Dodany: 24.07.2006 23:59|Autor: gogolinka

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Ania ze Złotego Brzegu
Montgomery Lucy Maud

2 osoby polecają ten tekst.

Osobisty pamiętnik


"Ania ze Złotego Brzegu" to powieść tak mi bliska, że zapewne nie obejdzie się bez nadmiernych emocji, postaram sie jednak rzetelnie oddać to, co w niej znalazłam. Bo w moim przekonaniu ta właśnie część cyklu jest najlepszą i najmądrzejszą książką Lucy Maud Montgomery. Stanowi swoiste podsumowanie jej życiowych doświadczeń i tak ją właśnie czytam - jako osobisty, lekko jedynie ubrany w beletrystykę, pamiętnik dojrzałej kobiety.

Co tu zatem mamy?

Ania, pani na Złotym Brzegu, nieco ekscentryczna żona doktora, wkracza właśnie w wiek średni. Jest już "zagospodarowana" w małżeństwie i macierzyństwie, zakorzeniona w społeczności, i sprawia wrażenie pogodzonej z sobą samą: oto tak będzie toczyć się jej życie - w ciasnym ogrodzie domowych i sąsiedzkich spraw, bez pretensji do intelektualnych podniet. Schodzi na drugi plan, i to w sensie dosłownym, przez większą część powieści stanowi bowiem dodatek do wydarzeń, których jest świadkiem, bądź też asystuje im jako mniej ważny widz.

Ale te właśnie wydarzenia, gorzkie lekarstwa rozpuszczone w oranżadzie, stanowią o wartości, moim zdaniem wielkiej, "Ani ze Złotego Brzegu".

Życie - zda się mówić autorka - pełne jest smutnych kompromisów i tylko dobry los może nam ich oszczędzić.

Oto więc do Ani przychodzi sąsiadka, odległa i niezbyt znana, z prośbą o "epitafę", coś miłego, co mogłaby opublikować lokalna gazeta z okazji śmierci jej męża. Wizyta pani Mitchell to zabawny, wartki monolog o małżeństwie zawartym bez właściwego namysłu i smutnych skutkach tego zdumiewającego związku, który przetrwał trzydzieści pięć lat. Dużo bardziej przerażające są już wspomnienia samej Ani, wspomnienia zatajone przed dziećmi, o gorliwym chrześcijaninie i szanowanym człowieku - o Piotrze Kirku, na którego pogrzebie doszło do skandalu: po płomiennej mowie pastora wystąpiła szwagierka zmarłego, by rozbić w proch ów idealny obraz i przedstawić zmarłego takim, jaki był. A był okrutny i cyniczny, wpędził do grobu swą pierwszą żonę, przez dziesięć lat dręcząc ją i upokarzając, zabijając jej ulubione zwierzęta i życząc jej śmierci, gdy urodziła martwe dziecko. I jak się wkrótce miało okazać, nie był lepszy i dla swej drugiej żony, czuwającej przy trumnie z kamienną twarzą.

Tak, i wtedy, i dziś na reputację większy wpływ ma to, czy się płaci swoje długi, niż to, jak się traktuje swoich bliskich.

Lucy Maud Montgomery z iście reporterską swadą tropi ludzkie grzechy i grzeszki i dziś zapewne byłaby świetną obyczajową felietonistką. Nie jest okrutna, ale przenikliwa - ach, jak wspaniałą jest miniaturka o ciotce Mary Marii, krewnej Gilberta, która wprasza się do jego domu z mocnym zamiarem pozostania w nim na zawsze i zamienienia życia domowników w piekło. Ta zgorzkniała, pełna kompleksów i pychy kobieta to wzorcowy przykład kogoś, kogo dziś nazwalibyśmy człowiekiem toksycznym i o kim jakiś żwawy pisarz młodego pokolenia napisałby postmodernistyczną powieść.

W ten sposób można by tu streszczać rozdział po rodziale, bo każdy jest celny, z pestką psychologicznej prawdy w środku, a i miąższ, owa obudowująca jądro anegdotka, jest smakowity. Ale zwrócę uwagę jeszcze tylko na jedno: otóż po raz pierwszy Ania, asystując w gorzkich czy jedynie trudnych doświaczeniach innych ludzi, sama staje przed prawdziwym życiowym dylematem. Bo oto rola kury domowej, ów codzienny raj, zaczyna ją przytłaczać. Staje się zła, sarkastyczna i zgorzkniała, by wreszcie popaść w prawdziwą frustrację - robi się zazdrosna. To wspaniała scena, gdy Ani przychodzi się zmierzyć z Krystyną Stuart, zakochaną niegdyś w Gilbercie koleżanką ze studiów! Ale jeszcze lepsze są przemyślenia Ani, gdy wracając z nieudanego przyjęcia, wracając w przekonaniu, że została pokonana, snuje gorzkie wizje na temat swego małżeństwa i przyszłości. Gorzkie i prawdziwe, sądzę, że wyprute przez autorkę z samej siebie, bo tchną czymś osobistym, czymś dobrze przemyślanym.

Lubię tę Anię, tu zdaje mi się najbardziej prawdziwą, bardzo w swych lękach współczesną i zwyczajnie ludzką. Może to herezja, ale Ania i jej przygody skrojone były niczym opowieści o Bridget Jones i jej siostro-klonach. Ania, dość jednak papierowa, żyła w papierowym, pastelowym świecie, ku pokrzepieniu serc czytelników. W "Ani ze Złotego Brzegu" po raz pierwszy żyje sama dla siebie, a zza papierowego parawanu, na którym namalowany był jej świat, wyłonił się prawdziwy krajobraz. Można powiedzieć: życie wkroczyło do bajki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 12333
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.07.2006 19:02 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
Bardzo ładnie to napisałaś. Ania to bohaterka, do której i ja mam bardzo ciepły osobisty stosunek, więc z radością witam wypowiedzi osób, które nie patrzą na opowieść o niej jako na zgrzybiałą staroć, godną jedynie spoczęcia w muzeum książki.
Natomiast niezupełnie się z Tobą zgadzam co do tej nijakości Aninego życia w poprzednich częściach cyklu. A śmierć Mateusza i konieczność podjęcia decyzji o czasowej rezygnacji z dalszej nauki? A śmierć pierwszego, tak gorąco oczekiwanego dziecka? Nie daj Boże nikomu takich "pasteli"... Faktem pozostaje, że jej perypetie konstruowała autorka według pewnego dość przewidywalnego schematu, w którym każde zło musiało zostać zrównoważone dobrem; ale gdybym miała Anię przyrównywać do kogoś pochodzącego z podobnej bajki, to - na litość boską - przecież nie do tej słodkiej idiotki Jones, której horyzont kończył się na obwodzie własnej pupy i wzorze kolorowych skarpetek Marka, i z którą znajomość może się skończyć prędzej totalnym ogłupieniem, niż pokrzepieniem serca! Jeśli już, to raczej do Justyny Orzelskiej z "Nad Niemnem" czy do bohaterek Sienkiewiczowskiej "Trylogii"...albo bardziej współcześnie, do rozsiewających "eksperymentalne sygnały dobra" panien Borejko...
Użytkownik: --- 25.07.2006 22:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo ładnie to napisała... | dot59Opiekun BiblioNETki
komentarz usunięty
Użytkownik: --- 26.07.2006 00:02 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
komentarz usunięty
Użytkownik: aleutka 26.07.2006 11:32 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
Moze nie wiedzialas, ale Lucy Maud Montgomery byla obyczajowa felietonistka. Pisala krotkie notki tego typu w prasie. Podpisywala je jako Cynthia.

Zdarzylo sie tez, ze redaktor naczelny gazety poprosil ja aby cos zrobila z powiescia w odcinkach publikowana na lamach - zaginal rekopis. Maud uzupelnila rekopis rezygnujac z sentymentalnych tyrad charakterystycznych dla poprzednich odcinkow i zakonczyla w trzech numerach to co autor zapewne rozwlekalby przez dziesiec;)

Jak mozesz mowic ze Ania byla papierowa!! Chyba nie znasz powiesci dla dziewczat z tamtych czasow! Rudowlose dziecko krytykujace pastora zbuntowane dziecko wygarniajace prawde Malgorzacie Linde to rebeliantka pelna geba. Historia Ani - kiedy ona z calkowitym spokojem opowiada, jak to - w wieku jedenastu lat - ma za soba prace u trzech bab, ktore wykorzystywaly ja i zapedzaly ja do naprawde ciezkiej fizycznej roboty. I uwaza ze to jest normalne - skoro nie ma rodzicow... Widzi pani juz wtedy nikt mnie nie chcial... ("Maryla byla dosc inteligentna, aby czytac miedzy wierszami i odgadnac prawde.") Mowisz ze to jest cukierkowe? Naprawde?

Montgomery powiedziala "Odrzucilam precz idealy szkolki niedzielnej i uczynilam z Ani prawdziwa, zywa dziewczynke"...

Polecam ci pamietniki Montgomery - zwlaszcza drugi tom, opowiesc doroslej Maud. Moj szacunek dla niej wzrosl jeszcze bardziej kiedy je przeczytalam - tam znajdziesz sile ducha i wyobrazni w bardzo trudnych warunkach, portret zycia w bardzo szerokiej palecie barw. Napisane zywo i potoczyscie, z ogromnym talentem gawedziarskim.
Użytkownik: gogolinka 26.07.2006 15:06 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
Cóż, mogę mówić, że Ania jest papierowa jeśli tak właśnie uważam, mogę też mieć na poparcie tej herezji argumenty - gorsze, bądź lepsze. Napewno jednak nie będę się upierać, by kogoś przekonały, bo sądy wydajemy podług samych siebie prawda?
Lubię Anię i lubię wszystkie powieści opisujące jej przygody, nie przeszkadza mi to jednak wygłaszać teorii, że Ania jest pastelowym pędzelkiem malowana. Co więcej inna właściwie być nie może, pisano ją przecież z myślą o młodszym czytelniku i dla nadziei, albo i wytchnienia. Nie odmawiam autorce nowatorstwa, niemniej zauważam również, że koncepcja samej Ani i cyklu o niej oparta została na prastarym micie Kopciuszka, a on ze swej natury musi upraszczać, zwłaszcza wartstwę emocjonalną. Zatem: Kopciuszek jest doświadczoną przez los dziewczynką i Ania jest doświadczoną przez los dziewczynką. Trudne przeżycia w domu macochy nie wypaczają natury Kopciuszka, jak i burzliwe dzieciństwo Ani (sierota, pozbawiona opieki zmuszana do ciężkich prac, niechętnie przyjęta w domu nowych opiekunków) nie wpędzają Ani w egzystencjonalne pustki. Kopciuszek mimo trudnego początku zdobywa księcia, Ania zaś, choć sierota, zdobywa dom i wymarzonego Gilberta. O Kopciuszku wiemy tyle, że żył potem długo i szczęśliwie, o Ani mamy więcej danych, ale dałoby się jej doświadczenia zamknąć w tych dwóch pięknych słowach o czasie i radości (i choć w "Ani ze Złotego Brzegu" pada taka kwestia "nie życjemy w świecie stokrotek" to nie dotyczy ona Ani i jej dobrych lat spędzanych z bliskimi.
Moja konstatacja o papierowym rodowodzie Ani nie bierze się jednak z archetypu Kopciuszka, tak tu obecnego, ale z konwencji, którą przyjęła autorka, a która każe naszej bohaterce przechodzić przez kałuże suchą nogą. Sama Lucy Maud Montgomery, też przecież pozbawiona rodziców (matka zmarła, ojciec, praktycznie, na wiele lat ją porzucił) okupiła dzieciństwo późniejszymi depresjami, a o jej smutnych doświadczeniach i wyobcowaniu najlepiej chyba zaświadcza cykl o Ani. Sama Ania natomiast bez problemu znosi kopniaki od losu przedstawione w poświęconych jej powieściach raczej anegdotycznie i oględnie - wiemy zatem, że była odrzucona i samotna, ona o tym mówi, ale nie znamy, nie widzimy jak ją to kształtuje. Istotnie życie Ani nie jest bezproblemowe, ale mi nie chodzi o ilość czy nawet jakość tych problemów ile o ich skutki dla samej bohaterki - skutki, bardzo jednak łagodne, za łagodne. Przyłóżmy do siebie tylko pierwsze lata Ani: oto jesteśmy wykorzystywane i samotne, bardziej służące niż dzieci, nieustająco krytykowane za charakter czy urodę. I takie, poobijane przez los, doroślejsze niż inne dzieci trafiamy do domu Maryli i Mateusza, gdzie zostałyśmy wzięte do posług i o zgrozo! nikt nawet w tym charakterze na nas nie czeka, bo spodziewano się krzepkiego chłopca (Anie zresztą wybucha wówczas dramatycznymi słowami - nikt mnie nie chce). Potem zaś następują targi, podczas których słyszymy, że jesteśmy tylko kłopotem, a potem próba oddania nas, aż wreszcie szczęśliwy finał (Ania mówi wówczas: Będę robiła wszystko co mi pani każe tylko nie zostawiajcie mnie). Mój boże co byśmy wtedy czuły. Do Maryli, do samych siebie, do świata?
Adopcja, zwłaszcza dzieci starszych, to trudne doświadczenie dla obu stron, bo po jednej staje niedoświadczony dorosły, po drugiej poranione, zamknięte dziecko.
Podsumowując - nadal uważam Anię za postać papierową, z duszą na której nie odcisnęło się żadnej wyrządzone dziewczynce zło, a świat Ani (bezproblemowe małżeństwo, szczęśliwe macierzyństwo) za pastelowy krajobraz. I w dalszym ciągu nie zmienia to mojej opini, bardzo dobrej, o całym cyklu.
A co do rewolucyjnych wręcz konceptów autorki w odmalowaniiu charakteru dziecka. Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzienia, ja zaś Ani nie przyrównuję do tego co wówczas pisano, ale do tego, jak w istocie wyglądała prawda społeczna tamtych lat, nad którą nie będę się tu rozwodzić, bo była smutna i nikt nie chce już jej pamietać, ja też.
Użytkownik: --- 26.07.2006 16:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Cóż, mogę mówić, że Ania ... | gogolinka
komentarz usunięty
Użytkownik: aleutka 01.08.2006 10:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Cóż, mogę mówić, że Ania ... | gogolinka
Dworuje sobie lekko i nieco emocjonalnie, nie traktuj tego tak powaznie;)

To ze powiesc oparta jest na klasycznym archetypie Kopciuszka, czesto przeciez wykorzystywanym, takze dzisiaj, nie musi przeciez znaczyc, ze Ania jest papierowa. Jak mowilam - chyba niewiele znasz powiesci z tamtych czasow - przetrwaly wlasnie te ktore lamaly reguly przedstawiania dzieci.

Przeczytaj sobie Mansfield Park - Fanny Price jest klasycznym papierowym Kopciuszkiem, pozbawionym chocby odrobiny zycia. Znalazlam twor pt "O poczciwym Janku i dobrej Marysi" - kiedys uznawany byl za dzielo o nielichych wartosciach wychowawczych dzis pozostaja glownie humorystyczne.

I nie wiem czy mozna powiedziec ze to sie na Ani nie odcisnelo, takie zycie. To ze o tym nie mowi, to ze Montgomery nie uzala sie nad nia i oszczedza nam naturalistycznych opisow, to ze Ania nie chodzi do psychoterapeuty roztrzasajac te rzeczy;), nie znaczy, ze w niej to nie pozostalo - kiedy bedac na uniwersytecie przyjezdza do Bolingbroke w Nowej Szkocji i slucha opowiadan o swoich rodzicach czlowiek uswiadamia sobie najpelniej, ze przez tyle lat zyla z potezna rana w sercu. Kiedy w ktoryms z pozniejszych tomow Di patetycznie pyta "Czy bylas kiedys tak glodna mamo, ze plakalas, dopoki nie usnelas??" Ania odpowiada "Tak, czesto" i Di opada szczeka. Ania dopowiada "Ale nie lubie wracac do tego" - i moim zdaniem nalezy to uszanowac.

Sama Montgomery byla wlasnie w sytuacji podobnej do Ani - adoptowali ja dziadkowie po smierci matki (Maud miala wtedy kilka lat) i wyjezdzie ojca na Zachod, (kiedy pojechala odwiedzic ojca juz jako nastolatka wyladowala w klasycznej sytuacji Kopciuszka - jej macocha byla kobieta o trudnym charakterze i zazdrosna) - tak ze czerpie z wlasnych doswiadczen w wielu aspektach i jest bardzo poruszajace, jak potrafi wykuc sile z tego co bylo jej rana i bolem bez kilkunastoletniej psychoanalizy;)

Aha - nie potrafie uznac, ze naturalizm jest jedynym slusznym i prawdziwym sposobem opisywania rzeczywistosci. I nie uwazam, ze Montgomery przedstawia swiat zbyt pastelowo - poczytaj sobie dzisiejsze powiesci w stylu pozniejszych tomow Pamietnika ksiezniczki, albo "nie dla mamy nie dla taty" to zrozumiesz o czym mowie.

Pozdrawiam serdecznie i nieco mniej upalnie (ufff)
Użytkownik: gogolinka 02.08.2006 10:22 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
A ja dalej swoje:-)
Użytkownik: kasia_n 26.08.2006 11:07 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja dalej swoje:-) | gogolinka
A mnie bardzo podoba sie Twoja recenzja. Sama tez uwazam, ze Anie sa troche sentymentalne (zaznaczam, ze uwielbiam ten cykl), co w pewnym wieku staje sie troche irytujace. Niemniej skoro Montgomery po swoich smutnych doswiadczeniach zyciowych zdolna byla stworzyc powiesci, ktore tchna cieplem i nadzieja ( moze byla to dla niej jakas forma terapii, kto wie), to moze trzeba jej uwierzyc, ze nawet po tak zakichanym dziecinstwie, jakie miala Ania, jest mozliwe jednak udane zycie. Niemniej jednak ten tom tez bardzo mi sie podoba, a rozdzial opisujacego kryzys malzenski Ani i Gilberta jest genialny.

Pozdrawiam serdecznia
Użytkownik: monimalik 13.08.2007 17:21 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
Całkowicie podzielam opinię. "Ania ze Zlotego Brzegu" zawsze była moją ulubioną częscią cyklu. Być może z przyczyn o których napisałaś w swojej recenzji. Bardzo wnikliwe obserwacje. Gratulacje!
Użytkownik: harrypotter 16.09.2015 20:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Całkowicie podzielam opin... | monimalik
A według mnie to najnudniejsza część cyklu ze wszystkich do tej pory przeczytanych.
Użytkownik: alicja23102 18.05.2009 08:25 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ania ze Złotego Brzegu" ... | gogolinka
Czytając tę recenzję widzę, jak wiele już zapomniałam, to kolejny argument by znów powrócić do tych wspaniałych książek dzieciństwa.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: