Dodany: 04.01.2007 02:56|Autor: Bozena

Czytatnik: „Taniec życia”[E. Munch]

2 osoby polecają ten tekst.

Jan Lechoń w pigułce


Bardzo dawno czytałam „Dzienniki”, ale już zawsze będę o nich pamiętała. Jest to raczej trwożąca lektura, więc na powtórkę, jak dla mnie, nie czas jeszcze.
----------------------------

Wydawałoby się, że czas zatarł w mojej pamięci wymowę „Dzienników”; ale nie. Ilekroć pomyślę o Lechoniu, tylekroć przychodzą mi na myśl dwa – niewysłowioną treścią przemawiające - słowa: czułość i złe myśli... a także odradza się we mnie moje zadziwienie osobowością poety z jednoczesnym współczuciem dla niego; jego obsesja sławy, wyrzuty z powodu trwonienia czasu i nienapisania życiowego doskonałego dzieła, jak uczynił to M. Proust – prowadzi go do neurastenii. Ale jest jeszcze coś, co odsłania tragizm jego indywidualnego losu, i co ma związek z czułością i złymi myślami; oto dziedzic romantycznych uniesień, kochający życie, lecz mało wytrzymały psychicznie, by dźwigać jego trudy - trapi się innością kochania, i wreszcie - z duszą rozdartą rozterkami - w „Dziennikach” ukojenia szuka; miały być one autoterapią i próbą... przemilczenia. Lecz dysonans pomiędzy tym jak być powinno a jak jest: w świecie, i w nim samym – ostatecznie pozostawił na wierzchu... złe myśli. I Lechoń, po wielokrotnym wtapianiu się i cofaniu się od nich, wstąpił i zszedł tam - skąd powrotu nie ma.

„Dzienniki” – to refleksyjny spacer po meandrach ukwieconej, a przede wszystkim umartwionej duszy poety; spacer odkrywający utkaną utajenie z czułości i złych myśli nicość.

Dziennik (Lechoń Jan (właśc. Serafinowicz Leszek))

I troszkę poezji Jana Lechonia:

"Goplana"

Cóż to? Więc to naprawdę? Więc to jutro rano
Już znikasz: nasz kraj smutny opuszczasz, Goplano?
I zanim babie lato swe nici rozprzędzie,
Nim będą jarzębiny – już Ciebie nie będzie?
Tak jak stado żurawi, co wysoko płynie,
Jak jaskółki przez pierwsze chłody wystraszone,
Ty także nie chcesz zostać w tej smutnej krainie
I tęskniąc do nas ciągle, lecisz w obcą stronę.
Jak to? Nie chcesz zobaczyć, jak liść spada z klonów,
Ni mgieł, co snuć się będą wśród pustych zagonów,
Jak buki na czerwono będą płonąć w górze,
Ani słuchać tej ciszy jesiennej w naturze?
Nie chcesz, śpiąca pod lodem u jeziora brzegu,
Słyszeć przez sen, jak wichry wieją na mogiły,
Ani dzwonków od sanek, ni skrzypienia śniegu,
Ani dzwonów, co będą na Pasterkę biły.
Ach! odejść chcesz od zbrodni straszliwszych niż baśnie,
O których by zadrżało serce Balladyny,
Lecz krew, co tu spłynęła, nie z naszej jest winy.
Poczekaj! Wszystko przejdzie, uciszy się, zaśnie,
Zostań z nami, Goplano! Wypłyń nocą, biała,
Nad srebrem oświecone granatowe tonie
I rozpleć swoje włosy i połóż swe dłonie
Na wierzbie, którąś przecież tak bardzo kochała,
Wśród woni, co się leją taką nocą ciepłą,
Przejdź cicho po ogrodzie i idź wśród rabatów,
I z bratków, i z nasturcji, i ze wszystkich kwiatów
Zmywaj wodą z jeziora naszą krew zakrzepłą.
----
I jeszcze dwa utwory J.Lechonia (dodano 02. 06. 2007.)

„Proust”

W półmroku sennej lampy jakieś dziwne cienie,
Zapach lekarstw duszący, twarz blada jak chusta.
To nic. To tylko zwykłe ostatnie zdarzenie,
I trudno, by dziwiło Marcelego Prousta.

Jak słońce, gasnąc w pysznych promieni efekcie,
Zachodzić się nie wzbrania i świecić nie żąda,
Tak on powoli opis poprawia w korekcie
Tej śmierci, którą widzi i wie jak wygląda.

To nic. I może jutro siądą po wieczerzy
I książkę tę czytając ciszą nocnych godzin
Poczują nagle ciepło jak szczęście narodzin.
Albo wierzy się w życie, albo w śmierć się wierzy.
---

„Od żalu nie uciekniesz, nie ujdziesz goryczy...”

Od żalu nie uciekniesz, nie ujdziesz goryczy,
I każda twa pociecha – to widmo przeszłości.
Ach! Czegoż się spodziewa i na cóż to liczy
Każdy z nas, co na tyle patrzał nikczemności?

I tylko jest zdziwiony, że jeszcze cię wzrusza
To drzewo całe w kwiatach, różowy wschód słońca,
I żyjesz aby twoja nieśmiertelna dusza
Co dane jej przecierpieć, cierpiała do końca.

Cóż z tego, że coś kochał – przemija jak dymy,
Że po tych, co odchodzą, żal serce ci tłoczy.
My z starym Sofoklesem spokojnie patrzymy
Na ten widok, na który chciałbyś zamknąć oczy.

Jan Lechoń „Poezja” Czytelnik, Warszawa 1979
---



















(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6600
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: MELCIA 10.02.2012 10:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo dawno czytałam „Dz... | Bozena
"Dzienniki" Lechonia to jego ostatnie dzieło - piękne i straszne zarazem.

Piękne, bo w klarowności języka, w tak jasnym, jak tylko to możliwe wyrażaniu myśli, w dyscyplinie autora piszącego właściwie każdego dnia w uporządkowany, przejrzysty sposób jest jakby odbicie jego twórczości. Echo wierszy Lechonia. Wierszy klasycznych i doskonałych pod względem formy, a zarazem pełnych wszystkiego tego, co tak trudno wyrazić w kilku czterowersowych strofach...

Straszne ze ze względu na wspomniane "złe myśli". Ze względu na udręki duchowe poety, jego zmagania ze światem, ale przede wszystkim - z samym sobą... Pozwolę sobie zacytować fragment wiersza Lechonia ze zbioru wydanego w Toruniu w 1995 roku:

"Jękły smętnych trąb orkiestry
I zawodzą z ciężkich wież.
Agamemnon - Klitemnestry,
A ty siebie sam się strzeż.

W tobie samym tylko zguba,
Kleopatry w tobie wąż.
Patrz na złoty miecz Cheruba
I za światłem jego dąż. (...)"

***

Szczerość. Sięgnęłam po "Dzienniki", by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Lechoń był w swoich wierszach szczery, czy naprawdę odczuwał to, co pisał. Ostatnie dzieło poety daje odpowiedź twierdzącą - zdaje się, że w tym wypadku twórczość można w dużej mierze utożsamiać z twórcą... To cenna wiedza i pozwala w jakiejś mierze zrozumieć Lechonia jako człowieka. "„Dzienniki” – to refleksyjny spacer po meandrach ukwieconej, a przede wszystkim umartwionej duszy poety; spacer odkrywający utkaną utajenie z czułości i złych myśli nicość." Muszę się zgodzić. I dla mnie również był to spacer niezapomniany.

"Próba... przemilczenia". Najważniejsze zawsze zostaje niewypowiedziane. Nie tylko w dobrej poezji - w życiu również.

Użytkownik: Bozena 13.02.2012 10:58 napisał(a):
Odpowiedź na: "Dzienniki" Lechonia to j... | MELCIA
Hm, nie bardzo wiem od czego tu zacząć, bo i zdziwiłam się, że jednak Jan Lechoń w pigułce „wyszedł na wierzch”, choć po tak wielu latach, a i dobrze, że tak się stało. No i, chociaż moje obserwacje nie są w tym samym stopniu jednoznaczne jak Twoje, w istocie odbiegają od nich, to muszę powiedzieć, że pewien sentyment do tego poety mam; nawet niegdyś, dawno - syn na szkolnej uroczystości recytował „Goplanę” wskazaną właśnie przeze mnie. Bo „cóż warte jest życie bez rusałek?” :-).

Poezję Lechonia czytałam bardzo dawno, zaś jego „Dziennik” jeszcze dawniej i to w trudnym dla mnie okresie, toteż odczułam wtedy myśli w nim zapisane z większym zapewne współczuciem względem autora niżbym odczuła je dziś. No, ale do końca to i nie wiem.

Czułość i złe myśli... Zatem też można powiedzieć, że tak się właśnie stało (to z wiersza, który przytoczyłaś Ty):

„A ty siebie sam się strzeż.

W tobie samym tylko zguba...”

Jan Lechoń bardziej z uwikłania wewnętrznego odszedł, czyli z samego siebie, niż zewnętrznego. Natomiast „najdroższa osoba” w chwilę po jego samobójczej śmierci została „wypowiedziana” przez innych, i przez ogół poznana.

Tak w życiu zazwyczaj bywa.

Zajrzałam do tomiku poezji Jana Lechonia – to moja własność – odświeżyłam wzrokiem stareńkie stronice, i czytam, że „Jękły smętnych trąb orkiestry” jest przypisany do wierszy ostatnich (1954-1956). I właśnie w tych wierszach ostatnich odczuwa się pewien rodzaj szczerości autora, ale nie we wszystkich, lecz ten rodzaj jest podyktowany, takie mam przeświadczenie, ukierunkowaniem myśli na nicość - właściwych człowiekowi bardzo zmęczonemu życiem, bardzo rozdartemu.

Zaś wcześniejsze wiersze (ogólnie rzecz ujmując, i nie analizując poszczególnych etapów twórczości; Lechoń ujawnił swe zdolności poetyckie będąc chłopcem jeszcze), pomimo klasycznej formy i „czystego tonu” mają w sobie coś z przesadnej pokory, co prawda nie będącej grzechem; i czuje się niepewność autora względem własnych możliwości twórczych (to tu, to tam o Boyu, o Mickiewiczu, o Tuwimie... pisał on z emfazą); patriotyczne odwołania, romantyczne i historyczne symbole zasłaniają prawdziwą duszę artysty, zacienione jest nazywanie własnych wzruszeń, zaś rozjaśnione są frazy: „ku pokrzepieniu serc”. Współcześni jemu, czytając, być może odczuwali to, czego on się spodziewał, może w swej „misji” poruszał w nich romantyczne i patriotyczne struny. Taki był czas, a zwłaszcza moment odzyskania niepodległości. Dziś, kiedy czytam jego niektóre wiersze - nie mogę oprzeć się wrażeniu patosu i schematu, też wspomnieniom z lat szkolnych nie mogę się oprzeć, kiedy to własna myśl przy analizach rozmaitych wierszy nie miała łatwego zadania... Ale w poezji Lechonia wartości ponadczasowe są, bo i wydarzenia historyczne, egzystencjalne odczucia jednostek, dzieje jednostek i narodów tworzących historię, a nawet legenda i mit – to powtórzenia wynikające z niezmiennej kondycji człowieka; Lechoń wprost palcem je pokazywał, tu i tam składał hołdy, dziękował uniżenie... co niekiedy razi. Czy wtenczas był szczery? Kto to wie.

Nadto stale miotały nim sprzeczne odczucia: na przykład miał ambicję napisać wielkie prozatorskie dzieło, jak uczynił to Marcel Proust, podczas gdy jednocześnie w tym względzie czuł niemoc. I właśnie w dużej mierze to, a i tamto (czułość i złe myśli), też sytuacja polityczna w kraju po wojnie obserwowana przezeń z daleka, nie akceptowana - doprowadziły go do neurastenii.

Zatem w konkluzji mej, w mym odczuciu - miarą dzisiejszego pamiętania tamtego czasu czytania - powiem tak: w „Dzienniku”(ważny tu jest też aspekt obserwacji przez niego rzeczywistości zewnętrznej, w tym bardzo trudna obiektywna sytuacja w możliwościach/niemożliwościach pełnego wyrażania własnych myśli przez wielu poetów i pisarzy zarówno mieszkających w kraju, jak i tych przebywających na emigracji, podobnież prasy), a więc w „Dzienniku”, który faktycznie jest ostatnim dziełem Lechonia, a w każdym razie równoległym pod koniec do wierszy ostatnich (regularne pisanie – od 1948 roku bodajże, nie wiem czy się w tej dacie nie mylę - miało być dla niego pomocne, nieść miało terapeutyczne właściwości, w efekcie przyczynić się do wyzdrowienia), zatem raz jeszcze: w „Dzienniku” był autor znacznie bliżej samego siebie - aniżeli w swojej poezji.
---
Biografia (jeden z wierszy ostatnich)
----------
„Z mych marzeń nie spełnionych, z mej dumy dziecięcej,
Z łez wylanych ukradkiem, o których nikt nie wie,
Ze wszystkiego, com kochał – zostanie nie więcej
Niż imię, scyzorykiem wyryte na drzewie.

Więc czegom nie powiedział – niech będzie ukryte,
Mych listów i pamiątek niech płonie stos cały!
I tylko jeszcze wytnę me serce przebite
I przy moim imieniu – twoje inicjały.”*
-------
* Jan Lechoń „Poezja”, wyboru dokonała Wanda Nowakowska, Czytelnik Warszawa 1979., s. 189.

Użytkownik: MELCIA 13.02.2012 15:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Hm, nie bardzo wiem od cz... | Bozena
"W "Dzienniku" był autor znacznie bliżej samego siebie - aniżeli w swojej poezji."
I ja tak uważam. Ale pogląd, że w poezji był bardziej szczery, niż nam się wydaje (nawet gdy pisał podniośle czy z emfazą) wynoszę właśnie z "Dziennika". Oto, co nasz poeta napisał pod datą 13 listopada 1950 r.:

"Nie znam bodaj nikogo, kto by tak jak ja miał w sobie zarazem najwyższy patos z kabaretową ironią, kto by mógł się namyślać, czy ma pisać "Godzinę przestrogi", czy salonową komedię. Czapski chciał mi wmówić za Boyem. że mój patos jest czymś fałszywym. Chodzi o to, że jest on tak samo prawdziwie mój, jak moje piosenki do "Szopek". A inna rzecz, że nie jest to wygodne nosić w sobie taką dwoistość".
Jan Lechoń, "Dzienniki t. 1", Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992, s. 461-462.

Te zdania utkwiły mi w pamięci i sprowokowały do napisania poprzedniego posta. Nikt nie wie i już się nie dowie, czy Lechoń był szczery w swojej poezji. Ale on sam, zaprzeczając, jakoby jego patos był czymś fałszywym, przekonuje, że chyba jednak tak... Choć trudno w to uwierzyć i Tobie, i mnie. Boyowi i Czapskiemu także było ciężko.
Użytkownik: MELCIA 13.02.2012 15:51 napisał(a):
Odpowiedź na: "W "Dzienniku" był autor ... | MELCIA
Ciekawe jest też to, że w jednym z ostatnich wierszy Lechoń pożegnał romantyków. A w innym - samego siebie, jako "Poetę niemodnego":

Mówią mi: "Nic nie wskrzesi czasu, co przeżyty,
Wkrótce o nim i pamięć wśród młodych się zatrze.
Zabieraj sobie swoje stare rekwizyty,
Bo nową będą grali sztukę na teatrze".

Cóż robić? Trzeba upić ambrozji się flachą,
Co jeszcze mi została z młodzieńczych bankietów.
Wychodzę z różą w ręku, z księżycem pod pachą,
A resztę pozostawiam dla nowych poetów.

Ten wiersz też pochodzi z mojego wydania toruńskiego.

Gdy odeszli "wierni towarzysze", a Lechoń poczuł się zbędny jako poeta, to zostało już tylko (i aż) "imię, scyzorykiem wyryte na drzewie". Coś tak, jakby Konrad przemienił się w Gustawa. Ale takie rozumowanie wymaga przyjęcia mojej tezy o szczerości w poezji, która (teza, nie poezja) nie musi być słuszna.



Użytkownik: Bozena 14.02.2012 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe jest też to, że w... | MELCIA
Tutaj – to już nie będę się tak rozpisywała, bo to temat niebotycznie rozległy, choć zawarty w niewielu słowach (i brawo); nie dotyczy jedynie artystów a nas wszystkich, mimo że Jan Lechoń wydaje się być tu skupiony na sobie; może i myślał wtedy tylko o sobie. Ale za to ładnie ujął proste prawdy jakby już pogodzony, wyciszony: czy na sprawy ostateczne, czy na kres pewnej epoki i jego samego jako twórcy – tego nie wiem; widzę jednak temat w szerokiej perspektywie.

I jestem też przekonana, że niezależnie od poprawności/niepoprawności stosunków międzyludzkich, w których uczestniczymy w naszym życiu, nie jeden raz mamy poczucie opuszczenia przez „wiernych towarzyszy”, i musimy przez to przechodzić, lepiej – bez zbędnego dramatyzowania. Odwołując się tak często w swych utworach do historii i mitów Jan Lechoń o tym doskonale wiedział, a jednak jego struktura psychiczna - prawd związanych z kondycją ludzką nie udźwignęła.

Dziękuję Ci, Melusiu, za wprowadzone wiersze, własne myśli i... szczerość.
Użytkownik: Bozena 14.02.2012 18:10 napisał(a):
Odpowiedź na: "W "Dzienniku" był autor ... | MELCIA
Nie pamiętałam tych słów z „Dziennika” (minęło dużo lat) - a nie mam go, i zapewne do tej lektury nie powrócę już – mówię tutaj o słowach Lechonia, które zacytowałaś, Melusiu. Wielką jedną rozpacz pamiętam do dziś. I dwoistość szarpiącą, samotność też. Ale te słowa z cytatu na moje wrażenie, odczucie, o którym pisałam wcześniej nie mogą już wpłynąć. Odnalazłaś i Ty odpowiednie źródła, wskazujące na to, że również dla Boya i Czapskiego nie stały się one argumentem do tego, aby inaczej odbierali poezję Jana Lechonia. Bo splątanych z rozumowym rozpatrywaniem odczuć podczas odbioru dzieła nie sposób wyodrębnić.

Oczywiście rozumiem, że podważać szczerości tych słów nawet nie wypada, ale to być może jest inna szczerość, bez cienia fałszu na miarę danej osobowości, tutaj - Jana Lechonia. Nie można wykluczyć, że „taka” osobowość mogła się ukształtować, jak i wiele innych – rozmaitych. Dlatego „wmawianie” przez Czapskiego - „za Boyem” - koledze po piórze fałszu nie było chyba najlepszym rozwiązaniem. Myślę, że wystarczyło rozumowo przyjąć te zwierzenia znając go lepiej od nas, z bliska, znając romantyczną naturę Lechonia, jego skłonność do patetycznych uniesień, uwarunkowania społeczne, rozmaite blokady, klimat, czas, trendy w literaturze - nie mówiąc już o indywidualnych predyspozycjach każdego z nich, o przyswojonej wiedzy, o tradycji, o wychowaniu... celach; bo to wszystko nie pozostaje bez wpływu na kształtowanie się światopoglądu, wyobraźni, a zwłaszcza na wrażliwość tego lub innego twórcy, na jego strukturę psychiczną/duchową odczytywaną przez odbiorcę w dziele, choć tylko na tyle odczytywaną, na ile pozwala kształtująca się osobowość odbiorcy. Nie, na pewno nie – nie będę się z tymi słowami spierała, ale one mówią same przez się o jakimś baraku (zupełnie delikatnie staram się pisać), a więc braku w tej strukturze, który to „przeszkadzał” Lechoniowi w tym właśnie, by stworzył to swoje wielkie, w jego wyobrażeniu i ocenie, dzieło. I to był dla niego dramat.

Jan Lechoń wciąż pragnął pochwał jak dziecko, w jakimś momencie i gdzieś po drodze zagubił dystans do swoich prac, był czuły jak barometr, jeśli tylko ocena jego utworu mijała się z tą, jakiej był oczekiwał – to często wpadał w wielkie rozgoryczenie, pożegnania z piórem. Potem z obliczem ironisty stąpał po salonach zagłuszając swój ból, tyle że w zaciszu domowym – ból powracał. Wtedy znów pisał.

Widzisz, ta jego „Biografia”, którą poprzednio zacytowałam już na pierwszy rzut oka podsuwa wyobraźni co najmniej dwa obrazy (choć nie mówię że tak być nie może, że powinien być jasny i jeden, o który autor najprawdopodobniej zabiegał):

1/ tak, naturalnie, wielu z nas czasem myśli, a nawet częściej niż czasem, że z tego, co kochaliśmy i z nas „zostanie nie więcej niż imię, scyzorykiem wyryte na drzewie”, albo - i to nawet nie; a będąc samotnym i opuszczonym u kresu drogi czy w chorobliwej rozpaczy ta myśl ogromnieje. I nie powiem, że tak się nie zdarza, bo przecież się zdarza, w większości (stąpamy po bezimiennych cmentarzach), ale...

2/ wielu z nas – zwyczajnych ludzi - czasem myśli, a nawet częściej niż czasem, że wspaniale by było pozostawić po sobie bardzo trwały ślad pożyteczny dla innych – jest to jedno z tych naturalnych ludzkich pragnień - nie mówię tutaj o dziedziczeniu w rodzinie, mogiłach, a nawet nie o pamięci, która może trwać dotąd dokąd żyją potomni (po nas dwa, trzy pokolenia); w końcu rezygnujemy z tych myśli, są rzeczy i zjawiska, których nie przeskoczymy choćbyśmy bardzo, bardzo tego chcieli. Lecz artyści, pisarze, poeci, architekci, konstruktorzy, wybitni fizycy, medycy... wynalazcy i kto wie kto jeszcze... tak szybko nie rezygnują, to pragnienie w nich staje się z każdym dniem coraz bardziej rozbudowane i stanowi dodatkową inspirację do ich twórczej pracy. I trudno jest w tym kontekście znów przyjąć na wiarę słowa Jana Lechonia, który przecież szczególnie mocno pragnął sławy. Rozpaczliwie. A może znów trzeba spojrzeć, że taka jest jego szczerość, i tak właśnie jest, bądź rozumieć te słowa odwrotnie; no, ale skoro napisał: „... mych listów i pamiątek niech płonie stos cały!...”, to może rzeczywiście w końcu tego chciał, ja na jego miejscu bym tego nie chciała; a więc znowu: po odbiorze tego utworu co mogę na swoje odczucie poradzić?

Listy i pamiątki – to nie wiem, ale jego dzieła nie spłonęły, ani on nie „spłonął”, pozostał, jest, pamiętamy o nim, czytamy jego utwory – i nie tylko my tutaj - a nawet rozmawiamy, wspominamy: mnie miło się pamięta, że kiedyś „Goplanę” wyprawiłam w dziecięcy świat. Ty natomiast polubiłaś chyba bardzo poezję Jana Lechonia (dobrze oceniłaś kilka jego dzieł), i wpłynął on nawet na Ciebie z zaświatów poprzez swe wiersze: bo sięgnęłaś po „Dziennik”. I o to właśnie chodzi. Na tym polega mądre czytanie, wzbogacanie siebie, przeżywanie, poszukiwanie... dzielenie się. I jak to pięknie się sprawdza, co też kiedyś Krzysztof Rutkowski powiedział: „cytat jest dla odbiorcy i twórcy arką przymierza”.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: