Dodany: 28.07.2018 16:14|Autor: Agnieszka-M4

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Człowiek w trzech mundurach
Dejczer Stanisław

1 osoba poleca ten tekst.

Niepodległe kalesony...


Tytuł książki mówi wiele – skoro pojawia się w nim słowo mundur, zapewne mamy do czynienia z kolejną powieścią o wojnie. Tak jest i tak nie jest: temat wojny ani nie wysuwa się na plan pierwszy, ani nie został potraktowany w sposób typowy. Powieść Stanisława Dejczera wpisuje się bowiem w ciekawą i specyficzną kategorię lektur, które ośmieszają wojnę wraz z jej tępym okrucieństwem. Na bibliotecznej półce lektura ta mogłaby zająć miejsce obok cyklu o Szwejku. Historia w niej opisana rozgrywa się na kilku frontach, owszem, ale ubrana jest przy tym w solidny kostium humoru, absurdu i groteski. Według samego Dejczera podstawą, na której opierał się w trakcie pisania, były notatki jego ojca pochodzące z lat 1916–1920, odnalezione przypadkowo w stajni rodzinnego majątku. Do jakiego stopnia rekonstrukcja dziejów pewnego żołnierza jest precyzyjna i realistyczna, tego raczej się nie dowiemy, bo „co wart byłby pamiętnik bez tajemnic?”[1] .

Przenosimy się zatem do roku 1917, w sielską atmosferę pomorskich wsi Nicwałd i Gołębiewo, położonych w tej części ziem polskich, które znajdowały się wówczas pod władzą niemiecką. Młodzi dziedzice obu majątków, a zarazem bliscy przyjaciele, Eryk Dorpatt-Malski (Polak) i Gerald Rommer (Niemiec), przeczuwają nadciągające fatum kryjące się pod nazwą „pobór”. Ani jeden, ani drugi nie czują absolutnie żadnego powołania do wojaczki. Wręcz przeciwnie, są gotowi podjąć najbardziej radykalne kroki, żeby wywinąć się od zaszczytnej służby wojskowej i niezwykle honorowej śmierci za Niemcy i Kajzera. Nie silą się nawet na szukanie głębokich ideologicznych pobudek – po prostu są młodzi, chcą żyć i życiem się cieszyć. W pewnym momencie wojennej zawieruchy Eryk składa sam sobie przysięgę, że nigdy świadomie nikogo nie zabije. Ani człowieka, ani zwierzęcia. „Przysięga ta nie miała nic wspólnego z pacyfizmem. Robił to sam dla siebie. I dla Geralda. [...] Przekonania innych nic go nie obchodziły. Chętni do wojen i zabijania zawsze byli, są i będą. Ich sprawa”[2]. Pojawienie się obu przyjaciół na froncie francuskim rozpoczyna całą serię mniej lub bardziej dziwacznych wypadków, które są właściwą treścią książki, a które będą nas – wraz z Erykiem – prowadziły przez Bayonne, Genewę, Golub-Dobrzyń, Kijów i z powrotem do Nicwałdu.

Wypadałoby odradzić lekturę książki tym, którzy do kwestii patriotyzmu podchodzą z wyjątkową wrażliwością i śmiertelnie poważnie. Absolutnie nie chodzi o to, że autor kogokolwiek celowo pod tym względem obraża lub wyśmiewa, ale do „sprawy polskiej” i relacji polsko-niemieckich podchodzi z przymrużeniem oka. Może inaczej: sprowadza je do spraw bardzo ludzkich i prostych, co daje efekt przyjemnie komiczny. Nie powinny nas więc zdziwić takie na przykład stwierdzenia: „Między osobnikami obu narodowości, żyjącymi dziesiątki lat na Pomorzu pod jednym berłem cesarskim, odbywała się [...] wymiana genów. Polacy i Niemcy biologicznie upodabniali się do siebie nawzajem. Na tyle, że z odległości kilkunastu metrów o zmroku trudno było rozróżnić, kto jest kto. A już na przykład w stodole, na sianie o zmroku, Polak od Niemki zupełnie się nie różnił”[3]. Jak natomiast wyrazić radość z odzyskanej niepodległości? Oto Eryk – już jako pełną gębą żołnierz polski w 1920 roku „został wcielony do załogi zamku dobrzyńskiego [...]. Nie mógł się nacieszyć, że właśnie tu trafił, do tego starego, jagiellońskiego bastionu, wolnego, polskiego, już porządnie posprzątanego po długoletniej niewoli. Cieszył się tym goręcej niepodległością kraju i tej warowni jagiellońskiej, ponieważ leżał w samych tylko kalesonach na murze obronnym i opalał się w słońcu, swobodnie, przez nikogo nieciemiężony”[4]. Do mnie poczucie humoru autora trafia, ale rozumiem, że różnie z tym może być. Dejczer prowadzi z czytelnikiem pewną zabawę, puszcza do niego oko, ale – przynajmniej według mnie – nie przekracza w tym względzie delikatnej granicy między życzliwym żartem a obraźliwą kpiną. Polskość w jego wydaniu nie kryje się w napuszonych słowach, ale w ziemiańskim dworku z portretami przodków, w rodzinie, wspomnieniach o dziadku, który zginął w powstaniu styczniowym („dziadek był podobno niesympatyczny. [...] ze wszystkiego szydził, do kościoła chodził pro forma, miał mrowie kochanek”[5]), a nawet w lasku i bagnach otaczających majątek.

Autor z ironią traktuje zresztą nie tylko wspomniane wcześniej tematy. Gdy pojawia się w jego powieści wątek faszyzmu czy komunizmu, w sposób dość prosty, ale wyjątkowo dobitny obnaża prawdę o obu ideologiach, niby tak różnych, a sprowadzających się do tego samego rezultatu. Oto Eryk rozmawia z dwoma żołnierzami niemieckimi, jeńcami, z których jeden przedstawia się jako komunista, drugi jako rasista. Pierwszy tłumaczy głównemu bohaterowi, że „jest niemieckim komunistą. I chce klęski swojej pruskiej monarchii [...]. Na jej gruzach i na ruinie zmurszałego cesarstwa chce zbudować niemiecki komunizm, całkiem nowe państwo, szczęśliwe, bez przegranych wojen, bez wyzysku człowieka przez człowieka, ze schludnymi obozami śmierci dla tych, którzy komunizmu nie lubią”, a o swoim koledze mówi: „On jest rasistą! [...] My się obaj nienawidzimy. Nas wszystko dzieli. On chce klęski naszego zmurszałego niemieckiego cesarstwa tylko po to, żeby na jego gruzach zbudować całkiem nowe, rasistowskie, szczęśliwe państwo niemieckie bez przegranych wojen, bez wyzysku partyjnego człowieka przez partyjnego człowieka, ze schludnymi obozami śmierci dla tych, którzy tego rasizmu nie lubią”[6]. Nic dodać, nic ująć.

O ile ta humorystyczna narracja zdecydowanie podnosi wartość książki Dejczera, o tyle ładunek dziwaczności skumulowany w niektórych wątkach według mnie ją obniża. Trochę na zasadzie „co za dużo, to niezdrowo”. Dotyczy to szczególnie fragmentów przedstawiających relacje między Erykiem a kobietami: Vanną de Saussure oraz Marcheiną (Marią Henryką). Duszna atmosfera tych rozdziałów przypomina mi nieco Rękopis znaleziony w Saragossie (Potocki Jan) i przez to jest już zdecydowanie mniej strawna.

Liczba ocen tej powieści wśród użytkowników BiblioNETki świadczy o tym, że niewiele osób zapoznało się z nią. A szkoda. Nie jest to może dzieło wybitne, ale zdecydowanie świeże dzięki swojej odmienności i oryginalności. Warto dać mu szansę.

[1] Stanisław Dejczer, „Człowiek w trzech mundurach”, wyd. Zysk i S-ka, 2001, s. 298.
[2] Tamże, s. 102.
[3] Tamże, s. 19.
[4] Tamże, s. 280.
[5] Tamże, s. 214.
[6] Tamże, s. 244.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1019
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: