Dodany: 23.06.2006 22:19|Autor: aolda
V & V
„Hogarth House, Paradise Road, Richmond, Surrey.
3 stycznia [1923]
Szanowna Pani,
nigdy nie byłabym się ośmieliła Pani napastować, gdybym wiedziała jak wspaniała jest Pani książka. Naprawdę się wstydzę, więc chcę powiedzieć, że egzemplarze wszystkich moich książek są do Pani dyspozycji, jeżeli tylko zechce Pani kiwnąć palcem – ale wyglądają na niemałe i niedbałe i nędzne. Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż czytanie historii rodów, więc rzucam się na Knole kiedy tylko mam wolną chwilę.
Jestem na tyle bezwstydna, żeby mieć nadzieję, iż poezje nie trafią pod niewłaściwy adres. Byłam gotowa prychać z lekceważeniem na poezje współczesne Eddie’ego, co też i uczyniłam, ale nie na Pani.
A może przyjechałaby Pani do nas na obiad? Powiedzmy poniedziałek 8-go, 19.45. (...)
Virginia Woolf”[1]
------------------
„Krąży wokół kwiatu,
Brzęczy – nim się waży
Wejść wreszcie do wnętrza –
I ginie w nektarze”[*]
Początkowo Virginia podziwiała głównie pisarstwo Vity Sackville-West. Ta znana w kręgach artystycznych arystokratka słynęła z urody, nonszalancji w obyciu i – safizmu. Poślubiona Haroldowi Nicolsonowi, angielskiemu dyplomacie i biseksualiście, sama nie ukrywała swoich seksualnych zainteresowań. Była też uznaną pisarką i poetką. Zmysłowy, tajemniczy urok, melancholijne dostojeństwo i delikatność, będące mieszanką zbyt pokrewnej krwi jej przodków z jednej strony oraz dzikiej cygańskiej domieszki z drugiej[2] początkowo wcale się Virginii nie spodobały: „(...) rumiana, wąsata, kolorowa jak papuga, z całą tą giętką swobodą arystokracji, ale bez dowcipu artystki. Pisze po 15 stron dziennie - (...) zna wszystkich. Ale czy mogłabym ją kiedykolwiek poznać?”[3]. Spotkania Nicolsonów i Woolfów powtarzały się jednak i zażyłość wzrosła. Po pewnym czasie Virginia stwierdziła w dzienniku: „[Vita] jest, krótko mówiąc (czym ja nie byłam nigdy) prawdziwą kobietą. Poza tym jest w niej pewna zmysłowość; winogrona są dojrzałe; i nie jest refleksyjna. Nie. Co do umysłu i przenikliwości nie jest tak wysoce zorganizowana jak ja. Ale jest tego świadoma (...)”[4]. Virginia broniła się przed emocjami; była to jednak obrona daremna – piękno Vity oraz jej jawna fascynacja panią Woolf zwyciężyły. Już w 1925 roku pani Nicolson stała się „udrapowaną winogronami, różową od pereł, lśniącą, w blasku świec”[5], najdroższym Stworzonkiem, ziszczonym aniołem, Ośliczką.
------------------
„Umarła będziesz leżeć i żadna o tobie pamięć
Nie ocknie się nigdy potem. Bo nie dotykasz tych z Pierii
Róż. Niejawna w Hadesowym domu, gdy odlecisz
Do bezświatłych umarłych, chodzić masz pośród nich”[**].
Kiedy Virginia poznała Vitę, ta była znaną i cenioną artystką. Była o dziesięć lat młodsza od Virginii, jednak znacznie bardziej poczytna. Współcześni wymieniali ją w rzędzie najwybitniejszych ówczesnych poetów, przypisywali jej utworom epicką wielkość i wielokrotnie nagradzali jej twórczość (Vita Sackville-West otrzymała Nagrodę Hawthornden za „The Land” w 1927 r. oraz, co udało się wówczas tylko jej, po raz drugi w 1933, za „Collected Poems”; w późniejszych latach była odznaczana za zasługi dla literatury). Jedno pochlebne publiczne słowo Vity zwiększało skokowo sprzedaż chwalonego przez nią tytułu.
Wszystkie te splendory Virginia odnotowywała „pełna bliżej nieokreślonej zazdrości, dumy i niesmaku”[6]. Uwielbiała pisarstwo Vity – a przynajmniej starała się uwielbiać. Wbrew jednak opinii większości współczesnych krytyków uważała, że Vita, choć pisze dobrze, to za szybko i zbyt konwencjonalnie. Wielokrotnie wyrażała swoje opinie w listach do Vity. Przebija w nich tytaniczny wysiłek, by przekonać się do pisarstwa ukochanej, jednak ów „niesmak” zazwyczaj przeważał. Brakowało Virginii emocji w prozie, a konkretności, dosadności w poezji Vity. Pisała: „Chciałabym, abyś poważnie podeszła do faktów. Mam już dość drobiazgowych opisów kaczeńców, jak połyskują po jednej stronie, a po drugiej nie. To, co mnie interesuje, to zwyczaje glist; jedzenie podawane w przytułku: wszystko jak najdokładniej, rzeczy, zwyczaje – mleko na przykład, godziny chłodzenia, godziny dojenia etc. Od tego przejdź do zachodów słońca przezroczystych liści i całej reszty, o których, z umysłem mocno osadzonym w faktach, będę czytać z prawdziwą przyjemnością”[7]. W 1927 roku, kiedy Vita odbierała pochwały i zachwyty nad jej poematem „The Land”, Virginia mentorskim głosem grzmiała: „Tak, chciałabym abyś pisała dobrą poezję. (...) Niebezpieczeństwo czyhające na Ciebie z tym Twoim poczuciem tradycji i tymi wszystkimi słowami – dar Bogów pomimo wszystko – polega na zbytniej łatwości, z jaką przychodzi Ci powołanie tego do życia. Nie chcę przez to powiedzieć, że należy się wysilać, pisać dla efektu, ekspresyjnie i tak dalej: tylko że trzeba stanąć z boku, z założonymi rękoma, aż sama rzecz stanie się widoczna: my urodzeni pisarze nazbyt śpiesznie gotowi jesteśmy korzystać z naszych czepków: chcę przez to powiedzieć, że są w Tobie dziwniejsze, głębsze i bardziej kanciaste myśli niż te, którym pozwoliłaś ujrzeć światło dzienne”[8].
Virginia nie rozumiała tempa, w jakim tworzyła Vita. Sama poczytywała sobie za sukces, kiedy udało jej się napisać 300 słów dziennie. Akt twórczy był dla niej prawdziwą męką: pisała w odosobnieniu, walczyła z wizją dzieła, które nią owładnęło, aż do skrajnego wyczerpania fizycznego: „Wydaje mi się, że najważniejszą rzeczą kiedy się zaczyna pisać powieść jest uczucie, nie że można ją napisać, ale że istnieje ona po drugiej stronie przepaści, której słowa nie mogą przekroczyć: że można ją tylko przeciągać do siebie w pocie czoła. Otóż kiedy siadam aby napisać artykuł, dysponuję pewnym zasobem słów, które wyrażą moją myśl z pewnością w ciągu godziny czy dwóch. Ale powieść, jak powiadam, żeby była dobra powinna się wydawać, zanim się ją napisze, niemożliwa do napisania: tylko widzialna; tak że przez dziewięć miesięcy żyje się na dnie rozpaczy i dopiero wtedy kiedy się już zapomniało, co się chciało powiedzieć, książka wydaje się znośna. Zapewniam Cię, że wszystkie moje powieści były pierwszorzędne zanim je napisałam”[9]. Po zakończeniu pisania często popadała w skrajną depresję, uważając swoje książki za twory całkowicie bezwartościowe (tak było z jej pierwszą powieścią, „The Voyage Out”, którą gruntownie po napisaniu przerobiła, tak było z ostatnią, „Between the Acts”, której przerabiać już nie chciała).
Jednak, paradoksalnie, to właśnie Virginia miała rację. Po upływie paru dekad od śmierci Vity, za jej najwybitniejsze dzieło uważa się znany na całym świecie i licznie zwiedzany ogród w Sissinghurst, który zapoczątkował nowy styl w ogrodnictwie. Pisarstwo odeszło w cień. W Polsce znana jest tylko jedna jej książka, „Wygasłe namiętności”, poruszająca ważne problemy roli kobiety w społeczeństwie wiktoriańskim oraz jej emancypację. Jednak nic ponad to. Vita umarła, a pamięć o jej dziełach nie powstanie. I tylko jej legendarne piękno żyje – możemy je ujrzeć w „Orlandzie”, gdzie androgyniczny bohater jest miłosnym portretem Vity, jej odbiciami, stworzonymi w lustrze umysłu Virginii. Możemy je ujrzeć w listach, w błagalnym wołaniu o miłość - „Vita Vita Vita gdy tymczasem miesiąc wschodzi a na wzgórzach owieczki bezładnie zbijają się w stadko”[10].
------------------
„._._._._._._._._._._._._._._._._._._
pełna barw najróżniejszych. _._._
._._._._._._._._._._._._._._._._._._ ”[***]
Virginia też była piękną kobietą. Niech nikogo nie zwiedzie jej portret ukazany w, genialnym skądinąd, filmie „Godziny”. Wiecznie smutna, sfrustrowana i walcząca z szaleństwem, pozbawiona jakiegokolwiek wdzięku kobieta jest, moim zdaniem, fałszywym obrazem Virginii. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia. Po matce pochodziła z rodziny słynącej z urody kobiet, związanych z dworem królewskim. Anielskie rysy, klasycznie piękne, pełne powieki, zmysłowe usta, wyraz inteligencji i jakaś wrodzona klasa każą domyślać się wdzięku i uroku tchnących z jej postaci. Podobno sprawiała wrażenie bardzo kruchej. Miała niezwykle długie nogi i ręce o zwężających się dłoniach. W chwilach pogody ducha sama o sobie lubiła mówić, że jest niezwykle czarująca. To, że na większości zdjęć się nie uśmiecha, jest może skutkiem jej zamknięcia w sobie, a może efektem terapii leczącej jej napady szaleństwa poprzez usuwanie bakterii i złogów w dziąsłach – wraz z zębami. Miała cudowny, srebrzysty śmiech, który, w połączeniu z jej urokiem i inteligencją, robił wielkie wrażenie na słuchających obojga płci. Ale ją interesowały tylko kobiety.
Urodziła się w rodzinie zarządzanej na wzór wiktoriański, przez ojca. Leslie Stephen był krytykiem literackim i filozofem, człowiekiem wysoce inteligentnym i cenionym w swoim środowisku. Dziełem jego życia były prace nad „Dictionary of National Biography”, słownikiem, z którego młoda Virginia czerpała wiadomości o życiu wielkich pisarzy, ale również wiedzę o budowie i założeniach biografii. Cenił zalety umysłu swych dzieci, a zwłaszcza Virginii, jednak ocena ta nie wpłynęła w żaden sposób na jego tradycjonalistyczne podejście do wychowania dziewczynek i roli społecznej kobiety. Virginii nie wysłano do szkoły, jak jej braci. Została w domu, gdzie nieudolnie edukowali ją rodzice i przypadkowe guwernantki. Na szczęście dom był pełen książek, a jej rozmówcą został ojciec, z którym wiodła długie dyskusje. W połączeniu z jej wybitną inteligencją dało to efekt znacznie przewyższający rezultaty standardowej edukacji szkolnej. Jednak Virginia zawsze miała kompleksy na punkcie swojego formalnego wykształcenia (a raczej jego braku); cóż z tego, że błyskotliwością i wiedzą przewyższała swych męskich rozmówców – ślad dyskryminacji pozostał.
Bramą do wolności i samorealizacji Virginii stała się wczesna śmierć ojca. Gdyby żył, los Virginii prawdopodobnie byłby inny – „dla kobiet istniało tylko jedno zajęcie. (...) Są wychowywane, ubierane, przystrajane, kształcone – o ile można nazwać wykształceniem taką jednostronną edukację – otaczane troskliwą opieką, trzymane w nieświadomości, instruowane, oceniane i zmuszane do posłuszeństwa, po to, by w odpowiednim momencie oddać je, a potem, żeby one mogły oddać swoje córki, w ręce pana i władcy – Mężczyzny”[11]. Virginia dobrze to rozumiała, a problemami nierównego startu życiowego oraz odmiennego statusu społecznego kobiet i mężczyzn zajmowała się czynnie całe życie: brała udział w kampanii Votes for Women, mającej na celu wywalczenie dla kobiet prawa wyborczego (przyznanego w 1919 r.); publikowała publicystykę feministyczną - w swych niebywale erudycyjnych, feministycznych felietonach pisała o przyczynach braku istotnych przejawów aktywności literackiej i społecznej kobiet na przestrzeni wieków: „(...) jeśli dodamy do tego [że kobiety nie mogły uprawiać zawodów], że od żony nie wymagano wykształcenia i że w uprawianiu jedynego dostępnego kobietom, małżeńskiego zawodu mogło ono tylko przeszkadzać, to nie byłoby nic dziwnego, gdyby kobiety zrezygnowały z własnych marzeń o wiedzy i poświęciły się całkowicie kształceniu swoich braci (...). Co też faktycznie czyniły”[12]. To śmierć ojca pozwoliła młodej dziewczynie uciec od wizji tradycyjnego małżeństwa i kształtować swą pisarską osobowość w szeregach grupy Bloomsbury. Jej twórczość stanowiła kolejny krok w przełamywaniu artystycznego milczenia kobiet, a jej pisma publicystyczne stały się intelektualną podbudową nowoczesnego feminizmu.
Wyzwolenie to miało jednak swoją cenę. Wczesna śmierć matki (kiedy Virginia miała trzynaście lat), a potem ojca, pozwoliły na seksualne nadużycia w stosunku do Virginii i jej siostry, Vanessy przez ich przyrodnich braci. Przeżycia te, bagatelizowane potem przez Virginię, miały jednak swój trwały skutek: stała się kobietą całkowicie oziębłą, nie potrafiącą odczuć podniecenia seksualnego w stosunku do mężczyzny. Jej małżeństwo z Leonardem Woolfem pozbawione było erotyzmu. Natomiast jego fale odczuwała Virginia wobec kobiet.
------------------
„I choć nie mam szatek z muślinu –
Ani włosów, co w lokach się piętrzą –
Choć nie skaczę przed widownią jak ptak
Z jednym szponem w powietrzu – ”[****]
Virginia lubiła ludzi. Ale tylko niektórych. Ich nadmiar w jednym miejscu drażnił ją: „A zimą mam zamiar wydawać jedno galowe przyjęcie na miesiąc: Studio w blasku świec, rzędy różowych, zielonych, błękitnych świec i długi stół zastawiony dzbankami z czekoladą i bułeczkami. (...) Ten sposób widywania ludzi mógłby się okazać gigantycznym sukcesem, a poza tym Twój kuzyn pożyczył mi fortepian, więc zamierzam przerwać koszmar ludzkich rozmów dźwiękami muzyki”[13].
Nie znosiła zakupów. Nie umiała kupować sobie ubrań. Wyprawa do sklepu po kapelusz była dla niej dramatycznym przeżyciem, nad którym potrafiła rozwodzić się w listach do Vity. Słynne były jej gafy towarzyskie – nieporozumienia słowne, nieodpowiednie zachowanie czy strój. Szczytem osiągnięć w tym zakresie była legendarna już scena zgubienia przez Virginię majtek na jednym z przyjęć. Wszystkie te niepowodzenia spowodowały, że Virginia zawsze z pewną pogardą odnosiła się do życia salonowego, choć w gruncie rzeczy skrycie pragnęła sukcesów w tej dziedzinie.
Pisze się, że była złośliwa i uwielbiała plotkować. „Dzięki plotce niemiłe cechy jej charakteru: złośliwość, zawiść, nielojalność stawały się pożywką dla tych cech, za które ją cenimy: wyobraźni, zmysłu obserwacji, błyskotliwości i energii. W plotce nie sposób oddzielić niskich motywów od wysokiej inteligencji. Zwłaszcza w towarzystwie swoich homoseksualnych przyjaciół Woolf czerpała niezwykle intensywną, niemal erotyczną przyjemność z »obgadywania« innych”[14]. Swą uwagę skupiała głównie na hipokryzji wiktoriańskiego społeczeństwa („Społeczeństwo wiktoriańskie zaczynało wywierać nacisk około wpół do piątej, musiałyśmy być o tej porze w domu, o piątej trzeba podać podwieczorek i porządnie wyglądać”[15]) i na jej znajomych („Tak Ethel niewątpliwie udała się sztuczka – triumf musisz przyznać, jak na kobietę 73-letnią. Zabrała mnie na przyjęcie do Ambasady Austriackiej, ona w swetrze i spleśniałym futrze; ja niemal elegancka przez kontrast. A podczas części powolnej powiedziała »To zupełnie jakby się kupę robiło« – na co attaché, siedzący obok nas, aż podskoczył”[16]).
Przydawała plotce duże znaczenie. Uważała, że więcej mówi o człowieku niż biografia. Wychowana na biografiach ojca, odrzucała tradycyjną ich formę, opartą na faktach i datach. Twierdziła, iż człowiek sam siebie nie zna, nie jest w stanie przekazać innym swoich myśli, ba! – samemu uchwycić ich sensu. Życie jednego człowieka może być opisane na wiele sposobów, jak miałaby temu sprostać biografia? „Jak u licha mam pisać o szaleństwie i miłości w trzeźwej prozie, do tego opatrzonej datami?”[17]. Chciała dopisywać do życiorysów swoje impresje, dociekania psychologiczne, nie znajdujące oparcia w faktach, ale też takie, którym fakty nie mogły zaprzeczyć. Próbowała znaleźć odpowiednią formę dla opisywania życia kobiet, jak to miało miejsce w zmyślonej biografii siostry Szekspira (we „Własnym pokoju”). Mimo że uwielbiała czytać o życiu sławnych ludzi (a szczególnie kobiet), sama jednak biografii praktycznie nie pisała. Albo właściwie – pisała cały czas jedną – swoją.
------------------
„Bezpieczniej galopować przez Opactwo
W pogoni grobów
Niż bezbronnemu w samotni –
Zderzyć się z sobą – ” [*****]
Całe życie Virginia zmagała się ze sobą. Pragnęła poznać i wyrazić siebie. Głównym jej światem był ten wewnętrzny – oczekiwała w nim narodzin nowych książek („co rusz zdejmuję pokrywę i zaglądam w głąb umysłu, aby się przekonać czy nie porusza się tam jakaś powolna ryba – nowa książka”[18]) i nasłuchiwała głosów.
„Ptaki śpiewały po grecku, w krzakach chował się król Edward VII i wykrzykiwał jakieś sprośności, a Virginia nie chciała jeść, bo głosy mówiły, że od jedzenia wariuje”[19]. To ich bała się najbardziej i przed nimi uciekała. Były najgorszym przejawem jej choroby psychicznej. Współcześnie twierdzi się, iż cierpiała ona na chorobę afektywną dwubiegunową – okresy manii przeplatały się z depresjami prowadzącymi do prób samobójczych. Sama Virginia mówiła o obłędzie, którego była świadoma nawet w najgorszych atakach choroby. Co ciekawe, przy lekturze jej listów ma się wrażenie obcowania z całkowicie zdrową osobą. I poza rzadkimi atakami „obłąkania”, taka zapewne była.
------------------
„Lecz gdybyś miała zapomnieć,
sama ci jeszcze opowiem,
ile chwil pięknych przeżyłyśmy razem” [******]
Jaka była Virginia? Zamykając książkę z jej listami do Vity Sackville-West, nie wiemy tego. Jej listy są pełne tajemnicy. Pisane często pod wpływem chwili, starały się chwilę tę oddać, złapać w locie. Stąd tyle uwagi poświęconej czynnościom prozaicznym, w których opisie zresztą pisarka się lubowała, uważając, że tylko błahostki są w stanie oddać ulotną rzeczywistość. Dlatego nie znajdziemy też w nich patosu. W przeciwieństwie do Vity, nie używała wielkich słów. Wydawałoby się, że była zimna, mało emocjonalna. A jednak to ona kochała jeśli nie bardziej, to z pewnością dłużej. Jej listy są pieśniami tęsknoty i żalu pisanymi w czasie, gdy Vita przeżywała swe kolejne safickie fascynacje.
Pomimo ochłodzenia wzajemnych stosunków ich znajomość trwała jednak do końca. Virginia wiedziała, że Vita nie jest już jej, wciąż jednak pisała do niej pełne oddania listy, jakby zaklinając pamięć: „Zawsze myślę o Tobie jako o różowym sklepie z morświnem w zbiorniku. A teraz nie ma morświnów. Nie, Sissinghurst jest szary; Sevenoaks jednostajnie ciemnobrązowe. Siedzę tu w Rodmell, z całą połacią mojego wewnętrznego globu wymarłą”[20].
Wyroki losu sprawiły, że zarówno twórczość Vity, jak i jej listy nie są interesujące dla współczesnych wydawców. Zbiór nie zawiera żadnego z nich. Może dlatego czytając listy Virginii ma się wrażenie, jakby rozrzucała złoty pył niknący w głuchej ciemności: „Vita Vita Vita” - wszystko pochłania milczenie.
---
[1] Virginia Woolf, „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, Wydawnictwo Twój Styl, Warszawa 2003, wybór, przekład i opracowanie Danuta Piestrzyńska, str. 9.
[*] Emily Dickinson, „I jestem różą”, przeł. Ludmiła Marjańska, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 1998, str. 46.
[2] Rodzice Vity byli krewnymi. Matka Vity była nieślubną córką barona Sackville'a i tancerki Pepity, hiszpańskiej Cyganki.
[3] Quentin Bell, „Virginia Woolf: Biografia”, tłum. Maja Lavergne, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2004, str. 406.
[4] Ibidem, str. 409.
[5] „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, str. 44
[**] Safona, przeł. Z.Kubiak, z: „Literatura Greków i Rzymian”, Z.Kubiak, Świat Książki, Warszawa 2003, str. 96
[6] Virginia Woolf, „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, str. 105-108.
[7] Ibidem, str. 29-30.
[8] Ibidem, str. 105-108.
[9] Ibidem, str. 197-199.
[10] Ibidem, str. 45.
[***] Safona, „Pieśni”, przeł. J. Danielewicz, PIW, Warszawa 1989, str. 100.
[11] Vita Sackville-West, „Wygasłe namiętności”, tłum. Anna Mysłowska, Czytelnik, Warszawa 1982, str. 105-109.
[12] Virginia Woolf, „Trzy gwinee”, tłum. Ewa Krasińska, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2002, str. 175-176
[****] Emily Dickinson, „I jestem różą”, str. 66.
[13] Virginia Woolf, „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, str. 37.
[14] Hermione Lee, „Biomitografowie, czyli życiorysy Virginii Woolf”, tłum. J. Mikos, „Literatura na świecie” nr 7-8/1999.
[15] Virginia Woolf, „Chwile istnienia. Eseje autobiograficzne”, tłum. Maja Lavergne, wyd. Twój Styl, Warszawa; Aneta Górnicka-Boratyńska, artykuł: „Raj utracony Virginii Woolf”.
[16] „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, str. 227-228
[*****] Emily Dickinson, „I jestem różą”, str. 104.
[17] Hermione Leez, „Biomitografowie, czyli życiorysy Virginii Woolf”.
[18] Virginia Woolf, „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, str. 105-108.
[19] Maja Lavergne, Joanna Szczęsna, „Kim była Virginia Woolf?”(tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl). [******] Safona, „Pieśni”, tłum. J. Brzostowska, PIW, Warszawa 1989, str. 61.
[20] Virginia Woolf, „Morświn w różowym oknie. Listy Virginii Woolf do Vity Sackville-West”, str. 247-249 (list z dnia 07.01.33 r.).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.