Dodany: 22.01.2021 10:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Miłość, muzyka i góry
Gdula Krzysztof Jan

2 osoby polecają ten tekst.

Magiczne spotkanie, prawdziwe przesłanie


W zasadzie nie czytam romansów. A jednak w tym miesiącu przytrafiła mi się lektura dwóch powieści, z których jedna romansem była ewidentnie (w dodatku przedwojennym i dla młodych czytelniczek raczej), zaś po tytule drugiej można sądzić, że jest nim także. Prawdę mówiąc, przeczytałam ją w zeszłym roku, zaraz, gdy ją dostałam, i dopiero niedawno, robiąc roczne zestawienie lektur, stwierdziłam zaskoczona, że ani nie wstawiłam oceny, ani nic o niej nie napisałam. A ponieważ nie da się tego zrobić z datą wsteczną, teraz po prostu nadrobiłam zaległość.

„Miłość, muzyka i góry” to rzeczywiście opowieść o miłości, ale czy romans? Rzeczy mają się tak: narrator – o którym na początku nie wiemy nic ponad to, że (podobnie jak autor) jest miłośnikiem górskich wędrówek, podczas jednej z wypraw w Góry Kaczawskie spotyka dziewczynę w niewspółczesnym stroju. Jasia, bo tak ma na imię nieznajoma, jest wojenną sierotą i od dwóch lat pomaga w gospodarstwie ludziom, którzy udzielili jej dachu nad głową. Zdumiony czytelnik gotów teraz zakrzyknąć: „Zaraz, jak to? Ktoś mnie tu wpuszcza w maliny! Przecież wojna skończyła się kilkadziesiąt lat temu!”. Tak samo myśli narrator: „O co tu chodzi?”[1], „Gdzie ja jestem? (…) Co się stało?”[2]. Ale… fakt jest faktem: w tym magicznym miejscu doszło do jakiegoś dziwnego zakrzywienia czasoprzestrzeni i spotkania dwojga ludzi, żyjących w dwóch różnych okresach historycznych. Choć między ich datami urodzenia jest różnica ładnych paru dekad, ten wybryk natury zniwelował ją na tyle, by to, co się potem wydarzy, jawiło im się jako zupełnie naturalne. Jaś ulega prośbie Jasi i zabiera ją do swojej rzeczywistości. Udziela jej gościny w swoim mieszkaniu, opiekuje się nią tak, jak pewnie opiekował się młodszą siostrą, która już prowadzi samodzielne życie. Jasia uczy się życia w świecie zdominowanym przez technikę, nadrabia braki w wykształceniu i coraz mocniej przywiązuje się do swego wybawcy. Tak, jak on do niej…

Klasyczny romans skończyłby się w miejscu, w którym Jaś i Jasia nabierają pewności, że są sobie przeznaczeni, dostarczając czytelnikowi banalnej informacji, że „potem żyli długo i szczęśliwie”. Klasyczny melodramat dociągnąłby z akcją trochę dalej, ale potem zakończył ją jakąś dramatyczną sekwencją, raz na zawsze odbierającą tej parze prawo do cieszenia się sobą. Tu, owszem, także wydarza się coś, co stawia pod znakiem zapytania ich późniejsze losy, ale…w tym momencie interweniuje autor: „uznałem, że skoro mogę dać im dalszą wspólną przyszłość, odmawianie im tego byłoby czymś bliskim niegodziwości”[3].

Jest więc „Miłość, muzyka i góry” romansem, czy nie? Ja powiedziałabym, że raczej współczesną baśnią. O tym, jak bardzo różne są drogi, które mogą do siebie doprowadzić kobietę i mężczyznę, pragnących bliskości. Jak wzajemne zaciekawienie przekształca się w głębokie i tkliwe uczucie, oparte nie tylko na fascynacji, ale także na wzajemnym zaufaniu i szacunku. Jak miłość buduje most między mieszkańcami dwóch różnych światów, niewiele ze sobą mających wspólnego. Przy czym cała intymna strona tego, co się dzieje między Jasiem i Jasią, przedstawiona jest z niezmierną subtelnością i taktem, dowodząc, że nie potrzeba cytować podręczników anatomii i seksuologii, żeby ukazać fizyczną stronę miłosnej relacji; mało który piszący człowiek zdaje sobie z tego sprawę, a może też i mało który umie tę tezę zastosować w praktyce – ale autor pięknie z tym sobie poradził. Podobnie, jak z kreowaniem jednocześnie realistycznej i baśniowej atmosfery, w której przenikają się banalne sprawy życia codziennego, piękno natury i sztuki oraz dziwne meandry czasoprzestrzeni, pozwalające bohaterom spełnić najskrytsze marzenia.

Naiwne „harlekiny”, wmawiające czytelniczkom, że wystarczająco długo trzepocząc rzęsami, zdobędą serce milionera, albo, że siłą własnego uczucia zmienią brutalnego gangstera w lirycznego amanta, to jedno – a historie takie, jak „Miłość, muzyka i góry”, napisane prostym, ale nie banalnym językiem i przypominające, że nawet w XXI wieku można spotkać mężczyznę, który wprawdzie nie sypie na prawo i lewo złotem, ale też nie rzuca wulgaryzmami (najbardziej trywialnym słowem, jakiego używa Jaś, jest „tyłek”), nie oddaje się nałogom, nie jest zazdrośnikiem ani nudnym moralistą, to drugie. Takie romanse mogę czytać. Z przyjemnością.

[1] Krzysztof Jan Gdula, „Miłość, muzyka i góry”, wyd. Warszawska Firma Wydawnicza, 2020, s. 9.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 198.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 605
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Krzysztof 03.02.2021 21:26 napisał(a):
Odpowiedź na: W zasadzie nie czytam rom... | dot59Opiekun BiblioNETki
Doroto, dziękuję za przychylną recenzję.
Piszę dopiero dzisiaj, ponieważ ostatnio nie zaglądałem do Biblionetki. Miałem nadzieję na większą ilość wolnego czasu na emeryturze, ale jak na razie nadzieja okazała się płonna.
Przyznam, że największą przyjemność sprawiła mi Twoja ocena opisu intymnych chwil bohaterów opowieści. Wszak tekst napisał mężczyzna, a oceniała kobieta.
W okienku obok widzę przesuwające się nagłówki recenzji: dot59, dot59, dot59… Jak Ty to robisz, Doroto? I kiedy? Mnie się rzadko zdarza, by palce nie nadążały za myślą, częściej wiszą nad klawiaturą czekając na słowa, a Ty najwyraźniej nie masz tych kłopotów. Zazdroszczę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: