Przedstawiam KONKURS nr 217, który przygotowała...
asia_.
Według planu miałam tu prezentować zupełnie inny konkurs. W ostatniej chwili okazało się jednak, że miała miejsce awaria i przeprowadzenie go nie będzie możliwe. Początek kwietnia bez tradycyjnej biblionetkowej zabawy to smutna sprawa, ruszyłam więc do swojej tajnej skrytki i wykopałam z niej konkurs zapasowy.
Oto przed Wami
20 pomników. Jedne bardziej, inne mniej udane; jedne bardziej, inne mniej charakterystyczne – wszystkie domagają się rozpoznania.
W nagrodę za zidentyfikowanie każdego z nich można otrzymać
2 punkty - po jednym za autora i tytuł (w przypadku wiersza i opowiadań - tytuł utworu, a nie zawierającego go zbioru), czyli łącznie maksymalnie
40 punktów.
Imiona i nazwiska najbardziej charakterystycznych postaci zastąpiłam literami X,Y. Wszystkie dusiołki mam ocenione.
Odpowiedzi zgłaszajcie na moje
PW. Termin ich nadsyłania mija w
sobotę 14 kwietnia o godz. 23:59.
Jeśli chcecie otrzymać podpowiedzi dotyczące znajomości dusiołka/rodzica, dajcie znać.
Zapraszam do zwiedzania!
Pomniki najczęściej stawia się władcom...
1.
Łódź rwała z prądem, [X] miał wrażenie, że dwa ogromne słupy rosną i biegną jej na spotkanie. Te wielkie, szare bryły, milczące, lecz groźne, wydały mu się parą olbrzymów. Z bliska dopiero stwierdził, że są rzeczywiście wykute na kształt dwóch postaci ludzkich; dawna sztuka i potęga wyrzeźbiła w nich swój ślad i dotychczas, prażone słońcem i chłostane deszczem od niepamiętnych lat, zachowały podobieństwo, które im ongi narzuciło dłuto rzeźbiarza. Na ogromnych cokołach, fundamentem zanurzonych w głębinie, stali dwaj kamienni królowie; po dziś dzień zatarte oczy i pobrużdżone, chmurne czoła mieli zwrócone na północ. Każdy z nich wznosił lewą rękę, ostrzegając wymownym gestem odwróconej na zewnątrz dłoni, w prawej zaś dzierżył topór; na głowach mieli skruszałe hełmy i korony. Siła i majestat biły od tych milczących strażników dawno już nie istniejącego królestwa.
2.
Ostatnia figura, w skali dwukrotnie przewyższającej oryginał, wyobrażała bazyleusa Andronikosa V. Cesarz trzymał za rękę chłopczyka okrytego paradną zbroją, znać jednak było, że rzeźbę dziecka dodano parę lat później, gdyż ręka Andronikosa znajdowała się na nieodpowiedniej wysokości i chwyt wyglądał nienaturalnie. Widocznie pierwotnie zamiast dłoni chłopca bazyleus trzymał w ręku włócznię lub może drzewce chorągwi. Napis pod pomnikiem głosił: „Andronikos V Bazyleus Autokrator 610–613”, a poniżej, mniejszymi literami: „Isaakios Bazyleus Autokrator 613–619”.
– Popatrz, uzurpator pożałował dla mnie osobnej kolumny – zażartował Isaakios. – W dodatku ten dzieciak wygląda co najmniej na dziesięć lat, choć rzekomo zaginąłem, mając zaledwie sześć. Czy on jest w ogóle do mnie podobny?
3.
Każdy ruch intruza śledziły chłodne i nieruchome oczy posągów z czerwonego marmuru. Statuy przedstawiały groźnych mężczyzn w przepysznych szatach, pancerzach i turbanach, w które misternie wpięto liczne klejnoty.
Były to posągi najsłynniejszych paszów w historii Tel'Halik: pogromców buntowników i demonów, wodzów armii, którzy dawali prorokowi siłę niezbędną do obrony jedynej wiary. Za to właśnie spotkał ich zaszczyt, o jakim mogli tylko marzyć zwykli ludzie, zaszczyt, na który ortodoksyjni duchowni patrzyli niechętnie - nieśmiertelność pod postacią kamiennej statuy.
W Tel'Halik nie pozwalano wznosić ludziom pomników i teoretycznie tylko prorocy stanowili wyjątek. Mimo to przez dziesięciolecia żaden z duchownych nie kwapił się, by wejść do Sali Bohaterów, leżącej w sercu Orlego Fortu, i strącić z cokołów kamienne postacie paszów.
i innym zasłużonym postaciom.
4.
- Chciałbyś tu znów zamieszkać?
- Jeszcze jak - ucieszył się Smok, a w jego oczach błysnęły iskierki radości. - Ale obawiam się że to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Bo na mój widok wszyscy turyści uciekliby gdzie pieprz rośnie i miasto miałoby z tego ogromne straty.
Profesor Szablowski uśmiechnął się tajemniczo:
- Nie jest tak źle. Przed jaskinią stoi twój pomnik, dzięki któremu ludzie wiedzą, jak wyglądałeś.
- Mój pomnik? Żartujesz!
- Mówię zupełnie poważnie.
Smok z niedowierzaniem pokręcił głową:
- Nie myślałem, że za życia będę mógł oglądać własny pomnik. Podobny do mnie?
- Jak dwie krople wody. Oto on!
Smok zaniemówił z wrażenia, co, jak wiemy, nie zdarzało mu się zbyt często. Przez dłuższą chwilę milczał, ogarniając wzrokiem postać potężnego jaszczura, wspartego na tylnych łapach i od czasu do czasu zionącego z paszczy czerwonym płomieniem. Pomnik stał przed wejściem do Jamy, tuż za nim przebiegała droga, a za drogą, o kilka metrów niżej, toczyły się brudne fale Wisły.
Czasem bywa jednak inaczej.
5.
[...] My pomnik pokażmy:
Więc na cokole stoi młodzian straszny
pod względem garderoby. Odzian letko,
agrafką spina przewiewne paletko,
a pod paletkiem, w miejscach dolno-tylnych,
nie rozwiązany ma problem tekstylny[...]
6.
Rozumiejąc, że nagromadzonej w społeczeństwie agresji nie można po prostu z dnia na dzień unicestwić, lecz należy jej dać nieszkodliwe upusty, twórcy etyfikacyjnego projektu zadbali o wygospodarowanie znacznych środków na budowę instytucji szałochłonnych. Wiele z nich działa po dziś dzień. Wspomnę o kilku, bo sądzę, że podobne i nam mogą się przygodzić. Aby zaczynać od małego – Luzanie mają od dawna już we zwyczaju stawiać pomniki osobistościom wybitnym, a zarazem znienawidzonym. Są to tak zwane pomniki niesławy; niekiedy postument otaczają podobne do brązowych urn rozłożyste spluwaczki.
7.
Brat zatoczył łuk ręką.
– Tu stanie wielki posąg, co uwieńczy wejście imperatora do Ustronia. – Wyciągniętym ramieniem dokończył kreślenie pełnego kręgu. – To będzie miejsce, w którym ludzie będą wchodzić do wspaniałego pałacu. Tędy będą szli na audiencję u urzędników Ładu. Tu znajdą się bliżej Stwórcy.
[X] milczał. Neal przyglądał mu się przez chwilę, a potem stanął pośrodku placu i wyciągnął ramiona ku słońcu.
– Tu! Tu stanie posąg na chwałę Stwórcy i wykorzysta jego Światło w zegarze słonecznym. Światło będzie wskazywać obmierzłe postaci: ludzi. To będzie pomnik grzesznej istoty, człowieka skazanego na nędzną egzystencję na tym świecie, niegodziwego z natury, kulącego się w upokorzeniu, kiedy Światło Stwórcy demaskuje jego znienawidzone ciało i duszę nieodwracalnie zdeprawowane ponad wszelkie wyobrażenie.
[X] pomyślał, że jeżeli istniał mistrz szaleństwa, to był nim Ład i ludzie, którzy tak samo myśleli.
Neal opuścił ramiona niczym kapelmistrz kończący triumfalny występ.
– A ty, [X][Y], wyrzeźbisz ów pomnik.
Zresztą pomnik wcale nie musi przedstawiać osoby.
8.
Teraz puścił się pędem, czując pod stopami linię róży, która go prowadziła, ciągnęła w kierunku ostatecznego przeznaczenia. Kiedy wszedł w długi tunel Passage Richelieu, poczuł gęsią skórkę, owładnęło nim oczekiwanie. Wiedział, że na końcu tego tunelu jest najbardziej tajemniczy z pomników Paryża – pomnik, którego wizję stworzył i którego budowę zlecił w latach osiemdziesiątych sam Sfinks – François Mitterrand, człowiek, który jak mówiono, porusza się w kręgach tajnych stowarzyszeń, człowiek, którego spuścizną i ostatnim darem dla Paryża było miejsce, gdzie [X] był zaledwie parę dni temu.
W innym życiu.
W przypływie energii wypadł z podziemnego przejścia na dobrze sobie znany podwórzec i tam się zatrzymał. Nie mogąc złapać tchu, podniósł wzrok powoli, nie dowierzając, na mieniącą się w wieczornym świetle budowlę tuż przed nim.
Piramida Luwru. Połyskująca w ciemnościach.
Niektórzy nie mogą doczekać się swoich pomników i biorą sprawy we własne ręce...
9.
– Tak, trzeba było odłożyć; Egipt i władztwo nad Wschodem wedle przepowiedni nie może mnie minąć, więc i Achaja mi nie przepadnie. Każę przekopać istm koryncki, a w Egipcie wzniesiem takie pomniki, przy których piramidy wydadzą się dziecinną igraszką. Każę zbudować Sfinksa większego siedem razy od tego, który koło Memfis patrzy w pustynię, ale każę mu dać twarz moją. Wieki potomne będą mówiły tylko o tym pomniku i o mnie.
– Zbudowałeś sobie już pomnik swoimi wierszami, większy nie siedem, ale trzy razy po siedem od piramidy Cheopsa – rzekł [X].
– A śpiewem? – spytał [Y].
– Niestety! Gdyby to umiano zbudować ci taki posąg jak posąg Memnona, który by odzywał się twoim głosem o wschodzie słońca! Morza przyległe Egiptowi roiłyby się po wiek wieków od okrętów, na których tłumy z trzech części świata wsłuchiwałyby się w pieśń twoją.
– Niestety, któż to potrafi? – rzekł [Y].
– Ale możesz kazać wyciąć z bazaltu siebie powożącego kwadrygą.
10.
A kiedy Snofru, jeden z faraonów najpierwszej dynastii, spytał pewnego kapłana, jaki by sobie pomnik wystawić? - ten odpowiedział: Wyrysuj, panie, na ziemi kwadrat i połóż na nim sześć milionów głazów - one przedstawią lud. Na tej warstwie połóż sześćdziesiąt tysięcy kamieni ociosanych - to będą twoi niżsi urzędnicy. Na tym ułóż sześć tysięcy kamieni wygładzonych - to będą wyżsi urzędnicy. Na tym
postaw sześćdziesiąt sztuk pokrytych rzeźbą - to będą twoi najbliżsi doradcy i wodzowie, a na szczycie połóż jedną bryłę ze złotym wizerunkiem słońca - a będziesz ty sam.
... inni wręcz przeciwnie.
11.
Och, do diabła. Lubi młodzież, a poza tym od cudzoziemca można się zawsze czegoś nauczyć, ale jest już zmęczona nowymi twarzami i tym, że ciągle jest pod obstrzałem. Owszem, ona się od nich uczy, ale oni nie uczą się od niej. Wszystkiego, czego mogła ich nauczyć, dowiedzieli się już dawno z jej książek, z ruchu. Teraz przychodzą po prostu ją sobie obejrzeć, jakby była wieżą z Rodarred czy kanionem Tulaaevea. Jakimś dziwem, pomnikiem. Podchodzili do niej z czcią, a ona na nich burczała: „Myślcie samodzielnie! To nie jest żaden anarchizm, to zwykły obskurantyzm! Nie sądzicie chyba, że wolność i dyscyplina są nie do pogodzenia, co?!”. Przyjmowali tę chłostę słowną potulnie i z wdzięcznością niczym dzieci, jak gdyby Laia była czymś w rodzaju macierzy, bóstwem, Wielkim Opiekuńczym Łonem. Ona! Ona, która wysadzała w powietrze stocznie w Seissero i wymyślała w oczy premierowi Inoilte’owi wobec siedmiotysięcznego tłumu, zarzucając mu, że dałby sobie obciąć jaja, gdyby widział w tym jakiś interes – ona, która wrzeszczała, lżyła i kopała policjantów, pluła na księży i publicznie sikała na wielką mosiężną tablicę pod Kapitolem, głoszącą: „W tym miejscu zostały położone podwaliny pod Suwerenne Państwo Narodowe A-10” i tak dalej, i tak dalej. Ale sza. To właśnie ona jest teraz dobrą babunią, poczciwą staruszką, uroczym pomnikiem. Chodźcie oddać cześć łonu, które zrodziło rewolucję. Płomień już się wypalił, chłopcy, już możecie bezpiecznie podejść bliżej.
12.
Ale cicho... tak cicho, że [X] z największą uwagą musiał się przysłuchiwać jej szeptowi. Dzień następny, pełen znaczenia dla [X], nie odznaczył się żadną osobliwością ani w Warszawie, ani w naturze. Tu i ówdzie na ulicy kłębił się kurz wzniecony miotłami stróżów, dorożki pędziły bez pamięci albo zatrzymywały się bez powodu, a nieskończony potok przechodniów ciągnął się w jedną i drugą stronę chyba po to, ażeby utrzymywać ruch w mieście. Niekiedy pod ścianą domów przesuwali się ludzie obdarci, skuleni, z rękami wbitymi w rękawy, jakby to był nie czerwiec, ale styczeń. Czasem na środku ulicy przewinął się chłopski wózek napełniony blaszanymi konwiami, a powożony przez zuchowatą babę w granatowym kaftanie i czerwonej chustce na głowie.
Wszystko to roiło się między dwoma długimi ścianami kamienic pstrej barwy, nad którymi górowały wyniosłe fronty świątyń. Na obu zaś końcach ulicy, niby pilnujące miasta szyldwachy, wznosiły się dwa pomniki. Z jednej strony król Zygmunt, stojący na olbrzymiej świecy, pochylał się ku Bernardynom, widocznie pragnąc coś zakomunikować przechodniom. Z drugiego końca nieruchomy Kopernik, z nieruchomym globusem w ręku, odwrócił się tyłem do słońca, które na dzień wychodziło spoza domu Karasia, wznosiło się nad pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk i kryło się za dom Zamoyskich jakby na przekór aforyzmowi: „Wstrzymał słońce, wzruszył ziemię”. [X], który w tym właśnie kierunku wyglądał ze swego balkonu, mimo woli westchnął przypomniawszy sobie, że jedynymi wiernymi przyjaciółmi astronoma byli tragarze i tracze, nie odznaczający się, jak wiadomo, zbyt dokładną znajomością zasługi Kopernika.
„Wiele mu z tego – myślał – że w kilku książkach nazywają go chlubą narodu... Pracę dla szczęścia – rozumiem, ale pracy dla fikcji nazywającej się społeczeństwem czy sławą – już bym się nie podjął. Społeczność niech sama myśli o sobie, a sława... Co mi przeszkadza wyobrażać sobie, że już posiadam sławę na przykład na Syriuszu? A przecież Kopernik nie jest dziś w lepszym położeniu odnośnie do ziemi i tyle go obchodzi statua w Warszawie, co mnie piramida na jakiejś Wedze!... Trzy wieki sławy oddam za chwilę szczęścia i dziwię się tylko mojej głupocie, że kiedyś inaczej myślałem”.
13.
Cebul smarka, ocierając nos grzbietem ocalałej dłoni.
– Taki był dobry szef, chłopaki. No naprawdę. Poczciwy. Kochany. Najlepszy, jakiego mieliśmy.
Zdaje się, że trafiłem na coś w rodzaju stypy po samym sobie. Trochę psychodeliczne doświadczenie. I dość krępujące, warto nadmienić.
– I kto teraz o nas zadba? – jęczy Grul. – Poświęcił się, biedaczyna. Załatwiła nam takiego wspaniałego szefa, żmija kosmiczna. Bodajby w piekle gniła!
– Szef był gość! – dodaje anemon bez czapki, bodajże Glu.
Tymczasem Klu całkiem się rozkleja.
– Nasz szef! Nasz jedyny szef! Uratował Klu. Dwa razy uratował! A ona mu tak zrobiła, gluja parchata. Wielki Odpływ Cześć. Glu kocha szefa. Glu będzie codziennie nosił kwiatki na jego grób.
Dobry Boże, czas się ujawnić. Nie chcę wiedzieć, co jeszcze postanowią zrobić. Ufundować mi nadnaturalnej wielkości pomnik z suszonej wołowiny i masy jajecznej?
Dzięki pomnikom łatwo ustalić miejsce spotkania...
14.
Powiedziałem jej, że potrzebuję dokumentacji szpitalnej sprzed dziesięciu lat z miasteczka Eureka w Kalifornii. Wyjaśniłem, czego dokładnie szukać. Oznajmiłem, że zostanę w Bostonie, póki się nie odezwie. Dodałem, by niczego nie rejestrowała, żadnych papierów. Potem wyszli i drugiego dnia nie działo się nic więcej. Trzeciego także. I czwartego. Kręciłem się po mieście. Pierwsze dni pobytu w Bostonie były dość ciekawe. To jedno z miast, które określam jako czterdziestkiósemki. Po czterdziestu ośmiu godzinach zaczynają się robić męczące. Oczywiście, jeśli chodzi o mnie, opis ten pasuje do większości miejsc – nie umiem usiedzieć na tyłku i na początku piątego dnia zaczynałem dostawać świra. Byłem już gotów założyć, że o mnie zapomnieli, poddać się i ruszyć w drogę. Myślałem o Miami, z pewnością będzie tam cieplej. Lecz późnym rankiem zadzwonił telefon. Usłyszałem jej głos. Miły.
– Jedziemy do ciebie – oznajmiła. – Spotkajmy się przy pomniku faceta na koniu, przy Szlaku Wolności, o trzeciej.
Nie był to zbyt dokładny opis, wiedziałem jednak, o co jej chodzi. Posąg stał przy North End, nieopodal kościoła. Wiosenny chłód zniechęcał do przebywania na dworze, ale i tak dotarłem tam wcześniej. Usiadłem na ławce obok staruszki karmiącej okruchami chleba wróble i synogarlice. Spojrzała na mnie i przeniosła się na sąsiednią ławkę. Ptaki tłoczyły się wokół jej stóp, zawzięcie dziobiąc asfalt. Wodniste promienie słońca przebijały się przez zasnuwające niebo deszczowe chmury. Posąg przedstawiał siedzącego na koniu Paula Revere’a.
15.
Podczas mojej nieobecności moda bardzo się zmieniła. Mało kto nosi dziś prostą białą koszulę i spodnie wzorowane na dawnym mundurze rewolucyjnym. Wszędzie widać typowe dla Królestwa falbany, kapelusze, powłóczyste suknie, a obok nich abstrakcyjne kreacje z zokijskiej intelmaterii - nie tyle ubrania, ile raczej twory geometryczne. Prawie nikt nie odcina się od świata zamkniętym na głucho gevulotem. To jest Aleja. Tutaj trzeba się pokazać.
Jedyną stałą w tym środowisku są (jakżeby inaczej) Zegarki - we wszystkich możliwych kształtach i postaciach, na nadgarstkach, w paskach, naszyjnikach i sygnetach.
Wszystkie odmierzają czas Szlachetny - czyli czas spędzony w roli ludzkiej istoty, który każdy z nas musi mozolnie odpracować podczas Wyciszenia. Z trudem powstrzymuję instynkt kieszonkowca.
Przystaję na Agorze Rewolucji i czekam na Mielli. Na placu stoi jeden z pomników rewolucji, wulkaniczny obelisk, na którym wyciszeni mikroskopijną czcionką wyryli miliardy imion gogoli sprowadzonych z Ziemi. Wokół obelisku szemrzą małe fontanny. Pamiętam, że bywałem tu już wcześniej, wielokrotnie.
Kim byłem? Co robiłem?
... więc w ich pobliżu kwitnie życie uczuciowe.
16.
W rezultacie postanowiła, że owszem, pójdzie do parku, ale nie pod pomnik. Zajdzie brodacza od tyłu, ze strony, z której nie mógł się jej spodziewać. Po prostu tylko sprawdzi, czy on tam jest. Jeżeli przyszedł na spotkanie, to znaczy, że [X] przedstawia jednak sobą jakieś wartości jako kobieta. Obiektywnie. [...]
Przed pomnikiem nie było nikogo.
Nikogo...
A więc tak. Jako kobieta nie przedstawia sobą żadnej wartości obiektywnej. Wiedziała o tym od dawna, jednak teraz doznała uczucia okrutnego zawodu.
A może się po prostu spóźniła? Może był i zostawił jakąś wiadomość?
A może to on się spóźni?
Tylko tego brakowało, żeby ją zobaczył, jak wypatruje go wzrokiem gorączkowym.
Trzeba się jakoś ukryć. O, może za tymi krzaczkami z tyłu pomnika. Gdyby brodacz przyszedł, pozwoli mu trochę poczekać i kiedy on już na dobre zacznie się niepokoić, ona wycofa się ostrożnie na ścieżkę i wyjdzie na polankę przed pomnikiem z miną niezależną.
Przebiegła jezdnię w niedozwolonym miejscu, przeskoczyła przez niski murek, przedarła się przez żywopłot i ukradkiem wskoczyła za krzaki na tyłach pomnika.
17.
Robin wbrew woli przypomniała sobie wieczór, gdy Matthew oświadczył się jej pod pomnikiem Erosa na Piccadilly Circus. Na stopniach siedzieli menele i gdy Matthew padł na kolana, zaczęli gwizdać. Ta niespodziewana scena na brudnych schodach zupełnie ją zaskoczyła, Matthew ryzykował swój najlepszy garnitur na mokrych, ubłoconych kamieniach. Dolatywały do nich alkoholowe wyziewy wymieszane z zapachem spalin: ujrzała granatowe aksamitne pudełeczko, a potem mrugnął do niej szafir, mniejszy i bledszy niż ten na palcu Kate Middleton. Później Matthew powiedział, że wybrał go dlatego, iż pasował do jej oczu. Gdy zgodziła się za niego wyjść, jeden z meneli wstał i zaklaskał z pijackim entuzjazmem. Pamiętała, jak mrugające neony Piccadilly odbijały się w rozpromienionej twarzy Matthew.
Byłoby z tym znacznie trudniej, gdyby pomniki zaczęły się przemieszczać.
18.
Dochodziła dwunasta, gdy Kola dobrnął wreszcie do pomnika Gogola. Co prawda, nie był to ten sam pomnik, który stał tu przedtem. U wylotu Bulwaru Gogola znalazł się pomnik stary, stojący niegdyś na drugim końcu placu. Ojciec mówił Koli, że plac Arbacki to jedyne miejsce w świecie, gdzie stoją dwa pomniki tego samego pisarza: jeden na Bulwarze, drugi przed domem, w którym mieszkał Gogol. Widocznie przez sto lat zamieniły się miejscami - stwierdził Kola.
19.
Na szczęście plac był zupełnie pusty. Nie było widać ani jednego człowieka. Stał tam tylko pomnik przedstawiający wielkiego męża w trójkątnym kapeluszu i długim surducie, w spodniach do kolan i wysokich butach. Chłopiec przyglądał mu się uważnie, bo chciał wiedzieć, kim mógł być ów jegomośc z długim kijem w ręku i taką surową twarzą o długim, jastrzębim nosie i brzydkich ustach.
- Co ta krzywa gęba tutaj robi? - zapytał Paluszek.
Jeszcze nigdy nie czuł się takim małym i nędznym jak tego wieczoru. Próbował więc dodać sobie otuchy zuchwałymi słowami.
Potem zapomniał o pomniku i skręcił w szeroką ulicę, prowadzącą do morza. Niebawem usłyszał, że ktoś idzie za nim. Odgłos kroków dochodził od strony placu targowego. Stąpania po bruku były ciężkie, jak gdyby wielki mąż ze spiżu, który stał na placu, udał się na spacer. Chłopiec zaczął nasłuchiwać biegnąc dalej ulicą i coraz bardziej nabierał przekonania, że musi to być człowiek ze spiżu. Ziemia drżała, domy się trzęsły - nikt inny nie mógł tak stąpać...
20.
Wszystko podówczas wyglądało zupełnie inaczej, nie było klubów nocnych ani fabryk marynat, ani hoteli Oberoi-Sheraton, ani wytwórni filmowych; miasto jednak rosło w zawrotnym tempie, doczekało się katedry i pomnika wojowniczego króla Marathów, Śiwadźiego na koniu, który (jak wówczas sądziliśmy) ożywał nocą i galopował groźnie ulicami miasta – po promenadzie Marine Drive! Po piaskach plaży Ćaupatti! Mijał gmaszyska na Wzgórzu Malabarskim, skręcał w Kemp’s Corner, pędził wzdłuż morza aż do Scandal Point! I dalej, a jakże, rwał naprzód moją Warden Road, mimo wydzielonych basenów pływackich przy Breach Candy, ku olbrzymiej Świątyni Mahalakszmi i staremu Klubowi Willingdona… Przez całe moje dzieciństwo, gdy tylko w Bombaju działo się coś złego, zawsze jakiś bezsenny przechodzień nocny zaklinał się, że widział pomnik w ruchu; nieszczęścia w mieście mojej młodości tańczyły w rytm czarodziejskiej muzyki szarych, kamiennych końskich kopyt.
===========
Dodane 15 kwietnia 2018:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu