Właśnie święci garnki lepią!
Świętą Teresę od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza najczęściej przedstawia się w aureoli tandetnych kwiatków, różu i innych słodkości. Mówiąc o niej chyba nieświadomie zdrabniamy wszystkie słowa, żeby w ten sposób postać Małej Świętej była bardziej „milusia” - słowem, sto dwadzieścia lat po śmierci Świętej nadal ciąży na niej „hagiograficzny ulepek”. Tymczasem Teresa Martin była najzwyklejszą dziewczyną, konkretnym człowiekiem – pełnym słabości, cierpiącym.
Biografia Teresy Micewicz przedstawia świętą Teresę przede wszystkim jako człowieka. Korzystając z trzech rękopisów pozostawionych przez słynną zakonnicę oraz z całej góry różnych gatunkowo opracowań, przedstawiła jej „małą drogę” bez upiększeń, retuszu. Poznajemy zatem jej dom rodzinny, rodziców, uwarunkowania, w jakich żyła, Karmel w Lisieux, a także przekrój Kościoła końca XIX wieku. Na tym tle pojawia się zwykła dziewczyna, która postanowiła zostać „wielką świętą”, żeby jednak to osiągnąć, nie poszła drogą faryzeusza, lecz celnika.
Może jednak to nie była zwykła dziewczyna, a środowisko, w którym żyła, też nie było reprezentatywne? Wszak w tym czasie we Francji szalał antyklerykalizm, przy którym dzisiejsze nieśmiałe próby rozmaitych „racjonalistów” wyglądają na dziecinne wprawki (chyba można powiedzieć: na szczęście!). Okolice Lisieux i atmosfera tego miasteczka zdają się być jakimś kuriozum w obrazie ówczesnej Francji. Wróćmy jednak do Teresy.
W wieku piętnastu lat kategorycznie oświadczyła, że chce wstąpić do klasztoru (jak wcześniej to zrobiły jej dwie siostry) i poświęcić się służbie Bogu. Żeby dostać się do upragnionego Karmelu, odbyła podróż-pielgrzymkę do Włoch, do samego papieża Leona XIII, by uzyskać jego zgodę. Żyła krótko – ledwie dwadzieścia cztery lata - i zmarła na gruźlicę w strasznych męczarniach. Żyła prosto, zwyczajnie, z całym zaufaniem trzymając się Boga, przy czym nie była wolna od zwątpień, a nawet pokusy rozpaczy – przecież ostatnie dwa lata przed śmiercią były nieustanną „nocą duchową” - aż do samej śmierci. A to właśnie ona została Doktorem Kościoła – nie byłoby dzisiaj oazy czy „pokolenia JP II” bez niej. Nie byłoby fenomenu Jana Pawła II.
Autorka umiejętnie kreśli sylwetkę Świętej – nie dodaje jej barw, kształtów, nie fantazjuje. Przedstawia Teresę (nie – Tereskę!) rzetelnie i uczciwie, wyraźnie wyznając zasadę, że prawda sama się obroni, siłą swego ciężaru gatunkowego. To właśnie najlepiej wychodzi pani Micewicz: ta zwykła ludzka prawda, podniesiona własną pracą Teresy z Lisieux do wyżyn świętości po prostu – broni się. Dzięki temu możemy bez zafałszowań zapoznać się z jej fenomenem i może – jak w moim przypadku - sięgnąć po jej „Dzieje duszy”?
Polecam, bo choć to nie najnowsza pozycja, to jednak dobra i godna polecenia. Można na jej przykładzie przekonać się, że również święci garnki lepią, że człowieczeństwo to nie tylko dumne hasła i wzniosłe idee, ale przede wszystkim: służba – Bogu i ludziom, a tę święta Teresa wykonywała bez zarzutu.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.