Dodany: 15.04.2024 20:29|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

SPORY, SWARY I STARCIA W LITERATURZE - konkurs nr 277


Przedstawiam konkurs numer 277, który przygotowała i poprowadzi Emberiza citrinella.


Spory, swary i starcia w literaturze

Literatura powszechna kłótniami stoi. Notorycznie ktoś tu ma z kimś na pieńku, ktoś z kimś drze koty, patrzy na kogoś wilkiem, wplątując się w utarczki, zwady i sprzeczki rozmaitych rodzajów, ktoś pomstuje, piekli się i wymyśla, ktoś rozpętuje żywiołową dyskusje lub najzwyczajniej bierze się z kimś za łby.

Do uśmierzenia jest dwadzieścia sporów, po jednym punkcie za autora/autorkę i tytuł dzieła. Zdemaskowanych kłótników proszę umieszczać w wiadomościach prywatnych, termin nadsyłania odpowiedzi upływa 30 kwietnia (złowieszczo) z wybiciem północy.

Zapraszam wszystkich do konfliktu. Chciałam rzec, do konkursu!



Życie rodzinne, nawet to najszczęśliwsze, bywa wręcz wylęgarnią wszelkiego typu nieporozumień i niesnasek. Często wywoływanych przez drobiazgi…

1.
Sprzeczka przeszła na lubienie lub nielubienie […] przeróżnych rzeczy i utknęła na mleku. Y. dał się na koniec wciągnąć w spór, gdyż uprzedzenie do mleka było jedyną rzeczą, którą naprawdę pani X. zarzucał.
— Dlaczego mleka nie lubisz? — pytał z nietajoną boleścią. — Dlaczego dajesz dzieciom tak mało mleka? mleka już masz na dom, ile tylko zapragniesz, a ja na stole mleka prawie nie widzę. Najzdrowszej rzeczy, jaka jest do jedzenia, prawie nie widzę.
Przez cały czas, kiedy to mówił, pani X. powtarzała cierpliwie, że od nadmiaru słodkiego mleka można dostać kataru kiszek, a że kwaśne jest przecież co dzień.
I nieuzasadniona wrogość powstawała w nich na tym tle, jakby różnica w poglądzie na smak tej samej potrawy była haniebnym przeniewierstwem.
Oboje czynili wysiłki, aby nie stracić cierpliwości, ale spór ogarniał ich pomału niby żywioł. Błąkali się po wszystkich wątpliwościach, jakie nastręczało im życie, i cierpieli na nowo z powodu różnic w najbardziej drobnych sprawach.
Gdy już oboje byli u kresu sił, pani X. zawyrokowała:
— zresztą co do nas, to możemy tu ostatecznie tkwić do końca, ale na to się nigdy nie zgodzę, żeby życie naszych dzieci miało upłynąć między oborą i stodołą.


2.
Wpadł do pokoju z takim uczuciem, z jakim przybył ongi do S., by się oświadczyć, tylko z jeszcze większym uniesieniem. Tymczasem ona niespodzianie przywitała go z miną posępną, jakiej nigdy dotąd u niej nie widywał. Chciał ją pocałować: odepchnęła go. […] Zrazu poczuł się dotknięty, lecz natychmiast zdał sobie sprawę, że X. nie może go urazić, gdyż jest właściwie nim samym. W pierwszej chwili czuł się jak człowiek, który otrzymawszy nagle z tyłu mocne uderzenie, odwraca się, oburzony, chcąc się zemścić, szuka winowajcy i – przekonuje się, że niechcący sam się uderzył, więc że nie ma na kogo się gniewać, tylko musi cierpliwie znieść ból.
[…] Małżonkowie pogodzili się. X. uświadomiła sobie swą winę i choć jej nie wyznała, czułość jej dla męża wzrosła. Byli na nowo w dwójnasób w swej miłości szczęśliwi, co nie przeszkadzało, że takie nieporozumienia powtarzały się, i to nader często, z najbłahszych i najmniej spodziewanych powodów. Nieporozumienia owe pochodziły niekiedy także stąd, że oboje nie wiedzieli jeszcze, co mianowicie każde z nich uważa za ważne, a także stąd, że z początku oboje bywali często w złym humorze. Kiedy jedno było w złym, a drugie w dobrym, trwał między nimi pokój, skoro jednak zdarzało się, że oboje byli w złym humorze, to starcia wynikały z przyczyn tak niezrozumiałych dla swej błahości, że później ani X., ani Y. nie mogli sobie przypomnieć, o co się pokłócili.


Dlatego tak ważne jest, by zdawać sobie sprawę z własnych uczuć i wyrażać je w sposób adekwatny. Łatwo powiedzieć!

3.
Matka wydawała się jednocześnie rozbawiona i rozgniewana, aż Y. zakręciło się w głowie. Miała wrażenie, że tylko dorośli potrafią łączyć w ten sposób uczucia. Gdyby emocje były potrawami, emocje dorosłych przypominałyby steki z czekoladową polewą, kartofle z ananasem, ciastka posypane chili zamiast cukrem. Dorosłość wydawała się Y. bardziej karą niż nagrodą. […] Jak to możliwe, że matka, która ukończyła z wyróżnieniem Vassar College – cokolwiek to oznacza – jest taka głupia? Odpowiedź wydawała się Y. oczywista. S. nie jest taka głupia. Albo świadomie oszukuje, albo nie potrafi dostrzec prawdy. Narzucało się to samo przez się. […] „Jestem córeczką tatusia. To dlatego. To główna przyczyna, lecz nie mogę jej tego powiedzieć, a ona sama nigdy się nie domyśli. Nigdy. Nawet za milion lat.”


4.
Tatuś […] chciał, żeby wszyscy wiedzieli, że czuje się dotknięty.
— Myślisz, że zostanie tam całą noc? — spytał X.
— Bardzo możliwe — odparła Mama X.
— Jak się gniewać, to się gniewać — stwierdziła Y., obierając ziemniaka zębami. — Trzeba czasem być złym, każde najmniejsze stworzenie ma prawo być złe. Ale Tatuś gniewa się nie tak, jak trzeba. Nic nie wydmuchuje z siebie, tylko wciąga do środka.
— Drogie dziecko — powiedziała Mama X. — Tatuś wie, co robi.
— Ja myślę, że nie wie — rzekła wprost Y. — Wcale nie wie. A wy wiecie?
— Tak naprawdę to nie — musiała przyznać Mama.


Bywa, że drobna scysja jest jak potyczka w trakcie wieloletniej wojny domowej.

5.
Większość małżeństw to mezalianse. Tymczasem małżonkowie nawet się nie domyślają, co ich z biegiem czasu rozdzieliło. I w żaden sposób nie pojmują, że ta utajona nienawiść, która przenika całe ich pożycie, to nie tylko po prostu klęska w kontaktach płciowych, lecz, najzwyczajniej, klasowa złość. W ciągu całych dziesięcioleci wędrują przez lodowe pola nudy i przyzwyczajenia i nienawidzą się nawzajem, bo jedno z nich jest lepiej urodzone, staranniej wychowane, nożem i widelcem posługuje się z większym wdziękiem albo ponieważ wniosło ze sobą przyswojone jeszcze w dzieciństwie poczucie przynależności do wybranej kasty. Kiedy związek uczuciowy rozluźnia się, pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy sypiają w jednym łóżku i jadają przy jednym stole, wybucha walka klasowa; a oni najczęściej sami nie rozumieją, czego w sobie tak podstępnie i skrycie nienawidzą, kiedy na pozór i dla postronnego oka wszystko jest między nimi w najlepszym porządku. A tymczasem odczuwają nienawiść, pogardę lub zazdrość wobec innej klasy. Jeżeli mężczyzna pochodzi ze „znakomitszego" rodu, wówczas kobieta oczywiście chętnie przechadza się z nim po słonecznej stronie życia, z godnością lub kokieteryjnie rozsiada się na postumencie wyższej rangi społecznej męża, ale w domu, w łóżku i przy stole z upartą konsekwencją mści się za doznane pradawne obrazy. Bardzo rzadko zdarzają się małżeństwa, w których nikogo nie obraża godność wysokiego urzędu pradziada współmałżonka, czyjś przepuszczony w przeszłości majątek; rzadko kiedy bardziej dystyngowana strona nie poucza od czasu do czasu współmałżonka zdaniem typu „u nas było w zwyczaju...". Rodzina zawsze oznacza walkę klasową. Ta walka klasowa toczyła się także i w naszej rodzinie. Nikt o niej nie wiedział, nigdy o niej nie mówiono. Rodzice i dziadkowie mojej matki byli tak zwanymi „prostymi ludźmi"; pradziad był młynarzem, ojciec stolarzem, którego, jako że w późniejszych latach rzeczywiście rozbudował swój warsztat i zatrudniał wielu robotników, nazywano w rodzinie „fabrykantem". Pod koniec życia stał się prawdziwym przedsiębiorcą, sam nie brał już do ręki hebla ni dłuta, a jedynie przyjmował zamówienia i nadzorował pracę. Ale ta poprawa losu wiele nam nie pomogła. Hańba „pracy fizycznej" na zawsze przylgnęła do jego nazwiska. Na zewnątrz naturalnie przyznawaliśmy się do niego, do tego skromnego przodka, który „o własnych siłach" zaszedł tak wysoko, stał się fabrykantem, nie pracował, przyjmował tylko zamówienia. […] Za żadne skarby nie wspomniałbym o tym dziadku rzemieślniku ani przed kolegami w szkole, ani wobec przyjaciół zabaw. Zagubiliśmy go w chaosie przeszłości, mówiliśmy o nim ze spuszczonymi oczyma, jeśli już musieliśmy, o tym „fabrykancie". Przed znajomymi, którzy go pamiętali, wspominaliśmy go z jakąś bohaterską intonacją, mówiliśmy o nim łagodnie i pełni poczucia godności, tonem, jakim zwykło się przypominać, że „praca nie hańbi".


Kiedy indziej spór jest tyleż rodzinny, co i metafizyczny.

6.
Wcześnie zrozumiałem, że dziadek ma innego Boga i babcia innego.
[…] — Źródło radości, Piękności przeczysta, Jabłoni kwitnąca!...
Prawie co ranek wyszukiwała nowe wyrazy czci, co sprawiało, że wsłuchiwałem się w jej modlitwę z napiętą uwagą.
— […] Osłono moja i obrono, Słoneczko złote, Matko Boża, chroń mnie ode złego, strzeż, bym nie skrzywdziła nikogo i by mnie nie krzywdzono bez potrzeby!
[…] Jej modlitwa była zawsze hymnem pochwalnym, dziękczynieniem szczerym i prostym.
Rano modliła się niedługo; trzeba było nastawić samowar – służącej dziadek już nie trzymał – a jeśli babcia nie zdążyła przygotować herbaty na czas przez niego ustanowiony, pomstował długo, ze złością.
Niekiedy, przebudziwszy się wcześniej niż babcia, wchodził na poddasze i zastawszy ją przy modlitwie słuchał przez pewien czas jej szeptu, pogardliwie krzywiąc wąskie, ciemne wargi, a przy śniadaniu zrzędził:
— Ile razy uczyłem cię, łbie kapuściany, jak należy się modlić, a ty wciąż swoje klepiesz, heretyczko! Że też Pan Bóg może to ścierpieć!
— Już On zrozumie — z przekonaniem odpowiadała babcia. — Czy tak Mu powiesz, czy owak, wszystko i tak pojmie...
[… Dziadek […] odmawia modlitwy sztywno jak wyuczoną lekcję, głos jego brzmi dobitnie i kategorycznie:
— „Przyjdzie Sędzia i czyny każdego ujawnione będą..."
Zwolna bije się w pierś i prosi natarczywie:
— „Zgrzeszyłem przeciwko Tobie jedynemu, odwróć oblicze Twoje od grzechów moich..."
[…] Pewnego razu babcia zażartowała:
— Chyba nudno, ojcze, wysłuchiwać Panu Bogu twoją modlitwę, wciąż klepiesz jedno i to samo.
— Co-o? — powiedział dziadek, złowieszczo przeciągając słowo. — Co ty pleciesz?
— A mówię, że od serca to nie podarujesz Panu Bogu ani słóweczka w tych wszystkich modlitwach, które słyszę!
Dziadek zatrząsł się, twarz nabiegła mu krwią, podskoczył na krześle, rzucił spodek w głowę babci i zgrzytnął jak piła na sęku:
— Precz, stara wiedźmo!


Naturalną areną dla wszelkich starć jest też handel i wszystko, co się z nim wiąże. Część owych sporów to tylko sprawne rozgrywki o skrupulatnie przestrzeganych regułach.

7.
Wybraliśmy się więc na Nalewki. […] J., który często tu bywał i miał dobre rozeznanie w miejscowej topografii, poprowadził mnie przez jakąś bramę na podwórze, równie rojne i gwarne jak ulica. Tu przemówił do kogoś w sprawie kufra i słowami tymi odpalił niejako rakietę transakcji. Ów ktoś bowiem, w jarmułce i chałacie do kostek, poderwał nas, biorąc pod ręce, na orbitę i ciągnął przez następną bramę przechodnią na następne rojne gestykulującym i rozprawiającym ludem Izraela podwórko. I nie pomnę już, czy na tym, czy na jeszcze następnym podwórku, za następną bramą, oddał nas w ręce niemal identycznego pod względem kostiumologicznym współplemieńca, a różniącego się odeń pod niektórymi innymi względami.
Był równie żarliwie, emocjonalnie zaangażowany w transakcję od pierwszej chwili. Po niesłychanie ożywionym, niezrozumiałym dla nas dialogu między oboma, tak obfitującym w słowo i gest, jakby chodziło nie o jeden kufer, ale o transakcję kufrową na skalę międzynarodową (przy czym różnica zdań na ten temat między obydwoma dyskutantami wyglądała na tak znaczną, że mogłaby doprowadzić do zerwania rozmów) – nagle obaj kupcy rozstali się w idealnej zgodzie. Nasz przewodnik zniknął jak kamfora, a człowiek, w którego ręce nas oddał, popychając nas przez podwórko, wepchnął wreszcie w jakąś ciemną otchłań wypełnioną sprzętem domowym i najwyraźniej członkami rodziny, od ludzi w wieku podeszłym aż do dziecięcego drobiazgu karmionego piersią. Skąd się w tym otoczeniu nagle znalazł taki kufer, o jakim marzyłem, elegancki, wielki kufer obity czarną ceratą, […] nie mam pojęcia. […] inicjator całej mojej imprezy, J., mój wierny przyjaciel, przystąpił do negocjowania ceny. To, że ja mam być właścicielem kufra, na który mam łożyć moje własne środki finansowe, zeszło definitywnie na drugi plan. Stałem się niespecjalnie potrzebnym uczestnikiem transakcji, która przebiegała między J., targującym się zapamiętale o każdą (moją) złotówkę, a kupcem, stawiającym niezwykle emocjonalnie swoje warunki w ciekawej polszczyźnie, tak pod względem akcentu, jak i gramatyki („Ja by sze wstydziłem mieć kufer za takiego marnego piniądza!”). Poza argumentami merytorycznymi padały też z jego strony argumenty natury głęboko ludzkiej, typu – jak można doprowadzić nędzną zapłatą do ruiny ojca licznej, moralnej i kochającej się rodziny? J., znakomicie wpadając w konwencję dialogu narzuconą przez partnera, zrywał dwukrotnie pertraktacje i – dosłownie blady z oburzenia – opuszczał plac boju. Kupiec obojętnie niby traktujący to oburzenie negocjanta, za pierwszym razem dogonił nas tuż zaraz, na podwórku. Za drugim razem dopadł nas wychodzących już z bramy na ulicę, by w obu wypadkach wciągnąć z powrotem do swojej nory. Ciągnął oczywiście tylko J. za połę marynarki, chociaż wiedział dobrze, że to ja jestem potencjalnym nabywcą. J. jednak był dla niego partnerem w handlowej grze sił, ja się nie liczyłem, bo i tak biegłem potulnie za nic nie trzymany u boku wleczonego za połę przyjaciela. Kiedy negocjowana cena zeszła do poziomu 45 złotych, J. był wyczerpany, ale promieniał skrycie satysfakcją; stargował z ceny wywoławczej 60 złotych. 25 procent! Kiedy uiszczałem należność za kufer, twarz mojego przyjaciela zachowała nadal wyraz powagi i nieustępliwej bezwzględności. Dopiero z kufrem w dorożce obaj jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.


Bywa, że spierają się między sobą sami sprzedający, zwłaszcza jeśli transakcja, którą planują, zapowiada się cokolwiek podejrzanie.

8.
— Właśnie sprzedaliśmy te dwanaście w czerwcu — mówiła babcia. — To zostaje tylko siedem. I powiadasz, że cztery z nich są znaczone.
— To było wtedy, w czerwcu — powiedział R. — Teraz jest październik. Już o tym dawno zapomnieli. A prócz tego, o — dotknął palcem mapy — zdobyliśmy te tutaj czternaście mułów w Madison dwunastego kwietnia, posłaliśmy te muły do Memfis i sprzedali, a trzeciego maja o tu, w Kaledonii, dostaliśmy wszystkie czternaście z powrotem i jeszcze trzy ponadto.
—Ale tamto było cztery okręgi jedno od drugiego — powiedziała babcia. — A O. i M. leżą od siebie ledwie parę mil.
—Ech! — powiedział R. — Oni są za bardzo zajęci tym, żeby nas wciąż zwyciężać, i nie poznają marnych dziesięciu czy dwunastu sztuk bydła. Poza tym, jak poznają te muły w Memfis, to A.S. kłopot, nie nasz.
— Pana S. — poprawiła babcia.
— Dobrze, dobrze — powiedział R. Patrzył na mapę. — Dziewiętnaście sztuk, i nie dalej jak dwa dni temu. Tylko czterdzieści osiem godzin, żeby te muły z powrotem mieć w zagrodzie.
Babcia spojrzała na mapę.
—Nie myślę, żebyśmy musieli to ryzykować. Dotąd nam się udawało. Może aż za bardzo.


A zdarza się i tak, że towar okazuje się nieco dziwny, a potencjalny kupiec wymyśla potencjalnej sprzedającej…

9.

Stara zamyśliła się. Widziała, że sprawa przedstawia się niby to korzystnie, ale jest zanadto nowa i niebywała i dlatego zaczęła się mocno wahać, bojąc się, by jej ten kupiec nie okpił. Bóg wie, skąd przybył, i w dodatku nocną porą.
— Więc cóż; mateczko, dobijemy targu czy jak? — rzekł X.
[…]— Doprawdy, boję się tak od razu, żeby jakoś nie ponieść szkody. Może pan mnie oszukuje, a oni tego... może są warci coś więcej.
— Ach, mateczko... jaka pani jest! Ileż oni mogą być warci? Weźcie pod uwagę, przecież to próchno. Rozumiecie, po prostu próchno. Weźcie rzecz najmniej przydatną, ostatnią z ostatnich, na przykład zwyczajną ścierkę – i ta ma swoją cenę; kupią ją chociażby do fabryki papieru, a to przecież do niczego się nie przyda.
[…] Zresztą X. gniewał się niesłusznie: trafia się czasem człowiek bardzo szanowny, ba, nawet mąż stanu, który w gruncie rzeczy nie różni się niczym od K. Gdy już coś wbił sobie do głowy, nie można go zmóc w żaden sposób, jakiekolwiek by mu przedstawić dowody, jasne jak dzień, wszystkie odskakują od niego, jak piłka gumowa odskakuje od ściany.
[…] — O czym pani myśli, A.P.?
— Doprawdy nie mogę wymiarkować, jak mam postąpić, sprzedam panu lepiej konopie.
— A na co mi konopie? Na litość boską, proszę panią zupełnie o coś innego, a pani mi wtyka konopie! Konopie konopiami, przyjadę innym razem, wezmę konopie. No więc jak, A.P.?
— Jak Boga kocham, towar taki dziwny, nigdy nie spotykany!
Tu X. wyszedł z granic wszelkiej cierpliwości; z wściekłością wyrżnął krzesłem o podłogę i posłał ją do diabła.


Jeżeli spór jest zadawniony, wystarczy jedna iskra, by wybuchł na nowo, w dodatku o coś najzupełniej nowego.

10.
Ja przypomniałem sobie, co mnie C.1 mówił, że tam między nimi, jak to między Wspólnikami, dawne Zadry, Kwasy, Jady były, podobnież o Młyn jakiś, Zastawę; właśnie z tej przyczyny P., na widok rybek owych, aż zaparło i „Karasie moje, karasie" wrzasnął „już ty mnie za to zapłacisz, ja ciebie z torbami puszczę"; ale B. tylko grdyką ruszył, przełknął, kołnierza poprawił i powiada „Rejestr", Na co odrzekł C.2: „Stodoła się spaliła od ty gryki", więc P. koso spojrzał, „Woda była" mruknął i tak stali, stali, aż C.2 za uchem się podrapał; gdy zaś on za uchem się drapie, B. w kostkę u nogi się poskrobał, P. zasie w prawe podudzie.
Powiada B.: — Nie drap się.
Mówi P.: — Ja się nie drapie.
C.2 rzekł: — Ja się drapałem.
Rzekł P.: — Ja ciebie podrapie.
Mówi B.: — A podrap, podrap, boś od tego.
Mówi P.: — Ja ciebie drapał nie będę, niech ciebie Sekretarz podrapie.
Powiada B.: — Sekretarz mój mnie drapał będzie, jak ja mu każe.
Rzekł P.: — Ja twojego Sekretarza do siebie zgodzę i tobie sobie go wezmę, a mnie będzie drapał, gdy zechce, bo choć ty Pan z Panów, a ja Cham z Chamów, on tobie mnie drapał będzie, gdy zachce się mnie albo i nie zachce. Drapać będzie.
Mówi B.: — Kto Cham z Chamów, a kto Pan z Panów, a ty mi tego Sekretarza nie zgodzisz, ja jego sobie tobie zgodzę i mnie nie ciebie on podrapie.
Zawoła C.2, płaczem rzewnym, wielkim wybuchając: — O, Rety, Rety, o, co to wszystko dla siebie sobie chcecie drapać z moją krzywdą, z moją Stratą, Bidą, o, to ja jego wam sobie zgodzę, ja jego zgodzę!


A kiedy indziej znów gniewają się na nas przyjaciele. W dodatku całkiem słusznie.

11.
P. osłupiał. Ksiądz W. i roztrwonienie pieniędzy publicznych? Kiedy takie pytanie ze zdumieniem zadawał, twarz W. mieniła się i ze wstydu dziwnie zapadała. […] Na pytanie, czy nie może się z tego wytłomaczyć i usprawiedliwić, odpowiedział, że nie może ze wszystkiego, gdyż w istocie niektóre wydatki z tych właśnie funduszów czynił nieopatrznie, bez pobrania kwitów, niektóre kwity poniszczył umyślnie dla ostrożności, w ciągłej obawie rewizji i skompromitowania ludzi, a niektóre sumy powydawał na cele ze sprawą związane, lecz uboczne. Są także rzeczy, których sobie przypomnieć nie może. P. złościł się z miejsca i wprost wymyślał, jak można w rachunkach nie mieć wszystkiego na piśmie. Ksiądz wstydził się znowu i przysięgał, że wszystko wydał uczciwie, dla siebie nie wziął na owinięcie palca...
— E tam, z tym palcem! — krzyknął P.
— Jednego szeląga bezprawnie nie wydałem...
— I z tym znowu szelągiem! Toć wiem. Przyszczypki u butów jak wrota u stodoły – i roztrwonienie! Któż to oskarża?
— No, któż by! Kler.


Czasem przyczyna sporu tkwi w zbyt dosłownym pojmowaniu metafor.

12.
— […]nalej mi jeszcze kawy. Czarnej jak bezksiężycowa noc.
H. zdziwił się. Takie porównanie jakoś do X-a nie pasowało.
— To znaczy jak czarnej? — zapytał.
— No, chyba bardzo czarnej.
— Niekoniecznie.
— Co?
— W bezksiężycową noc jest więcej gwiazd. To rozsądne. Lepiej je widać. Taka bezksiężycowa noc może być całkiem jasna.
X. westchnął ciężko.
— Pochmurna bezksiężycowa noc? — zaproponował. H. z uwagą zajrzał do imbryka.
— Cumulusy czy cirrostratusy?
— Słucham? Co powiedziałeś?
— Cumulusy wiszą dość nisko, więc odbijają się w nich światła miasta. Z drugiej strony nawet na dużych wysokościach zdarzają się warstwy kryształków lodu...
— Bezksiężycowa noc — powtórzył głuchym głosem X. — Która jest tak czarna jak ta kawa.
— Już się robi.
— I pączka. — X. chwycił H. za poplamioną kamizelkę i przyciągnął do siebie, aż stanęli nos w nos. — Pączka tak pączkowatego jak pączek zrobiony z mąki, wody, jednego dużego jaja, cukru, szczypty drożdży, cynamonu do smaku i nadzienia z dżemu, galaretki albo szczura, zależnie od lokalnych lub gatunkowych upodobań. Jasne? Nie tak pączkowaty jak coś dowolnie metaforycznego. Zwykły pączek. Jeden.
— Pączek?
— Tak.
— Wystarczyło poprosić.


Albo zbyt dokładnego wykonywania poleceń

13.
Y. chciał sobie zapalić fajkę, gdy wtem znowu odezwał się telefon.
„Całuj psa w nos z całym swoim telefonem — pomyślał Y. — Akurat, będę ględził z byle kim."
Ale telefon terkotał nieubłaganie dalej, tak że wreszcie stracił Y. cierpliwość. Sięgnął po słuchawkę i wrzasnął:
— Halo, kto tam? Tutaj ordynans Y. z 11 kompanii marszowej.
W odpowiedzi odezwał się głos porucznika X.:
— Co wy tam wszyscy robicie? […] czy macie pod ręką V. Niech zaraz podejdzie do telefonu.
— Nie mam V. pod ręką, melduję posłusznie, panie oberlejtnant. Przed chwilą został zawołany stąd, z kancelarii, będzie jaki kwadrans, do kancelarii pułku.
— Jak wrócę, to was nauczę moresu! Czy nie możecie wyrażać się treściwie? A teraz uważajcie dobrze, co będę mówił. […] Żeby potem nie było żadnych wykrętów, że w telefonie był szum. Natychmiast, jak tylko zawiesicie słuchawkę…
Pauza, nowe dzwonienie. Y. sięga po słuchawkę i wysłuchuje mnóstwo wyzwisk, którymi zasypuje go porucznik:
— Ach, ty bydlę, łotrze, łobuzie! Co ty robisz? Dlaczego przerywasz rozmowę?
— Pan mówił, posłusznie melduję, żebym powiesił słuchawkę.


Czegóż tu jednak oczekiwać, skoro kłócą się całkiem niesalonowo również istoty jakoby doskonalsze od zwykłych ludzi…

14.
L. rzekł:
„Milcz, O.! nie umiałeś nigdy Rozdzielić szczęścia w boju śród wojów: często dawałeś, komuś nie powinien, zwycięstwo – gnuśnemu!"
O. rzekł:
„Jeślim nawet dał, komum nie powinien, zwycięstwo gnuśnemu, to tyś był osiem zim pod ziemią Babą i krowy doiłeś, tam dzieci rodziłeś, a moim zdaniem to natura chłopa-nierządnicy".
L. rzekł:
„A o tobie mówią, żeś zamawiania mruczał, żeś uprawiał czary wieszczkom właściwe, jak czarownica latałeś między ludźmi, a moim zdaniem to natura chłopa-nierządnicy!"
F. rzekła:
„O waszych poczynaniach rozprawiać Nie uchodzi w obliczu zgromadzonych; coście obaj za dawnych czasów broili – bądźmy z dala od minionych dziejów".

15.
Jest tam w niebie trzydziestu siedmiu specjalistów od spraw atmosferycznych. Na czele kroczy wielki sikacz święty Medard. Przeciwdziała mu święty Rajmund rozpraszacz chmur. Śpieszą mu z pomocą święty Błażej tłumiwiatr, święty Krzysztof mrozopęd, Walerian burzołyk, Aurelian grzmotobójca i święty Klarencjusz autor pogody. W samym niebie nie ma zgody. Kłócą się dostojne osoby i wymyślają sobie, a święte: Zuzanna, Helena i Scholastyka wydzierają sobie wzajemnie włosy. Sam Pan Bóg nie wie, do którego świętego się zwracać, a cóż dopiero ja, mizerny proboszcz. Zresztą to nie moja sprawa. Mam tylko przedkładać prośby, wykonanie zawisło od samego patrona. Dlatego też nic bym nie miał przeciw temu (chociaż bałwochwalstwo tych kretynów napawa mnie wstrętem... Panie Jezu, szkoda, żeś za nich cierpiał mękę krzyża!), tylko po co oni mieszają moją osobę do owych sporów niebieskich? Chcą używać mnie i krzyża jako talizmanu przeciw rozmaitemu robactwu, które niszczy ich pola. Jednego dnia mam egzorcyzmować szczury wyjadające ziarno ze spichrza. Procesja, wyklinania, modły do świętego Nikodema. Dobrze, ale że to był grudzień, mróz i śnieg po pas, więc nabawiłem się kataru oskrzeli. Potem to samo z poczwarkami. Modły do świętej Gertrudy i procesja. Był to marzec; roztopy, chlapa; oczywiście przeziębiłem się i kaszlę do teraz. A dziś ta sama historia z chrabąszczami! Chcieli znowu procesji. […] wróciłbym z udarem mózgu). Nie, nie, dziękuję, nie śpieszy mi się na drugi świat, każdy żart ma swój koniec. Czyż ja mam odpoczwarczać ich pola lub odchrabąszczać ich winnice? […] Niechaj zdobywają plebanię szturmem! Nie dbam o to i przysięgam na wszystkie świętości, że nie wstanę z tego fotelu, choćby podpalili dom! Pijmy!


Bywają także spory w świecie zwierzęcym. Również takie, w których żadna ze stron nie ma racji.

16.

Żwawy napastnik obrotnego łgarza
Wilk niegdyś Lisa o kradzież pomówił.
[…]Na tę ich sprzeczkę Małpa nadchodzi.
«Niechże nas ona pogodzi,
Lis rzecze; niech nam pozwoli ucha.»
Stało się: Małpa usiądzie i słucha.
Wilk tedy najprzód induktę wywodzi:
«Wiadomo całemu światu,
Jakiego Lis jest warsztatu;
Jak się układa, jak liże,
Jak chytrze oczyma strzyże,
Jak łże, a gdzie jeno wpadnie,
Kradnie.
Co tylko miałem zwierzyny,
Zginęła: któż złodziej inny?
On tu przebywał w lesie;
On ukradł, on niech odniesie.»
Zaczem Lis, rudym zwijając ogonem,
Replikę dawać jął cygańskim tonem:
«Potwarz i żywa napaść!
Niech promień słońca nie świeci
Na mnie i na moje dzieci!
Gotówem wskróś ziemi zapaść,
Jeśli wiem, jeśli w tym lesie,
Od trzech tygodni bez mała,
Noga ma czasem postała.
Skóry mej łotrowi chce się!
Chce być nade mną podobnie tyranem,
Jako nad owym niewinnym baranem!»
Gdy swą skończyli wymowę,
Małpa im zdanie takowe
Dała: «Ty, Wilku, zda mi się,
Wpierasz i szukasz napaści;
A ty, jak widzę, łżesz, Lisie,
Złodziej jest z waści.»


A co, jeżeli całe życie przybiera nowy obrót tylko dlatego, że w uniesieniu nazwało się wypowiedzianą przez kogoś brednię po imieniu?

17.
Z początku odbywało się to wszystko w blasku bezinteresownej radości. Gdy minister był łaskaw kogoś honorować, nie robił różnicy, czy to mężczyzna, czy kobieta. Jak do ukochanej dzwonił każdego ranka do aktora H., dowiadywał się, jak spał, posyłał mu jak primadonnie kwiaty i cukierki i nie było dnia, w którym minister nie spędziłby przynajmniej krótkiej chwili z H. Mało tego, zabrał aktora nawet do Norymbergi na zjazd partyjny, wyjaśniał mu „prawdziwy” narodowy socjalizm i H. rozumiał wszystko, co powinien był zrozumieć.
Nie rozumiał tylko jednego: że z narodowym socjalizmem wiąże się i to, że zwykły obywatel nie ma prawa sprzeciwiania się ministrowi, ponieważ minister – chociażby dlatego, że jest ministrem – jest dziesięć razy mądrzejszy od każdego obywatela. W związku z jakąś zupełnie niewinną sprawą filmową H. sprzeciwił się swojemu ministrowi, a co więcej – oświadczył, że opinia pana Goebbelsa w tej sprawie jest po prostu bzdurą. Niechaj pozostanie sprawą otwartą, czy rzeczywiście ten niewinny, zresztą zupełnie teoretyczny problem filmowy tak rozzłościł aktora, czy też znudziło mu się po prostu uwielbienie ministra i dlatego dążył do zerwania. Dość, że mimo ostrzeżeń upierał się przy swoim poglądzie, że bzdura jest bzdurą, minister czy nie minister – to zupełnie obojętne!
Och, jakże zmienił się świat dla M.H.! Skończyły się poranne telefony z pytaniem o sen, skończyły się cukierki i kwiaty, skończyły się wizyty dra Goebbelsa, skończyły się również nauki o prawdziwym narodowym socjalizmie! Cóż? To wszystko byłoby jeszcze znośne, kto wie, może nawet pożądane, ale nagle skończyły się również engagement dla H., rozwiązywały się nagle, niemal już podpisane umowy filmowe, przerwały się gościnne występy. Aktor H. nie miał już nic więcej do roboty.


Co się tyczy sporów naukowych, zmieniają się one czasem w najprawdziwsze starcie życia ze śmiercią.

18.
Pewnego dnia jeden ze słynnych lekarzy miał w paryskiej Akademii Nauk odczyt o przyczynach gorączki połogowej. Niestety, jego wykład był bardziej upstrzony uczonymi wyrażeniami łacińskimi i greckimi niż zrozumiały.
Gdy wygłaszał jeszcze swe szumne zdania, w sali rozległ się spośród słuchaczów donośny głos:
— To wszystko kłamstwo. To nie to zabija matkę i dzieci! To wy sami, lekarze, jesteście przyczyną gorączki połogowej, gdyż przenosicie bakterie z chorych kobiet na zdrowe...
Tym, kto tak zawołał, był Pasteur. Zerwał się ze swego miejsca, a oczy gorzały mu oburzeniem.
Mówca odpowiedział chłodno:
— Być może, że ma pan nawet słuszność, ale co z tego, skoro nigdy nie znajdziemy tego mikroba.
Wówczas Pasteur wyskoczył na środek sali i ciągnąc za sobą kulawą nogę podbiegł do tablicy, schwycił kredę i krzyknął:
— Co? Ja nie znajdę tego mikroba? Ależ ja go już znalazłem. Oto jak wygląda. Patrzcie!
I narysował cały łańcuszek małych krążków...
Posiedzenie zostało przerwane.


Jednak niektóre inne spory naukowe mają charakter… właściwie nie wiadomo jaki, gdyż w ogóle nie wiadomo nic. O czymkolwiek.

19.
Zapanowało powszechne wzburzenie. Narodziły się stronnictwa Kartoflistów i Antykartoflistów, które ogarnęły najpierw Małą, a potem i Wielką Niedźwiedzicę; przeciwnicy obrzucali się najcięższymi obelgami.
Wszystko jednak zbladło wobec tego, co się stało, gdy do sporu przyłączyli się filozofowie. Z Anglii, Francji, Australii, Kanady i Stanów Zjednoczonych ściągali co najwybitniejsi teoretycy poznania i przedstawiciele czystego rozumu, a skutek ich wysiłków był zadziwiający.
Po wszechstronnym zbadaniu sprawy fizykaliści orzekli, że kiedy dwa ciała A i B poruszają się, jest rzeczą wyboru mówić, że A porusza się względem B albo że B porusza się względem A. Ponieważ ruch jest względny, możemy równie dobrze mówić, że człowiek porusza się względem kartofla, jak że kartofel porusza się względem człowieka. Tak tedy pytanie, czy kartofle mogą się poruszać, jest bezsensowne, a cały problem – pozorny, tj. w ogóle nie istnieje.
Semantycy orzekli, że wszystko zależy od tego, jak rozumieć słowa "kartofel", "jest" i "ruchliwy". Ponieważ klucz stanowi łącznik operacyjny „jest", należy go zbadać dokładnie. Za czym przystąpili do opracowania Encyklopedii Kosmicznej Semazjologii, poświęcając pierwsze cztery tomy roztrząsaniu operacyjnego znaczenia słowa "jest".
Neopozytywiści orzekli, iż bezpośrednio dane są nam nie pęczki kartofli, ale pęczki wrażeń zmysłowych - następnie stworzyli symbole logiczne, oznaczające "pęczek wrażeń" i "pęczek kartofli", ułożyli specjalny rachunek zdaniowy z samych znaków algebraicznych i wypisawszy morze atramentu doszli do matematycznie ścisłego i ponad wszelką wątpliwość prawdziwego rezultatu, że 0 = 0.
Tomiści orzekli, że Bóg po to stworzył prawa natury, żeby móc robić cuda, bo cud jest złamaniem prawa natury, a gdzie nie ma prawa, tam nie ma co łamać. W wymienionym przypadku kartofle ruszają się, jeśli taka jest wola Wiekuistego, ale nie wiadomo, czy to nie sztuczka przeklętych materialistów, którzy usiłują zdyskredytować Kościół; należy więc czekać na orzeczenie Najwyższego Kolegium Watykańskiego.
Neokantyści orzekli, iż przedmioty są tworami ducha, a nie rzeczami poznawalnymi; jeśli umysł wytworzy ideę ruchliwego kartofla, to ruchliwy kartofel będzie istniał. Jednakowoż to tylko pierwsze wrażenie, bo duch nasz jest również niepoznawalny, jak jego twory; tak tedy nic nie wiadomo.
Holiścipluraliścibehawioryścifizykaliści orzekli, iż jak wiadomo z fizyki, prawidłowość w naturze jest tylko statystyczna. Podobnie jak nie można z zupełną dokładnością przewidzieć drogi pojedynczego elektronu, tak też nie wiadomo na pewno, jak się będzie zachowywał pojedynczy kartofel. Dotychczasowe obserwacje pouczają, że miliony razy człowiek kopał kartofle, ale nie jest wykluczone, że jeden raz na miliard stanie się na odwrót, że kartofel będzie kopał człowieka.
Profesor Urlipan, samotny myśliciel ze szkoły Russella i Reichenbacha, poddał wszystkie te wnioski miażdżącej krytyce. Stwierdził on, że człowiek nie doznaje wrażeń zmysłowych, albowiem nikt nie spostrzega wrażenia zmysłowego stołu, a tylko sam stół; ponieważ zaś skądinąd wiadomo, że o świecie zewnętrznym nic nie wiadomo, to nie ma ani rzeczy zewnętrznych, ani wrażeń zmysłowych. "Nie ma nic — głosi profesor Urlipan. — A jeśli ktoś sądzi inaczej, to błądzi."


Na koniec trudno nie wspomnieć, że przyczyną konfliktu bywa też – jakże często – literatura.

20.
X.: — Nie ma dla mnie większej przyjemności niż pożyczanie ludziom książek.
Y.: — A dla mnie nie ma gorszej przykrości. Potrzebny mi na przykład „Barbarzyńca w ogrodzie” i okazuje się, że X. go pożyczyła komuś, kto właśnie wyjechał sobie na urlop.
X.: — Jeśli lekarz chce przeczytać „Barbarzyńcę w ogrodzie”, muszę mu pożyczyć.
— To musicie się Państwo strasznie kłócić.
X.: — Strasznie. Główny temat kłótni w domu. Pożyczyłaś trzeci tom Moliera, co się z nim dzieje? A ja mam w sklepie warzywnym panią Renie, którą kocham, bo przychodzi do mnie i właśnie pożycza książki. Lubi powieści-rzeki, ma staroświecki gust. […] Pod nami mieszka młody człowiek, który kocha Balzaka. Kiedy dostał ode mnie „Jaszczura”, ręce zaczęły mu się trząść. Czy mogę mu nie pożyczyć książki?
Y.: — I on naprawdę przeczytał „Jaszczura”?
X.: — Jeszcze jak!
Y.: — I oddał?
X.: — Oczywiście. On sprzedaje na dole kwiaty. Ja jestem dla nich biblioteką. I jaka to przyjemność rozmawiać z nimi potem o tych książkach!



Czego sobie i wszystkim życzę. Bezspornie!
Wyświetleń: 662
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 17
Użytkownik: pawelw 15.04.2024 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Podobno gdzie dwóch Polaków, tam trzy różne zdania. I nie dotyczy to tylko Polaków, bo skłonność do nieporozumień, sporów i sprzeczek jest uniwersalna. 20 takich sytuacji prezentuje Emberiza citrinella

Zapraszam do konkursu.


Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od PWN. Szczęśliwy laureat będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: Margiela 17.04.2024 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Na razie dwie dzielne mediatorki starają się ugasić konkursowe spory. A że podpowiedzi językowe nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziły, donoszę, że sześć dusiołków napisano po polsku, cztery po angielsku, trzy po rosyjsku, dwa po francusku, jeden po niemiecku, jeden po czesku, jeden po islandzku, jeden po szwedzku i jeden po węgiersku. Dodajmy, że trzy dusiołki mają mamusie, tatusiów ma szesnaście, a jeden jest niewiadomego pochodzenia...
Użytkownik: Margiela 19.04.2024 16:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Wykłócających się uspokaja czworo konkursowiczów. Wszystkie dusiołki udało się już rozpoznać. Zachęcam kolejnych uczestników do spróbowania swoich sił w starciu:) I, oczywiście, do publicznych podpowiedzi!
Użytkownik: fugare 19.04.2024 21:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Wykłócających się uspokaj... | Margiela
Wszystkie fragmenty są świetne, więc niecierpliwie czekam na rozwiązanie konkursu. W takiej rywalizacji najlepiej sprawdzam się jako kibic, więc tylko nieśmiało zaznaczam swoją obecność i uwagę.
Użytkownik: Margiela 20.04.2024 21:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystkie fragmenty są św... | fugare
A ja jednak gorąco zachęcam do czynnego wzięcia udziału w starciu! Na pierwszy ogień proponuję wziąć 1 i 13, może też 10, 19 i 20, bo myślę o nich jak o wabikach konkursowych;)
Użytkownik: minutka 20.04.2024 17:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Może mi ktoś pomóc w rozszyfrowaniu 2., 12. i 20.?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.04.2024 20:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Może mi ktoś pomóc w rozs... | minutka
2 kojarzy nam się z wielkim dramatem - o małżeństwie najważniejszej postaci można dużo powiedzieć, ale na pewno nie było ono takie, jak sugeruje dusiołkowy fragment, podobnie zresztą, jak i jej późniejszy związek - ale pamiętajmy, że na drugim planie jest inna para, żyjąca spokojniej i mniej burzliwie mimo drobnych sporów, bo chyba bardziej realistycznie patrząca na życie.

Dla 12 ten fragment jest nie do końca reprezentatywny, bo główny nurt akcji toczy się w środowisku podobnym do tego, jakie przedstawiono w 13 (a tytuł też ma w sobie element środowiskowy). Gdzie się to dzieje, znajdziesz odpowiedź, gdy się przyjrzysz potencjalnym nadzieniom do pączków, a właściwie jednemu, specyficznemu dla pewnej charakterystycznej (i z wyglądu, i z obyczajów) populacji.

W 20 wystarczy się zastanowić, jaki jest przedmiot dyskusji, i już będziesz miała połowę odpowiedzi.

Użytkownik: minutka 22.04.2024 13:59 napisał(a):
Odpowiedź na: 2 kojarzy nam się z wielk... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, pięknie dziękuję za podpowiedzi :)
Użytkownik: Margiela 23.04.2024 23:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Siedmioro konkursowiczów dzielnie łagodzi literackie zatargi, a ja gorąco zachęcam wahających się lub cierpliwie gromadzących odpowiedzi (są i tacy, a jakże): śmiało wkraczajcie między kłócące się strony, póki czas:)
Użytkownik: KrzysiekJoy przedwczoraj, 19:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
A, cóż to? Nawet nie ma z kim się pokłócić.
Użytkownik: fugare przedwczoraj, 20:01 napisał(a):
Odpowiedź na: A, cóż to? Nawet nie ma z... | KrzysiekJoy
Chętnie się pokłócę, na przykład na temat 8. Znam autora.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki przedwczoraj, 20:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Chętnie się pokłócę, na p... | fugare
Na podstawie tego, co znasz, pewnie się nie zgodzisz, że stworzył historię niemal awanturniczą, na podstawie której dałoby się nakręcić niezły western, bo to przecież twórca nie tego kalibru!
Użytkownik: fugare przedwczoraj, 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Na podstawie tego, co zna... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję! Nie powiem ile czasu mi to zajęło, ale chyba mam. :)
Użytkownik: KrzysiekJoy przedwczoraj, 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Chętnie się pokłócę, na p... | fugare
Oceny jakie stawiam przeczytanym utworom rodzica, to doskonały pretekst dla Marylek i janmamuta do kłótni ze mną. :-)
Użytkownik: fugare przedwczoraj, 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Oceny jakie stawiam przec... | KrzysiekJoy
Trudno o lepsze towarzystwo do kłótni. :)
Użytkownik: janmamut wczoraj, 11:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Oceny jakie stawiam przec... | KrzysiekJoy
Nie śmiałbym, choć wyznam, że za każdym razem nie rozumiem. Ostatniej trójki też nie. :-(
Użytkownik: KrzysiekJoy wczoraj, 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie śmiałbym, choć wyznam... | janmamut
Postanowiłem zapoznać się z życiorysem rodzica, czytam właśnie jego biografię (znakomita jest!) Jestem właśnie przy podrozdziale zatytułowanym jak ostatnia trójka. Pośpiesznie zapłaciłem trójką, po przemyśleniu podnoszę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: