Dodany: 18.06.2012 16:23|Autor: norge
Niespełnione marzenia, ujawnione tajemnice
Zaskoczyła mnie szczerość tej książki. Spodziewałam się raczej jakiejś kreacji, a tu Danuta Wałęsowa jest dokładnie sobą. Prostą, niewykształconą kobietą o wielkim poczuciu obowiązku, dzielnie "dźwigającą swój krzyż" i całe życie realizującą marzenia, ale nie swoje własne, tylko męża, Lecha Wałęsy. To on decydował: o podjęciu działalności opozycyjnej, o przeprowadzkach, o tym, że jego żona ma pojechać do Oslo, aby w jego imieniu odebrać Nagrodę Nobla, wreszcie o dwukrotnym kandydowaniu na prezydenta. Nigdy z nią o swoich planach i zamierzeniach nie rozmawiał, żadnych decyzji nie konsultował ani też o zdanie nie pytał. Uważał – i wyraźnie to artykułował – że żona jest własnością męża i nic do powiedzenia nie ma. Dziwił się głośno, i to w obecności innych ludzi, co też papież Jan Paweł II "w niej widział?"[1] Gdy przyjechała go odwiedzić w ośrodku internowania w 1981 roku w zaawansowanej ciąży (w domu piątka malutkich dzieci, żadnych stałych dochodów, esbecy pod blokiem), pierwsze słowa naszego bohatera narodowego brzmiały: "Po coś tu przyjechała? Żeby mi tu płakać?"[2].
Dla mnie ze wspomnień Danuty wynika jedno: jej mąż, Lech, to typowy męski szowinista, zapatrzony w samego siebie, a co najgorsze - człowiek niezdolny ani do przyjaźni, ani do miłości. Nie wierzę, że to polityka i długie nieobecności w domu zaważyły na tym, jakim był mężem i ojcem. Byłby dokładnie taki sam, gdyby zajmował się tylko naprawianiem aut. Najbardziej wstrząsnęło mną to, że po wypadku syna Jarosława (rok 2011) Wałęsa nie chciał pojechać do niego do szpitala, przynajmniej w tych pierwszych, najbardziej kryzysowych dniach, kiedy chłopak walczył o życie. Nie chciał, bo podobno się bał, że się rozpłacze. I znowu Danuta musiała dać sobie radę sama. Jak zwykle sama...
Po wielu latach bycia lekceważoną postanowiła opowiedzieć światu, jak wyglądało jej życie. Widać, że z upływem czasu sporo się nauczyła i zrozumiała, wewnętrznie dojrzała. Jednak i tak na końcu książki wyznała - jak najbardziej szczerze - że mimo tych kilkudziesięciu lat poczucia ogromnej samotności i braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony męża, jest dzisiaj osobą szczęśliwą, gdyż tego rodzaju związek nauczył ją bycia twardą i uświadomił, że w każdej sytuacji musi polegać tylko na samej sobie. Mam ochotę zapytać ją, jaki w takim razie jest cel i sens małżeństwa - oprócz tego, że ma trwać - gdzie w tym wszystkim miłość i co to słowo dla niej znaczy???
Wyznania Wałęsowej budzą we mnie mieszane uczucia. Chwilami podziwiam ją za spokój, hart ducha, bycie sobą, wierność przekonaniom. Jest mi jej też ogromnie żal. Z przykrością jednak stwierdzam, że takie kobiety jak ona – kompletnie pozbawione wyobraźni – przerażają mnie. Stan wojenny nie zrobił na niej większego wrażenia... Gdy mąż zechciał zostać prezydentem, w ogóle się z nią na ten temat nie konsultując, też uznała, że będzie, jak ma być... Do tego to rodzenie kolejnych dzieci. Jak można w tak złej sytuacji finansowej, mieszkaniowej, z wiecznie zagrożonym aresztowaniem mężem, decydować się na ósemkę??? W tych najtrudniejszych latach 80.? Przecież padała ze zmęczenia i miesiącami żyła w stanie niemal katatonii. Żeby pod koniec książki gorzko wyznać, że tak naprawdę rodzina jest dziś w rozsypce. Więź między rodzeństwem pozostawia wiele do życzenia i nawet nie chce się im wszystkim przyjeżdżać do rodziców na Boże Narodzenie. A mąż wybiera raczej komputer niż jej towarzystwo. Jakież to wszystko smutne.
Jestem przekonana, że Lech Wałęsa zlekceważył powstawanie tej książki. Nie zapoznał się wcześniej z jej treścią, bo w końcu co tam ta "jego Danuśka" mogła mądrego wymyślić? Mam również podejrzenia, że gdy już książkę przeczytał (czy aby z pełnym zrozumieniem?), nie dotarło do niego, jak fatalnie w niej wypadł. Moim zdaniem, publikacja tego typu wspomnień dla większości małżeństw znaczy jedno: koniec bycia razem. A dla nich? Czy coś w ich związku zmieni? Wątpię. Wałęsa przecież zwykł był mawiać: "Śmierć i żona od Boga przeznaczona".
Uff, wszystkie te sytuacje poruszają we mnie jakieś ukryte struny, dawno zapomniane emocje, przebłyski jakichś moich własnych wspomnień. Dokładnie tak wyobrażam sobie (a i znam z autopsji) sposób rozumienia i odbierania świata przez osoby pokroju Danuty Wałęsowej. Machnęłam więc ręką na czysto literackie walory "Marzeń i tajemnic" i dałam wysoką ocenę. Nie lekceważę też ważnej roli społecznej tego typu literatury. Podobno sięgają po nią kobiety, które nigdy w życiu nie czytały niczego oprócz kolorowych gazet. Może wyciągną jakieś własne wnioski? Ta książka to również kawałek historii. I to jakiej historii! Już kilka dni po lekturze przyszło mi do głowy, że może tacy właśnie być m u s i e l i. Ona – niczego niewymagająca, pogodzona ze swoją rolą służebnicy, on – samiec alfa, wierzący w swoją nieomylność, nierozpraszany "głupotami". Może to właśnie pozwoliło im na odegranie takiej roli, jaką odegrali? Tak czy owak, chwała im obojgu za to, co się w Polsce dokonało...
---
[1] Danuta Wałęsa, „Marzenia i tajemnice”, oprac. Piotr Adamowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 163.
[2] Tamże, s. 193.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.