho, ho!
Kiedy Marbie wróciła do pracy, dzień toczył się tak samo fatalnie jak poprzednio, a nawet gorzej. Jeden z paznokci u nogi zadarł jej się i wbijał się ostrym brzegiem w sąsiedni palec, ilekroć szła do kserokopiarki.
Później, wieczorem, pojechała do I.L. oglądać telewizję.
- Jestem głodna - oświadczyła w czasie przerwy na reklamy.
- Po takim wielkim kawałku tortu czekoladowego?!
- Jadłam go wiele godzin temu - zauważyła Marbie.
- Ja nie jestem głodny - rzekł, unosząc brwi.
- Chyba zdajesz sobie sprawę - syknęła zjadliwie Marbie - że fakt, iż ty nie jesteś głodny, nie czyni cię lepszym człowiekiem ode mnie?
Roześmiał się i odchylił na oparcie kanapy, wyciągając rękę, jak przy parkowaniu tyłem. Marbie wstała i zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.
- Co jest? - spytał, krzywiąc się lekko. - Marnie się dziś czujemy?
- Odchodzę - oznajmiła oficjalnym tonem Marbie.
- Przykro mi, ale musimy natychmiast to zakończyć.
-Daj spokój - uśmiechnął się cierpko I.L. - Zrywasz ze mną z powodu kawałka tortu czekoladowego?
- Z powodu kawałka tortu czekoladowego - zgodziła się, chwytając buty i torebkę.



9.

Sekretarki wniosły do salonu tort z dziewięćdziesięcioma zapalonymi świeczkami, które po raz pierwszy postawiły mnie wobec faktycznej liczby moich lat. Musiałem powstrzymać łzy, kiedy zaśpiewano mi sto lat, i nagle bez żadnej przyczyny przypomniałem sobie dziewczynkę. Nie był to strach, ale zapóźnione współczucie dla osoby, której nie spodziewałem się zachować w pamięci. Kiedy anioł już przeleciał, ktoś włożył mi do ręki nóż, żebym pokroił tort. Nie chcąc narazić się na kpiny, nikt nie zaryzykował przemówienia. Wolałbym umrzeć niż wygłosić w odpowiedzi swoje. Na zakończenie uroczystości redaktor naczelny, którego nigdy nie darzyłem nadmierną sympatią, sprowadził nas na bezlitosną ziemię. A teraz, nasz szanowny dziewięćdziesięciolatku: Gdzie pański felieton?



10.

Wszystko nagle stanęło na głowie. M. H. krzyknęła, że dyżurna również powinna uczcić pana dyrektora, niech więc przerwie ową umoralniającą historię szwajcarskiej dziewczyny i pobiegnie do kuchni rozłożyć ciastka na talerzyki z wyjątkiem tortu. M. przygotowała go bowiem specjalnie dla pana dyrektora, prosi więc, by tort podać tutaj, na stół profesorski, i to natychmiast. Siódmoklasistka uszczęśliwiona pomknęła do kuchni, a dyrektor tak patrzył na M. H. jak zdumiony lew, któremu na łbie usiadł koliber i wyśpiewuje, że nie ma pojęcia, dlaczego się wszyscy boją lwa i że życie mimo licznych okropności jest przecież wspaniałe, ale najwspanialsza jest młodość. Stał się cud, Gedeon T. dwukrotnie otwierał usta, by zwrócić uwagę M. H. i kazać dyżurnej powrócić do czytania historii szwajcarskiej dziewczyny, ale w końcu nic nie powiedział.. Czuł jak atmosfera w sali nabiera ciepła i radości, widział, jak dziewczętom rozbłysły oczy i jak nawet krnąbrna V. pozbyła się na chwilę zatroskanego wyrazu twarzy.



11.

- Robię torty - wyznaje P..
- Torty? - pytam odruchowo. Jestem skupiona na obserwowaniu chłopaka z Drugiego D.. Właśnie udało mu się z odległości piętnastu metrów przebić oszczepem serce kukły. - Jakie torty?
- W domu. Różne. Lukrowane, z bitą śmietaną. Do piekarni - tłumaczy.
Chodzi mu o ciasta eksponowane w witrynie. Torty ozdobione kwiatami oraz rozmaitymi ładnymi obrazkami, namalowanymi na lukrze. Można kupować okolicznościowe torty na urodziny i na Nowy Rok. Chociaż nie stać nas na nie, Prim zawsze ciągnie mnie przed piekarnię, gdy jesteśmy na placu, aby napaść nimi oczy. W Dwunastym D. jest tak mało piękna, że nie zabraniam jej oglądania słodyczy.
Z uwagą przypatruję się wzorowi na ręce P.. Złożony z naprzemiennie namalowanych jasnych i ciemnych plam, przywodzi na myśl światło słoneczne, które sączy się przez gęstwinę liści na drzewach. Zastanawiam się, skąd P. zna tę kompozycję, skoro chyba nigdy nie pokonał ogrodzenia i nie wędrował po lesie. Czy udało mu się odtworzyć taki wzór na podstawie cienia mizernej, starej jabłonki, która rośnie na jego podwórzu? Nie wiedzieć czemu, to wszystko mnie irytuje: jego umiejętność kamuflażu, nieosiągalne torty, pochwały instruktora.
- Cudownie. Zobaczymy, czy wrogów ubijasz równie dobrze jak śmietanę zauważam kąśliwie.
- Nie wymądrzaj się. Nigdy nie wiadomo, co można spotkać na arenie... A jeśli tym razem to będzie gigantyczny tort... - fantazjuje P..



12.

Położył się D. na łące,
Przygląda się niebu błękitnemu
I marzy:

"Jaka szkoda, że te obłoczki płynące
Nie są z waniliowego kremu...
A te różowe -
Że to nie lody malinowe...
A te złociste, pierzaste -
Że to nie stosy ciastek...
I szkoda, że całe niebo
Nie jest z tortu czekoladowego...
Jaki piękny byłby wtedy świat!
Leżałbym sobie, jak leżę,
Na tej murawie świeżej,
Wyciągnąłbym tylko rękę
I jadł... i jadł... i jadł..."



13.

Kucharz skłonił się, skinął dłonią i do sali wkroczyło czterech chłopców z jeszcze większą tacą. Stał na niej gigantyczny tort w kształcie zamku C., jego baszty miały półtora metra wysokości. Jasnożółte ciasto jak żywo przypominało piaskowiec, z którego wzniesiono mury. Zdobiące go elementy w najdrobniejszych szczegółach przypominały autentyczną budowlę, na szczytach cukrowych wieżyczek znajdowały się nawet chorągiewki z lukru.
- Elegante! Znakomity! - wykrzyknął Oliver, klaszcząc w dłonie z radości. Przez chwilę sprawiał wrażenie uszczęśliwionego dziecka. - Niepomiernie mnie raduje! - Odwrócił się do profesora i wskazując tort, zapytał: - Wieszli, że ten zbój Arnaut pragnie zdobyć mój zamek i będę musiał go przed nim bronić?
Johnston przytaknął ruchem głowy.
- Wiem.
- Jak mi radzisz urządzić obronę C.?
- Mój panie - rzekł z ociąganiem profesor - ja bym wcale nie bronił C..
- Co? Dlaczego tak rzeczesz?
Oliver podszedł do stołu i nalał sobie wina do pucharu.
- Ilu zbrojnych potrzebowaliście, panie, aby go odbić Gaskończykom? -
Pięćdziesięciu, może sześćdziesięciu. Nie więcej.
- No to macie, panie, odpowiedź.
- Jednako nie przypuszczaliśmy szturmu. Wzięliśmy go podstępem.
- A Arcykapłan nie zna podstępów?
- Zapewne spróbuje, ale będziemy czujni. Przygotujemy się na tę napaść.
- Może tak - mruknął Johnston - a może nie.
- Zatem jesteś szarlatanem...
- Nie, mój panie, nie znam przyszłych dziejów. Nie posiadam takich nadzwyczajnych zdolności. Radzę jeno uczciwie, jako bardzo doświadczony człowiek. I rzec mogę, że Arcykapłan będzie tak samo sprytny, jako i wy, panie.
Oliver zmarszczył brwi i zasępił się wyraźnie. Dopiero po chwili zauważył wciąż czekającego cierpliwie kucharza i chłopców z olbrzymim tortem, oddalił ich więc ruchem ręki. Rzucił jeszcze za odchodzącymi:
- Baczcie pilnie na te specjały. Nie chcę, aby coś im się stało, zanim ujrzą je moi goście. - Odwrócił się do Johnstona i wskazując gobelin na ścianie, dodał: - Nie chcę też, aby coś się stało mojemu zamkowi.



14.

PS Już jest po moich urodzinach, które na przekór obeszłam bardzo hucznie. Impreza w knajpie pod adekwatną nazwą "Szlafrok" wyjątkowo się udała. Nawet nie bardzo zajmowałam się tymi, którzy na nią nie przyszli.
Wymyśliłam sobie, że chciałabym mieć tort. Taki specjalny, jakby weselny, dwupiętrowy. A na torcie w miejscu pary młodej miała stanąć staruszka. Zgarbiona, z chusteczką na głowie i o lasce. A do tego bardzo smutna. To ma być taki performance, na oswojenie lęku.
Zwróciłam się z życzeniem takiego właśnie tortu do renomowanej cukierni "Batida". I cukiernia wspaniale wywiązała się z zamówienia. Tort był okazały i pyszny.
Tylko ta babcia na torcie... Żeby jej nie upokarzać laską, jakiś dobry cukiernik pozwolił jej siedzieć. Tak że laska stała się rekwizytem niepotrzebnym. Na tyle niepotrzebnym, że aż niezrozumiałym. A do tego biedna babina, w wersji cukiernika, okazała się babcią wesołą, babcią tonącą w uśmiechach.
No cóż, babcia autentyczna po prostu nie przeszła przez wyciskarkę.



15.

Między drzewami pojawił się długi szereg kuchcików w białych fartuchach, z ciastami i tortami na tacach, a na przedzie we wspaniałym czepcu kroczył sierżant z okularami na nosie, które zwykł wdziewać tylko w chwilach najważniejszych wydarzeń. Wypatrzył, gdzie generał, i wyprostowany sunął w tę stronę z uśmiechem szczęścia na twarzy. Na kryształowym talerzu niósł tort, dwukrotnie przewyższający rozmiarem minę przeciwczołgową, lśniący lukrem, pieniący się kremem i pachnący nadzwyczaj wspaniale. Nie spostrzegł nawet, że mija załogę "...".
- Przeniesie pieron - szepnął G..
- Nie przeniesie - półgębkiem odrzekł W. i obróciwszy się na krześle, zręcznie podstawił nogę.
S1. zachwiał się, wyciągnął ręce do przodu. S2. przechwycił kryształ i podał tort na stół.
W. starał się tak podnosić sierżanta, by jak najskuteczniej przeszkadzać mu we wstawaniu. Gdyby nie Józek, który odstawił ciasto w trawę i też pospieszył stryjowi z pomocą, trwałoby to bardzo długo.
- Ot człowiek idzie, idzie i się potknie - pomrukiwał Konstanty otrzepując piasek z kolan. - Dobrze, że choć tort...
Zdumienie i rozpacz przerwały mu oddech. Załoga wcinała na tempo, oblizując się i pomrukując z rozkoszy, a na krysztale została już tylko połowa, z nożem tkwiącym w czekoladowym wzgórzu.



16.

Na uroczystą inaugurację pierwszego tunelu pod oceanem gospodynie z S. i M. upiekły tort orzechowy. Miał pięć metrów długości i nie można było oderwać od niego oczu. Przypominał makietę prawdziwego tunelu. Do oświetlonego świeczkami wnętrza wjeżdżały zabawkowe samochodziki, zamiast skał porozrzucano migdały i orzechy, zielonkawa posypka imitowała trawę, a słupy drogowskazów miały smak waflowych rurek. Wielogodzinna praca T., N., E., Maud, S. i A. została doceniona.
- Jak udało wam się ubić te dziewięćset siedemdziesiąt jaj? - pytali z podziwem jedni.
- Osiemdziesiąt cztery litry mleka? Dobry Boże! - zachwycali się drudzy.
Tunel otwarto we wtorek 10 grudnia 2002 roku. Tort zjedzono dwa dni wcześniej. Potem wszyscy, którzy chcieli, przespacerowali się pod oceanem.



17.

Rury często pękają. Jeżeli jest zima (dziewięć miesięcy w roku), w miejscu pęknięcia tworzy się szybko ogromna góra lodowa, której nikt później nie usuwa. Góry te widać to tu, to tam - masywne, ciężkie, połyskujące w słońcu. Ta gmatwanina rur, przewodów, kolanek, kranów, wśród której przechodzą ulice, sprawia, że nowe dzielnice J. wyglądają jak wielkie hale fabryczne, których nie zdążono jeszcze pokryć dachem.
W jednej z takich hal-dzielnic stoi długa, cierpliwa kolejka. Podchodzę bliżej, do stoiska, przy którym pracują dwie ubrane w białe fartuchy sprzedawczynie. Chcę zobaczyć, co sprzedają, na co czeka ten tłum skulonych i tupiących nogami ludzi.
Sprzedają tort. Jeden rodzaj tortu, jeden typ, z jednym, identycznym wzorkiem z różowego kremu. Tort bierze się ot tak prosto w ręce. Ciasto nie rozleci się, jest zamarznięte na kość.



18.

Był zwyczaj, że po niedzielnej sumie całe grono znajomych spotykało się na plebanii u księdza Głowińskiego.
I tam właśnie zaprzyjaźnione panie ogłaszały swój bunt kulinarny.
Że to bez sensu!
Tyle pracy, a potem trzeba namawiać wszystkich do jedzenia!
Trzeba z tym skończyć raz na zawsze!
- Najgłośniej zarzekała się zawsze serdeczna przyjaciółka babki, chrzestna matka mojej mamy - piękna i zalotna wiedenka, żona plenipotenta dóbr Freiera - I potem przychodziły święta i wszyscy pierwszego dnia zjawiali się u Freierów.
A tam indyki z kasztanami i pieczone prosięta, ryby i wędliny wszelkich gatunków, dziczyzna, torty, kremy, smakołyki.
Widzisz! mówiła babka do dziadka, gdy wracali z przyjęcia. Ładnie bym wyglądała, gdybym jej uwierzyła!
Bo następnego dnia zbierano się u dziadków.
I babka serwowała z dumą swoje słynne dania:
auszpiki - z indyka, prosięcia, gęsich wątróbek i cielęcych móżdżków, pasztety i paszteciki na zimno i na gorąco, musy z kur ("Moussede Yolaille") i raków, szyneczki Lukullusa, nie licząc wędlin, ryb i pieczystego zależnie od sezonu.
Na deser podawano torty: słynny wiedeński tort Sachera, tort Fedora, tort Dobosz, tort z białej czekolady (nawet nie wiem, co to jest) migdałowy zwykły i Katalani, hiszpański, kruchy z marmoladą morelową, pistacjowy zwany tortem "Vert-Vert".
Tak. Mam do dziś książkę kucharską babki, odziedziczoną po mamie, która umiała jeszcze wszystkie te torty robić, ale potem zapomniała w okresie biedy - własnej(bezrobocie ojca) i ogólnej (wojna).
Ja robię już tylko na święta orzechowy i kruchy z morelami, nazwany na cześć mamy tortem "Wanda".
Reszta - pozostaje w przepisach.



19.

- No, wydaje mi się, że wszyscy już są. Możemy siadać do stołu.
Jak się zorientowałem, że jestem jedynym chłopakiem, miałem wielką ochotę wrócić do domu, ale zabrakło mi odwagi. Kiedy weszliśmy do jadalni, było mi bardzo gorąco w twarz. Pani C. posadziła mnie między Leontyną i Bertą, które też, powiedziała mi J., są jej najlepszymi przyjaciółkami.
Pani C. włożyła nam na głowy papierowe czapki. Moja była szpiczasta, jak u klauna, i trzymała się na gumce. Wszystkie dziewczyny zaczęły się śmiać na mój widok, a mnie zrobiło się jeszcze bardziej gorąco w twarz i okropnie ściskał mnie krawat. Podwieczorek był niezły: ciasteczka i czekolada. Przyniesiono też tort ze świeczkami. Jadwinia dmuchnęła, a wszystkie dziewczyny klaskały w ręce. Tylko dziwna rzecz, nie bardzo chciało mi się jeść. A przecież, nie licząc śniadania, obiadu i kolacji, najbardziej lubię właśnie podwieczorek. Prawie lak samo jak kanapki, które jemy na przerwie.
Za to dziewczyny dużo jadły i przez cały czas mówiły wszystkie naraz. Chichotały i udawały, że dają tort lalkom.



20.

Zamieszkali na ulicy Sulis, w umeblowanym pokoju, który wychodził na podwórko studnię. Łazienka i kuchnia były wspólne. Mimo iż babcia nigdy o nic nie pytała, sąsiadki opowiedziały jej o rodzinie dziadka, która cała zginęła 13 maja 1943 roku.
Oprócz niego wszyscy w to przeklęte popołudnie byli w domu, z powodu jego urodzin.
Żona, kobieta zimna i leggixedda, która z nikim się nie przyjaźniła, akurat w ten dzień, w samym środku wojny, zrobiła tort i sprosiła wszystkich na przyjęcie. Kto wie od kiedy kupowała po trochu składniki na czarnym tynku, ziarnko do ziarnka cukru, biedaczka, biedacy oni wszyscy. Nie wiadomo, jak to się stało, że nie opuścili domu po alarmie, żeby pobiec do schronu pod skwerem. Najbardziej absurdalne wyjaśnienie, ale chyba jedyne możliwe, to to, że tort był wciąż w piekarniku i jeszcze się nie upiekł, a oni nie chcieli go stracić, tego cudownego tortu w martwym mieście.



21.

Do głowy przychodzi mi tylko jedno, jedyne wspomnienie właściwego dzieciństwa z tamtego okresu. Jest ono związane z jego trzecimi urodzinami. Nalewałam sok do jego filiżanki, a Ty mozolnie wstążkami obwiązywałeś prezenty, które i tak za kilka minut miałeś rozpakować. Przyniosłeś do domu trzy warstwowy tort z cukierni Vinierro, znajdującej się na Pierwszej Alei, który udekorowany był motywami baseballowymi z masy kremowej i z dumą postawiłeś go na stole tuż przed dziecięcym fotelikiem. Na dwie minuty spuściliśmy K. z oczu, a on w tym czasie doskonalił tę samą umiejętność, którą przejawiał już wcześniej tamtego tygodnia. Metodycznie wpychał wszystko do małej dziury, w której, jak myśleliśmy, jest ukryty jego ulubiony królik. Moją uwagę zwrócił suchy chichot, który mogłam jedynie scharakteryzować jako rozpoczynające się rżenie. Jego ręce przypominały dłonie gipsiarza. Sprawiał wrażenie zachwyconego.
Tak młody solenizant, który nie był jeszcze w stanie w pełni zrozumieć sensu urodzinowych uroczystości, tym bardziej nie miał powodu, by przyswoić sobie ideę krojenia na plastry. Śmiałeś się z tego, a po tym, ile się przy tym wszystkim napracowałeś, byłam zadowolona, że potrafiłeś obrócić to nieszczęście w komedię. Gdy wycierałam jego ręce wilgotną szmatką, mój śmiech zgasł. Technika, z jaką K. włożył ręce do środka tortu i szeroko otworzył jego wnętrze jednym, chirurgicznym ruchem, przypominała mi sceny z filmów medycznych, kiedy to pacjent „stygnie”, a jeden z lekarzy krzyczy „kroimy go”. Coraz bardziej krwawe programy, pojawiające się w telewizji pod koniec tysiąclecia, nie zostawiały zbyt wiele miejsca wyobraźni: klatka piersiowa jest rozcinana elektryczną piłą do metalu, żebra odskakują na boki, po czym nasz przystojny chirurg zanurza się w czerwonym morzu. K. nie bawił się tortem. On po prostu wyrwał mu serce.



22.

Wszystko to, co sprawiło, że ludzie tyle mówili o P., wydarzyło się w dzień urodzin F. miewał urodziny trzy razy do roku tylko dlatego, że tak był zabawniej. Za każdym razem, kiedy kot je obchodził, P. piekł dla niego tort naleśnikowy.
Tego ranka P. był jak zwykle w kurniku i uzbierał pełen koszyk jajek. A teraz siedział na ławce przed drzwiami do kuchni i wycierał jajka. Wszystkie miały być czyste i ładne, bo P. chciał uchodzić za porządnego staruszka. F. chodził niecierpliwie po ławce tam i z powrotem i czekał, aż zacznie się pieczenie naleśnikowego tortu.
- Czy koniecznie trzeba wytrzeć wszystkie jajka właśnie TERAZ? - spytał zirytowany.
- Ach tak, taki jesteś niecierpliwy - odpowiedział staruszek. - Wobec tego chyba od razu zabierzemy się do dzieła. Weźmiemy ze sobą trzy jajka i pójdziemy do kuchni, zobaczymy, czy będzie z tego tort.
- Oczywiście, że będzie - Odparł F.



23.

Lord W. zaśmiał się, kiedy wjechał tort. Był piętrowy, mniej więcej wysokości człowieka i grubo pokryty lukrem.
– Śliczny – powiedział, gdy goście zaczęli bić brawo. – Lubię trochę rozrywki na przyjęciach. I to ja mam go kroić, prawda?
Cofnął się o kilka kroków i skinął na gwardzistów.
– Do roboty, chłopcy.
Miecze kilka razy przebiły najwyższą warstwę. Gwardziści spojrzeli na W. i pokręcili głowami.
– Na świecie bywają karły – rzekł.
Zaatakowali drugą warstwę, ale znowu nie napotkali oporu większego, niż mogą stawiać suszone owoce, ciasto i warstwa marcepanu z cukrowym lukrem.
– Może klęczeć – mruknął W..
Publiczność przyglądała się ze stężałymi uśmiechami. Kiedy stało się jasne, że tort jest cały z ciasta i niezamieszkany, posłano po kosztowacza potraw. Większość gości go rozpoznała. Nazywał się Spymould i podobno zjadł w swoim czasie tyle trucizn, że był teraz odporny na wszystko. Mówiono, że codziennie zjada ropuchę, by utrzymać się w formie. Plotka głosiła również, że od jego oddechu czernieje srebro.
Wybrał porcję tortu i zaczął w zadumie smakować, kierując wzrok ku górze.
– Hm... – odezwał się po chwili.
– I co? – zapytał W..
– Przykro mi, panie. Nic. Już myślałem, że jest tam domieszka cyjanku, ale nic z tego. To tylko migdały.
– Żadnej trucizny? – upewnił się Patrycjusz. – Chcesz powiedzieć, że jest jadalny?
– No tak. Byłby lepszy z ropuchą, ale to tylko moja opinia.
– Czy teraz służba może go już serwować, panie? – spytała madame.
– Nie ufaj służbie podającej jedzenie. Podejrzane typy. Mogą czegoś dosypać.
– Czy zgodzisz się zatem, panie, bym ja to zrobiła?
– Tak, może być. – Winder obserwował ją czujnie. – Wezmę dziewiąty kawałek, który pani ukroi.
W rzeczywistości jednak porwał piąty, tryumfalnie, jakby ocalił z katastrofy coś cennego.
Tort został podzielony, a obiekcje lorda W. do służby serwującej jedzenie rozwiały się, kiedy owo jedzenie miało być serwowane innym. Przyjęcie rozproszyło się nieco, gdy goście rozważali odwieczny problem, jak można trzymać talerzyk i kieliszek oraz jeść równocześnie, nie używając tego małego urządzonka przytrzymującego kieliszek, które mocuje się do brzegu talerzyka i z którym człowiek wygląda jak czterolatek. Wymaga to wielkiej koncentracji i pewnie z tego powodu wszyscy byli niezwykle zajęci sobą.
Otworzyły się drzwi. Ktoś wszedł do sali. W. spojrzał nad brzegiem talerzyka.
To był ktoś smukły, w masce i kapturze, odziany w czerń.
W. patrzył. Wokół niego głośniej zaszumiały rozmowy. Patrzący z góry mógłby zauważyć pewną tendencję towarzyskich nurtów przyjęcia: pozostawiały szeroką, pustą ścieżkę od drzwi aż do W., któremu nogi odmówiły posłuszeństwa.
Idąc niespiesznie, zamaskowany gość sięgnął za plecy; po chwili w każdej ręce trzymał niewielką pistoletową kuszę. Rozległy się dwa ciche „tik” i obaj gwardziści osunęli się na podłogę. Zabójca rzucił kusze za siebie i szedł dalej. Jego kroki były całkowicie bezgłośne.
– Brw – wykrztusił W., wytrzeszczając oczy.
Usta miał otwarte i zapchane tortem. Ludzie paplali między sobą. Gdzieś ktoś opowiedział jakiś żart. Zabrzmiał śmiech, może odrobinę bardziej ostry, niż byłby normalnie. Poziom gwaru znowu się podniósł.



24.

Patrzę, jak bawi się z R. i z wdziękiem pochyla głowę nad żółtym lukrem tortu. I wzrusza mnie widok małych rączek R. w większych dłoniach siostry.
– Zdmuchnij świeczki, R. – mówi. – Nie, nie pluj. Zdmuchnij. O tak.
Patrzę, jak rozmawia z Z. ...
Och, A., to się dzieje tak szybko, ten nagły przeskok ze światła do mroku, z bycia dla kogoś centrum wszechświata do przejścia na drugi plan, gdzie stajemy się ledwie cieniem, marginalnym, niegodnym uwagi i analizy...
Późnym wieczorem, gdy zostaję sama w kuchni, wkładam do pralki rzeczy A.. Na chwilę unoszę je do twarzy, jakby zachowały tę utraconą przeze mnie cząstkę dziecka. Pachną powietrzem, kadzidłem z pokoju Z. oraz herbatnikowym potem. Czuję się jak kobieta przetrząsająca kieszenie kochanka w poszukiwaniu dowodu jego niewierności...
W kieszeni spodni znajduję coś, co zapomniała wyjąć. To drewniana laleczka z kołka na ubrania, podobna do tych z wystawy adwentowej. Patrzę uważnie i widzę, kogo miała przedstawiać, widzę twarz narysowaną flamastrem i trzy rude włosy zawiązane wokół pasa. A gdy mrużę oczy, dostrzegam otaczającą ją bladą poświatę, tak mglistą i znajomą, że niewiele brakowało, a bym ją przeoczyła.
Raz jeszcze podchodzę do witryny i spoglądam na jutrzejszą odsłonę. Otwarte drzwi ukazują jadalnię, gdzie wszyscy zebrali się przy stole, na którym stoi czekoladowy tort.



25.

Biorę się za zmywanie. Na przyjęciu urodzinowym będzie tylko rodzina, a ja muszę wyszykować torty. Zacznę od truskawkowego z truskawkowym lukrem. Jakby to zależało od M. M., truskawki byłyby na każden jeden posiłek. Potem zrobię drugi tort.
- Przygotujmy tort czekoladowy - mówi pani L. wczorej. Jest w siódmym miesiącu ciąży i wciąż ma chętkę na czekoladę, a ja wszystko zaplanowałam w zeszłym tygodniu, wszystko wyszykowałam. To za ważne, coby zmieniać na dzień wcześniej.
- Mhm. A może truskawkowy? To ulubiony M. M., prawda?
- Skąd, wolałaby czekoladę. Pójdę dzisiaj do sklepu i kupię wszystko, czego potrzebujesz.
Czekoladowy puap jaisu. No to wykombinowałam, że zwyczajnie naszykuję oba, bynajmniej sobie dmuchnie świeczki raz i drugi.



26.

Niedawno zadzwonił do mnie z Nowego Jorku Jason, jeden z moich pasierbów, żeby mi oświadczyć, że poznał kobietę swego życia; jeśli dobrze liczę, to ta będzie siedemnasta. Potrzebował pilnie instrukcji na pierwszą randkę. Jego budżet jest równie szczupły, jak jego doświadczenie, nie miało więc sensu polecanie mu dobrej sztuki teatralnej, marokańskiej restauracyjki, a na ukoronowanie wieczoru jazdy dorożką po parku czy jam session w Harlemie. Z drugiej strony podpowiadanie mu, aby sam przygotował kolację dla wybranki, oznaczało wydanie na nią wyroku śmierci.
Przypomniałam sobie wówczas tort czekoladowy i przyszło mi do głowy, że okazja taka jak ta usprawiedliwia małe oszustwo; nie zawsze warto być uczciwym, czasem lepiej wykazać się weną twórczą. Tort czekoladowy jest zbyt skomplikowany, żebym mogła bawić się w jego przygotowanie, wiodąc tak niespokojny żywot, dlatego też, gdy oczekuję ważnych gości, kupuję go zawsze w najlepszej cukierni w okolicy, usuwam dekorację, przekładam na talerz z naszego serwisu, po czym w podskokach okrążam trzy razy stół, aż tort opadnie na tyle, by zyskać wygląd domowego wypieku. Na kupnych tortach, tak jak na głowie prosto od fryzjera, znać dotyk ręki zawodowca, ale po energicznych podskokach i wstrząsach schodzą do poziomu ciasta domowej roboty.



27.

Dlaczego tak często jestem niezadowolony z siebie? Czy dlatego, że mam pecha, że rzadko coś mi się udaje, że nie mogę zrealizować moich planów i zapanować nad sytuacją? Nie, chyba nie dlatego. Nad sytuacją trudno jest czasami zapanować, czasami jest to w ogóle niemożliwe, ale, do licha, zawsze można zapanować nad sobą! To jest istotny powód mojego niezadowolenia. Podczas wizyty u G. nie potrafiłem zapanować nad sobą...
Szkoda. Kiedy teraz rozważyłem rzecz na zimno, doszedłem do wniosku, że moja sprawa nie wyglądała wtedy wcale tak tragicznie, jak by się mogło zdawać. Rękoczyn G. miał dobre skutki. Teraz ja stałem się z kolei ofiarą jej popędliwości i rachunki zostały wyrównane, co więcej, zaistniałe okoliczności sprzyjały zacieśnieniu więzów... Gdybym nie uciekł tak głupio... Zamiast uciekać, powinienem poddać się wszelkim zabiegom, udać ogłuszonego, wzruszyć G., niewątpliwie stałbym się obiektem czułości. Co prawda... ta okropna babcia Julicka i te jej ziółka... a jednak powinienem był znieść... należało znieść wszystko, byle zostać przy G. choć pół godziny dłużej.
Na szczęście jeszcze nic straconego. Już jutro będę miał szansę naprawić wszystko i zatrzeć niekorzystne wrażenie, jakie zrobiłem na G. ... Zostałem przecież zaproszony na imieniny... Co więcej, G. pozwoliła mi przyjść wcześniej, bo ma mnie godzić z T.! A zatem będzie sposobność porozmawiać w cztery oczy i zatrzeć niekorzystne wrażenie...
Aby zatarcie było kompletne i jak najbardziej skuteczne, postanowiłem zjawić się z prezentem imieninowym. Doszedłem do wniosku, że wspaniały tort najlepiej załatwi sprawę. Jeszcze tego wieczoru udałem się do Śródmieścia, by dokonać odpowiedniego zakupu. Tort musi być imponujący, taki, jakiego G. nigdy jeszcze nie miała, o średnicy co najmniej pół metra. Widziałem taki na wystawie najbardziej znakomitej firmy cukierniczej w naszym mieście (Kazimierz Piepke i synowie. Rok założenia - 1888). Aby sfinansować zakup, wyciągnąłem z PKO połowę moich oszczędności przeznaczonych na nakręcenie filmu. Miałem wprawdzie chwilę wątpliwości, ale potem pomyślałem: „Obłożę kosztami filmu aktorów i aktorki. Skoro chcą mieć przyjemność występowania w filmie, niech płacą”. Uspokoiwszy w ten sposób wyrzuty sumienia, podjąłem z książeczki dwieście pięćdziesiąt złotych i z miną nadzianego klienta wkroczyłem do sklepu znakomitego Kazimierza Piepke.
- Chciałbym kupić ten tort z wystawy - powiedziałem.
Znakomity Piepke nie zdradził jednak ożywienia, które powinno cechować kupca po tak ponętnej ofercie. Flegmatycznie wyganiał miotełką zabłąkaną muchę z sernika.
- Chciałbym nabyć ten tort z wystawy - powtórzyłem głośno.
- To kosztuje dwieście złotych - rzekł mistrz, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem, podobnym do spojrzenia fakira.
- Jestem przygotowany - odpowiedziałem wytrzymując śmiało to spojrzenie.
- Niestety, tort na wystawie jest zamówiony dla pani dyrektor Okisło-Bandurnej - rzekł mistrz cukierniczy.
- Ja muszę mieć koniecznie taki tort. Czy mógłby pan zrobić podobny? - wyciągnąłem dwieście złotych i położyłem na ladzie.
- Niech pan zgłosi się jutro - powiedział znakomity Piepke chowając walutę. - Jutro o dwunastej w południe.
Nazajutrz w niedzielne południe odebrałem tort, prócz tego nabyłem jeszcze dwadzieścia pączków i z dwoma potężnymi pakunkami zjawiłem się za kwadrans czwarta u G..



28.

Składniki
17,5 dkg cukru granulowanego pierwszego gatunku
30 dkg najprzedniejszej mąki trzykrotnie przesianej
17 jajek utarta skórka z cytryny

Sposób przyrządzania
Do garnka wkładamy pięć białek, cztery całe jajka i cukier. Ubijamy, a kiedy masa zgęstnieje, dodajemy następne dwa całe jajka. Znowu ubijamy do momentu zgęstnienia masy i znów dodajemy dwa jajka. Powtarzamy tę czynność tak długo, aż zużyjemy wszystkie jajka, biorąc zawsze po dwa na raz. Przygotowując tort na wesele P. i R., T. i N. musiały przemnożyć wszystkie proporcje tego przepisu przez dziesięć, gdyż tort był przewidziany nie na osiemnaście, ale na sto osiemdziesiąt osób. W sumie sto siedemdziesiąt jajek! A to oznaczało, że musiały dołożyć starań, aby tak wielką liczbę jaj pierwszorzędnej jakości mieć zgromadzoną w jednym dniu. W tym celu już od wielu tygodni zajmowały się konserwowaniem jaj od najlepszych kur. Tę metodę stosowano na ranczo od niepamiętnych czasów przy gromadzeniu na zimę zapasów tego pożywnego i niezbędnego prowiantu. Najlepsza pora na przeprowadzenie takiej operacji to sierpień i wrzesień. Jajka przeznaczone do konserwowania powinny być bardzo świeże. N. uważała, że najlepiej, jak będą z tego samego dnia. Wkłada się je do dzieżki i zalewa tężejącym baranim smalcem tak, by były zupełnie przykryte. To wystarczy, żeby jaj a przechować w dobrym stanie przez wiele miesięcy. Natomiast jeżeli chcemy przechowywać jaja dłużej niż rok, wkładamy je do słoja i zalewamy zaprawą wapienną, w której na jedną część wapna przypada dziesięć części wody. Słoje zamyka się szczelnie, chroniąc zawartość przed dostępem powietrza, i przetrzymuje w piwnicy. T. i N. wybrały pierwszy sposób, gdyż nie trzeba było przechowywać jaj tak długo. Teraz obok nich, pod kuchennym stołem, stała dzieżka, z której brały jajka do tortu.
Nadludzki wysiłek, jaki stanowiło ubicie takiego mnóstwa jaj, zaczął nadwerężać psychikę T.. Doszła zaledwie do setki, a tak była wyczerpana, że ubicie stu siedemdziesięciu jaj wydawało jej się zupełnie nieosiągalne.



29.

Przyjaciele zerknęli w stronę okna kuchennego, ale w przejściu do salonu pojawiła się Klaudia ze swoim sobowtórem. Wniosły dwupoziomowy tort z czternastoma świeczkami i postawiły na największym stoliku. Wszyscy zgromadzili się wokoło. Net rzucił się, by zapalić świeczki jedną z czterech zapałek z pudełka z reklamą Zbędnych Kalorii. Wszyscy zaśpiewali Aurelii Sto lat, potem Happy Birthday, a wreszcie Sto lat w rytmie Happy Birthday. Gdy zdmuchnęła świeczki, rozległy się głośne oklaski. Tort był obrzydliwe słodki, ale i tak został pożarty w ciągu dwóch minut. K. i C. wzięli dwie dokładki.



30.

Odcięła mu palec nad ranem a wieczorem wślizgnęła się do pokoju w którym siedział oszołomiony bólem i prochami z obandażowaną ręką przy piersi i miała ze sobą tort i zaśpiewała mu sto lat z okazji urodzin tym swoim mocnym ale bezdźwięcznym głosem choć nie były to jego urodziny na torcie stały świeczki a w samym środku niczym dodatkowa świeczka znajdował się jego kciuk szary martwy kciuk z lekko postrzępionym paznokciem bo czasami obgryzał go kiedy nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa ona zaś powiedziała Jeżeli mi obiecasz, że będziesz dobry, P., to dostaniesz kawałek ciasta.
Nie będziesz musiał jeść żadnej z tych dodatkowych świeczek
więc obiecał że będzie dobry bo nie chciał żeby go zmusiła do zjedzenia którejś z tych dodatkowych świeczek ale również dlatego że A. była wspaniała A. była dobra powinniśmy być wdzięczni A. za to co dla nas zrobiła byleby tylko nie kazała nam tego jeść DZIEWCZYNY CHCĄ SIĘ ZABAWIĆ ale COŚ ZŁEGO SIĘ TU ZBLIŻA proszę nie każ mi zjeść mojego własnego kciuka A. mamo A. bogini kiedy A. jest w pobliżu lepiej być uczciwym ona wie kiedy śpisz a kiedy nie wie czy byłeś dobry czy zły ale co najważniejsze lepiej nie krzycz nie krzycz nie krzycz...
Nie krzyczał.



31.

- Jeszcze coś przywiozłam - rzekła dziewczyna.
Okazało się, że krewni przysłali przez nią słoik powideł malinowych, słoik konfitur z renklod, kiszkę wieprzową oraz tort, wspólne arcydzieło P. i cioci Etelki.
Tort, który zrobiony był z ciasta biszkoptowego, przekładanego kremem kawowym, nazywany przez Vajkayów tortem rodzinnym lub tortem Bozsó, trochę rozgniótł się w drodze, krem wyciekł po bokach i rozmazał się na białym papierze. Wszyscy troje byli szczerze zmartwieni, długo patrzyli i kiwali głowami. Później jednak zebrali krem nożem; tort był doskonały.



32.

Mam trzynaście książek - są to moje własne książki. Ułożyłam je również na półce i wszystkie numery "Wiosny ...", i pudełka, w których chowam zakładki do książek. Mam bardzo dużo zakładek. Zamieniamy się nimi w szkole. Mam jednak dwadzieścia takich, których nie zamienię za nic na świecie. Na najładniejszej jest duży anioł ze skrzydłami i w różowej sukni. Wszystko to zmieściło się na mojej półce. To był bardzo przyjemny dzień!
Dalsze przyjemności w dniu urodzin.
Miałam jeszcze więcej przyjemności tego dnia. Po południu zaprosiłam na podwieczorek wszystkie dzieci z X - no tak, jest nas przecież tylko sześcioro. Tyle właśnie miejsc było przy okrągłym stoliku w moim własnym pokoju. Dostaliśmy soku malinowego i po kawałku tortu, na którym był napis "Iksa 7 lat", i dwa rodzaje ciasteczek, które również upiekła A..


===========


Dodane 28 grudnia 2012:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 12104
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 31
Użytkownik: paren 01.11.2012 21:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Joy przygotował smakowity konkurs. Proponuję nie przejmować się linią i nie liczyć kalorii, tylko spokojnie delektować się pysznymi wypiekami. :-)

Zapraszam!
Użytkownik: Akrim 02.11.2012 13:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Joy przygotował smakowity... | paren
Bardzo smakowity! :-)
Choć dawno nie konkursowałam, to dziś nie mogłam się oprzeć pysznym torcikom i pięknej liczbie. :)
Użytkownik: Pani_Wu 02.11.2012 00:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Jubileuszowy torcik ma fantastyczne świeczki! Sznajperku znowu nas pozytywnie zaskoczyłeś! :)
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 19:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Czy ktoś mi powie jaki to rodzaj tortu ten kawałek nr 18?

A czy 7 i 10 smaczne? Jak się te torciki nazywają?

Chętnie spróbuję 25, ale nie wiem czy nie jest zbyt kaloryczny.
Kawałek 16 też niczego sobie, ale jakoś nie kojarzę tego tortu :)

Mogę podszepnąć z jakich tortów pochodzą inne kawałki na talerzykach :)
Użytkownik: anek7 03.11.2012 19:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mi powie jaki to... | Pani_Wu
Torcik nr 10 zjedzony został w czasach, które wielu osobom kojarzyły się raczej z czarnym chlebem i marmoladą z buraków niż z cukierniczymi szaleństwami... Chociaż w miejscu gdzie odbywał się ten akurat poczęstunek nie było zbyt wielkich problemów aprowizacyjnych. A nad mieszkankami czuwała tajemnicza opiekunka;)

Pozostałych ciast jeszcze nie rozgryzłam:(

A czy można prosić słówko na temat 3, 4 i 28?
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Torcik nr 10 zjedzony zos... | anek7
3 - tak to bywa, gdy zapomnisz biletów na pociąg, a do tego masz za kumpla lalusia

4 - powiadają, że na podstawie przeżyć autora (jakby pisał inne), tak czy inaczej pięknie opisuje relacje rodzinne

28 - koszmarna tradycja rodzinna dotycząca roli najstarszej córki oraz mnóstwo przepisów, bardzo wyrafinowanych
Użytkownik: margines 03.11.2012 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: 3 - tak to bywa, gdy zapo... | Pani_Wu
25 zbyt "kaloryczny"?
W takim razie co powiesz na tort spod 28?

Męczyło mnie to okrutnie, ale dzięki twemu śladowi zapachowemu już wiem, co kryje się pod numerem 28:)!
Książka piękna, o jakże dźwięcznym i... pysznym tytule:)
A 32 - jeśli to to, o czym myślę - znają chyba wszyscy:)!
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: 25 zbyt "kaloryczny"? W ... | margines
No jasne, że tak, jeśli chodzi o 32.
A 25? Coś wyczułeś?
Użytkownik: margines 03.11.2012 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: No jasne, że tak, jeśli c... | Pani_Wu
Dopiero zaczynam buszować wkoło tych wszystkich kuchni, cukierni, spiżarni, wszelakich zakamarków...
Ledwo ruszyłem na wycieczkę po tych składzikach ze słodkościami, a poczułem ostre burczenie w brzuchu i jak ślina mi cieknie. Dobrze, że w piekarniku czeka na mnie jabłecznik:)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.11.2012 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Torcik nr 10 zjedzony zos... | anek7
3 to torcik zdecydowanie wesoły. Dzisiaj chyba taka przygoda by się nie udała; no ale w czasach, kiedy śpiewała Karin Stanek i kiedy rodzice nie mogli namierzać potomstwa za pomocą komórek, to był kawał dobrej jazdy!

4 natomiast wprowadza w nastrój przeciwny - jest o tym, co każdego z nas może spotkać, a szczególnie jest bolesne, gdy przebiega tak jak u tytułowej postaci.

28 dzieje się tylko trochę na południe od 4, ale jakże inne zwyczaje - tu się nie zdarza, żeby rodzice na starość zostali sami. Przez to bywa poszkodowany ktoś inny; co prawda może się wyżyć kulinarnie, ale co to za pociecha, gdy ukochany sypia za ścianą w innym łóżku...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.11.2012 19:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mi powie jaki to... | Pani_Wu
Mogę wyrazić opinię na temat dwóch z powyższych, mianowicie 7 i 18. Dzieli je dokładnie ćwierć wieku, oraz to, że 18 z natury da się spożywać w kawałkach, a 7 w całości, zaś łączy płeć i narodowość rodzica.
Ten kawałek 18, który dostaliśmy do skosztowania, różni się od pozostałych - jest z samych prawdziwych składników, i można powiedzieć, że nadaje ton (i nie tylko ton) całości.
7 to skutki niewłaściwego obchodzenia się z zabytkowymi elementami wyposażenia mieszkania (zdecydowanie nie należy szachrować przy pomocy czasomierza, ani też zbyt energicznie machać nogami w obuwiu domowym - w konsekwencji grozi nie tylko spożywanie tortów od Semadeniego, ale też noszenie pewnych straszliwych elementów garderoby :-).

10, 16 i 15 nie mam, mam też braki w konsumpcji zwłaszcza pod koniec tej imponującej ekspozycji cukierniczej; chętnie posmakowałabym np. 22, 24, 26, 27, 30.
Użytkownik: anek7 03.11.2012 19:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę wyrazić opinię na te... | dot59Opiekun BiblioNETki
24 - miejsce akcji to raj dla łasuchów, a szczególnie dla tych mających preferencje cukiernicze tożsame z moimi;)

30 - chwała Bogu, nie każdy pisarz ma aż tak zagorzałe wielbicielki...
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 19:57 napisał(a):
Odpowiedź na: 24 - miejsce akcji to raj... | anek7
Z tą 30 to strzeliłaś do celu! Ekstra!
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 20:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę wyrazić opinię na te... | dot59Opiekun BiblioNETki
7 chyba mam, 18 mi jeszcze umyka.

10 i 16 też nie mam.

15 - kulka na czterech plus czterech, jedna z czterech odbita na kadłubie jak podpis, bohaterowie wędrują ze wschodu na zachód, marzą by wrócić do domu i napalić w piecu

Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.11.2012 20:26 napisał(a):
Odpowiedź na: 7 chyba mam, 18 mi jeszcz... | Pani_Wu
Oj, miałam na myśli 25, nie 15! 15 z mety poznałam, bo nieomal na pamięć znam, choć do klubu nie należałam :-)
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, miałam na myśli 25, n... | dot59Opiekun BiblioNETki
25 też nie mam :(
Użytkownik: Akrim 03.11.2012 20:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę wyrazić opinię na te... | dot59Opiekun BiblioNETki
22. Dobrze jest mieć pupila, ale napracować się trochę trzeba, gdy ten jest tak wielką indywidualnością, że aż trzy razy w roku obchodzi urodziny. :))
Użytkownik: Pani_Wu 03.11.2012 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę wyrazić opinię na te... | dot59Opiekun BiblioNETki
22 - starszy pan i gadający kot, do poczytania dla wnuczka

24 - przestajesz czarować, to interes czekoladowy bierze w łeb,

26 - sztuka miłości przeplata się tu nieustannie ze sztuką kulinarną, dużo przepisów dla kochanków

27 - pierwsza miłość nastolatka, być może urwisa, być może nie, napisana z Ogromnym humorem,

30 lepiej nikt nie podpowie niż zrobiła to anek 7
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.11.2012 20:38 napisał(a):
Odpowiedź na: 22 - starszy pan i gadają... | Pani_Wu
A w międzyczasie odkryłam 25 - niepotwierdzone jeszcze, ale jestem na 99% pewna.
Człowiek (a dokładnie człowiek płci żeńskiej) sobie żyły wypruwa kulinarnie, pedagogicznie i nie tylko, żeby zadowolić pracodawcę, po czym może zostać zmieszany z błotem za skorzystanie z toalety "niewłaściwej kolorystycznie".
Użytkownik: Szreq{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 03.11.2012 20:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Ha! 16 to jest jedyny tort,którego smak znam:)) Smakuje bardzo nietypowo, bo pochodzi z małego kraju gdzie tunele ułatwiły mieszkańcom życie.
Użytkownik: KrzysiekJoy 03.11.2012 23:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha! 16 to jest jedyny tor... | Szreq{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Brawo Szreczku. Dopadłaś ostatni, nie skosztowany jeszcze przez nikogo tort, czyli wszystkie dusiołki są już odgarnięte.
Użytkownik: emkawu 03.11.2012 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Oj, co mnie podkusiło, żeby zajrzeć do komentarzy pod konkursem?
Drodzy podpowiadacze, proszę, niech podpowiedzi będą podpowiedziami, a nie podawaniem odpowiedzi na tacy :)
Użytkownik: janmamut 03.11.2012 20:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, co mnie podkusiło, że... | emkawu
Oby Ciebie posłuchali! Ja walczyłem, bezskutecznie, więc dałem sobie spokój z konkursami. A kiedyś były tym, co najmocniej mnie trzymało przy BiblioNETce, mimo regularnego walenia mnie w trąbę. Jakoś we wspomnianym w wątku admińskim TWA nie biorę udziału, chyba że to Towarzystwo zWAlczania mamuta. ;-)
Użytkownik: Akrim 04.11.2012 17:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Czy o 8, 13 i 16 mógłby ktoś rzec słów kilka? :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.11.2012 18:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy o 8, 13 i 16 mógłby k... | Akrim
13 też nie mogę rozgryźć
8 - nie wiem, czy istnieje taki gatunek, jak bajka szpiegowsko-kryminalna, ale wnioskując z opisu, to dusiołek doń należy. Wbrew pozorom, rodzic nie uciekł najsłynniejszemu detektywowi świata (na drugą półkulę)
16 - gatunkowo jest to coś zupełnie innego, niż się wydaje, a i język oryginału zgoła inny od tego, w którym zaczynamy szukać. Bardzo istotna okazała się podpowiedź Szreqa powyżej, dotycząca szczegółów geograficznych.
Użytkownik: Akrim 04.11.2012 19:08 napisał(a):
Odpowiedź na: 13 też nie mogę rozgryźć ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję! :) Zobaczymy, czy dobrze odczytałam przepisy na te torciki. :)
Użytkownik: joanna.syrenka 07.11.2012 00:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam Wam przygoto... | paren
Taki piękny konkurs, a ja prawie nic nie rozpoznałam, oprócz tych najbardziej oczywistych - 1,12,17,32... Z mniej oczywistych mam tylko 2.
Użytkownik: margines 07.11.2012 00:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Taki piękny konkurs, a ja... | joanna.syrenka
Tak ze zdziwieniem przeczytałem, patrzę, a rzeczywiście przepis (a raczej cały zeszyt z przepisami) nr 28 chyba nie był przez ciebie czytany - jakżeż mogłaś dopuścić się tego?!
Udało mi się też poznać tajniki przepisów nr 19 i 29, ale nie wiem, jak by ci tu podszepnąć, coby nie odsłonić tajemnicy szefa kuchni.
Użytkownik: joanna.syrenka 07.11.2012 01:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak ze zdziwieniem przecz... | margines
19 mam, szukam tylko dziecięcia.
Użytkownik: hburdon 07.11.2012 01:36 napisał(a):
Odpowiedź na: 19 mam, szukam tylko dzie... | joanna.syrenka
Tylko jednego? :)
Użytkownik: joanna.syrenka 07.11.2012 01:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Tylko jednego? :) | hburdon
:-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: