Dodany: 21.01.2022 17:17|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ileż półek zapełniły swoją pracą!


Nie pamiętam, kiedy zaczęłam zwracać uwagę na trzeci – prócz nazwiska autora i tytułu – element tytułowych stron książek, wypisywany zwykle dużo mniejszą czcionką, niż dwa pozostałe. Być może w liceum, gdy zaczęłam czytać angielskojęzyczną beletrystykę w oryginale (nasza anglistka uczniom pragnącym zarobić na piątki przynosiła z własnej biblioteczki lektury, które potem należało z nią omówić; w dwóch ostatnich klasach trafiły mi się „Oberża na pustkowiu” Du Maurier i „Cytadela” Cronina), naturalnym więc odruchem była potem chęć sprawdzenia, jak to wygląda po polsku. Rzecz jasna, nie wszystkie nazwiska tłumaczy zapamiętywałam, ale na pewno wśród pierwszych, na których zwróciłam uwagę, była Maria Skibniewska, dzięki której gdzieś na przełomie lat 70. i 80. doznałam jednego z największych olśnień literackich mojego życia, poznawszy „Władcę Pierścieni”, i której kunszt w pełni doceniłam, gdy jakieś dwadzieścia lat później wreszcie mogłam sobie pozwolić na zakup oryginału (gdybym poczekała jeszcze dwadzieścia, mogłabym go wypożyczyć z biblioteki, ale kto to wtedy wiedział?). Nawet, gdybym nie znała żadnej innej książki w jej przekładzie, musiałabym przyznać, że była translatorskim geniuszem. W dodatku geniuszem, któremu nie trzeba było dyplomu filologii angielskiej, żeby dać sobie radę i z wyrafinowaną fantastyką Tolkiena, i z tak różnymi od niej pod względem językowym dziełami, jak „Portret damy” Jamesa, „Muzea i kobiety” Updike’a i „Buszujący w zbożu” Salingera. O ile o Bronisławie Zielińskim, tłumaczu m.in. Hemingwaya i Steinbecka, czy Zofii Chądzyńskiej, która wprowadziła na polskie półki księgarskie prozę Cortazara, coś mi się zdarzyło w prasie przeczytać, o tyle o Skibniewskiej nic.
Aż do dzisiaj, kiedy to równocześnie z satysfakcją (bo była to ogromnie ciekawa lektura) i z żalem (bo czemu nie była ze trzy razy grubsza…) przewróciłam ostatnie kartki opowieści biograficznej „Trzy tłumaczki”.

Autor, Krzysztof Umiński, urodził się w roku śmierci Skibniewskiej, a zanim zdążył przystąpić do pisania tej książki, nie żyli już i ludzie, którzy mogliby o niej najwięcej opowiedzieć. Dość wcześnie owdowiała, nie miała dzieci, nie pozostawiła żadnych zapisków; cały materiał biograficzny składa się z garstki wspomnień dalszych krewnych i współpracowników, paru dokumentów i zdjęć. Za to przełożone przez nią książki, „gdyby (…) ułożyć jedną na drugiej, wyrosłaby sterta wysokości dwustu ośmiu centymetrów”[1]. Tłumaczenie było jej zajęciem po godzinach, bo od końca wojny pracowała etatowo – najpierw na różnych stanowiskach urzędniczych, potem jako redaktorka działu literatury romańskiej w „Czytelniku”. Ze strzępów wspomnień wyłania się obraz osoby tyleż skromnej, co dystyngowanej, powściągliwej, nieskłonnej do zwierzeń i poufałości, która „znalazła sobie fantastyczną ścieżkę, żeby uciec w inny świat”[2] – „mieszkała sama, wracała z tej pracy i dalej czytała i tłumaczyła”[3], nie rozmawiając z nikim o swoich przekładach, w tym o swoim największym dziele, tłumaczeniu „Władcy Pierścieni” (którego historii, choć opowiedzianej bez jej udziału, i tak starczyło na kilkadziesiąt stron).

Z nieco bliższej perspektywy mógł autor ukazać sylwetkę nieco młodszej od Skibniewskiej Joanny Guze, też już nieżyjącej w chwili, gdy przystępował do pisania; choć samotna, miała gromadkę przyjaciół i pozostawiła po sobie sporo listów, na podstawie których można było zrekonstruować pewne elementy kolei jej życia i przede wszystkim wejrzeć w jej myśli, w poglądy na literaturę i sztukę (bo była także historykiem sztuki, autorką bodaj pierwszego w Polsce opracowania o twórczości impresjonistów) – i w klimat czasów, w których pracowała. Gdyby przekładała tylko klasykę, ten ostatni nie miałby znaczenia, ale prócz „Trzech muszkieterów”, jednej czy dwóch mniej znanych powieści Verne’a i licznych dzienników i wspomnień różnych osobistości przyszło jej także mierzyć się z twórczością francuskiego noblisty, niekoniecznie dobrze widzianą w krajach bloku wschodniego (zwłaszcza „Człowiek zbuntowany” nie mógł był się ukazać po wschodniej stronie Muru Berlińskiego, nim nie nastała poststalinowska odwilż, a jeszcze długo potem też nie było to możliwe bez ingerencji cenzury).

Z trzecią, najmłodszą bohaterką swojej książki, Anną Przedpełską-Trzeciakowską, miał autor stosunkowo proste zadanie, mogąc z nią porozmawiać osobiście – nie tylko o powieściach Jane Austen, które pośród mnóstwa przekładanej przez nią literatury zdają się być jej translatorską wizytówką, ale i o zmaganiach z językiem Faulknera, i o trudach studiowania anglistyki pod koniec lat 40., i o dramatycznych doświadczeniach z lat wojny, do których niejeden raz się odwoływała, by protestować przeciw nietolerancji, szowinizmowi i ksenofobii. Jakże chciałoby się złożyć osobie tego formatu osobiste wyrazy uszanowania!

Bardzo solidna to publikacja – z rzetelnie zrobionymi przypisami i skorowidzem, z wykazami przekładów każdej z bohaterek i fotografiami okładek pierwszych wydań wybranych książek – choć krótka (bez bibliografii i indeksu plus minus 280 stron), a przy tym nienaganna pod względem językowym. Sprawdził się autor jako biograf, więc może pójdzie dalej tym śladem i zechce nam przybliżyć sylwetki innych tłumaczy starszego pokolenia?

[1] Krzysztof Umiński, „Trzy tłumaczki”, wyd. Marginesy, 2022, s. 196.
[2] Tamże, s. 232.
[3] Tamże, s. 236.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4259
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: fugare 22.01.2022 07:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, kiedy zaczę... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo ciekawy temat. O ostatniej z opisanych tłumaczek i jej pracy nad prozą Faulknera jest bardzo interesujący artykuł, który już kiedyś polecałam, ale ponowię tę rekomendację
https://www.dwutygodnik.com/artykul/8747-ukochana-porazka.html?print=1
Autorem jest Krzysztof Umiński i nie wiem, czy nie jest to również fragment książki.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.01.2022 11:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo ciekawy temat. O o... | fugare
Tak, ten fragment wszedł do książki i dla mnie jest jednym z najciekawszych, bo dotyczących bezpośrednio kwestii warsztatowych.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: