Kontrwięzienie, kontrlochy i kontrkraty dla Joy'a
1.
- Hej, ty! - zawyło znowu z dziury.
- Czego?! - wrzasnęłam z wściekłością ku górze.
- Jak ci się podoba nowy apartament?
Poznałam po głosie tego łajdaka i coś mi w środku zaskoczyło. Jeśli sądził, że zacznę nagle skamleć i żebrać o litość, to się w życiu tak nie pomylił!
- Prześliczny! - ryknęłam pełną piersią. - Lubię wysokie groby!
Z czarnej czeluści dobiegł drwiący śmiech.
- To jest cela skazanych na śmierć głosową. Słyszysz?
- Słyszę! Bardzo się cieszę, całe życie się odchudzałam!
- Posiedzisz tu tak długo, aż się namyślisz! Jeść dostaniesz, nie bój się! Jak ci się znudzi, to mnie zawiadom! Przyjemnych rozmyślań!
- Pocałuj mnie w tyłek! - wrzasnęłam w odpowiedzi, bo już mi się znudziły te wersalskie uprzejmości. Nad sobą usłyszałam śmiech i wszystko ucichło.
Z kagankiem w ręku obejrzałam pomieszczenie. Osłupienie, które mnie ogarnęło, przygłuszyło nawet furię. Loch był nieduży, nieregularny, miał mniej więcej pięć na sześć metrów, kamienne ściany i kamienną posadzkę. W jednym kącie leżało coś, co po namyśle uznałam za kompletnie przegniłą słomę, w drugim poniewierały się jakieś gnaty, możliwe, że ludzkie, w trzecim leżały dwa bardzo duże kamienie, na których dało się usiąść. Usiadłam zatem na jednym, na drugim postawiłam kaganek, i zapatrzyłam się w ściekającą zewsząd wodę, usiłując jakoś otrząsnąć się ze zgrozy.
To więc miał na myśli mówiąc, że będę musiała szybko podjąć decyzję! Istotnie, pewna słuszność w tym była. Niewiele czasu potrzeba, żebym tu dostała reumatyzmu, szkorbutu i obłędu. Oprócz tego grozi mi jeszcze anemia, utrata wzroku, niedotlenienie i kołtun. Jak te przyjemności razem na mnie spadną, to już potem będzie mi wszystko jedno.
Myśl o kołtunie zdenerwowała mnie najbardziej. [...]