Dodany: 01.02.2018 13:26|Autor: dot59
A czarna woda zalała nadzieje na spełnienie amerykańskiego mitu
Doskonale pamiętam wydarzenie, które stało się kanwą tej historii, chociaż rozegrało się za oceanem, za wciąż jeszcze wówczas funkcjonującą, choć już nieco wątlejszą, żelazną kurtyną. Pamiętam nawet, jak się nazywała dziewczyna, która utonęła w samochodzie senatora (gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego senatora, pewnie cała sprawa nie zyskałaby aż tak wielkiego rozgłosu, ale był to jedyny pozostały przy życiu brat Johna, tego, któremu najsłynniejsza blondynka świata zaśpiewała „Happy Birthday, Mr. President”, i Roberta, który mógłby zostać kolejnym tak lubianym i popularnym przywódcą amerykańskiego narodu, gdyby nić i jego życia nie pękła przedwcześnie, przerwana kulą zamachowca).
W „Czarnej topieli”, rekonstruującej ten incydent z punktu widzenia ofiary, Oates postąpiła nieco inaczej niż w osnutej również na faktach „Blondynce”. Tu nie zgadzają się ani daty (akcja toczy się ponad 20 lat później), ani dane osobowe (i chodzi o nie tylko o nazwiska, ale całe biografie: bohaterka jest odrobinę młodsza niż rzeczywista ofiara wypadku, senator z kolei sporo starszy niż rzeczywisty sprawca, który nie miał jeszcze czterdziestki i był ojcem trójki małych dzieci; on nie jest połączony żadnymi więziami rodzinnymi z elitami politycznymi USA, ona nie pracowała wcześniej z jego bratem), bo też to, co przedtem i potem, specjalnie się nie liczy. Przeszłość jest obecna, ale raczej w postaci reminiscencji, wpływających chaotycznie w strumień świadomości tonącej dziewczyny; obrazy z dzieciństwa przeplatają się ze wspomnieniami z dni i godzin bezpośrednio poprzedzających wypadek, z myślami z gatunku „co by było, gdyby...”, z utrwalonymi w pamięci informacjami z mediów (tu reklama kosmetyków na trądzik, tam historia stosowania kary śmierci w USA...).
Najważniejsze jest to, co tu i teraz: Kelly Kelleher umiera, mając zaledwie dwadzieścia sześć lat. Umiera, bo nie może się wydostać z samochodu, tkwiącego w bagnistej toni. Umiera, bo człowiek, z którym przez chwilę wiązała jakieś nadzieje (mój Boże, czegoż ona się spodziewała – że jedna noc z dopiero co poznaną atrakcyjną i wolną kobietą skłoni go do zakończenia małżeństwa, być może rzeczywiście funkcjonującego już tylko na papierze, ale najwyraźniej przydatnego dla kariery? A owszem, dlaczego nie? Przecież od dziecka jej mówiono: „Jesteś amerykańską dziewczyną, zasługujesz na realizację TWOICH pragnień, na to, żeby od czasu do czasu zrobić coś tak, jak TY chcesz”[1]. Więc właśnie tego chciała: wsiąść z nim do samochodu zmierzającego w stronę motelu, gdzie miało się spełnić JEJ pragnienie), okazał się, excusez le mot, kompletnym dupkiem. Pomińmy fakt, iż dobieranie się po pijanemu do równie wstawionej dziewczyny nie należy do czynów szczególnie chwalebnych; ale siadanie za kierownicę w stanie solidnego upojenia to już oczywista głupota, tworząca iście paraliżującą mieszankę z wpojonym głęboko przekonaniem, że gdyby do czegoś doszło, łatwo będzie sprawę zatuszować. Jeśli ktoś jest do tego zdolny, raczej trudno się po nim spodziewać, iż w razie rzeczywistego zagrożenia zaryzykuje własnym życiem, by ratować osobę, o którą dba jak o zeszłoroczny śnieg – tym bardziej że nawet trzeźwemu i przyzwoitemu człowiekowi uwięzionemu w tonącym pojeździe może całkiem wyłączyć się część mózgu odpowiadająca za etyczną ocenę sytuacji, a uruchomić atawistyczny, z czysto biologicznego punktu widzenia jedyny słuszny, mechanizm walki o przetrwanie za wszelką cenę; więc sam akt wyszarpywania się z uchwytu równie przerażonej pasażerki, odpychania jej i kopania, i wyrywania się ku powierzchni, choć w odczuciu czytelnika wyjątkowo paskudny – paradoksalnie, najmniej sprawcę wypadku obciąża. Natomiast to, co senator robi potem – jego ucieczka „w strachu przed tym, iż zostanie odkryty przez jakiegoś przejeżdżającego kierowcę”[2], sekretne przekradanie się do budki telefonicznej, jakże przytomne przedstawienie się obcym nazwiskiem i zmienienie głosu, żeby przypadkiem ktoś dzwoniącego (nie na policję czy pogotowie, o, nie, lecz do znajomego, który pomoże zatrzeć ślady...) nie rozpoznał, bezczelne zwalenie winy na pozostawioną bez szans przeżycia dziewczynę – dyskwalifikuje go moralnie raz na zawsze. W naszych oczach. Jednak nie w oczach umierającej Kelly, która wierzy do ostatniej chwili, że jeśli wydostał się z podwodnego potrzasku, to po to, by po nią wrócić...
Może tak właśnie było w przypadku Teda Kennedy'ego i Mary Jo Kopechne, a może nie. Ale przecież nie dla rozwiania naszych wątpliwości w powyższej kwestii Oates tę mikropowieść (130 stron małego formatu, spora czcionka) napisała. Raczej dla zwrócenia uwagi na rolę, jaką w ludzkim życiu odgrywa wpływ wpajanych przez środowisko stereotypów. Kelly ginie, bo zachciało jej się spełnić jeden z pięknych amerykańskich mitów: młoda, urodziwa i zadbana kobieta zwróci na siebie uwagę starszego, bogatego i wpływowego mężczyzny, po czym padną sobie w ramiona i będą żyli długo i szczęśliwie, a starsza, niekochana żona cichutko odsunie się w niepamięć, zadowoliwszy się pokaźnym odszkodowaniem. Kelly ginie, bo senator musi być wierny innemu mitowi: o potrzebie zachowania nieskazitelności moralnej, mającej cechować polityków z wysokimi aspiracjami; więc raczej gotów jest dopuścić do czyjejś śmierci, raczej kogoś innego (niemogącego się już bronić) obwinić, niż się przyznać do błędu, do własnej głupoty i słabości, bo co będzie, „jeśli w końcu nie uzyska nominacji z ramienia partii? Jeśli nigdy nie zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych? A jeśli będzie wystawiony na pośmiewisko, narażony na wstyd i kpiny swoich wrogów?”[3]...
Pięknie i wyraziście to autorka przedstawia, kapitalnym stylem, doskonałym językiem, stosując rekwizyty zwykle zarezerwowane dla poezji czy prozy poetyckiej – melodyjne powtórzenia całych fraz lub zdań na początku lub na końcu kolejnych fragmentów tekstu („Czy ja umrę? Właśnie tak?”[4]; „Jestem tutaj”[5]; „A czarna woda wypełniła jej usta [lub: płuca] i Kelly umarła”[6]). Trudno będzie tę opowieść zapomnieć.
---
[1] Joyce Carol Oates, „Czarna topiel”, przeł. Joanna Gołyś, wyd. Rebis 1995, s. 21.
[2] Tamże, s. 125.
[3] Tamże, s. 126.
[4] Tamże, s. 9, 11.
[5] Tamże, s. 61, 76, 89.
[6] Tamże, s. 89, 95, 128, 133.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.