Dodany: 24.05.2018 21:18|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czas nie jest stracony


Jeśli wierzyć temu, co autorka napisała we własnej przedmowie do zbioru „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”, zawarte w nim opowiadania należy traktować jako świąteczne menu według wyboru szefa kuchni: „dwa główne dania: »Tajemnica gwiazdkowego puddingu« i »Zagadka hiszpańskiej skrzyni« oraz wybór przystawek: »Szaleństwo Greenshawa«, »Sen«, »Popychadło«, i sorbet: »Dwadzieścia cztery kosy«”[1] (swoją drogą, skoro sama Christie zaproponowała taki układ, może i redakcja powinna uszeregować teksty we wskazanej kolejności?). Wiadomo, że gust szefa nie musi idealnie odpowiadać gustowi konsumenta, więc i nie każdy czytelnik musi uznać akurat te opowiadania za crème de la crème twórczości Królowej Kryminału, natomiast raczej nie zaliczy ich do najsłabszych.

Jest tu jednak i pewien szkopuł: niektórzy mogą się poczuć z lekka zawiedzeni, skonstatowawszy, że wspomnianych „głównych dań” już kosztowali, tylko pod inną nazwą: w skład zbioru „Dopóki starczy światła” wchodzą bowiem wcześniejsze o parę dekad ich wersje –„Bożonarodzeniowa przygoda” i „Tajemnica bagdadzkiego kufra” – różniące się jedynie długością, a w przypadku tej pierwszej także odrobinę zmienioną scenerią i postaciami. Zatem czytelnik znający wspomniany wybór opowiadań, a szukający w literaturze kryminalnej jedynie zaskakujących rozwiązań, może nie być całkiem usatysfakcjonowany, bo po pierwszej czy piątej stronicy jego pamięć zacznie mu podsuwać fakty, które dopiero za chwilę zostaną w tekście ujawnione. Ale nie wszyscy wszak czytamy utwory lady Agathy tylko dla samej zagadki kryminalnej: jest pewna grupa odbiorców, którzy widzą w nich doskonałe zwierciadło, odbijające zarówno charakterystyczne cechy epoki i środowiska, jak i ponadczasowe rysy ludzkich osobowości i prawidła zachowań.

Postacie, bez których te opowiadania nie miałyby w sobie ani jednej dziesiątej tego klimatu, dla którego je tak zachłannie połykamy – czyli pannę Marple, tu obecną w jednym opowiadaniu „Szaleństwo Greenshawa”, i Herkulesa Poirota, będącego bohaterem pozostałych – dobrze już znamy, a jednak autorka wciąż wzbogaca ich sylwetki o jakieś dodatkowe smaczki, charakteryzujące ich jeszcze lepiej, jeszcze dobitniej. Tutaj w „Zagadce hiszpańskiej skrzyni” poznajemy poglądy Poirota (i nie pomylimy się chyba, sądząc, że pośrednio także samej Christie) na kwestie damskiej sylwetki: „Odczuwał kontynentalną przychylność dla krzywizn, można by rzec – rozkosznych krzywizn”[2], za to jeśli chodzi o niewiastę o ciut wątlejszej posturze: „przyznał niechętnie, że jest przystojna według współczesnych wymagań (co aktualnie odpowiadało aparycji niedożywionej sierotki)”[3]. W „Dwudziestu czterech kosach” zyskujemy dowód, że mały detektyw, zwykle tak serio podchodzący do życia, potrafi być dowcipny, ba, nawet uciekać się do czarnego humoru: „Mówi się, że jeżyny mają masę witamin, ale mogą śmiertelnie szkodzić w inny sposób. W tym wypadku wyobrażam sobie, że pomogą założyć stryczek na pańską szyję”[4]. Z kolei panna Jane w uroczo staroświecki sposób manifestuje swoją niechęć do publicznego nazywania części ciała, zwyczajowo zakrytych ubraniem, jak też ewentualnych elementów spodniej garderoby („Kiedy byłam dziewczynką, inspektorze – wyjaśniła panna Marple – nigdy nie używano słowa żołądek”[5]; „Moja droga, w dzisiejszych czasach sama widziałam... te... ee... w sklepach, bardzo niedelikatnie wyeksponowane. Więc bardzo łatwo jest każdemu mieć... biust... każdego rozmiaru”[6]).
Ale nie tylko oni ten klimat tworzą.

Popatrzmy na takich państwa Laceyów z tytułowego opowiadania – małżeństwo w słusznym wieku, których dom przypadkiem staje się sceną dramatycznych wydarzeń. Ona jest spokojna, łagodna, wyrozumiała i taktowna. Jakże rozczulająco tłumaczy fakt, że do stołu podaje stareńki emerytowany lokaj, który ledwie daje radę utrzymać w rękach naczynie z potrawą! „Obawiała się, że podczas którychś świąt Peverell padnie trupem. Mając do wyboru zaryzykować jego śmierć lub zranienie uczuć, doszła do wniosku, że wolałby być raczej martwy niż urażony, wybrała więc pierwszą możliwość”[7]. I z jakąż finezją ta starsza dama próbuje sprawić, by zbuntowana wnuczka ujrzała swojego nowego chłopaka w mniej różowym świetle:
„–Wiesz, podobają mi się te bardzo obcisłe spodnie, które noszą teraz panowie. Wyglądają tak elegancko – choć oczywiście podkreślają krzywe nogi.
Rzeczywiście, pomyślała Sarah, Desmond ma krzywe nogi, a przedtem tego jakoś nie zauważyła” [8].
Jej małżonek jest krewki, apodyktyczny, bezpośredni, bywa, że wręcz gburowaty (na tyle, na ile mu pozwala etykieta). Jakim cudem ta para wytrzymała ze sobą przez jakieś pół wieku? Tym bardziej, że ona marzy o zamieszkaniu w małym, nowocześnie urządzonym domku, on zaś za nic nie chce się pozbyć wielkiej, niewygodnej i kosztownej w utrzymaniu rodowej posiadłości... Poirot, jak dobrze wiemy, jest gorącym zwolennikiem komfortu, więc wymyka mu się niedyplomatyczne pytanie: „A pani poświęca się dla jego zachcianek?”, na co gospodyni domu z godnością odpowiada: „Nie uważam tego za poświęcenie, panie Poirot. Poślubiając Horace’a pragnęłam uczynić go szczęśliwym. Był dla mnie dobrym mężem i sprawił, że przez tyle lat byłam bardzo szczęśliwa, i chcę mu dać to samo”[9]. Gdybyśmy jednak nie dowierzali tej deklaracji, mamy jeszcze jedną scenkę, ba, nawet nie scenkę, ledwie migawkę, dostatecznie jasno ukazującą relacje w tym z pozoru niedobranym, a jednak naprawdę szczęśliwym związku: „Zauważyłeś, Horace, że stoję pod jemiołą? – zapytała ze skromnością dziewiętnastolatki”[10].

Teraz możemy popatrzeć, jak dalece odmienny wzorzec prezentuje panna Lemon, sekretarka pracująca dla Poirota od czasu wyjazdu Hastingsa do Ameryki Południowej. Mniejsza o wygląd, wystarczy posłuchać na przykład, jak reaguje na podjęcie przez szefa niezbyt profesjonalnego (przynajmniej jej zdaniem) tematu:
„– Co to jest, co mają w sobie wszystkie uwodzicielki tego świata! Te Heleny Trojańskie, Kleopatry...
Panna Lemon energicznie wkręciła do maszyny kartkę.
– Naprawdę, panie Poirot, nigdy nie zastanawiałam się nad tym. To mi się wydaje głupie. Gdyby ludzie po prostu wykonywali swoją pracę i nie myśleli o takich sprawach, wszystko szłoby znacznie lepiej.
Rozprawiwszy się w ten sposób z ludzką słabością i uczuciami, panna Lemon uniosła palce nad klawiszami maszyny, czekając niecierpliwie, kiedy szef pozwoli jej zabrać się do pracy”[11].
Wszystko jasne... I nawet gdyby usłyszała myśl pojawiającą się w głowie Poirota po wysłuchaniu wyjątkowo bezrefleksyjnej wypowiedzi indagowanego świadka: „Nic nie myślę, sir. – Kolejna panna Lemon”[12], zapewne nie wzięłaby sobie tego do serca.

I jeszcze inna osoba, dla odmiany płci męskiej – zupełnie epizodyczna, występująca ledwie w jednej scenie:
„Gdyby ktoś chciał określić pana Jesmonda jednym słowem, brzmiałoby ono – dyskrecja. Wszystko wokół niego było dyskretne. Jego dobrze skrojone, ale nierzucające się w oczy ubranie, miły głos dobrze wychowanego człowieka, rzadko wznoszący się ponad sympatyczną monotonię, jasnobrązowe przerzedzone na skroniach włosy, blada, poważna twarz. Herkulesowi Poirotowi wydało się, że znał już tuzin panów Jesmondów, a wszyscy wcześniej czy później używali tego samego zwrotu: »sytuacja jest niezmiernie delikatna«”[13].

Cóż nam jednak dają tak ładnie i precyzyjnie scharakteryzowane postacie, skoro niczego to nie wniesie do rozwiązania którejkolwiek z zagadek? Wszak żadna z nich nie zwinęła egzotycznemu książątku drogocennego rubinu („Tajemnica gwiazdkowego puddingu”), żadna nie spowodowała, że pewien człowiek, miast wyjechać w podróż, znalazł się martwy w salonie swego przyjaciela („Zagadka hiszpańskiej skrzyni”), nie zastrzeliła właścicielki dziwacznej budowli („Szaleństwo Greenshawa”) ani ekscentrycznego milionera („Sen”), nie zepchnęła ze schodów zdziwaczałego starego malarza („Dwadzieścia cztery kosy”) ani nie roztrzaskała głowy bogatemu przedsiębiorcy („Popychadło”)!
Czy zatem autorka nie zmarnowała naszego czasu, rozwadniając fabułę takimi opisami? Na to retoryczne pytanie niech odpowie nasz niezawodny mały Belg:
„Jeżeli ma się okazję do obserwowania natury ludzkiej, czas nie jest stracony”[14].
Otóż to.

[1] Agatha Christie, „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”, przeł. Krystyna Bockenheim, Wydawnictwo Dolnośląskie 2014, s. 2.
[2] Tamże, s. 61.
[3] Tamże, s. 89.
[4] Tamże, s. 200.
[5] Tamże, s. 256.
[6] Tamże, s. 260.
[7] Tamże, s. 33.
[8] Tamże, s. 27.
[9] Tamże, s. 21.
[10] Tamże, s. 32.
[11] Tamże, s. 64.
[12] Tamże, s. 102.
[13] Tamże, s. 8.
[14] Tamże, s. 144.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1385
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: