Dodany: 22.06.2017 13:01|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Anielcia i życie
Boguszewska Helena

4 osoby polecają ten tekst.

Całe życie Anielci


[w recenzji odwołuję się do pewnych szczegółów fabularnych]


Anielcia Siemiątkowska, sympatyczna, pełna zapału dziewczyna pracująca z oddaniem w biurze komitetu opieki społecznej, należała do postaci z opublikowanej w 1933 roku powieści-reportażu Heleny Boguszewskiej "Ci ludzie". Parę lat później, w 1938, stała się autonomiczną bohaterką cieszącej się dużą popularnością powieści radiowej "Anielcia i życie". Przyznam – podchodziłem do lektury z pewną obawą.

Siemiątkowska, młoda, skromna urzędniczka, mieszka w niewielkim lokum z matką – kobietą oschłą, zgorzkniałą i trochę apodyktyczną. Jest oddana swojej pracy. Szuka w codziennym dniu "nadzwyczajności". Wydaje się osobą pogodną, szczęśliwą, kochającą świat, niemal anielską – zgodnie ze swym imieniem. Jeden z bohaterów pyta: "Ach, panno Anielciu, panno Anielciu! Jak pani to robi, że wszystko w życiu wydaje się pani takie świetne?"[1]. Jednak to tylko pozory – uciekanie przed prawdą. Bo życie Anielci jest raczej banalne, pozbawione perspektyw, nastawione na czekanie na coś, co nie nadejdzie. Ona sama daje się tłamsić i wykorzystywać. Ludzie lubią ją, ale nie darzą szacunkiem. Pomiata nią matka, pomiatają współpracownicy, mamią szefowie (coraz bardziej odwlekającą się podwyżką), wykorzystuje rzekoma przyjaciółka, zawodzą mężczyźni. Kiedy ta prawda dociera do niej z całą wyrazistością, dziewczyna postanawia zmienić swoje życie i siebie samą. Przejmująca jest rozmowa, w której matka podsumowuje ją trzeźwo – choć z właściwą sobie złośliwością:

"– I wiesz, matko, ty zawsze do mnie mówisz jakimś tonem, jakbym była niedorosła, niedorozwinięta, czy już sama nie wiem jaka…
– Pewnie, że mówię, skoro się tak zachowujesz… Wszystko ci dobrze, wszystko ci wystarcza, wszystkim cieszysz się jak dziecko, a potem znowu tragedia… Nazywa się, że masz takie szczęśliwe usposobienie. Nie wiem, doprawdy, czy to jest szczęśliwe usposobienie, chodzić jak we śnie, nie widzieć, jak właściwie jest…
– No więc właśnie, matko… Jak teraz zobaczyłam, jak to ze mną jest, to ty mi mówisz…
– Ja to co innego. Ja muszę ci mówić. Któż inny powie ci takie rzeczy? Nikt ci nie powie! A ja mogę wszystko, bo ty dla mnie zawsze jesteś tylko moim dzieckiem. Zawsze ci będę powtarzała: nie umiesz się postawić, nie umiesz sobie niczego w życiu wywalczyć…
– Więc ja właśnie chcę się postawić, więc ja właśnie chcę wywalczyć…"[2].

Jakież było moje zdumienie, kiedy czytając kolejne rozdziały odkrywałem w Anielci swoiste dawne wcielenie Bridget Jones! Nie, oczywiście powieść Boguszewskiej to nie jakiś przedwojenny "chick-lit". Nie ma tu też humoru, bo historia to smutna, gorzka i bardzo prawdziwa. Wiem, że porównanie tych dwóch bohaterek może wydawać się kontrowersyjne, a jednak jest w nich coś zbliżonego. Pierwsza scena, w której Anielcia krytycznie przygląda się własnej twarzy, przypomniała mi Bridget narzekającą na swoją figurę, obsesyjnie liczącą kilogramy i kalorie (choć oczywiście to zupełnie inny styl, Boguszewska pisze dużo subtelniej niż Fielding):

"W szybie wystawowej własna twarz uważnie spoglądająca z ciemnego tła piramidy śliwek, napełnia Anielcię przelotnym smutkiem. Nijaka jest ta twarz i obca, zupełnie nieodpowiednia… I dopiero trzeba ją jakoś ułożyć, żeby choć trochę była podobniejsza do takiej, jaką chciałoby się mieć… Trzeba znacząco a inteligentnie podciągnąć prawy kącik niesymetrycznych ust, trzeba oczom nakazać, żeby patrzały poważnie a sympatycznie. A teraz, ułożywszy tę twarz, trzeba jeszcze uwierzyć, że da się utrzymać przynajmniej do następnej wystawy sklepowej"[3].

Kiedy odejmie się wszystkie cechy typowo przedwojennego krajobrazu, można by stwierdzić, że "Anielcia i życie" jest powieścią współczesną. Wymagająca praca, niewielki zarobek, ciągłe zagrożenie redukcją, rywalizacja, szowinizm, kariera dostępna nielicznym – to jako żywo dzisiejsze korporacje. Wzgardzenie przez mężczyznę, problemy rodzinne, presję oczekiwań społecznych, fałszywe przyjaciółki – znamy z dzisiejszych powieści obyczajowych. Tak samo jak chęć zmiany, późniejsze uśmiechy losu i porażki. Znów przypomina się Fielding, prawda? Anielcia podczas sylwestrowej nocy mówi nawet o pisaniu dziennika jako wyznaczniku nowego, lepszego losu:

"A pamięta pan, jak zaczynał pan nowy zeszyt? I te cudowne, solenne postanowienia? Razem z tym nowym zeszytem zaczynam wszystko inaczej! Wszystko na nowo! Starannie, czysto, ładnie… Po prostu nowe życie!"[4].

"Wszystko na nowo" zaczyna się i dla niej. Bohaterka zmienia imię (każe się nazywać Nelly) i kolor włosów, zyskuje własny pokój (jakże to ważny motyw!), wyzbywa się dawnej naiwności. Wkrótce zostaje awansowana na kierowniczkę, otrzymuje mieszkanie. Pojawiają się mężczyźni. Nelly ma wszystko, czego nie zdobyła Anielcia – "to całe własne życie"[5]. Jednak okazuje się, że nie jest ono wymarzoną bajką. Młodzieńczy idealizm zamienia się w pragmatyzm. Kobieta z pewnym zażenowaniem wspomina dawną siebie i własne nieprzystosowanie do rzeczywistości. Mówi do swego przełożonego: "dawniej właśnie mnie było wszystko jedno. Wszędzie było dobrze. Dorabiałam sobie życie marzeniami, magią… Tak, tak, z wiekiem magia opada i człowiek zaczyna szukać wartości tak zwanych realnych, tak zwanych prawdziwych"[6]. Tylko czy w tym jest szczęście?

Oczywiście, Anielcia pochodzi z czasów dawno minionych. Może to zresztą stanowić o uroku powieści Boguszewskiej. Problemy mieszkaniowe – tak powszechne w dwudziestoleciu międzywojennym! – dziś mają trochę inny charakter. Nie istnieją już prywatne czytelnie (a taką prowadzi pani Siemiątkowska), w których dostaje się abonament na książki, ani pensjonaty dla całorocznych gości, ani sodowiarnie. W podmiejskich kolejkach rzadko można spotkać grajków, którym płaci się nie za muzykę, lecz raczej za to, żeby przestali grać. Dzieci z dwudziestego pierwszego wieku chyba nie ucieszyłyby arkusze lalek do wycinania. Słowo "sensat" wyszło z użycia, a "wieczna ondulacja" z mody. "Dzida" nie jest właściwym zdrobnieniem imienia córki. Zmieniła się pisownia – tu znajdziemy jeszcze np. "week-end"[7], "grape-fruity"[8], "kolor ciemnobordo"[9]. Wielu czytelników będzie musiało spytać wujka Google, kim jest taperka, do czego służy ortofonia, co to znaczy mieć "jakieś możliwe pied-à-terre w Warszawie"[10].

Anielcia-Nelly – najpierw pełna marzeń, a później tak uparta w poszukiwaniu własnego szczęścia w świecie, w którym niełatwo się żyje, szczególnie kobietom – może być ciekawą bohaterką i dla wielu dzisiejszych czytelniczek. Świat nie zmienił się znów tak bardzo. Warto odkurzyć "Anielcię i życie" – ta książka na to zasługuje.


---
[1] Helena Boguszewska, "Anielcia i życie", wyd. Czytelnik, 1953, s. 28.
[2] Tamże, s. 59-60.
[3] Tamże, s. 7-8.
[4] Tamże, s. 110.
[5] Tamże, s. 127.
[6] Tamże, s. 132.
[7] Tamże, s. 171.
[8] Tamże, s. 180.
[9] Tamże, s. 179.
[10] Tamże, 21.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1247
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Monika.W 01.07.2017 07:43 napisał(a):
Odpowiedź na: [w recenzji odwołuję się ... | misiak297
Ta Boguszewska zupełnie niesłusznie jest zapomniana. Na razie Przedmieście czeka sobie w kolejce. Ale Anielcia wygląda równie dobrze, jak Całe życie Sabiny.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: