Obym pozostała ostatnią czytelniczką...
Dawno tak się nie męczyłam z przeczytaniem książki. 190 stron „Ostatniego czytelnika” zabrało mi prawie dwa tygodnie z wieczornego życiorysu, czego nie mogę sobie wybaczyć.
Opisana na tylnej okładce historia wydała się początkowo ciekawa: „W małej wsi Icamole w Meksyku od ponad roku nie spadła kropla deszczu. Woda jest tylko w studni Remigia, który utrzymuje ten fakt w tajemnicy. Któregoś dnia Remigio dostrzega na dnie martwą dziewczynkę. Przerażony, że zostanie oskarżony o morderstwo, wyciąga ciało na powierzchnię, a potem zakopuje między korzeniami drzewa awokado...”[1].
I w tym momencie treść przestała mi się podobać – aktualnie jestem mamą małej dziewczynki. Pomyślałam, że przełknę ten smutny fakt w fabule i może doczekam się intrygującej zagadki, dochodzenia na miarę Sherlocka Holmesa zakończonego oszałamiającym i niespodziewanym odkryciem, kto i dlaczego zabił. A może to był tylko nieszczęśliwy wypadek? Dodatkowo zachęcił mnie napis : „Opowieść o tym, co zdarzyło się kiedyś w zapadłym rejonie Meksyku, gdzie świat rzeczywisty przenika się z fikcyjnym”[2]. Lubię takie klimaty, więc dałam autorowi szansę. Niestety, do końca książki treść wydawała się niezrozumiała, zbyt zagmatwana, a mistyka, którą szumnie zapowiedziano na pierwszej okładce – kompletnie niedostrzegalna.
Nie podobała mi się treść, nie rozumiem, co autor miał na myśli i co chciał przekazać czytelnikowi. Pogubiłam się, ale nawet nie staram się tego zrozumieć – dla mnie to strata czasu.
Niesmaczne opisy (miejscowy ksiądz, ojciec Pascula podnoszący sutannę i sikający na wyjałowioną ziemię tak obficie, jak pozwoliło mu odwodnione ciało, opis grzebania pod drzewem martwej dziewczynki, która pomimo braku życia była wyjątkowo oporna i nie dała się tak łatwo pochować, instrukcjam jak zabić kozła, który ma być złożony w ofierze, wszelkie spekulacje czy insynuacje o podtekście pedofilskim odnośnie do martwej już dziewczynki oraz domysły, jakie piękne będą owoce awokado z drzewa, pod którym aktualnie spoczywa) były ponad moje siły.
Ojciec Remigia - Lucio - który prowadzi we wsi bibliotekę, zabawia się prywatnie w cenzora: książki, które nie spotkały się z jego aprobatą wyrzuca do piekła, jak nazwał wydzielony pokój, w którym je składuje. A tam karaluchy i inne robactwo już zrobią z nimi co trzeba. „Zbliża się do drzwi i odsuwa zasłonę. Słucha gęb insektów wgryzających się w papier”[3]. Lucio ma również wybitne zdolności do porównywania rzeczywistości do treści istniejących książek, wydaje mu się, że wszystko już gdzieś wcześniej zostało napisane. Poświęca mnóstwo czasu na wertowanie książek i odszukiwanie interesujących go fragmentów.
Jego syn, Remigio (o ile dobrze zrozumiałam) zabawia się z owocami awokado we własnej sypialni, o czym świadczy stan łóżka i prześcieradła następnego dnia. Po pochowaniu pod drzewem martwej dziewczynki „czeka pożądliwie na następny urodzaj awokado. Przesuwa rękami po prześcieradle i wypowiada imię Babette...”[4].
Pozostali mieszkańcy wioski nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nie ma tu zżytej społeczności, nie ma wsparcia w sąsiedztwie. Po suszy trwającej ponad rok przygotowują się do ewakuacji i migracji w bardziej żyzne okolice. Albo się wyprowadzą, albo umrą z braku wody, albo popełnią zbiorowe szaleństwo...
Reasumując – susza we wsi Icamole nikomu nie wyszła na dobre, potwierdzają się naukowe doniesienia, że brak wody szkodzi zdrowiu. Nie wiem, ile i co pił pan Toscana – widać zaszkodziło mu wybitnie. Jak również tym, którzy przyznali mu trzy nagrody za tę książkę.
Mam nadzieję, że pozostanę ostatnią czytelniczką tego krótkiego opowiadania – z szacunku do siebie i w trosce o Wasz wolny czas, który możecie spędzić z przyjemniejszą lekturą - szczerze nie polecam „Ostatniego czytelnika”.
---
[1]David Toscana, "Ostatni czytelnik", tłum. Sarah Kuźmicz, wyd. Świat Książki, Warszawa 2010, tekst z okładki.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 43.
[4] Tamże, s. 56.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na stronie Lubimy Czytać]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.