Dodany: 04.09.2011 14:18|Autor: misiak297

4.09.2011 Wspomnienia powrocławskie i nie tylko...


Dziś mija tydzień od dnia, w którym zakończył się IV zlot biblionetkowy, a ja dopiero teraz skrobię swoją wspomnieniową czytatkę. Pomyślałem, że to odpowiedni czas – zapewne wszyscy powrócili na swoje stare śmieci i ze wspaniałego zlotu zostały tylko wspomnienia. Pora zatem może sobie odświeżyć ten zlot – subiektywnie, oczami Misiaka

Oficjalnie

Biblionetka jest serwisem promującym książki oraz czytanie i ta misja przyświecała nam podczas zlotu. Siedzieliśmy cały czas w hostelu, trzymaliśmy grzecznie rączki na kolankach i rozmawialiśmy o szeroko pojmowanej literaturze, nie robiąc nic innego. Wreszcie mogliśmy się nagadać – w końcu to było kilka dni. Piliśmy herbatkę i zagryzaliśmy domowymi ciasteczkami, mniam, mniam. I tak zastała nas niedziela i powrót z walizkami pełnymi książek. Recepcjonista i pokojówki obiecały dołączyć do naszej biblionetkowej społeczności.

Nieoficjalnie

Dla nas (tzn. dla mnie i Lutka) ten zlot zaczął się właściwie w sobotę o 3:40, kiedy to musieliśmy się zwlec z łóżka, żeby zdążyć na pociąg. Jako że pakowanie (głównie książek) skończyliśmy koło 1:00 (nie jest to nasza ulubiona czynność, więc specjalnie się do tego nie paliliśmy, ja na przykład wolałem smsować z Marginesem, Engą czy Panią_Wu), uważałem, że równie dobrze mogliśmy się w ogóle nie kłaść, ale cóż… Rozespani pobiegliśmy na dworzec, a że wyszliśmy na ostatnią chwilę musieliśmy włączyć trzeci bieg. Termometr już o 5:00 rano wskazywał 18 stopni. Może byśmy dobiegli na dworzec spokojnie, gdyby Lutek nie zauważył odjeżdżającego tramwaju, który mógłby nas tam szybciutko podwieźć. Zdążyliśmy jeszcze wsiąść i byliśmy bardzo szczęśliwi, że nie musimy taszczyć tobołów do dworca. Co prawda w sercu Misiaka kiełkowało już ziarno niepokoju, bo zwykle Misiakolutkom się tak zdarza, że w szczęściu podróżnym zawsze czai się jakiś pech. Nie inaczej było tym razem – Lutek zakomenderował wyjście na kilka przystanków przed tym właściwym (nie pytajcie mnie dlaczego – w każdym razie byłem zbyt zmęczony, żeby czuć się wściekłym). Skutek był taki, że musieliśmy pędzić na piątym biegu, ale zdążyliśmy ostatecznie na pociąg. Większość podróży przespaliśmy.

Dopiero gdy dojeżdżaliśmy do Wrocławia, rozdzwonił się mój telefon – biblionetkowicze chcieli wiedzieć, kiedy przyjedziemy. Któż do mnie nie dzwonił! Marylek, Margines, Syrenka, Misiabela, Jakozak… Nigdy nie czułem się tak popularny. Łkając ze wzruszenia, postanowiłem, że po powrocie zatrudnię sekretarkę do odbierania moich telefonów. Uszyma duszy już słyszałem głos sekretarki „- Panie Misiaku, dzwoni Marylek, odebrać?”, „- Naturalnie, moja droga Mario/Pamelo/Zofio/Kunegundo/Hildo (w zależności od tego jak sekretarka będzie miała na imię), tylko krzyknij najpierw do słuchawki, że nie lubię Pratchetta”. Te rozmyślania przerwało mi osiągnięcie celu podróży. Wyszedł po nas Margines. Rozmawiając o zlocie i o tym, co nas ominęło, pojechaliśmy do hostelu. Prędziutko się rozpakowaliśmy, ogarnęliśmy po podróży i wyszliśmy gotowi na zwiedzanie.

Zadzwoniłem do organizatorki zjazdu – nieocenionej Olimpii – i to ona niczym ta syrena z Odysei (bez urazy Syrenko! Czajko, to porównanie dedykowane Tobie!) zwiodła nas ze szlaku podróży na manowce deluxusowego hostelu, gdzie siedziały wraz z Neską. Spędziliśmy na ploteczkach bardzo miły czas, a zwiedzanie Wrocławia oddalało się w siną dal. Potem próbując się wyrwać spod uroku naszych cudnych towarzyszek, dzwoniłem do różnych biblionetkowiczów, chcąc się przyłączyć do wycieczek. Jednak okazało się, że jedna grupa właśnie idzie do motylarnii, bo spędza czas w zoo (a ja nie lubię oglądać zwierząt za kratkami, więc odpadło), a druga płynie sobie w rejs (a Lutek nie chciał płynąć wpław, żeby dogonić statek, więc również odpadło). Podobno Epa była gdzieś w ogrodzie botanicznym, (ale że ja raczej z rezerwą podchodzę do roślinek, za to Lutek z entuzjazmem, nie mogliśmy się dogadać, więc i to odpadło). Ostatecznie ruszyliśmy z Marginesem na miasto, gdzie później wpadliśmy na część grupy wracającej z rejsu. Misiaki lubią być ściskane na misia, więc były bardzo ukontentowane tyloma uściskami rąk niewieścich. Najzabawniej było, gdy Anna podeszła do Lutka i powiedziała: „Ty jesteś Misiak”. Ten „farbowany Misiak” miał na tyle przyzwoitości, żeby się pode mnie nie podszywać – tym bardziej, że stałem obok. Wspólnie udaliśmy się do Jadłodalni, gdzie towarzyszyliśmy innym przy obiedzie. Potem grupą wróciliśmy do hostelu, aby wszcząć wojnę o prysznice, z której ostatecznie wszyscy wyszli umyci.

Potem nasz pokój (6ka, która miała później obrosnąć w legendę) przyjął pierwszych gości, m.in. Marginesa i Syrenkę. Wspólnie czytaliśmy sobie bestseller Lingas-Łoniewskiej „Bez przebaczenia” i zgodnie płakaliśmy, bynajmniej nie wzruszeni. Szybko nastała godzina 16:30, czyli pora umówionego spotkania pod hostelem i udania się do „Nibylandii” na wspólną biblionetkową wieczerzę. Lutek i ja stawiliśmy się punktualnie pod hostelem, ale czekaliśmy na niektórych pozostałych. Nasza grupa torowała przejście i istniało spore ryzyko, że kiedy w końcu ruszymy, porwiemy kogoś ze sobą siłą tłumu. Nie byłoby to takie złe, w końcu to mógłby być kolejny biblionetkowicz. I czekaliśmy i czekaliśmy. A to na Sowę, która poszła po sweter i nie wracała tak długo, że zaczęliśmy podejrzewać, że ów sweter dopiero dzierga, a to na Marylka, otwierającego długi korowód osób, które… nieważne, my wiemy, co. W końcu jednak ruszyliśmy, ale szło nam tak topornie, że miałem obawy, czy knajpa w ogóle jeszcze będzie czynna, gdy tam dotrzemy. Kiszki mi marsza grały, ale dzielnie umilałem sobie czas stosowną jak na biblionetkowe standardy konwersacją (np. z Zochuną rozmawialiśmy o kryminałach). W końcu jednak dotarliśmy na miejsce, przywitaliśmy się z pierwszymi biblionetkowiczami. Bodaj Lutek rzucił genialny pomysł, żeby złączyć stoły (z których każdy był z „innej parafii”) w jeden. Obecni panowie ochoczo podchwycili tę ideę i zaczęło się przemeblowanie – ja, żeby było jasne, nie maczałem w tym misiakowych palców i od początku grzmiałem, że to syzyfowa praca. Lutek i reszta ostatecznie poniechali działań, a pomysłodawca rozsiadł się razem z Engą i Villeną na jedynej w lokalu kanapie i zaczęli po niej skakać jak dzieci. Cieszyli się, chichotali, a obecna na sali dzieciarnia (pod względem wiekowym - bo był i Pimpuś od Miaugorzaty i Pawła i Białokruciątko i Kreciątka) nie miała gdzie się podziać.

Kolejka po jedzenie była tak długa jak za czasów peerelowskich, ale opłaciło się stać. Nie dość, że można było sobie przyjemnie pogawędzić (no dobrze, niektórzy nie gawędzili, tylko okupowali przynależną dzieciom kanapę), to jeszcze jedzenie było bardzo dobre. I Misiak na przykład wcinał sobie pierogi, rozmawiał z Hurlinem i zerkał co jakiś czas w stronę kanapy, gdzie Lutek starał się nie napluć sobie do zupy. Bo za nim siedziała Reniferze, nasza nieoceniona, wspaniała pani doktor, która masowała mu krzywy kręgosłup. Przyjemność była tak duża, że nie mógł jej dzielić ze spożywaniem obiadu. Żeby Lutkowi pierogi nie wystygły, wtryniłem się też na kanapę i poddałem swój kręgosłup dłoniom doktór Reniferze. Z kanapy zrobił się istny kącik SPA. W międzyczasie Lutek wcinał pierogi, a Enga i Villona się śmiały. Rozkosz masażu doktór Reniferze była tak duża, że złożyłem propozycję wspólnego zamieszkania i przeobrażenia się w wesołą krakowską trójcę (Lutek chodziłby do pracy, Misiak robiłby za kura domowego, a Reniferze byłaby naszą służbą zdrowia i musztrowałaby nas kocimi grzbietami). Lutek w końcu zjadł ostatniego pieroga i poddaliśmy się tym razem masażowi na przemian, wybierając jednocześnie kolory tapet odpowiadające całej trójce w naszym wspólnym lokum. W międzyczasie przysiadł się do nas Admin, a nawet zadzwonił redaktor naczelny „Literadaru”. Dobrze, że Admin był tak miły i nie wdawał się w szczegóły. Jakby to brzmiało: „Misiak i Lutek siedzą w otoczeniu ślicznych dziewczyn i są właśnie masowani przez jedną z nich”.

Ostatecznie opuściliśmy „Nibylandię”, chyba ku uldze obsługi. Gromadziliśmy się pod restauracją i w międzyczasie poszła plotka, że czekamy na Lutka. Reniferze wrzasnęła w tłum: „Czekajcie na Lutka! On sika!”. Jednak pęcherz Lutka nie cieszył się takim respektem i niestety czekaliśmy tylko w kilka osób i poszliśmy sobie samotnie (tj. Reniferze, Enga, Villena, Lutek i ja) w stronę siedziby biblionetki. Po drodze zaczepił nas jakiś starszy pan, pytając jakim jesteśmy stowarzyszeniem, a doktór Reniferze zaczęła wszystko gorliwie objaśniać. Rozmawiamy o książkach itp. Cóż, gdyby pan poszedł z nami do hostelu, zweryfikowałby łatwo to stwierdzenie. Szliśmy spacerkiem i śmialiśmy się, a Lutek prawie się zapowietrzył (- Patrzcie, klucz ptaków – powiedział patrząc w niebo. Na to Reniferze: - To nie klucz, to kupa ptaków!), baliśmy się, że się udusi. W końcu dotarliśmy do siedziby biblionetki, gdzie narobiliśmy prawdziwego rabanu. Podpisywaliśmy się na tablicy, śpiewaliśmy sto lat, śmialiśmy się, aż nie było czym oddychać. Nie umieliśmy się ustawić do zdjęcia zbiorowego, więc ostatecznie zrobiliśmy je w deszczu na zewnątrz. Przechodnie przyglądali nam się ciekawie, chyba myśląc, że to jakiś happening. Padał deszcz, gdy wracaliśmy do hostelu. Narzekaliśmy na pogodę (nic nowego – wcześniej narzekaliśmy na upał). Lutek był jednym z nielicznych, którzy mieli parasol – i co z tego skoro parasol nie chciał współpracować, żył własnym życiem i wyciągał się w stronę nieba? Ostatecznie udało nam się dotrzeć na Ruską.

Wylądowaliśmy pod 6ką w czwórkę – Reniferze, Enga, Lutek i ja – gdzie nasza cudowna pani doktor próbowała mnie nauczyć kocich grzbietów i podbijania kości ogonowej. To wygibasy rejestrowała pani_Wu, niestrudzona kronikarka zjazdu. Bo też do 6ki zwabieni śmiechem zaczęli lgnąć biblionetkowicze. Misiabela ucieszyła się: „Grupen-sex, dobrze trafiłam”, a Sowa poprawiła ją: „To raczej Grupen-Przygłupen”. W końcu zeszliśmy na dół na wieść o rozlewającym się do szklanek winie produkcji Mamy Annviny (odkąd skosztowałem tego napoju nic już nie jest takie samo, Mamo Annviny to mistrzostwo!) – a piłem niemal duszkiem ze szklanki do piwa. Przed właściwą imprezą zrobiliśmy sobie mały przerywnik i w składzie Reniferze-Enga-Krasnal-Lutek-Margines-Misiak poszliśmy do pobliskiego Fast Foodu, żeby się pożywić. Reniferze wzięła jakąś zapiekankę, my, chłopcy oraz Enga po kawałku pizzy, a Krasnal kupiła sobie obok kebaba i czaiła się poza naszym miejscem pobytu najwyraźniej nie chcąc się do nas przyznawać. Nie dziwię się jej specjalnie, bo myśmy tam wyczyniali istną sodomię i gomorię z buziaczkami, uściskami i deklaracjami. A z wszystkim było tyle śmiechu, że Margines nie mogąc wytrzymać, tarzał się po podłodze, niemal przytulony do kontenera na śmieci. Mamy na to dokumentację. W końcu wróciliśmy do hotelu żegnani życzliwym spojrzeniem („Wreszcie wychodzą”) pani sprzedawczyni pizzy. W tym sosiku czosnkowym z zapiekanki Reniferze musiało coś być, bo tańczyliśmy jezioro łabędzie w drodze powrotnej.

Kiedy wróciliśmy wino lało się strumieniami, również do naszych szklanek. Wieczór się wyraźnie rozkręcał. Zaczęliśmy okupować wejście do hostelowej kuchni, spędzając czas na popijaniu, rozmowie, ćwiczeniach oddychania przeponą, podbijania kości ogonowej, całuskach i przytuleniach. Misiak chyba nigdy nie był tak wyprzytulany! Istne Dionizje, kult młodości, śmiechu i viva la vita w ogóle! Miłość rządzi! Różni ludzie przewijali się przez kuchnię. Syrenka opowiadała anegdotki, od których pokładaliśmy się ze śmiechu (historia z proszeniem o rurkę przy zagranicznym barze – bezcenna!). Bynajmniej nie gadaliśmy o literaturze. Dziewczyny zrobiły konkurs na najlepszy męski brzuszek i chyba tylko panu recepcjoniście i Hiszpanom się upiekło. Ostatecznie wygrał brzuszek Lutka. Potem wino zaczęło działać integracyjnie na skalę międzynarodową i podjęliśmy rozmowę z Baskami vel Hiszpanami, a ten z koszulką EPA! zrobił sobie zdjęcie z naszą biblionetkową Epą. Potem Czajka zaproponowała grę, ale frakcja kuchenna była zbyt zajęta piciem wina mamy Annviny, żeby podjąć wyzwanie. Tak na śmichach-chichach i czułościach zleciało nam wiele godzin. Bądźmy szczerzy – Misiakolutki się upiły (choć syjam Lutek bardziej!). Mamo Anvinny pozwól, że jeszcze raz pochwalę Twoje wino (z czego ono było? Z aronii i krwi gojowskich dzieci?), w moich oczach zdeklasowało ukochany kwas chlebowy. Tak siedzieliśmy z Lutkiem do bodaj pierwszej i wyszliśmy wcześniej wyprzytulawszy nasze gracje na dobranoc.

Rano wstałem pierwszy i ruszyłem na mały rekonesans, żeby uzupełnić sobie luki we wiedzy na temat wczorajszego wieczoru. Trafiłem do pokoju Marylki i Epy, gdzie skompletowałem dane i pożywiłem się ciasteczkiem, a drugie wziąłem dla budzącego się Lutka (dziękujemy Ci Misiabelo!). Potem zeszliśmy na śniadanie i dołączyliśmy do zgromadzenia świetlicowego. Był to smutny czas pożegnań, ale także uścisków i przytuleń (czyli to co Misiaki lubią najbardziej, choć nie na okoliczność mówienia sobie papa). Alicja w ferworze pożegnań uściskała obcą dziewczynę – nieźle zszokowaną. Pożegnał się z nami również tajemniczy pan z torbą: „Na razie miłośnicy książek!” – rzucił w przestrzeń, a my oniemieliśmy. Czyżby to była ironia? W sumie więcej tam było wina niż literatury… W końcu w świetlicy zostało nas dosyć mało. Zmęczona Reniferze okupowała najpierw kolana Erratora(czułem się zdradzony, chlip, chlip), a potem moje (już nie czułem się zdradzony), jak i Lutka, Engi oraz Syrenki. Koło południa ruszyliśmy szturmem na Jadłodalnię, choć część z nas, która nie miała przyjemności zahaczenia o Dedalusa za namową Misiaka skorzystała z tego przybytku (co to by był w końcu za wyjazd bez kupionej książki!). Zjedliśmy prędziutko obiadek i niestety musieliśmy się pożegnać. Pierwsze odjechały Jakozak, Marylek, Neska i Epa. Kiedy odjeżdżały zamiast machać, odtańczyliśmy im kaczuchy (pomysł Misiaka). Potem miała odjechać Reniferze, ale że żal nam było puszczać ją zupełnie samotnie czerwoną strzałą, więc zabraliśmy się z naszą kochaną panią doktór. Żegnali nas Syrenka, Enga, Anvinna z Mamą i Margines. Wszyscy poza pierwszą odtańcowywali kaczuchy, a Syrenka pokusiła się nawet o macarenę. Wzruszony ocierałem łzy z Misiakowego policzka. I tak pomknęliśmy czerwoną strzałą, nieoceniona Reniferze przyciskała gaz do dechy, Lutek dostawał palpitacji, a Misiak łapał wiatr we włosy, rozkoszując się szybką jazdą, myśląc o jeszcze nie gasnących Dionizjach, viva la vita, młodości i pocałunkach. Tak dojechaliśmy do Katowic, gdzie trzeba było niestety pożegnać naszą drogą Reniferze i wsiąść w bus powrotny do Krakowa. Drogę spędziliśmy na odsypianiu tej szalonej nocy. Misiakolutki wróciły szczęśliw(i)e z głowami pełnymi pięknych wspomnień i z oczekiwaniem na kolejny zlot.

Hasło wyjazdu: Poczekajcie na … [tu nick] – on(a) sika!

A tak już zupełnie poważnie – (jeśli ktoś już dobrnął do tego miejsca Misiakowej gadaniny) to był naprawdę wspaniały czas. I bardzo Wam wszystkim dziękujemy.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 15516
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 30
Użytkownik: agatatera 04.09.2011 14:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Misiaku drogi! Popłakałam się, no... Ze śmiechu, wzruszenia i masy cudownych wspomnień :) Zlot we Wrocławiu zostanie w mej pamięci na zawsze, a jego uczestnicy znaleźli kącik w mym sercu. A współtowarzysze Sodomii i Gomorii to nawet większy kącik zagospodarowali :)

Cudowny tekst, obrazuje pięknie te niesamowite chwile! :*:*:*:*:*
Użytkownik: gosiaw 05.09.2011 08:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Nasza specjalistka od kocich grzbietów i gimnastyki kości ogonowej okupowała wygodne (podobno) kolana Erratora, nie Episodeksa. :) Tego drugiego bowiem w ogóle nie było na zlocie, chyba że ja nie zauważyłam. Zląkł się pewnie tłumów natrętów wypraszających implementację nowych "kulficzerów. ;) Niepotrzebnie.
Użytkownik: misiak297 05.09.2011 09:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Nasza specjalistka od koc... | gosiaw
Już poprawiłem:):)
Użytkownik: margines 05.09.2011 08:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Misiak, jesteś niemożliwy!
Wczoraj - JAK JUŻ udało mi się otworzyć czytatkę (trwało to chyba ponad 15 minut) - POPLUŁEM SIĘ do nieprzytomności, monitor... cały w ciapki :P!
a margines klaskał w łapki!
Obśmiałem jak nie wiem co :P
gdy tylko czytałem to!
Ale, ale!
Żeby nie było tak wspaniale!
Powinienem... zastrzelić cię, potem podsmażyć na wolnym ogniu i poćwiatrować za to, że mnie tak... OSZKALOWAŁEŚ! - Mnie! Takiego porządnego człowieka, no...!
:P

Pi.eS.
A ta "6" to była dwójka.
Albo... dziesiątka;]
Użytkownik: anek7 05.09.2011 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Cudna czytatka:)

I Ty jesteś Misiak krakowski? Bo ja myślałam, że śląski...
To może w sprzyjających warunkach udałoby się jakieś spotkanie w Krakowie zorganizować?
Użytkownik: Anna 46 05.09.2011 13:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Dementi:
Anna, przystąpiwszy do Lutka, n i e stwierdziła "Ty jesteś Misiak", tylko zapytała niepewnie "Misiak?", albowiem jeden (jak się za chwilę okazało Misiak właściwy) był tak olbężony przez silną grupę witającą, że nie było widać ani kawałka człowieka, a wokół drugiego zrobił się chwilowy prześwit, to podeszła (czyt. dopchała się) i przystąpiła do powitania.

Reszta się zgadza. :-)))

Dzięki za czytatkę, Misiaczku.

P.S.
A może jednak... kiedyś... któryś tom ze Świata Dysku... :-D
Użytkownik: miłośniczka 05.09.2011 15:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Dementi: Anna, przystąpi... | Anna 46
Dobra, dobra, Aniu kochana. Już ja pamiętam I zlot biblionetkowy i Twoje konspiracyjne: - Kaśka, to (wskazując na biblionetkowiczkę, której nicka nie zdradzę) jest miłośniczka? ;P
Użytkownik: Anna 46 05.09.2011 16:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobra, dobra, Aniu kochan... | miłośniczka
Bez komentarza. :-)))))))))))
Użytkownik: miłośniczka 05.09.2011 15:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Misiaku!

Ach... Fantastycznie było, prawda? :) Dzięki za czytatkę, dzięki której znów powróciły wspomnienia. Wiesz, obok kilku rzeczy, których żal, żal mi również tego, że kiedy po raz pierwszy spotkałam na żywo misiaka297, osobę, której gust literacki najbardziej zbieżny jest z moim, co potwierdza się za każdym razem podczas sprawdzania alternatywnych polecanek,... w ogóle z Tobą nie porozmawiałam, ani momencik! Niby tyle czasu wspólnie, przecież to nie dwie godziny, a jednak podzielić na wszystkich trudno. Zdaje się, że podczas Waszych uścisków i całowań my wytężaliśmy mózgi przy prawie pokerowym Dixicie. Ileż tam śmiechu było!... :)
Użytkownik: margines 05.09.2011 20:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiaku! Ach... Fantas... | miłośniczka
Trzeba było dopchać się do tej "6", dwójki, dziesiątki...
do Grupen-przygłupen:P!
Żałuj, że zabrakło cię tam:)!
Te wspomnienia... BEZCENNE!
Użytkownik: miłośniczka 05.09.2011 20:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Trzeba było dopchać się d... | margines
Ale wspomnienia z grupą Dixitową również są bezcenne! :)
Użytkownik: margines 05.09.2011 20:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale wspomnienia z grupą D... | miłośniczka
Ale nasze są "najbezcenniejsze":)!
Poza tym mogłaś rozdwoić się;)
Użytkownik: miłośniczka 05.09.2011 20:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale nasze są "najbezcenni... | margines
Może do przyszłego roku nauczę się tej sztuczki. :)
Użytkownik: nainala 23.09.2011 01:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale wspomnienia z grupą D... | miłośniczka
Oj tak. Mamut był rewelacyjny.
Użytkownik: misiak297 06.09.2011 23:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiaku! Ach... Fantas... | miłośniczka
Udało nam się zamienić parę słów w drodze do Nibylandii... ale faktycznie to bardzo mało. Postuluję o zrobienie zlotowych poprawin, bo takich "niedogadanych" jak my jest pewnie całe mnóstwo!
Użytkownik: benten 06.09.2011 23:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Udało nam się zamienić pa... | misiak297
Ja na przykład jestem niedogadana! I jak czytam te czytatki, to zastanawiam się gdzie byłam jak tam byłam, bo prawie z nikim nie pogadałam!
Użytkownik: miłośniczka 08.09.2011 12:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja na przykład jestem nie... | benten
Ale Ty chyba, Benten, jesteś z grupy Dixitowej przecież! To już wiesz, co robiłaś, "króliczku" ;))
Użytkownik: benten 08.09.2011 12:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale Ty chyba, Benten, jes... | miłośniczka
A rzeczywiście. To wyjaśnia dziwne skojarzenia jakie mam, patrząc na moje książki.
Użytkownik: miłośniczka 10.09.2011 23:28 napisał(a):
Odpowiedź na: A rzeczywiście. To wyjaśn... | benten
No widzisz. :)
Użytkownik: miłośniczka 10.09.2011 23:29 napisał(a):
Odpowiedź na: A rzeczywiście. To wyjaśn... | benten
No widzisz. :)
Użytkownik: alicja225 05.09.2011 16:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
A już udało mi się odzyskać równowagę po zlocie:) A tu znowu wzruszenia, śmiech i wspomnienia. Dzięki Misiaku:)
Użytkownik: margines 05.09.2011 20:47 napisał(a):
Odpowiedź na: A już udało mi się odzysk... | alicja225
"A już udało mi się..."
Jak tyś tego dokonała?!
:P
Użytkownik: nainala 23.09.2011 01:36 napisał(a):
Odpowiedź na: "A już udało mi się..." ... | margines
Chciałam Ci bardzo podziękować za bardzo miłe towarzystwo. Tak przyjemnie się z Tobą rozmawiało. Żałuję, że mieszkasz tak daleko.
Użytkownik: margines 23.09.2011 02:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Chciałam Ci bardzo podzię... | nainala
Hehehe - to raczej szkoda, że to wy mieszkacie tak daleko:P!
Użytkownik: Pani_Wu 05.09.2011 19:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
"In vino veritas" jak mówią niektórzy :-)

I jak miło, że i o mnie pamiętałeś w swoich wspomnieniach pospotkaniowych :-)
Użytkownik: Annvina 06.09.2011 09:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Ja składam reklamację! MisiakoLutki były za krótko!!! Za krótko!!! Kto to słyszał przyjeżdżać w sobotę?!
Przecież ściskanie i dzikie chichoty rozpoczęły sie już w piątek wczesnym popołudniem! A późnym popołudniem dołączyła wymiana książek oraz pierwsza porcja wina, choć nie była tak dobra jak sobotnia, bo nie wpadłyśmy na to, żeby je włożyć do lodówki.

Upicia się winem nie ma co się wstydzić - pomimo cudnego koloru i smaku zdradliwe było bardzo. Póki chodziłam po jednym poziomie tj. naszym drugim piętrze było dobrze, natomiast kiedy próbowałam odnaleźć słynne grupen-przygłupen, zamiast czego trafiłam na graczy w Dixit, miałam niejaki problem z przemieszczaniem się po schodach i wtedy doszłam do wniosku, że chyba wina mam już dosyć ;)

Za to mam wielki niedosyt Misiaka! W ogóle mam niedosyt zjazdu, choć chyba byłam pierwszą, która przyjechała i ostatnią, którą wyjechała nie licząc tubylców.
Proponuję, żeby przyszłoroczny zjazd był tygodniowy!
Użytkownik: nainala 23.09.2011 01:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja składam reklamację! Mi... | Annvina
Chyba się mylisz, ja byłam ostatnia. Wyjechałam o 22.30 w poniedziałek.
Użytkownik: joanna.syrenka 11.09.2011 00:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
Słomka nie rurka :D :D :D !!!

Oj, cudowne wspomnienia - poprawiły mi dzisiaj wyjątkowo paskudny humor.
Użytkownik: afrowiewiora 26.01.2015 11:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś mija tydzień od dnia... | misiak297
No tak... Jak był wrocławski zlot, to ja Was jeszcze nie znałam i choć mieszkaliście prawie że pod nosem od mojej pracy, to jakoś pojęcia nie miałam, że tu takie fajne chłopaki po Wrocławiu się kręcą. A co do książki Agnieszki Lingas- Łoniewskiej " Bez przebaczenia" - czytałam. Omawialiśmy ją na Dyskusyjnym Klubie Książki dla Seniorów. Ten klub to była pierwsza inicjatywa w naszej bibliotece, w której pomagałam i brałam czynny udział przez jakiś czas... Seniorom nie podobała się ta książka ze względu na język jakim była napisana. Mnie się ta książka podobała, ale musiałam najpierw przestać zauważać współczesne wyrazy. Jak zagłębiłam się w treść i współczesny język stał się dla mnie niewidoczny, to stwierdziłam, że książka jest fenomenalna.

Potem jeszcze czytałam "Szóstego", ale "Bez przebaczenia" jest dla mnie o niebo lepsze. Może dlatego, że autorka była u nas i prowadziła spotkanie. Opowiadała też w jaki sposób powstawało " Bez przebaczenia". Było to bardzo ciekawe spotkanie i może dlatego ten tytuł jest mi tak bardzo bliski.
Użytkownik: misiak297 27.01.2015 15:51 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak... Jak był wrocław... | afrowiewiora
Mogę Ci pożyczyć trylogię "Zakręty losu":)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: