Dodany: 11.03.2023 12:09|Autor: jolekp

Czy warto ryzykować?


A gdybyście nie mieli ani jednego znajomego, nie mogli podejmować żadnych decyzji, a świat oglądali wyłącznie przez szybę?

Wolfgang Rajchert jest chłopcem żyjącym w złotej klatce. Z powodu przebytej w dzieciństwie choroby ma znacznie obniżoną odporność i praktycznie nigdy nie wychodzi na zewnątrz, uczą go w domu prywatni nauczyciele. Wychowuje się w niemal cieplarnianych warunkach, mieszka w wielkim, komfortowym domu, gdzie spełniane są wszystkie jego zachcianki. Poza nauką nie ma żadnych obowiązków – nie musi nawet po sobie sprzątać, bo robi to za niego wynajęta pomoc domowa, z lubością przypominając mu, jak szczęśliwym jej zdaniem jest dzieckiem.
Ale złota klatka to wciąż klatka, a pod lśniącą powłoką kryje się pospolity metal. Gdy wyjdą ostatni goście, w tym pięknym, luksusowym domu wśród gustownych mebli elegancko ubrani ludzie wyzywają się od kurew i skurwysynów, nie przejmując się tym, że słyszy to ich dziecko. Wolf dusi się atmosferą panującą w domu i nieustanną grą pozorów. Coraz częściej marzy o przyjacielu, kimś, z kim mógłby dzielić sekrety i zmartwienia oraz wspólnie spędzać czas, ale trudno kogoś poznać, gdy całe dnie spędza się w czterech ścianach.
A gdyby można było kupić sobie przyjaciela?

Pewnego razu, ukryty za balustradą, Wolf podsłuchuje rozmowę matki z przyjaciółką – entuzjastką i organizatorką wielu, nierzadko kontrowersyjnych, akcji charytatywnych. Jej najnowsze „dziecko” to Maskotki – projekt, w ramach którego zamożni ludzie mogliby zatrudniać w roli towarzyszy młode osoby w trudnej sytuacji życiowej. Wolfgang widzi w tym jedyną szansę na spełnienie swojego marzenia. Trochę prośbami, a trochę szantażem udaje mu się przekonać rodziców do wzięcia udziału w akcji i wkrótce w domu pojawia się Mariusz. To mogłaby być piękna, podnosząca na duchu historia, w której Wolf zyskuje wymarzonego przyjaciela, Mariusz szansę na nowy start, życie staje się lepsze, a ludziom żyje się dostatniej, ale przecież takie sielankowe wizje to nie u Urbaniaka. Nie wszystko idzie tak, jak Wolf sobie wyobrażał. Podchodzi on bowiem do zagadnienia z właściwą sobie niedojrzałością. Denerwuje się, gdy odkrywa, że jego Maskotka ma swoją własną historię, osobowość, plany i marzenia, bo tak naprawdę nie chce widzieć w niej człowieka, ale raczej robota zaprogramowanego na to, żeby go lubić, natychmiastowo, jak za wciśnięciem przycisku, bez żadnego wysiłku z jego strony. Nie mając doświadczeń w budowaniu relacji, Wolf nie dostrzega tego, że „przyjaźń”, która jest opłacanym służbowym obowiązkiem, niewiele ma wspólnego z autentyczną więzią.
A gdyby ten upragniony towarzysz zwrócił się przeciw niemu?

Kluczowym, a jednocześnie najbardziej enigmatycznym bohaterem książki jest Mariusz. To postać intrygująca, nieoczywista, trudna do uchwycenia i owiana tajemnicą. Człowiek, który do samego końca pozostaje zagadką.
Mariusz w domu Rajchertów ma dwa życia, zupełnie jakby był zabawką ze słynnej animacji. Gdy przebywa z Wolfem jest jego posłuszną „maskotką” i stara się spełniać wszystkie jego wymagania i zachcianki. „Mariusz czekał na Wolfa, spędzali razem fajne wieczory na rozmowach, grach, czytaniu kryminałów i oglądaniu telewizji. Ponadto mieszkał w ładnym domu, zyskał troszczącą się o niego jakby rodzinę” [1]. I jeszcze mu za to płacą. A gdyby to wciąż było za mało?
Kiedy Mariusz opuszcza pokój swojego „właściciela”, rozpoczyna się jego drugie życie, to prawdziwe, do którego Wolf nie ma dostępu.

Szczególne miejsce w twórczości Michała Pawła Urbaniaka zajmują matki. W każdej ze swoich książek próbuje on podważać utrwalony kulturowo wizerunek Matki Polki – kobiety ciepłej i kochającej, będącej dla swych dzieci wsparciem i opoką, a przede wszystkim spełniającej się w swojej roli. A gdyby matka zachowywała się jak generał w wojsku, wydawała rozkazy i wymagała bezwzględnego posłuszeństwa, a zamiast poczucia bezpieczeństwa wzbudzała w dziecku strach i niechęć?
Antonina Rajchert jest najbardziej antypatyczną postacią, jaka dotąd wyszła spod pióra Urbaniaka. To kobieta apodyktyczna, władcza i bezkompromisowa, nie okazująca nikomu ciepłych uczuć. Pod maską perfekcjonizmu i wygórowanych wymagań kryje się w niej człowiek nieszczęśliwy, zakompleksiony i rozczarowany życiem, które nie spełniło swoich obietnic. Syna wychowuje twardą ręką, choć mimo wszystko kocha go i jest mu na swój sposób oddana, tak jak kot jest na swój sposób oddany myszy.
Antonina ma bardzo sprecyzowaną wizję tego, czym jest sukces, jak powinno wyglądać jej życie, a przede wszystkim, jaką osobą ma być jej syn; swoje ambicje wobec niego zdradziła już wybierając mu imię. Chce dziecka, którym mogłaby się chwalić, które napawałoby ją dumą i nobilitowało swoimi osiągnięciami. Jednym słowem – Wolfgang ma być wybitny, a żeby to osiągnąć, musi nieustannie się rozwijać (przy czym warto zaznaczyć, że chodzi tu wyłącznie o rozwój intelektualny, psychika syna i jego emocje Antoniny w najmniejszym stopniu nie interesują) i nie marnować czasu na rzeczy, które nie przybliżają go do celu. Zatem jeśli ogląda telewizję, to powinny to być filmy dokumentalne lub przyrodnicze, jeśli gra w gry, to tylko w te edukacyjne, a jak już coś powie, to najlepiej, żeby to były same refleksje. Również swoim wyglądem powinien manifestować to, że jest człowiekiem na poziomie – ma nosić koszule i marynarki, a nie dżinsy czy kolorowe koszulki, jak jakiś niedouczony plebs z bloków. Wolf właściwie nigdy nie miał szansy być prawdziwym, beztroskim dzieckiem, spędzającym czas na śmiechu, wygłupach i radosnej zabawie, i nigdy tak naprawdę nie dorósł. Stanął w rozkroku pomiędzy dwoma światami, do żadnego w pełni nie należąc, będąc typowym „starym malutkim”, dorosłą powłoką z zamkniętym w środku zagubionym dzieckiem, łaknącym uwagi i przytulenia. W tym kontekście bardzo wymowna jest okładka, przedstawiająca młodego mężczyznę uwięzionego w dziecięcym bączku.

To historia o wygórowanych ambicjach, zazdrości, manipulacji, niezdrowej rywalizacji, dążeniu do celu po trupach i relacjach tak zaburzonych, jakby były wprost wyjęte z najgorszych koszmarów terapeuty rodzinnego. Gęstej atmosfery i przewrotnych zwrotów akcji mógłby jej pozazdrościć niejeden tzw. thriller. I mimo że jest to opowieść dość ponura, całość nie traci wiarygodności i w żadnym momencie nie staje się nadmiernie umrocznioną karykaturą samej siebie. Jest to też, mimo podejmowanych trudnych tematów, wciąż książka rozrywkowa i zaskakująco lekka w odbiorze, z gatunku tych, co się same czytają.

Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie mam najwybitniejszego pióra, żadnego z moich tekstów nie mogłabym z czystym sumieniem nazwać recenzją i chyba jeszcze nigdy nie udało mi się nikogo do niczego namówić. Dlatego nie zdziwię się, jeśli po przeczytaniu powyższego wciąż nie będziecie przekonani, że warto sięgnąć po „Doll story”.
A gdyby w ten sposób ominęła was jedna z najciekawszych premier tego roku?

[1] Michał Paweł Urbaniak, „Doll story”, wyd. MOVA, 2023, str. 300.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1433
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Klosterkeller 06.04.2023 15:05 napisał(a):
Odpowiedź na: A gdybyście nie mieli ani... | jolekp
Recenzja świetna. Znacznie lepsza od książki.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: