Tytułowe pytanie może wydawać się nieco dziwne, bo cóż może łączyć bohaterki wydanej w 1997 roku słynnej powieści szwedzkiej pisarki Majgull Axelsson
Kwietniowa czarownica (
Axelsson Majgull)
z napisaną równo 50 lat wcześniej i przetłumaczoną na 39 języków, znaną lekturą pierwszych klas szkolnych
Dzieci z Bullerbyn (
Lindgren Astrid)
. Najpiękniejszą książką mojego dzieciństwa.
Gdyby ktoś z nas zadał pytanie szwedzkiemu czytelnikowi, z czym kojarzą mu się imiona czterech "sióstr" z powieści Axelsson - Margaretha (polska wersja Margareta), Birgitta, Désirée i Christina, bylibyśmy zdziwieni, że znacznie częściej niż tytuł książki padłoby szwedzkie słowo "Hagasessorna". Słowo to oznacza "księżniczki z Haga" - tak popularnie i nieoficjalnie nazywano w młodości (koniec lat 40-stych XX wieku) cztery księżniczki, starsze siostry przyszłego króla Karola Gustawa XVI. Do roku 1947, kiedy przeniosły się do pałacu królewskiego w Sztokholmie, mieszkały one w zamku Haga (położonym w rozległym parku w dzielnicy Solna). Zdjęcia czterech księżniczek, którym często towarzyszy mały następca tronu były przez długi czas rodzajem "wizytówki" Szwecji i rodziny królewskiej. Jeśli szukać by porównania to chyba najbliższe jest zdjęcie córek cara Mikołaja II - Olgi, Tatiany, Marii, Anastazji i ich najmłodszego brata, następcy tronu księcia Aleksego. Szczęśliwie dla szwedzkich księżniczek porównanie dotyczy tylko kompozycji ujęcia na zdjęciu, a nie ich losów.
W tym miejscu musimy zadać kolejne pytanie, ale już sobie, a nie szwedzkiemu czytelnikowi - o co chodziło autorce, która w tak wyraźny sposób "stempluje" każdą stronę powieści i wysyła tak jasne przesłanie szwedzkiemu czytelnikowi. Co chce mu powiedzieć, a raczej wykrzyczeć - a co niestety gubi polski czytelnik, który wszak nie zna niuansów genealogii szwedzkiej rodziny królewskiej.
Czy nie jest to zapowiedź i obietnica, która mówi - chodź opowiem ci historię czterech dziewczynek, czterech sióstr, noszą imiona naszych księżniczek, ale nie noszą ich szczęśliwych losów. Chodź opowiem ci zakazaną historię, którą nasze państwo i społeczeństwo, chce wyprzeć ze swojej świadomości, bo dzisiaj rozwiązaliśmy ten problem, naprawiliśmy nasz system, nie krzywdzimy nikogo i nie robimy błędów .... ale nie przywróciliśmy pamięci o tych tysiącach skrzywdzonych, którym zabraliśmy godność, których pozbawiliśmy wiary i nadziei, a wielu usunęliśmy do opiekuńczego niebytu - i tych tysięcy rodzin, na których wymusiliśmy ten haniebny rodzaj umowy, oddaj nam niepełnosprawne dziecko i zapomnij, i nie wracaj, i nie mów o tym nikomu. Wszak Szwecja to kraj "czterech księżniczek" i ojczyzna
Dzieci z Bullerbyn (
Lindgren Astrid)
.
Gdy przeczytałem ten pierwszy fragment tekstu mojej żonie, zapytała:
- Czy przypadkiem nie dokonujesz nadinterpretacji i sztucznie w swój tok myślenia wplatasz tę piękną książkę dla dzieci, przecież Axelsson nigdzie o niej nie wspomina w swojej powieści?
- Czyżby? A ten fragment.
"- Jesteśmy - zadudnił Stig.
- Wesołych świąt! - zagrzmiał Gunnar.
Za nimi tłoczyli się ich najbliżsi: żona Stiga, Bitte, żona Gunnara, Anita, i pięciu synów uczesanych na mokro, noszących modne wówczas, nijakie imiona - Bosse, Kjelle, Lasse, Olle i Ante." [1]
Scena dotyczy przyjęcia wigilijnego w przybranym domu czterech głównych bohaterek - u Cioci Ellen.
Lasse, Bosse i Olle - modne wówczas i nijakie imiona synów jednego ze stryjów.
W tym miejscu powieści chciałem zakrzyknąć:
- Jak to, nijakie i "pozersko" modne imiona! Przecież są to imiona trzech głównych bohaterów najpiękniejszej książki mojego dzieciństwa
Dzieci z Bullerbyn (
Lindgren Astrid)
. Sam identyfikowałem się z Lassem (podobnie jak on miałem młodszego brata). I nagle, po tylu latach, dowiaduję się, że te imiona to rodzaj "szpanu", naśladownictwo chwilowej mody, że to nijakość, "atrapa z dykty". A bohaterowie moich dziecięcych snów to "papierowe tygrysy", a ich świat, czy to też tylko ładne, ale "pozowane" zdjęcie, podobnie jak wszystkie zdjęcia "czterech księżniczek". Może to szwedzka "nibylandia", szwedzka odmiana "amerykańskiego snu".
Moja żona była zaskoczona, próbowała oponować:
- Jacek, to może być przypadek ...
- Przypadek? Z tysiąca szwedzkich imion Axelsson wybrała właśnie te trzy i opatrzyła je zgryźliwą uwagą..
Wróciłem myślą do powieści Astrid Lindgren, pamiętałem, że pod jej koniec, najmłodszemu z chłopców, Ollemu urodziła się mała siostrzyczka Kerstin. Była brzydka i dzieciom się nie podobała, mówiła tylko "hej, hej". Nigdy nie dowiedzieliśmy się, co stało się z małą Kerstin, bo książka skończyła się znacznie wcześniej .... .... a gdyby .... a jeśli .... uff, a jeśli ta mała dziewczynka zatrzymałaby się w rozwoju na tym wczesnym etapie nazwanym "hej, hej". Jak potoczyłyby się jej losy ... a w Bullerbyn czy mogłaby pojawić się kwietniowa czarownica?
Myślę, że to jest właśnie ta "szwedzkość" powieści Majgull Axelsson, ten stempel, ten niewidoczny dla osób spoza szwedzkiej kultury "znak wodny" - to, co tracimy, zachwycając się jednocześnie mistrzowskim kunsztem prozy autorki.
Zapewne Kerstin wyrosła na piękną dziewczynkę ... i kwietniowa czarownica nie nawiedziła Bullerbyn ... podobnie jak Kerstin rosła i Lisa ... pewnego dnia wycięła z tygodnika dla dzieci "Wiosna Szwecji" kolorowe zdjęcie czterech księżniczek z rodziny królewskiej (Margarethy, Birgitty, Désirée i Christiny) i przypięła je na ścianie w swoim przytulnym pokoiku ... ..
Jeśli miałbym wskazać, jakąś inną znaną powieść z literatury światowej, która w podobny do
Kwietniowa czarownica (
Axelsson Majgull)
sposób zatraca swój "lokalny" koloryt, swój "znak wodny" przypisany do kultury miejsca, w którym się narodziła, gdy jest czytana przez osoby "z zewnątrz", to jest to powieść południowo-afrykańskiego noblisty Johna Maxwella Coetzee
Hańba (
Coetzee John Maxwell)
.
Ale tam historia jest trochę inna ....
[1] Majgull Axelsson "Kwietniowa czarownica"
Kwietniowa czarownica (
Axelsson Majgull)
, przeł. Halina Thylwe, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2002, s. 149.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.