Dodany: 28.05.2004 14:47|Autor: dorsz
Znajomość Makbeta może się przydać
„Trzy wiedźmy” są szóstą książką cyklu o Świecie Dysku. Niekończące się cykle rzadko bywają wartościowe literacko, a i perypetie bohaterów coraz mniej nas bawią w miarę, jak ilości stron przybywa. Ale Świat Dysku od zwykłych cykli fantastycznych różni się tak, jak płaski Dysk (spoczywający na czterech olbrzymich słoniach stojących na ogromnym żółwiu imieniem A’Tuin sunącym powoli przez przestrzeń kosmiczną) od kulistej Ziemi (podobno banalnie zawieszonej na orbicie). Pratchett zaś nie jest jak inni pisarze. Po dwóch pierwszych tomach skupiających się na osobie Rincewinda, maga nieudacznika, autor postanowił wprowadzać zupełnie innych bohaterów. Stąd wziął się podział całego cyklu na „podcykle” powiązane występującymi w nich osobami. „Trzy wiedźmy” są drugą książką o czarownicach. Dla porządku wspomnę, że niania Ogg po raz pierwszy pojawia się w „Równoumagicznieniu”, ale tu kolejna dobra wiadomość – wcale nie trzeba sięgać po ten tytuł, zanim zacznie się czytać „Trzy wiedźmy”. Natomiast może się przydać sięgnięcie po „Makbeta” (mowa o sztuce Szekspira). Książki Pratchetta są bowiem jak cebula, książki Pratchetta mają warstwy. I jedną z tych warstw, taką najbardziej podstawową, jest wykorzystanie wątków ze znanej na całym świecie klasycznej sztuki, żeby przedstawić nam, jak też wyglądałby Makbet w Świecie Dysku.
Oczywiście rzecz nie polega tylko na banalnym przepisaniu sztuki podstawiając innych bohaterów i inne otoczenie, to byłoby zupełnie nieciekawe. Pratchett na osnowie klasycznych wątków buduje swoje własne, bawi się zmianą punktów widzenia, tworzy osobowości bohaterów, z których tutaj na pierwszy plan wysuwają się oczywiście dwie z trzech wiedźm: wspomniana już niania Ogg oraz jej koleżanka, babcia Weatherwax. Niania Ogg trzęsie całą swoją olbrzymią rodziną, miała bowiem trzech mężów i piętnaścioro dzieci, bardzo docenia towarzystwo męskie, a szczególnie niektóre jego aspekty. Nie stroni też od alkoholu. Babcia Weatherwax jest jej całkowitym przeciwieństwem, dogadują się jednak znakomicie i potrafią współpracować, zwłaszcza gdy sytuacja wymaga ich natychmiastowej interwencji. Czarowanie w ich wykonaniu niezupełnie przypomina to, do czego przywykliśmy jako czytelnicy fantasy. Na przykład stara kopyść może zastąpić miecz, przyzywanie demona odbywa się przy użyciu kociołka do prania... ale to wszystko jest niespodzianie skuteczne. Trzecią wiedźmą jest znacznie młodsza i dość nieśmiała Magrat Garlick, która ulega sile osobowości starszych koleżanek, wnosi natomiast w to trio powiew nieokiełznanego romantyzmu, jakim w jej przekonaniu owiane jest bycie czarownicą.
Oprócz trzech pań pojawia się król Verence, cokolwiek bezcielesny, „Trzy wiedźmy” zaczynają się bowiem od sceny jego spotkania ze Śmiercią, w wyniku którego Verence awansuje na ducha. Jeśli zawsze chcieliście wiedzieć, jak to jest być duchem, to właśnie teraz macie okazję się dowiedzieć. Nie jest to nic, o czym można marzyć w bezsenne noce, aczkolwiek jeśli nie nam się akurat przytrafia, to może być nawet zabawne.
Mamy również trupę wędrownych aktorów, adoptowane przez dwoje z nich dziecko, koronę zagrzebaną na dnie kufra z rekwizytami... ale jeśli komuś się wydaje, że rozwój sytuacji jest oczywisty, to bardzo się myli. Tak zawiązuje się intryga, która w pewnym momencie zaczyna stopniem skomplikowania przypominać węzeł gordyjski, ale nie traćcie zaufania do autora. Poradzi sobie.
Pratchett jest niewątpliwie zabawny, o ile dysponuje się odpowiednim poczuciem humoru. Ale czy tylko zabawny? Przy uważnym czytaniu „Trzech wiedźm” można odkryć, że wśród swoich żartów, parodii, złośliwostek, przemyca trochę prawd o życiu, takim zwykłym życiu - bez znaczenia, czy na globie płaskim czy kulistym. Niewiele i bez długich wywodów i górnolotnych sformułowań. W sam raz, żeby można było go bardzo polubić, wysoko cenić i chwytać za kolejne książki bez namysłu.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.