Dodany: 24.01.2007 20:11|Autor: dot59
O co się modlić do świętej Rity?
Najnowsza książka Marty Fox to połączenie osobistego notatnika pisarki z jej autobiografią. Chociaż autobiografia to może za duże słowo, dla mnie nadal oznaczające podsumowanie całego życiowego dorobku, z definicji dokonywane przez osobę mającą za sobą znaczną część swojej ziemskiej wędrówki. Tymczasem autorka jest osobą w sile wieku, ledwie po pięćdziesiątce, więc w jej przypadku należy raczej uważać książkę za rodzaj twórczego exposé, przewodnika po kulisach własnego pisarstwa, analizy związków między życiem osobistym a pisaniem i odwrotnie. Bo, jak mówi w jednym z pierwszych rozdziałów, każdy – a pisarz tym bardziej – chce „mieć prawo do spojrzenia na siebie z boku, do powiedzenia swojej prawdy o sobie i o ludziach (…)”[1]. A prawda to nie tylko fakty typu: urodziłam się… mieszkałam… wyszłam za mąż…; to także obrazy i słowa zapamiętane z przeszłości, które znalazły sobie kąt w naszej świadomości, powoli zrastają się z nią i stają się nami; to także zapisy ulotnych wrażeń i myśli, opinie o ludziach i zdarzeniach, ulubione wiersze, książki, miejsca…
Z tej mikstury wyłania się portret kobiety silnej i zdeterminowanej, jeśli chodzi o realizację marzeń i znajdowanie własnego miejsca na ziemi, choć czasem bezradnej wobec absurdu rzeczywistości (scena z wandalem wyrzucającym muszlę klozetową do rowu) i wobec nieuchronności losu, który nie pozwolił jej ojcu doczekać dorosłości córki, a przyjacielowi – dostarczyć materiału do kolejnej książki. Myślącej, wrażliwej, głęboko przeżywającej kontakt z literaturą (wspaniały akapit: „Poszukuję straconego czasu…”[2], stanowiący bardzo zwięzłą i zarazem bardzo wyczerpującą syntezę tego, jak można odebrać dzieło Prousta) czy malarstwem – ale równocześnie stojącej twardo na ziemi, potrafiącej w razie potrzeby użyć zgoła niepoetycznych wyrazów, w sposób cięty i dowcipny odpowiedzieć na wścibskie pytania („Fragment wywiadu (nieważne do jakiej gazety)”[3]) i bez wstrząsu „przejść z myślenia o miłości czystej do myślenia o gównianym wymiarze świata tego”[4]. Piekielnie pracowitej (23 książki wydane w ciągu 16 lat!), ale niekreującej się na tytana pracy, przeciwnie, bez zahamowań przyznającej się do leżenia w łóżku „z książką (…), kawą i szarlotką”[5].
Nawet nie znając twórczości Fox, warto zaryzykować spotkanie z tą interesującą osobowością, choćby tylko po to, by dowiedzieć się, o co i jak można się modlić do „Świętej Rity od rzeczy niemożliwych”.
Całość byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie to, że autorce zachciało się ni stąd, ni zowąd poświęcić kilka ostatnich rozdziałów „magii liczb” i uzupełnić je rozważaniami znajomej specjalistki od astrologii i tarota na temat genezy feralnej trzynastki. Do mnie osobiście żadne numerologiczne wywody nie trafiają, więc na koniec zamiast celnej puenty miałam porcję nudy.
Ale – jako się rzekło – prawda o człowieku to również to, czym się on interesuje i w co wierzy, nawet jeśli inni uważają to za zbędne, nieciekawe, czy wręcz niemądre, tym bardziej więc można czuć dla autorki szacunek, że zechciała się z czytelnikiem podzielić swoimi przemyśleniami.
_ _ _
[1] Marta Fox, "Święta Rito od rzeczy niemożliwych", Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 2005, s. 19.
[2] Tamże, s. 37.
[3] Tamże, s. 249.
[4] Tamże, s. 15.
[5] Tamże, s. 16.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.