Dodany: 05.05.2007 13:37|Autor: dot59
Przewodnik po kuchni lat 60.
Konieczność dokonania pewnych zmian w aranżacji mieszkania - a co za tym idzie, przemieszczenia pokaźnej części domowego księgozbioru – doprowadziła do wyłowienia z zakamarków trzeszczącej meblościanki pozycji, o której wiedziałam, że „gdzieś powinna być”, ale nie zaglądałam do niej od lat, kiedy to, obszarpaną i pozbawioną okładek, zabezpieczyłam ją przed działaniami członków rodziny, uważających magazynowanie kulinarnych broszurek za równie bezzasadne, jak zbieranie starych gazet.
„Gawędy o jedzeniu”, kiedy się ukazały - tj. w drugiej połowie lat 60. – były jednak czymś więcej, niż tylko zwykłą broszurką z przepisami. Bo też owe przepisy w zdecydowanej większości nie zawierały detalicznych receptur i opisów wykonania, ale prezentowały same idee potraw – coś w sam raz dla tych, którym „wystarczy parę słów (...) aby powstało małe arcydzieło”[1]. Ja sama należę do kulinarnych pariasów, którzy bez dokładnego przepisu stworzą co najwyżej zupę pomidorową i kotlety mielone, więc od strony praktycznej niewiele tam dla siebie znajdowałam; ale Iwaszkiewiczowa pisała o najzwyklejszym bigosie czy szarlotce tak plastycznie, że po paru słowach uruchamiała mi się cała kaskada synestetycznej wyobraźni, pozwalająca poczuć prezentowane danie wszystkimi zmysłami.
Najwięcej miejsca poświęciła autorka tradycyjnej kuchni polskiej, z barszczem, żurem, bigosem, ręcznie tartym chrzanem, pierogami, babami drożdżowymi i domowymi nalewkami, nie omieszkała jednak przemycić do książki pewnej ilości smaków importowanych, i to nie tylko z „poprawnych politycznie” bratnich państw RWPG, ale także np. z Włoch, czy – co na owe czasy było całkowitym ewenementem – z Chin. Dzisiaj, kiedy w każdym supermarkecie możemy nabyć obszerne i barwne zbiory przepisów kuchni greckiej, tajskiej, japońskiej i jakiej tylko dusza zapragnie, nie wydaje się to niczym szczególnym. Ale dla człowieka żyjącego w latach 60., który w każdej stołówce szkolnej, pracowniczej czy wczasowej, w każdej restauracji mógł skosztować tylko takiej samej jak w domu – choć mniej smacznej – botwinki czy galarety z nóżek, możliwość dowiedzenia się, jak podaje się sałatę w Jugosławii i z czego robi się włoski sos do makaronu, była doprawdy nie do przecenienia.
Jeszcze bardziej zaskoczyć, albo i rozśmieszyć, mogą dzisiejszego czytelnika uwagi w rodzaju: „warunkiem udania się tego mazurka jest (...) cierpliwość na stanie w kolejce, aby dostać w sklepie pomarańcze i cytryny jednocześnie”[2]; „są takie potrawy, które wszystkie dzieci bez wyjątku uwielbiają (...): kwaszone ogórki, landrynki, kwas lub fruktowit, zwykła kiełbasa”[3]; „kupić surową szynkę – rzecz bardzo trudna do dostania”[4]; „w razie chwilowego braku kaszy gryczanej w sklepach handlu uspołecznionego można kupić ją na targu”[5]; „błagamy kogoś, kto jedzie do Moskwy, żeby nam kupił słoiczek zielonych oliwek”[6]; „posiadając do dyspozycji alkohole węgierskie, kubańskie i inne podobne”[7] – itd. Ale właśnie to przyzwyczajenie do czasowego lub trwałego braku „czegoś” było immanentną cechą tamtych czasów, którą respektować musiał dziennikarz parający się tematyką kulinarną.
Podobne ataki zdziwienia pomieszanego z rozbawieniem budzi cykl minireportaży z podróży autorki szlakami polskiej gastronomii. Jakże uroczy jest zachwyt Iwaszkiewiczowej, że w krakowskiej „jadłodajni Marii Kapusty”[8] można zjeść „przyzwoicie, szybko i na czystym stole (...) - pierożki (5 gatunków), naleśniki (3 gatunki), gołąbki, rybę, cztery zupy i wiele jeszcze smakowitych rzeczy”[9] – i jak zrozumiała jej irytacja, gdy okazuje się, że w płockim schronisku PTTK do zjedzenia są tylko „lody, kawa (...), oranżada (...), likier i wino”[10], zaś kelnerka jest „tak niegrzeczna, jakby pochodziła z samej Warszawy”[11]! Ech, życie! Dopieroż się musiała autorka ucieszyć, doczekawszy czasów, gdy w niejednej wiosce można znaleźć więcej zakładów gastronomicznych, niż 40 lat temu w całym Płocku, w dodatku czynnych niemal non-stop i oferujących specjały kulinarne z różnych stron kraju i świata...
Mimo oczywistej anachroniczności lektura jest nader apetyczna i inspirująca, zwłaszcza w zakresie potraw, których przyrządzanie nie cieszy się dziś popularnością ze względu na pracochłonność: konfitur, przetworów z grzybów, sufletów, legumin... Smacznego!
_ _ _
[1] Krystyna Progulska, "Wstęp", w: Maria Iwaszkiewicz, „Gawędy o jedzeniu”, wyd. Warta, 1967, s. 3.
[2] Maria Iwaszkiewicz, „Gawędy o jedzeniu”, dz. cyt., s. 15.
[3] Tamże, s. 22.
[4] Tamże, s. 37.
[5] Tamże, s. 52.
[6] Tamże, s. 60.
[7] Tamże, s. 95.
[8] Tamże, s. 110.
[9] Tamże, s. 111.
[10] Tamże, s. 112.
[11] Tamże, s. 113.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.