Dodany: 25.02.2006 18:03|Autor: Otoo

Potęga banału


Naszła mnie chęć zapoznania się z z twórczością Anatola France'a. Wybór mój, całkowicie przypadkowy, padł na "Bunt aniołów".

Ponoć dzięki J. Conradowi zyskał France miano "księcia prozy", a jestem właśnie świeżo po genialnym "Zwycięstwie" Conrada. Wygrzebuję też z pamięci przeczytane gdzieś wspomnienie M. Nowakowskiego o młodzieńczym zachwycie nad pisarstwem France'a, ja zaś Nowakowskiego szanuję i bardziej niż lubię. Czym France zachwycił tych artystów słowa, nie wiem; musiał on poza "Buntem aniołów" popełnić coś wartościowego, z czym się kiedyś może zapoznam. Żywię jednak spore wątpliwości, czy "Bunt aniołów" nadaje się na obiekt czytelniczej adoracji.

Tytułowy bunt przeciwko Bogu stanowi centralny punkt powieści. Wokół niego gromadzą się realistyczne wątki poboczne. I to w zasadzie wszystko. Można dodać, że bunt sług bożych to ciekawa i oryginalna interpretacja Biblii i dziejów chrześcijaństwa. Zaskakująca być może dla tych, co za młodu przysypiali w kościele podczas czytania Starego Testamentu. Odkrywcza może się natomiast wydać ludziom, którzy nie zetknęli się z poglądami (pokoleniowego rówieśnika France'a) F. Nietzschego.

Wątki poboczne obnażają i wykpiwają skrywane obyczaje francuskich klas średnich i wyższych. I podobnie: odkrywcze i ciekawe, ale dla kogoś, kto nie czytał E. Zoli czy G. de Maupassanta. Znów - rówieśnicy France'a kwestie te podjęli z podobnym temperamentem jak on w "Buncie aniołów", ale zdecydowanie lepiej pod względem literackim.

Co razi w tej książce, to uproszczona i jednostronna wersja historii chrześcijaństwa. Nie twierdzę, że jest tożsama z poglądami pisarza, bo wypowiada ją słowami jednego z bohaterów. Nie twierdzę też, że jest zupełnie pozbawiona racji. Brakuje jednak opcji przeciwnej, która mogłaby dodać utworowi dynamiki i głębi. Niestety, zamiast tego autor serwuje portrety wiernych aniołów, którzy przypominają ogłupionych ideologią służbistów o autorytarnych ciągotkach.

Książki A. France'a są ponoć przepełnione głębokim humanizmem. "Bunt aniołów" pasuje do tego opisu, z jednym zastrzeżeniem: przepełnione humanizmem, ale nie głębokim. Przymiotnik ten wydaje się nie na miejscu w odniesieniu do jakiegokolwiek aspektu tej powieści. Kreacje bohaterów są niby wyraziste, ale nudzą płytką psychologią, portretowaną w zabawnych scenkach albo podsumowywaną nazbyt aż lapidarnie. Narracja pędzi przed siebie, nie zważając na problemy, które mogłyby stanowić punkt wyjścia dla ciekawszych rozważań. Język, niby plastyczny i barwny, z winy tego pośpiechu nie daje czytelnikowi okazji do rozkoszowania się jego pięknem.

Ale w niczym ta pośpieszna niedbałość nie drażni tak bardzo, jak w banalizowaniu ciekawych prawd, faktów czy spostrzeżeń. Tu właśnie tkwi problem: autor najciekawsze i potencjonalnie najgłęsze refleksje (a jest ich niemało) skraca, marginalizuje, miesza z frazesami, które z kolei wykpiwa celnie, ale znów, dokądś się spiesząc, porzuca jedne i drugie. Jak za dotknięciem felernej różdżki czarodziejskiej, każdą wydobytą na świat prawdę sam autor zamienia w banał. I tak mknie po kartach książki banał za banałem, a czytelnikowi pozostaje wyłącznie żal, że autor bardziej się przy pisaniu nie postarał.

Niewątpliwym atutem "Buntu aniołów" jest humor, cięty i oryginalny. Ale i tutaj autor, wciąż ironizując na wysoką nutę, gubi coś wartościowego po drodze. Jak gdyby lekceważył treść i sens, a zabawny skecz wpleciony w narrację uznawał za najważniejszy chwyt literacki. W rezultacie chwilami odnosiłem wrażenie, że autor tymi swoimi żarcikami próbuje się subtelnie mizdrzyć do czytelnika, na zasadzie: "sam zobacz, jaki to ze mnie zabawny gość".

Ogólnie więc książkę oceniam jako przeciętną, choć chwilami całkiem niezłą. Pozytywnie zaskoczyło mnie zakończenie, które skłania do rozmyślań i ratuje właściwie powieść France'a w moich oczach przed małym blamażem.

Możliwe jednak, że nie zrozumiałem dostatecznie tej książki i okazałem uszczypliwość ignoranta o wybujałych ambicjach. W takim razie rad będę niezmiernie, jeśli ktoś zechce mnie w sprawie "Buntu aniołów" oświecić. Zapewniam, że nie było moim zadaniem zniechęcanie kogokolwiek do twórczości Anatola France'a. Nie przekreślam go jako pisarza i nawet chętnie sięgnę po inną jego książkę. Ale jeżeli się jest, podobnie jak ja, wielbicielem rozmachu epickiego L. Tołstoja i dramatyzmu Dostojewskiego, zostaje po "Buncie aniołów" coś więcej niż lekki niedosyt.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 13344
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: Natii 26.02.2006 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Naszła mnie chęć zapoznan... | Otoo
Ostatni kupiłam sobie tę książkę za przysłowiową złotówkę. Całkowicie przypadkowo. Zamierzam ją przeczytać i kiedy to zrobię, na pewno podzielę się swoimi refleksjami. Zobaczymy, czy będą one podobne do Twoich.

Ach, recenzja bardzo mi się podobała.
Użytkownik: aolda 26.02.2006 19:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Naszła mnie chęć zapoznan... | Otoo
Być może to wina zbyt pobieżnej lektury, ale po przeczytaniu "Zbrodni Sylwestra Bonnard" mam podobne odczucia. Tym bardziej mi smutno, że wiem, iż wielu cenionych przeze mnie pisarzy ceniło A. France'a. Niestety, styl snucia historii tak bardzo mnie nuży, iż nie mam siły dokończyć żadnej z napisanych przez niego książek (mam też za sobą nieudane podejście do "Gospody pod Królową Gęsią Nóżką"). Owszem, atmosfera intelektualnej zadumy unosi się nad kartami każdej z książek, lecz ja nie potrafię dać się ponieść tym rozważaniom. Tak sobie myślę, że przy czytaniu symultanicznym z utworem któregoś z jego wielbicieli - uda mi się w końcu przegryźć przez którąś z pozycji pana France. Do tego czasu pozostaję z szacunkiem :)
Użytkownik: Otoo 26.02.2006 22:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Być może to wina zbyt pob... | aolda
Tak, "czytanie symultaniczne" to dobry patent na dokończenie lektur, które nie porywają, ale które z różnych względów chciałoby się zaliczyć.

Jest tylko jedno "ale" (w moim przypadku): książki naprawdę zajmujące działają tak silnie na wyobraźnię, że praktycznie niemożliwe jest, aby się od nich oderwać. Nie wyobrażam sobie i nie przypominam, żebym czytał inną książkę równocześnie z "Anną Kareniną", "Martinem Edenem" albo "Zbrodnią i karą". To oczywiście wybór subiektywny i każdy mógłby w miejsce tych książek zaproponować osobistych faworytów.

Natomiast w czasie lektury "Buntu aniołów" myślami byłem już przy swojej najbliższej wizycie w bibliotece. To chyba o czymś świadczy i dlatego uprzejmie polecam taką analizę przy czytaniu książek. Podczas zmagań z czymś, co mnie nie rusza, ciekawym zajęciem staje się nawet ziewanie. I odwrotnie: jeżeli czytam coś fascynującego, sama czynność przewracania kartek stanowi przyjemny rytuał.
Użytkownik: kot 27.02.2006 18:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, "czytanie symul... | Otoo
Moje podejście do "Buntu aniołów" także okazało się nieudane, nawet nie skończyłam lektury. Fakt, iż dość niefortunnie zabrałam tę książkę jako wakacyjną lekturę na żaglówkę, ale myślę że "Anna Karenina" obroniłaby się nawet w takich warunkach :)
Użytkownik: Otoo 28.02.2006 17:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Moje podejście do "B... | kot
Jestem wielbicielem twórczości Lwa Tołstoja i wierzę głęboko, że "Anna Karenina" nie zawiodłaby w nawet skrajnie niesprzyjających czytaniu warunkach. Swoją drogą, nieustannym zdumieniem napawa mnie fakt, że to DZIEŁO dotychczs nie doczekało się hymnów pochwalnych na forum "Biblionetki". Jedna z dwóch recenzji - jako pozytywna - bardzo mnie cieszy, ale to zdecydowanie za mało. Jeśli ten stan rzeczy trwać będzie dalej, mam przeczucie, że nie wytrzymam i w końcu sam strzelę "Annie" jakąś apologetyczno-grafomańską laurkę :)
Użytkownik: misiak297 08.04.2007 20:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem wielbicielem twórc... | Otoo
Witaj! Ja nie o France'u, a o Annie Kareninie... czytałem ją w trakcie matur w zeszłym roku. Nawet mam to odnotowane w pamiętniku: "Wygrała "Anna Karenina" Tołstoja. Przeczytałem prawie sto stron, pławię się w prawdziwej rozkoszy. I choć staram się czytać generalnie same perły literatury, od czasów "Dziwnych losów Jane Eyre" nie odczułem nic podobnego! Ile w każdej z tych postaci życia! Jakże są stuprocentowo realistyczni, jakże wspaniale zarysowani!". No niestety mój entuzjazm wyraźnie oklapł przy drugim tomie. Za dużo autokreacji autora w Levinie, ja nienawidzę, jak autor epatuje samym sobą czytelnika. O ile wątek Anny i Wrońskiego śledziłem z wypiekami na twarzy, o tyle przy rozmyślaniach Levina ziewałem otwarcie. Uważam poza tym, że cała "Anna Karenina" powinna się właśnie kończyć [uwaga spoiler] jej samobójstwem. A Tołstoj zaserwował jeszcze jedną część, żeby Levin mógł dojść do tego, że jest spełniony i szczęśliwy. To już moim zdaniem nadużycie.
No ale "Anna Karenina" piątkę u mnie dostała...
Użytkownik: Otoo 11.04.2007 01:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj! Ja nie o France'u,... | misiak297
Witaj!

To nawet fajnie, że piszesz o "Annie Kareninie", nie zaś o "Buncie Aniołów", bo to pierwsza z tych powieści pozostała dla mnie niezapomnianą. Z drugiej na szczęście pamiętam niewiele i niezbyt wiele miałbym na jej temat dziś do stwierdzenia.

Oczywiście cieszę się bardzo, że Tobie również podobało się dzieło Tołstoja. Równie bliski i zrozumiały jest dla mnie Twój zachwyt nad opisem miłości Anny i Wrońskiego. Cała historia ich związku opowiedziana jest naprawde genialnie, aż do tragicznego, niestety, finału.

Nie podzielam natomiast, wybacz, Twoich obiekcji względem drugiego wątku, a konkretnie rozterek Lewina. Obie historie zostały przez Tołstoja zbudowane jako równoległe wątki, które tylko nieznacznie się splatają. Pamiętam, że rozpoznawałem tę względną rozłączność wyraźnie już podczas lektury, ale ani wtedy, ani po jej zakończeniu, nie odczułem tej "polifonii" Tołstoja jako błędu, niedociągnięcia, czy nawet czegoś przeszkadzającego w czytaniu. Przeciwnie, oba są dla siebie nieustannym kontrapunktem, a ich równoległość zwiększa napięcie całej powieści.

Rozumiem jednak, że Twój zarzut odnosi się głównie do postaci Lewina i jego przemyśleń. Według mnie Tołstoj, aby utrzymać względną równowagę między dwoma głównymi opowieściami, musiał drugą z nich utrzymać w tonie wystarczjąco dramatycznym. Inaczej wątek Lewina i jego miłości byłby tylko bladym tłem dla historii Anny i Wrońskiego. Czy wewnętrzne rozterki i przeobrażenie wewnętrzne Lewina pasują do całej powieści i są wystarczająco dramatyczne to już oczywiście kwestia osobistego odczucia. Ja staję tu jednoznacznie po stronie wyboru autora powieści.

Mnie te przemyślenia Lewina po prostu mocno zainteresowały. Szczególnym uwielbieniem darzę scenę, w której Lewin przyłącza się do chłopów koszących łąkę. Jeszcze większe wrażenie wywarło na mnie czuwanie Lewina przy śmierci brata. To są nawiasem mówiąc wydarzenia, które miały ogromny wpływ na tego bohatera. Postacie Tołstoja w ogóle nigdy nie wydają mi sie statyczne, śledzenie ich rozwoju to też wspaniałe doświadczenie i właśnie dzięki niemu świat stworzony przez Tołstoja wydaje się tak zwyczajnie rzeczywisty i fascynujący zarazem.

Pozostaje jeszcze kwestia "autokreacji" Tołstoja na kartach "Anny Kareniny". Zarzut ten jest chyba dość częsty, podobny wysunął, o ile dobrze pamietam, Vladimir Nabokov. Zwracał on też uwagę na ideologię i postulaty polityczne głoszone przez Lewina, jako na element nieartystyczne w powieści. Możliwe, że podobnie jak Tobie, wielu czytelnikom to się nie podoba. Ja natomiast, przeciwnie - ani w tworzeniu swojego "alter ego", ani w poruszaniu tematyki politycznej czy filzoficznej na kartach powieści nie widzę nic złego, nudnego czy też zagrażającego czystości literatury.

No, a jeśli chodzi o końcowe partie utwory, to z tego co pamiętam, Lewin odnalazł raczej spokój i równowagę jako drogę do szczęścia, a nie jakieś ostateczne, naiwnie radosne spełnienie. Możne ten wątek różnie oceniać, ale bez niego utwór kończyłby się bardzo pesymistycznie. Widocznie nie taka była intencja Tołstoja. Pomimo całego współczucia autora dla Anny, to droga, jaką obrał Lewin była pewnie w zamierzeniu Tołstoja tą "słuszną".

A więc znów "ideologia"... Ja się nie krzywię, mnie nawet brakuje takich "ideologów" w dzisiejszych rozmytych czasach i rozmemłanej na papkę współczesnej literaturze...

To tyle :)
Wielkie dzięki, za to, że odpisałeś. Życzę wielu dobrych lektur. Z dorobku Tołstoja ośmielam się polecić opowiadanie "Śmierć Iwana Illicza". Nawet Nabokovowi podobało się bez zastrzeżeń.

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam
Otoo
Użytkownik: misiak297 11.04.2007 02:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj! To nawet fajnie... | Otoo
Wiesz, właściwie to zastrzeżenia mam jedynie do tego o czym piszesz w drugiej części swojej wypowiedzi - autokreacji autora i rozmyślaniach Levina czyli w sumie z Nabokovem się zgadzam w zupełności. Sama historia Levina wydaje mi się zajmująca, przynajmmiej do czasu ślubu z Kitty. Z drugiej strony zaś ciekawie autor postąpił, iż powieści swej nie zakończył równolegle dajmy na to ślubem Levina i Kitty oraz śmiercią Anny. Dzięki temu iż poprowadził akcję długo długo dalej dał nam wgląd w to pożycie małżeńskie. W sumie niewielu pisarzy/pisarek tak postępuje. U sióstr Bronte Jane Eyre poślubia Rochestera i żyją długo i szczęśliwie, zaś w Wichrowych Wzgórzach gości spokój dzięki ślubowi Katatzyny i Hearetona. Nie mówię tu już nawet o powieściach Austen - tam wszystko kończy się rozlicznymi mariażami. Nie wiem czy moje porównania są trafne, wszak to trochę inny obszar, ale mimo wszystko...

Podobały mi się wątki które dotyczyły braci Levina, były poruszające. Niemniej jego przemyślenia - sam ubrałeś najlepiej moje zarzuty w słowa - są mało artystyczne. Gdybym był innym rodzajem czytelnika na pewno pominąłbym te fragmenty, ale nic z zasady nie omijam.

Oczywiście, że Tołstoj musiał zachować równowagę pomiędzy dwoma wątkami, niemniej średnio mu się to udało. Pamiętam swoje poirytowanie, gdy wątek Levina (przy czym cały czas mówię tu już w zasadzie o jego życiu małżeńskim) wlókł się niemiłosiernie, a ja tylko wyglądałem stron, gdzie się pojawi imię Anny. Poza tym... powiedzmy historia konkubinatu w tamtych czasach jest mimo wszystko ciekawsza od historii pożycia małżeńskiego na granicy sielanki.

Autokreacja autora właśnie mnie zirytowała najbardziej. Nie, żebym miał coś przeciwko takiemu zabiegowi, bo można go przeprowadzić pięknie i sprawnie. Najlepszym przykładem jaki udaje mi się teraz znaleźć jest pisarz w pięknej francuskiej powieści Andre Gide'a "Fałszerze". Choć Gide wyraźnie nakierowuje przez tą postać światło na siebie, nie jest to natrętne. Podobnie lord Henryk, którego ustami Oskar Wilde wypowiada własne poglądy w "Portrecie Doriana Graya". Ta postać nie nuży tylko wręcz fascynuje.

A jeszcze co do samej Anny Kareniny jako powieści. Najbardziej poruszające były dla mnie sceny z małym Sieriożą (tak się mam nadzieję nazywał synek Anny, chyba dobrze pamiętam, wybacz, ale to już ta pora kiedy po prostu oczy się kleją i nie chce mi się sięgać nawet po Tołstoja). Według mnie są najlepiej skonstruowane. I masz absolutną rację, że w "Annie Kareninie" absolutnie nie ma papierowych postaci. One aż żyją, nawet ten nieszczęsny Levin. Osobiście cały czas kibicowałem Stiepanowi Obłońskiemu.

Za to Anna pomimo całej swej tragedii wzbudzała moją szczerą irytację. Jej bezpodstawna zazdrość jej ciągłe pretensje działały mi na nerwy. Gdyby tylko chciała mogłaby być znów "niewybaczalnie szczęśliwa" (cudowne określenie, czasem sam je stosuję).

"Śmierć Iwana Ilijcza" przeczytałem jakiś czas temu i byłem zachwycony maestrią tego opowiadania. Przeczytałem je z tym większą przyjemnością, że w tłumaczeniu jednego z moich ukochanych pisarzy - Iwaszkiewicza.

Pozdrawiam serdecznie
Użytkownik: Otoo 13.04.2007 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiesz, właściwie to zastr... | misiak297
No cóż, można zatem przyjąć, że różnice naszych zapatrywań na "wątek autokreacyjny" w "Annie Kareninie" wynikają z nieco odmiennych sposobów odbierania pewnych kwestii literackich. To oczywiście normalne i jak najbardziej zdrowe. Nie ma chyba nic gorszego niż wizja absolutnej jednomyślności, także w obszarze sztuki. Taka idealna zgodność jest moim zdaniem nieosiągalna, więc zawsze podszyta fałszem, i źle by świadczyła o dyskutujących :) Wierzę w pluralizm w czasach, gdy niektórzy, co niegdyś o pluralizm walczyli, wydają się zdziwieni znaczeniem tego słowa, które przecież oznacza dalej mniej więcej to samo. Ale dośc mędrkowania. Najważniejsze, że obaj uznajemy "Annę Kareninę" za dzieło wybitne i to powinno być naszą najważniejszą płaszczyzną porozumienia, płaszczyzną, na której toczymy dyskusję o sprawy mniej ważne, aczkolwiek bardzo ciekawe.

W zasadzie już wszystko, co miałem do powiedzenia, napisałem ostatnio, więc dodam jedynie kilka uwag. Rzeczywiście, historia konkubinatu w XIX wieku jest z zasady tematem ciekawszym od opisu sielanki małżeńskiej, ale mnie ten drugi wątek naprawdę zainteresował i myślę sobie, że geniusz Tołstoja polegał między innymi na tym, że o sprawach zwyczajnych, codziennych potrafił pisać w sposób niezwykle interesujący. (Kolejny przykład to postać Obłońskiego, którego względna przeciętność opisana piórem Tołstoja mieni się wszystkimi barwami charakteru.) Ale opinia, że Lewin jest postacią fascynującą niemal na równi z Anną, to tylko moje osobiste przeświadczenie, którego, jak rozumiem, w omawianym przypadku nie podzielasz. Zgoda, bo przecież i tak w świetle "pluralizmu czytelniczego" obaj mamy rację.

Ale muszę jeszcze raz zaznaczyć, że dla mnie małżeństwo Kitty i Lewina nie miało właściwie cech sielankowych, w pejoratywnym tego słowa znaczeniu. Żyli ze sobą spokojnie i szczęśliwie, ale małe burze też się tam zdarzały, a czasem i większe - jak choćby sprawa z pamiętnikiem Lewina...prawda?

Nie drażniły mnie także rozterki Anny, ale raczej - jako czytelnika pochłoniętego lekturą - martwiły. Oczywiście mogłaby być "niewybaczalnie szczęśliwa" (tak, to wspaniałe określenie, pokazujące zresztą nastawienie ogółu do jej romansuz Wrońskim), ale nie podzielam Twojej pewności, że szęście miała na wyciągnięcie ręki. A syn, którego musiała opuścić, a niechęć i ostracyzm środowiska, a wpojone zasady i prawdopodobne poczucie winy, jakie musiało ją prześladować? Według mnie nie są to jakieś wydumane problemy, ale ogromne przeszkody na drodze do szczęścia. Możliwe, że aby być niewybaczalnie szczęśliwą, Anna musiałaby najpierw wybaczyć samej sobie. Nie dała jednak rady, ale czy biorąc pod uwagę realia dziewiętnastowieczne, można się temu dziwić? Jedną z genialnych cech tej powieści, jest kolejna "polifonia" - dwoistość oceny postaci Anny dokonywanej przez narratora. Z logicznego punktu widzenia tragiczny koniec jej życia świadczy o potępieniu postępowania Anny. Ale z drugiej strony sympatia opowiadającego wyraźnie jest po jej stronie. Rozumiem i doceniam nieschematyczność tego zabiegu, uważam go za mistrzowski, ale to druga perspektywa czyli empatia wobec bohaterki przemawia do mnie zdecydowanie bardziej. Nie pamiętam natomiast, żeby mnie dylematy Anny drażniły, co nie znaczy, że tak nie było - pamięć wszak bywa zawodna. Przekonam się, gdy będę czytał powieśc Tołstoja po raz drugi.

Jeszcze na jedną kwestię chciałbym zwrócić Twoją uwagę - na omawianą już "autokreację" pisarza w utworze. Odwzorowanie w "Portrecie Doriana Graya" poglądów Oscara Wilde'a mnie również nie raziło, mimo że wypowiedzi lorda Henryka tchną jawnym hedonizmem i egotyzmem. Jeśli mam być szczery, to postawa i przemyślenia Lewina są mi znacznie bliższe. Na co chciałbym zwrócić uwagę, to zależność między zgodnością poglądów na linii bohater utworu - czytelnik a oceną utworu dokonywaną przez tegoż czytelnika. Jasne, że łatwiej jest polubić bohaterów, którzy zachowują sie i myślą podobnie do nas. Ale warto tej zależności być świadomym i odróżniać ją od obiektywnych walorów danej książki. W przeciwnym razie łatwo o wydawanie sądów w rodzaju: "Ta ksiązka jest beznadziejna!" - tylko dlatego że opisuje ludzi od nas mocno sieę różniących. Sztuka powinna jednak łączyć ludzi zamiast budować mury i zasieki, a dotyczy to chyba nie tylko twórców, ale również odbiorców.

Skoro przeczytałęś już "Śmierć Iwana Illicza", to nie próbuję już niczego więcej rekomendować. Niechaj każdy płynie swoim szlakiem! Pozwolę sobie tylko napomknąć o moim uwielbieniu dla Jarosława Iwaszkiewicza, z którego pisarstwem niedawno zacząłem sie zapoznawać. Andre Gide'a niestety jeszcze nie czytałem, ciągle waham się między "Fałszerzami" a "Lochami Watykanu". Prozy pisanej przez wymienione przez Ciebie autorki także niestety nie znam, gdyż jakoś nie tędy przebiegał mój szlak. Ale możliwe, że to się zmieni, bo niedawno właśnie miałem szczęście przeczytać bardzo dobre opowiadanie "Stara panna" pióra Edith Wharton. Proza kobieca - jeśli tak można powiedzieć - wydała mi się niesprawiedliwie przez siebie omijana i czas to chyba zmienić.

Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam.
Użytkownik: misiak297 14.04.2007 17:47 napisał(a):
Odpowiedź na: No cóż, można zatem przyj... | Otoo
To ja jeszcze tylko dorzucę słówko o Andre Gide. Lochom Watykanu bardzo blisko do awangardy, w samej sytuacji jest dużo absurdu. To bardzo ciekawa powieść. Niemniej wolę "Fałszerzy" (recenzowałem w bnetce, jak masz ochotę poczytać to zapraszam), taka niestandardowa powieść, ale ledwie tą awangardą muśnięta, naprawdę warta uwagi.

Co do Iwaszkiewicza... w biblionetce istnieje jego nieformalny fanklub. Ze swej strony za najwyższe mistrzostwo tego prozaika uważam "Panny z Wilka". Często wracam też do "Kochanków z Marony". Pozdrawiam:)
Użytkownik: Otoo 17.04.2007 00:05 napisał(a):
Odpowiedź na: To ja jeszcze tylko dorzu... | misiak297
To ja z kolei pozwolę sobie dorzucić jeszcze parę słówek... Przeczytałem Twoją recenzję "Fałszerzy", której Ci szczerze gratuluję i która łącznie z tym, co napisałeś tu ostatnio, skłania mnie do wyboru właśnie tej książki jako początku mojej przygody (oby się powiodła) z twórczością pana Gide.

A co do Iwaszkiewicza, to miło mi zakomunikować, że znów mamy rozbieżne zdania - ja znam bardzo niewiele z jego dorobku, ale mimo że "Panny z Wilka" zrobiły na mnie wielkie wrażenie, nieco bardziej podobała mi się "Brzezina". Temat jest smutniejszy, ale więcej tam napięcia i życia, jego radości, lęków i niepokoju niż w "Pannach...", które swoją niesamowitą, ale jakby zbyt melancholijną atmosferą trochę przytłaczają. Niemniej jest to arcydzieło. Zastanawiam się, czy gdyby Iwaszkiewicz żył i tworzył na Zachodzie, i np. po francusku, byłby dziś uznawany za jednego z największych klasyków literatury. Ale wtedy byłby pewnie innym człowiekiem i innym pisarzem... Ot, takie rozważania.

Pozdrawiam
Użytkownik: Lupus in fabula 26.04.2009 21:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Naszła mnie chęć zapoznan... | Otoo
"Bunt" na poczatek France'a to nie jest najlepszy wybór.

Proponuję wszystkim niezadowolonym raczej "Bogowie łakną krwi".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: