Dodany: 13.08.2012 22:57|Autor: A.Grimm
Zdziecinnienie cywilizacji
Demokracja - najlepszy ustrój na świecie. A nawet jeśli zły, to i tak lepszy od innych - powiedział Winston Churchill. Ten sam, który jeszcze w 1901 podczas przemówienia w Izbie Gmin stwierdził, że "demokracja jest bardziej żądna zemsty niż gabinety", a "wojny narodów będą potworniejsze od wojen królów"[1]. O demokracji, trupie odgrzebanym z antycznych ruin pod koniec XVIII wieku, uczy się nas od najniższych szczebli edukacji. Niezmiennie w samych superlatywach, z pominięciem jakichkolwiek wad, ewentualnie przy przemilczeniu możliwych alternatyw. Alternatywy są passé, zaś ich zwolennikami muszą być co najmniej faszyści, jeśli nie naziści, a już z pewnością uciekinierzy z zakładów psychiatrycznych, których należy zbyć wzruszeniem ramion bądź tradycyjnym "kontrargumentem" demokratów: "jeśli nie demokracja, to co? Dyktatura?" Jeśli nie biały, to co? Czarny?
Erik von Kuehnelt-Leddihn, austriacki myśliciel, monarchista i liberał, w niepozornej książce pt. "Demokracja - opium dla ludu?" demaskuje nie tyle nawet słabości systemu demokratycznego, co jego oczywistą absurdalność, udowadniając zarazem, że pomiędzy białym i czarnym istnieją inne kolory, wbrew ujednolicającemu podejściu demokratów. Sam autor zaznacza we wstępie, że pisze "z pozycji teisty, liberała i racjonalisty"[2], i te słowa są wiążące dla późniejszej argumentacji.
W takich momentach jak ten, autor recenzji ma ochotę przedstawić możliwie najprecyzyjniej argumenty przytoczone w omawianej pozycji. Problem z Erikiem von Kuehneltem-Leddihnem jest jednak taki, że trzeba by przepisać całą książkę. Nie ma w niej bowiem niczego zbytecznego, a zwięzła, punktowa forma argumentacji zawiera samą esencję. Do kilku wniosków mógłby wprawdzie dojść nawet słabo wykształcony człowiek i często, w towarzystwie frustracji i przekleństw rzucanych na polityków, do nich dochodzi, ale bez głębszej refleksji i bez uświadomienia sobie absurdalności całej sytuacji. Wierzę jednak, że moja recenzja może obyć się bez streszczenia, a zachętą do przeczytania książki stanie się samo zasygnalizowanie pewnych wątków. Rzućmy zatem na nie okiem.
W książce austriackiego myśliciela znajdziemy m.in. wyjaśnienie sprzeczności, w którą uwikłały się współczesne demokracje, łącząc ideał równości z ideałem wolności (oba wykluczają się). Nie zabraknie również tradycyjnego wypunktowania arytmetycznego charakteru demokracji, czyli przewagi myślenia w kategoriach "więcej - mniej" nad "lepiej - gorzej", co ma decydujący wpływ na jakość życia społecznego i politycznego. Erik von Kuehnelt-Leddihn uderzy także w nietrwałość, która wpisana jest w model demokratyczny. Brak stabilności jest bowiem uwarunkowany dokonującą się co kilka lat zmianą przy żłobie. Partie zużywają większość energii na walkę polityczną, bo zawsze mają w perspektywie kolejne wybory, które chcą wygrać; co gorsza, walka ta przenosi się najczęściej na cały naród, dzieląc go i doprowadzając do sytuacji, w której ludzie darzą się niechęcią. Wisienką na torcie argumentacji jest zwrócenie uwagi na rosnącą przepaść pomiędzy scita a scienda, czyli rzeczywistą wiedzą jednostki a wiedzą niezbędną do zrozumienia problemów kraju i współczesności. To ostatnie zagadnienie wydaje się oczywistością, ale oczywistością, którą większość ludzi przyjmuje z wyjątkowym oporem. Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie, ilu z nas ma wystarczające pojęcie o polityce, prawie, ekonomii, historii i meandrach gry na arenie międzynarodowej? Ja - chociaż trochę się interesuję tym i owym - nie mogę powiedzieć, abym miał odpowiednie kompetencje do decydowania o tych sprawach. Takich kompetencji nie będzie miał też wyjątkowo inteligentny fizyk, pierwszy lepszy humanista i Zdzisiek spod budki z piwem. A jednak idziemy co jakiś czas na wybory, a konsekwencją tego jest, że ministrem skarbu może zostać wspomniany fizyk, prezydentem - elektryk, ministrem rolnictwa - historyk, itd. Absurd? Bez wątpienia.
To tylko kilka bardziej jaskrawych przykładów argumentacji austriackiego pisarza. Jeśli ktoś doczytał do tego momentu, to śpieszę z pocieszeniem: Erik von Kuehnelt-Leddihn był przedstawicielem wymierającego już gatunku, reprezentował typ człowieka z klasą. Jego styl nie ma w sobie nic pretensjonalnego, nie jest napastliwy, a także nie zdradza emocjonalnego zaangażowania, zatem proszę nie sugerować się właściwościami mojej prozy. Duża erudycja miesza się u niego z lekko gawędziarskim, anegdotycznym tonem, bez cienia doktrynerstwa, a jego złośliwości i szpileczki powtykane tu i ówdzie to prawdziwe perełki, które aż proszą się o to, żeby zapisać je w notatniku.
Autor o kilku sprawach nie mógł jednak wspomnieć, bowiem książkę wydał wroku 1994 , a umarł w 1999. W jego ocenie demokracji esencją myślenia kolektywistycznego (będącego podstawą opisywanego ustroju) jest przede wszystkim odwoływanie się do narodowości lub potrzeb socjalnych. Kuehnelt-Leddihn nie mógł być już świadkiem biurokratycznego rozrostu Unii Europejskiej, zinstytucjonalizowania i zideologizowania prawa oraz wielu innych aspektów życia społeczno-politycznego. Oczywiście w imię ideałów demokratycznych. I chociaż podkreśla rolę telewizji w procesie kreowania polityka (a nasz wybór opiera się na tej kreacji i wrażeniu, jakie ona na nas wywiera), to wydaje się, że siła mediów w wiązaniu mas z władzą przerosłaby nawet jego wyobrażenia. Niedostatecznie też chyba uwzględnił znaczenie kulturowych przemian, co jest zresztą znamienne. Ci, którzy zwracają uwagę na kulturowy aspekt demokracji, pomijają jej społeczno-polityczny wymiar, i na odwrót. Można sobie zatem zadać pytanie, czy po "buncie mas", czyli po "emancypacji" rzesz ludzi, możliwy jest jakikolwiek inny kierunek, aniżeli wszelkie ruchy kolektywistyczne (demokracja, nacjonalizm, socjalizm). Czy myślenie elitarne, hierarchiczne i jakościowe jest jeszcze możliwe? A może słuszność miał Witkacy, który twierdził, że przyszłe społeczeństwa będą szczęśliwe, żyjąc w dobrobycie (iluzorycznym skądinąd i nietrwałym), a przy tym coraz bardziej tępe, zautomatyzowane i ubogie duchowo? Rację ma z pewnością austriacki pisarz, kiedy twierdzi, że demokracja się rozleci (rozleciała się już raz w latach 30. XX wieku); i chociaż po tej książce nie będziemy już mieli wątpliwości, co jest lepsze: monarchia dziedziczna czy demokracja, to jednak nadal kwestią otwartą pozostaje, czy ta pierwsza może w ogóle zaistnieć we współczesnym świecie. Na to pytanie nie uzyskamy odpowiedzi w książce Erika von Kuehnelta-Leddihna. "Demokrację - opium dla ludu?" warto jednak przeczytać dla zawartej w niej refleksji nad istotą dziecinnego ustroju, w którym przyszło nam żyć. W końcu aby przeprowadzić zmiany, najpierw trzeba znaleźć punkt wyjścia.
---
[1] Cyt. za: Erik von Kuehnelt-Leddihn, "Demokracja - opium dla ludu", tłum. Małgorzata Gawlik, wyd. Prohibita, Warszawa 2012, s. 159.
[2] Ibid., s. 11.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.