Przeczytałem tę książkę, powiedzmy sobie szczerze, raczej z poczucia zawodowego obowiązku niż z realnej potrzeby. Nie spodziewałem się wiele po małym pod względem objętości dramaciku. Tymczasem okazało się, że
Nasza klasa: Historia w XIV lekcjach (
Słobodzianek Tadeusz)
na nagrodę Nike naprawdę zasługuje.
To zbiór czternastu krótkich scenek z udziałem kilkunastu osób z jednej klasy - dzieci urodziły się między 1918 a 1920, prezentują różne wyznania i różne wartości. W ich biografiach - różnorodnych i okrutnych tak jak okrutna potrafi być codzienność - Słobodzianek przedstawia kawał polskiej historii. Na plan pierwszy wysuwa się tu kwestia żydowska i ogólnie antysemityzm. Bohaterom trudno odnaleźć się w tych czasach, tracą po kolei złudzenia, marzenia, a często również bezpieczeństwo. Ich decyzje zaważają na całym późniejszym życiu, a naprzemienność roli kata i ofiary - wprowadza chaos w te życiorysy. Całość układa się w dość spójną opowieść - wzorowaną zresztą na boleśnie autentycznych wydarzeniach.
Podchodziłem do tego dzieła z dystansem. Miałem obawy, czy tak doniosły temat (rozliczenie się z Polakami i ciemnymi kartami naszej historii) udźwignie ta nieco dziwna forma. W tym dramacie w ogóle nie ma didaskaliów, nie ma też właściwej akcji, która rozwijałaby się ze sceny na scenę. Kolejni bohaterowie po prostu stoją na scenie i opowiadają swoje historie, wchodząc sobie nawzajem w słowo. Zmarli wcale nie schodzą ze sceny, zwykle pozostając nań jako gorzkie wyrzuty sumienia dla żyjących. Na początku buntowałem się przed takim ujęciem tematu - tam nie ma nic poza gadulstwem? Nic więcej? Tak. W tej sztuce są tylko kwestie przeplatane z naiwnymi dziecięcymi piosenkami. Ja ta ascetyczna poniekąd forma staje się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Zdarzenia zredukowane do opowieści, emocje wybałuszone na wierzch - to wszystko jest niezwykle przekonujące i sprawia, że dramat Słobodzianka nie tylko nie pozostawia obojętnym, ale również wstrząsa czytelnikiem. W tych poszarpanych biografiach zazwyczaj nie ma szczęścia. Nie ma tu też wiele literackości - pozostaje samo życie. Naprawdę zachęcam Was do lektury "Naszej klasy" - czyta się to w godzinkę, a w pamięci na pewno pozostanie na długo.
Ostatnio czytałem też
Opowieść ojca: Przez mongolskie stepy w poszukiwaniu cudu (
Isaacson Rupert)
. W jakiś sposób mnie ta książka poruszyła. Opowiada historię ojca chcącego za wszelką cenę wyleczyć z autyzmu swego kilkuletniego syna. Choroba Rowana determinuje życie jego rodziców, ich małżeństwo przeżywa kryzys, a oni sami znajdują się na skraju wyczerpania. Rupert Isaacson odkrywa, że jego synowi pomaga kontakt ze zwierzętami (szczególnie z końmi). Wierzy też, że chłopca uleczyć mogą szamani. Wyrusza wraz z żoną i synem przez tytułowe mongolskie stepy, aby nieść pomoc małemu Rowanowi. Czy ta misja się powiedzie? Czy szamani uleczą małego autystyka?
To jedna z tych książek, której nie da się czytać bez pewnej empatii. Współczułem nie tylko autystycznemu chłopcu, ale przede wszystkim jego rodzicom. Podziwiałem ich determinację, kibicowałem w tej podróży, miałem nadzieję na szczęśliwy koniec. Odczuwałem każdą porażkę, cieszyłem się z każdego sukcesu. Ale poza tą historią było coś jeszcze - możliwość poznania zupełnie innej kultury, co jest ważnym (choć chyba mimowolnym) atutem tej książki. Pod kątem literackim "Opowieść ojca" nie jest żadną rewelacją, ale też nie można temu nic zarzucić - wszystko pozostaje na przyzwoitym poziomie. Podobała mi się ta książka - choć dla mnie jest jedną z tych do jednorazowego użytku.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.