Dodany: 18.04.2018 15:02|Autor: misiak297

„Jestem twoim jedynym kotem. A ty jesteś moim jedynym człowiekiem”[1]


Częściowo narratorem powieści Hiro Arikawy „Kroniki kota podróżnika” jest Nana – bezdomny kot, który cenił sobie swą niezależną egzystencję. Zaprzyjaźnił się on z dokarmiającym go Satoru Miyawakim. Pewnego dnia uległ wypadkowi, a mężczyzna wziął go do siebie na czas rekonwalescencji. To ostatecznie ich połączyło – Nana nie zamierzał już wracać na ulicę, zaś Satoru był wzruszony, że ukochany kot chce z nim zostać.

Minęło parę lat – i nagle okazało się, że Satoru z początkowo bliżej niesprecyzowanych przyczyn musi znaleźć kotu nowy dom u któregoś ze swoich przyjaciół. Wyruszyli obaj w drogę po Japonii. Jednak to więcej niż wyprawa z punktu A do B – to także podróż przez trudne życie bohatera, przez jego i traumatyczne, i ciepłe wspomnienia.

„Jedźmy już. To nasza ostatnia podróż.
Zobaczymy wiele pięknych rzeczy. Im więcej, tym lepiej. Niech to będzie cel tej podróży. Moim haczykowatym ogonem zagarnę wszystko, co warto zobaczyć”[2].

Hiro Arikawa niejako mimochodem snuje opowieść o tym, jak człowiek kształtuje swoje życie – i trwa na przekór traumom, popełnianym błędom, niespełnieniom. Dawni przyjaciele Satoru – tak jak on sam – musieli sobie poradzić z przeciwnościami losu, z samotnością, rozmaicie rozumianym opuszczeniem. Jest to jednak przede wszystkim historia przyjaźni, zwłaszcza tej międzygatunkowej. Naprawdę silna więź łączy bohatera i jego kota.

Partie, w których narracja oddana została Nanie – błyskotliwemu, wdzięcznemu „opowiadaczowi” – to najlepsze, najbarwniejsze fragmenty książki. Nierzadko one właśnie wprowadzają humor. Tak jak tutaj:

„Satoru zaparkował samochód i wyjął z bagażnika moją miskę na wodę i na pokarm. Postawił ją na podłodze. Wsypał karmy i nalał wody z plastikowej butelki (…).
Kiedy zwilżałem gardło, ktoś zastukał w szybę. Znowu? Spojrzałem ukradkiem w górę. Jakaś młoda para pochylona nad szybą gapiła się na mnie. Oboje szczerzyli do mnie zęby.
– Kotek!
Słucham? Tak, kotek. I co z tego? Mogę zjeść spokojnie posiłek?
– Popatrz! Je! Jaki słodki!”
– Uroczy!
Oj! Papużki nierozłączki, wyobraźcie sobie, że to was ktoś pokazuje palcem, kiedy jecie obiad. W ogóle nie czuję smaku. A to moja ulubiona karma – pierś z kurczaka z owocami morza…
Jestem miły dla ludzi, którzy mnie karmią, powiedziałbym: wprost proporcjonalnie do jakości jedzenia, ale to dostałem od Satoru, więc pozwólcie, że skupię się na smaku.
Nie zwracałem uwagi na młodą parę, więc wkrótce się znudzili i poszli zachwycać się czym innym”[3].

Im dalej, tym bardziej ta piękna opowieść wzrusza. Tak, chwyta za serce, wyciska z oczu łzy.

Byłem jak najbardziej skłonny postawić „Kronikom...” wysoką ocenę. Wybaczyłbym przeskoki między czasami (być może przeniesione z oryginału), a nawet to, że w ostatniej – najciekawszej – części akcja przyspiesza. Ale już nie używanie przez autorkę (a może tylko przez tłumaczkę, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne) podmiotów zastępczych, sprawiających, że tekst staje się sztuczny. Na przykład bohaterowie znani z imienia stają się nagle w narracji „mężczyznami” czy „kobietami”. Wyjątkowo idiotycznie wypada to przy zamiennikach określeń „przyjaciel” i „kolega” (każde z tych słów w języku polskim charakteryzuje przecież inną pod względem głębi emocjonalnej relację. Przyjaźń nie jest tożsama z koleżeństwem). Zobaczcie:

„Odkąd Hachi zamieszkał w domu Satoru, można powiedzieć, że był kotem obu chłopców. Kosuke bawił się z kotkiem, gdy odwiedzał kolegę, a Satoru zabierał pupila ze sobą, gdy przychodził do domu przyjaciela”[4].

„– Jak masz na imię?
– Satoru Miyawaki. Bądźmy kolegami.
Nie musiał tego dodawać, bo obydwaj czuli, że będą przyjaciółmi”[5].

„Miyawaki był ogólnie lubiany. Będąc jego kolegą, Yoshimine mógł liczyć na akceptację grupy. A ponieważ sam był raczej typem odludka, który nie zabiega o niczyje względy, więc gdyby nie przyjaciel, prawdopodobnie okres gimnazjum spędziłby samotnie”[6].

„Kolega zrywał pomidory i ogórki. (…) Yoshimine przywitał przyjaciela, wchodząc do szklarni”[7].

Takich wpadek jest tu niestety sporo.

Mimo tych zgrzytów, polecam „Kroniki kota podróżnika” – przede wszystkim ze względu na tytułowego bohatera, wielką indywidualność o równie wielkim sercu. Bardzo łatwo pokochać Nanę. I chce się z nim podróżować.


---
[1] Hiro Arikawa, „Kroniki kota podróżnika”, przeł. Anna Horikoshi, wyd. Prószyński i S-ka, 2018, s. 221.
[2] Tamże, s. 169.
[3] Tamże, s. 65-66.
[4] Tamże, s. 42.
[5] Tamże, s. 77.
[6] Tamże.
[7] Tamże, s. 89.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2105
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: