Dodany: 18.06.2007 01:22|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

oblicza pracy


Kilka scenek z pierwszego roku mojej pracy. Uprzedzam, że tekst zawiera słowa wulgarne.

Obraz I
Przede mną dwanaście godzin wolnych od pracy! Co za rozpusta!
Szef dał mi dzisiaj kluczyki od mana (wielka ciężarówka z zamontowanym HDS, czyli dźwigiem) i powiedział: Krzysiu, wyrwij hedeesem te słupki z ziemi, bo nam przeszkadzają, wypierdol je na tył placu, a później wymontuj ten wąż olejowy, bo skurwysyn przecieka. Aha! I zajrzyj do rozrusznika. Chłopaki mówili, że coś się w nim pieprzy, bo zacina się.
Co miałem powiedzieć? Że nie znam układu biegów w manach i nie mam pojęcia o obsłudze dźwigu? Jestem pewny, że spojrzałby wtedy na mnie jak na zielonego ludzika. Wsiadłem do dwudziestotonowej maszyny, jakoś ją odpaliłem, zapytałem się kogoś, którym przyciskiem włącza się napęd pompy olejowej dźwigu, no i udało się. Nawet zdiagnozowałem usterkę w rozruszniku i zawiozłem go do zakładu naprawczego. Fajnie było z tym wężem olejowym: siedziałem w kucki pod ciężarówką mocując się z zakręconym "na amen" złączem, a później, gdy go odkręcałem, olej ściekał mi po podniesionej ręce. Aby nie ściekł pod ubranie, przyłożyłem drugą rękę do nadgarstka, kierując po niej strumyk oleju na ziemię.

Obraz II
Nocny przerzut sprzętu na odległość prawie 200 kilometrów. Jechałem starym, rozklekotanym jelczem, który już od dobrych dziesięciu lat nadaje się tylko do kasacji. Gdy o mojej planowanej jeździe usłyszał jeden ze starszych pracowników, powiedział, że jestem odważny. Faktycznie. Wspomaganie kierownicy i hamulców jest na powietrze, a kompresor chodzi jak ręczna pompka do balonów, i gdy przed skrzyżowaniem zahamuje się, może zabraknąć powietrza w instalacji do zasilenia układu kierowniczego - lub na odwrót. Biegi wchodzą ze zgrzytem i na siłę, a do wciśnięcia śliskiego pedału sprzęgła, nogę trzeba podnosić prawie do brody. Silnik ryczał, grzechotał, brzęczał i klekotał. Pojazd cały czas uciekał na boki, i konieczne było bez przerwy korygować tor jego jazdy kręceniem kierownicy.
Było fajnie...
Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów bałem się przekraczać czterdziestkę, a później jakoś już poszło. Siedem kilometrów przed celem poczułem, że ten muł zamienia się w żółwia. Gdy stanąłem i obejrzałem koła, okazało się, że w niewidocznej w lusterkach przyczepie nie ma koła. Musiałem złapać kapcia dużo wcześniej, opona rozleciała się, a felga starła się cała o asfalt. Piasta drugiego koła rozleciała się, i koło tak tarło o błotnik, że ten dymił się. Cztery godziny zajęło przeładowanie i przewiezienie samochodem z dźwigiem zarówno ładunku z mojej przyczepy, jak i jej samej.
Było fajnie...
Na plac przyjechałem tym swoim rzęchem o czwartej. W misce, po ciemku, umyłem ręce i twarz, i położyłem się spać. Po trzech godzinach obudziły mnie ciężarówki hałasujące na placu.
Było fajnie...

Obraz III
Wtorek, drugi dzień przeprowadzki, jestem skonany. Wczoraj demontaż i wyjazd wieczorem. Położyłem się spać o trzeciej. Położyłem? Padłem! Do wozu nie było przystawionych schodów - podłoga jest na wysokości piersi, a ja nie miałem siły podciągnąć się na rękach, mimo że robiłem to wielokrotnie. Wdrapywałem się do pokoju tak, jakbym zdobywał oblodzony szczyt. Prądu także nie było, a noc, mimo ciepłego dnia, była zimna. Po ciemku rozebrałem się zostając w grubym podkoszulku, bez rezultatu próbowałem wymacać w szafie czystą parę skarpetek, i dygocąc z zimna owinąłem się kołdrą. Zimno budziło mnie wielokrotnie, a rano wstałem z katarem i bólem głowy.
Szukałem budzika. Gdzieś tykał, ale nie mogłem go zlokalizować. Przed jazdą przełożyłem wszystkie drobiazgi ze stołu na tapczan, a mimo to zbierałem je z podłogi.

Obraz IV
Mam za sobą zwariowane dni: w trzy kolejne wieczory jechałem tym starym jelczem.
Chodzi jeszcze gorzej, w co nie uwierzyłbym, gdybym tego nie doświadczył. Po kilkunastu przełączeniach biegów czułem ból przesilonych mięśni w ramieniu i łokciu.
Pierwszego wieczoru, po przejechaniu dwudziestu może kilometrów, coś stuknęło i silnik zgasł. Urwał się napęd pompy wtryskowej. Po dwóch godzinach pojechałem dalej holowany na krótkim, sztywnym holu.
Wariactwo! Jadąc 60 na godzinę ma się trzy metry przed sobą tył holującej ciężarówki zasłaniającej cały widok. Nie ma możliwości zobaczenia wcześniej zakrętu, widać go dopiero wtedy, gdy dupa holującego samochodu ucieka na bok. Wymusza to ciągłe, uważne wpatrywanie się w nią i natychmiastową reakcję na zmianę kierunku jej jazdy. W bazie kupili starą pompę i na drugi dzień pojechałem dalej. Przed jakimś skrzyżowaniem, gdy chciałem z piątego biegu przejść na luz, okazało się to niemożliwe. Trzeba było stanąć, zgasić silnik i dopiero wtedy wyjmować bieg. Rozrusznik na szczęście jeszcze chodzi i nie trzeba kręcić korbą dla odpalenia silnika. Dalszą długą drogę przejechałem na czwartym biegu z szybkością dochodzącą do 40 km/godz.
Później... później było gorzej: zepsuło się sprzęgło, które niedomagało już wcześniej. Dość powiedzieć, że nie można było, jadąc pod górę, dawać zbyt dużo gazu, bo zaczynało się ślizgać. W drodze zrobiło się tak, że nie tylko ślizgało się, ale i nie rozłączało. W efekcie biegi wbijałem na siłę, przed hamowaniem musiałem wrzucać luz, bo po zwolnieniu czy zatrzymaniu nie było to już możliwe i silnik gasł. Ruszanie wymagało zgrania ruchów i szybkości: w momencie wbicia biegu, ciężarówka chciała natychmiast ruszać, a jeśli była trzymana hamulcem, dławił się silnik. Więc jednocześnie bieg, puszczenie sprzęgła i dodanie gazu, aby silnik miał dosyć mocy ruszyć tę kupę złomu z miejsca.
Poza tymi usterkami było prawie dobrze.
Prawie, bo te stukoty słyszane z przodu miały swoją przyczynę w poluzowanym prawym kole. Na szczęście dokręciłem je nim odpadło.
No i jeszcze urwał się (ale tylko raz) przewód od powietrza powodując zablokowanie hamulców.
Na plac dojechałem jako jeden z ostatnich, ale cało.

Obraz V
Przez pierwsze godziny dnia miałem zawroty głowy i bóle mięśni, chodziłem jak zbity pies, później jakoś się rozruszałem.
Nowe miasto - Pleszew.
Nie znam go i nie poznam - poza tymi paroma ulicami, którymi przejechałem citroenem ciągnącym przyczepę, bo pewnie w ciągu tych paru dni tutaj nie wyjdę poza ogrodzenie lunaparku - jak zwykle.
Pleszew będzie dla mnie kwitnącą akacją, która rośnie tuż przy wozie i puka mi w okno gałązką wybieloną kwiatami.
Dziwne to drzewo: najeżone kolcami jak zjeżony wobec ludzi, ciężko doświadczony człowiek. Pewnie dlatego wygląda tak staro i choro: spękana kora, jakby porozrywana, dziwne narośla na pniu, przywołują mi obraz wiekowego starca z dłońmi wykręconymi artretyzmem i twarzą, na której osiem dziesiątków przeżytych lat zostawiło same ruiny.
Wieczorem Laudate dominium Mozarta i kilka pieśni z jego mszy koronacyjnej. Uczta!!!

Obraz VI
Wyskoczyłem do pobliskiego sklepu po fajki, i idąc chodnikiem, tuż przy metalowym parkanie, takim zwykłym, z wygiętych profili stalowych, kątem oka zauważyłem coś, co kazało mi stanąć. Była to dziwnie powykręcana gałąź nieznanego mi gatunku żywopłotu (na pewno nie był to ligustr), w zadziwiającą symetryczny sposób przepleciona między kolejnymi pionowymi gładkimi drutami parkanu, mijając je raz z jednej, raz z drugiej strony, a co najdziwniejsze, to oplatając sobą szerszy słupek. Po prostu rozgałęziała się, by objąć swymi dwoma ramionami metal, i zaraz za nim ponownie łączyła się w jedno. Stałem i patrzyłem na te wyjątkowe połączenie żywej tkanki drzewa z martwym metalem, a po chwili podniosłem głowę, i ponad zielonym gąszczem zajrzałem do wnętrza ogrodu. W tej jednej chwili jakbym się przeniósł o wieki i mile, znajdując się w Edenie; w głowie pojawiła się myśl o Miltonie, i już tylko czekałem pojawienia się Adama i jego pięknej Ewy. Zdawało mi się, że na tym skrawku ziemi, w środku miasta, o krok od ulicy szumiącej samochodami, Stwórca powtórzył swój cud stworzenia, gromadząc w jednym miejscu wszelką rozmaitość flory. Bo i czegoż tam nie było! Tuż przy mnie, wzdłuż parkanu rósł żywopłot utworzony z mnogości nieprzeliczonej- zdawało się - rodzajów drzew stojących tak blisko siebie, że przenikały się gałęziami, niczym ramiona splecionych ciał kochanków, gdy nie wiadomo które dłonie obejmują, a które są obejmowane; tak i tam na gęstych gałęziach tui zwieszały swe witki powoje, końcami dotykając srebrzystej gęstwiny świerku, która mieszała się z zielenią igliwia małej sosenki, a spomiędzy jej gałęzi wychylała się gałązka jabłoni czerwieniąc się wianuszkiem maleńkich, czerwonych owoców; pół kroku dalej poznałem wśród drobnych listeczków czarne jagody krzaka ligustra, dołem otoczonego gęstwiną irgi wyciągającej wokół siebie długie ramiona gałązek z nanizanymi nań rządkami ciemnych listeczków przetykanych czerwienią owoców. O krok gęścił się krzak bukszpanu, a nad nim tamaryszek rozwijał swą zwiewną, niczym ze snu utkaną, zieloną mgiełkę.
Stałem i patrzyłem na te pomieszanie, na różnorodność w której wzrok się gubił, nie mogąc ogarnąć i spamiętać tej bujności gatunków. Później przypomniałem sobie o celu mojego wyjścia z pracy, i spojrzałem w lewo: poprzez szerokość ulicy widziałem karuzele lunaparku - jakbym na inny świat patrzył, oddzielony nie tylko ulicą, ale i moją doń niechęcią. Opuszkami palców dotknąłem gałęzi oplatającej ogrodzenie, poczułem jej ciepło, westchnąłem, i przeszedłem na drugą stronę ulicy.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 12878
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 94
Użytkownik: Czajka 19.06.2007 06:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Kilka scenek z pierwszego... | Krzysztof
Krzysztofie, przeczytałam z przyjemnością chyba odwrotnie proporcjonalną do Twoich przyjemności wykonywania obowiązków służbowych w tych narowistych i rozpadających się ciężarówkach.
Dobrze, że na końcu narzuciłeś na te oblicza pracy litościwą mgiełkę tamaryszku i cieszę się, że w Twoim życiu następuje zmiana, bo tak jak przypuszczałam w wątku Prousta, dodawałyśmy magii i bajkowości karuzelom dzieciństwa, podczas gdy rzeczywistość jest czasem rzężącą kupą złomu.
Pozdrawiam Cię serdecznie szukając opowiadania o Paszczaku. :)
Użytkownik: Krzysztof 22.06.2007 23:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, przeczytałam... | Czajka
Rzeczywistość często jest rzężącą kupą złomu, Czajko, a moja na pewno. Dobór tekstów nie był przypadkowy – starałem się wybrać je i zestawiłem tak, aby jednocześnie zaprzeczyć istnieniu tajemniczości lunaparkowej pracy, i potwierdzić istnienie naszej własnej magii.
Otóż coraz częściej dochodzę do wniosku, że magia i bajkowość tak naprawdę są tylko (i aż - to bardzo ważne!) w nas; istnieją jako odbicie świata zewnętrznego w naszym wnętrzu, tyle że nie jest to odbicie lustrzane, a ma wiele wspólnego z obrazem dobrego malarza, o czym tak zajmująco pisał Proust. Bajkowość więc istnieć będzie, gdy będzie oczekiwana, i wtedy, gdy potrafimy ją stworzyć; magia będzie wszędzie tam, gdzie nasza wyobraźnia, tęsknoty, potrzeby ducha, dostrzegą ją, przy czym – to najważniejsze – te postrzeganie niewiele ma wspólnego z otaczającą nas rzeczywistością. Tak jest u mnie, i myślę, że u innych też. To
nasze dwa światy, Czajko. Czytałaś opowiadanie o Paszczaku?
Użytkownik: Czajka 11.07.2007 02:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywistość często jest... | Krzysztof
To prawda, Krzysztofie, bardzo trafnie to wszystko ująłeś.
Czytałam wszystkie Muminki niedawno, opowiadanie o Paszczaku też.
Ale była tam również historia Mamy Muminka, która stworzyła swoją własną bajkowość namalowanym na ścianie ogrodem i tam chroniła się przed rzeczywistością. Nabierała sił. I myślę, że to jest dobre, trzeba tylko pamiętać, żeby tam się zupełnie nie zagubić i wracać.
Użytkownik: Krzysztof 18.07.2007 13:18 napisał(a):
Odpowiedź na: To prawda, Krzysztofie, b... | Czajka
Wyjście z tego malowanego ogrodu nie jest trudne, chociaż bywa przykre – prawdziwy kłopot w jego namalowaniu, i w utrzymaniu żywych, pociągających kolorów...
Czajko, dzięki Twoim wzmiankom o malarzach wymienianych przez Prousta, obejrzałem ostatnio cudną akwarelę Gustawa Moreau, i teraz myślę, że oni oboje, Moreau i Mama Muminka, mieli swoje baśniowe ogrody.

Użytkownik: Czajka 20.07.2007 12:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyjście z tego malowanego... | Krzysztof
Krzysztofie, myślę, że naszymi ogrodami jest przede wszystkim nasze czytanie i nasza wyobraźnia.

A ja Moreau nie zauważyłam, muszę poszukać.
Użytkownik: Krzysztof 29.07.2007 14:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, myślę, że na... | Czajka
W pierwszym tomie (w moim wydaniu – PIW, 1969 – na stronie 300) Proust pisze o lotosach wplecionych we włosy kobiet o rozmarzonych oczach na obrazach Moreau, a w drugim tomie, na stronie 20, wspomina o cyklu obrazów Moreau pod wspólnym tytułem “Zdjęcie z krzyża”. Czajko, wcześniej w ogóle nie znałem twórczości Moreau, ale gdy przeczytałem o tych rozmarzonych oczach kobiet i lotosach w ich włosach, to oczywiście – jakże by inaczej – obejrzałem wszystko, co tylko google mi znalazły :) Nie znam się na malarstwie, nie mogę więc fachowym okiem spojrzeć na obrazy Moreau, ale to, co zobaczyłem, podobało mi się: baśń fantasy – a może marzenia senne - i mity greckie w połączeniu z pewnymi – tak pomyślałem ogladając jego Faetona – elementami surrealizmu. Cudna jest zwłaszcza akwarela “La Libellule”: lecąca na skrzydłach ważki subtelna Erotyka.
Użytkownik: Bozena 21.07.2007 02:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyjście z tego malowanego... | Krzysztof
Witam i Ciebie, i Czajkę, Krzysztofie.
Znalazłam notatki, na których mam wypisane obrazy (obrazy, bo malarzy to już inny, choć w wielu punktach zbieżny temat), które Proust najbardziej lubił i cenił. Najbardziej. Kłopot jest tylko w tym, że nie zapisałam źródła skąd te dane mam, bo na pewno nie z "Poszukiwania" (ongiś - nie wypisywałam podczas czytania nic, poza cytatami) ale zdaje się, że te dane pochodzą z biografii M. Prousta pióra G. Paintera, bowiem tu sporo notatek poczyniłam; choć i tak wyszło, że bałaganiarą jestem. Aj!

Oto obrazy i ich twórcy:

"Wiosna" - Millet;
"Odjazd na Cyterę" Watteau;
"L'Indifferent" Watteau;
"Katedra w Chartres" Corot;
"Łódź Dantego" Corot;
"Olimpia" Manet;
"Martwa natura" Chardin;
i - naturalnie.............."Widok Delf" Vermeer!

Użytkownik: Krzysztof 29.07.2007 14:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam i Ciebie, i Czajkę,... | Bozena
Olgo, dziękuję za tę listę. Czego nie znam, obejrzę, chociaż może być tak, jak z obrazami Vermeera: otóż ten sławny zachwytem Prousta obraz znalazłem w paru miejscach internetu, ale zamieszczone tam zdjęcia kolorystycznie zbyt znacznie różniły się od siebie i miały za małą rozdzielczość, bym mógł porównać swoje wrażenia z powieściowymi opisami, ale mogłem podziwiać (nie wiem, czy trafniej byłoby mi napisać tutaj “śliczny”, czy “śliczną”) Dziewczynę z perłą...
Olgo, moje notatki robią się coraz bardziej obszerne, a i tak często czegoś szukam – nie znajdując, aj, więc proszę o przyłączenie mnie do Twojego klubu bałaganiarzy :)
Użytkownik: Bozena 08.08.2007 11:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, dziękuję za tę list... | Krzysztof
:))
Użytkownik: Krzysztof 08.08.2007 12:42 napisał(a):
Odpowiedź na: :)) | Bozena
Olgo, dziękuję za uśmiech. Wczoraj pomyszkowałem troszkę w internecie szukając obrazów z Twojej listy, znalazłem je, ale na ogół były niewielkich formatów :( Przy okazji znalazłem zdjęcia wielu innych, bardzo intrygujących obrazów, takich, które chciałbym obejrzeć w muzeum. Kiedyś, w piękny dzień spędzony z bliską mi osobą we Wrocławiu, oglądałem obraz chłopca ze snopem zboża na głowie, podziwiając wspaniałą grę światła na łodygach i kłosach, a później, gdy oglądałem zdjęcia, widziałem tylko słabe odbicie tego, co pamiętałem. Ty, miłośniczka malarstwa i wrocławianka, pewnie znasz ten obraz, prawda? A przed budynkiem muzeum rosną, zdaje się, platany; gdy będziesz tam, pozdrów je ode mnie, proszę.
Użytkownik: Bozena 10.08.2007 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, dziękuję za uśmiech... | Krzysztof
Nie wszystkie pozycje z listy odnalazłam i obejrzałam, Krzysztofie. I nie wiem na przykład czy "Odjazd na Cyterę" to ten sam obraz co "Pielgrzymka do Cytery", bo ten drugi właśnie widziałam. Ale... może być podobnie jak z "Chłopcem..."; bo i "Chłopiec ze snopem", i "Chłopiec niosący snop" jest jednym i tym samym obrazem. Aleksander Gierymski namalował go w Bronowicach, gdzie przebywał na zaproszenie Tetmajera; to tam właśnie obywało się wesele znane nam z „Wesela” Wyspiańskiego”. :) „Chłopiec...” niegdyś zachwycił mnie, i potem już często zatrzymywałam się przed nim na dłużej. To takie impresjonistyczno-realistyczne, rzec można, wspomnienia czasu dziecinnych lat. Masz rację: gra światła ma tu niebywałe znaczenie. Gierymski był tym właśnie artystą, który badał wpływ światła o różnych porach dnia na kolory. Zdaje się, że dzieje obrazu toczyły się dramatycznie i zawile (także podczas wojny); i chyba cudem mamy go teraz w naszym muzeum.

„Dziewczyna z perłą” wzbudziła moją zadumę; jej twarz wyraża wszystko, a „Widok Delft” znalazłam o różnej rozdzielczości i odcieniach. Proustowi rzeczywiście mógł on się podobać (wieże, zatoka, klimat...); mnie obraz ten nieco przytłacza pomimo precyzji rysunku, arcyciekawego ujęcia i kolorystyki przywołującej tamtą - odległą w czasie – chwilę.
Tak, Krzysztofie, malarstwo (zwłaszcza naturalizm, impresjonizm i ekspresjonizm) budzi we mnie refleksje, syci zmysły i duszę.

Może będziesz miał sposobność (już poza listą) zobaczyć jak malował A. Renoir, bo ja na jego obrazy napatrzeć się nie mogę: misterne tła i żywe (w rozmaitych sytuacjach życiowych) kobiety, kobiety, kobiety... :) Do „Parasolek” na przykład pozowała mu Suzanne Valadon (malarka), którą lubił także i portretował bliski mi - Toulouse de Lautrec.
Pozdrowię cały świat.:))))




Użytkownik: Krzysztof 14.08.2007 13:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wszystkie pozycje z l... | Bozena
Witaj, Olgo. Nie wiem jak właściwie jest z nazwami tych obrazów Watteau; oglądany przeze mnie nazywał się “Odjazd na Cyterę”, i nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia – w przeciwieństwie do, na przykład, obrazu Moreau “La Libellule”. Ponieważ nie wiedziałem co oznacza ta nazwa (a nie lubię używać słów o nieznanym mi znaczeniu), sprawdziłem w słowniku: to ważka, jak widać na obrazie:) Jaką trzeba mieć wyobraźnię, jakie widzenie świata i kobiet, aby namalować taki obraz??
Olgo, gdy zobaczyłem na obrazie “Nad brzegiem” sportretowaną tam kobietę, natychmiast pomyślałem o Albertynie, ponieważ tak właśnie ją sobie wyobrażałem – może niezbyt zgodnie z proustowskim obrazem, ale tak to jest z naszymi wyobrażeniami. Czy Suzzane Valadon z “Parasolek”, to ta piękna kobieta z wielkim koszem?
Oglądałem wszystkie znalezione w internecie obrazy Renoir’a, ogladałem Monet’a, Manet’a, Cezanne’a, Sisley’a, i... dziękuję nie tylko Proustowi, ale i Tobie za powrót do dawnych, ostatnio zaniedbanych, zainteresowań malarstwem. Żałuję tylko, że brak czasu i pieniędzy tak bardzo ogranicza moje możliwości kontaktów z dziełami impresjonistów, artystów, których dzieła odpowiadają mi najbardziej. A chciałoby się, wzorem Prousta jadącego do Rouen, pojechać do Paryża, Londynu czy Nowego Jorku, by tam, stojąc przed tymi sławnymi pięknością obrazami, słuchając siebie, podjąć próbę znalezienia i ożywienia swojej własnej maleńkiej figurki.
Nie potrafię odmówić sobie przyjemności wspólnego, mojego i Twojego, przeczytania tych słów Prousta:
“Jeśli widzimy w nich (obrazach - przyp. mój) rzeczy piękniejsze niż gdzie indziej, to tylko dlatego, że przechowują one w sobie, niczym nieuchwytne odbicie, wrażenie, które wywarły na geniuszu, wrażenie, które moglibyśmy dostrzec, jak wędruje po obojętnych i zrezygnowanych obliczach wszystkich krajobrazów, które mógłby on namalować. Pozór, którym nas one zachwycają i mamią i poza który chcielibyśmy się przedrzeć, należy do istoty tej bezdennej rzeczy - złudzenia zatrzymanego na płótnie - jaką jest wizja. (...) Najwyższy wysiłek pisarza jako artysty zmierza wyłącznie do częściowego uniesienia przed nami zasłony brzydoty i bezsensowności, która pozostawia nas w obojętności wobec świata.” [Pamięć i styl, str. 92]
Olgo, dziękuję za pozdrowienie drogich mi miejsc w Twoim mieście.

Użytkownik: Bozena 19.08.2007 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Nie wiem jak... | Krzysztof
Witam, Krzysztofie.
Próbowałam odszukać obraz „Nad brzegiem”, lecz bez rezultatu.;)
Nic zatem o nim powiedzieć nie mogę. A obraz „Odjazd na Cyterę”(„Pielgrzymka do Cytery”) i na mnie nie wywarł kojącego wrażenia. Myślę, że Proust miał swoją wizję boskości i dostrzegał w nim coś, czego my nie jesteśmy w stanie dojrzeć. Trzeba pamiętać, że choć u Prousta nie pada słowo: Bóg (przynajmniej ja się nie doczytałam) to jego marzeniem było zgłębienie świętości doświadczonej w zetknięciu się z kościołem w dzieciństwie. I niejako wychodzi on od tej świętości na drogę poszukiwań... ale dociera do innego.. . boga (sztuki). Odwrotnie na przykład niż Jung. Ten szukał jedynego demiruga – Boga - dobrego a może jednak złego?

Obraz “La Libellule” symbolisty G. Moreau jest bardzo urokliwy. Naga kobieta na ważce rozmarzona, czy rozkojarzona symbolizować może nie tyle erotykę, co mistyczną miłość. Obraz ten bardzo mi się podoba. Oj, i dużo więcej obrazów mi się podoba...

Cytat, który przytaczasz, niejako dla nas, wyraża także i moje pojmowanie idei sztuki, jeśli w ogóle można coś takiego pojąć: wyraża zawartą w niej ówczesną wizję malarza. Zdarza się, że chwytam ową ideę zmaterializowaną w dziele w nienasyceniu i zachłannie; i czuję w sobie drgania tamtego... czasu. A może także i tego? Wszak wszystko się powtarza. Piękny to cytat: dziękuję Ci za niego.

Wizja bywa objawieniem.

Wczytaj się proszę, Krzysztofie, w cudowny opis (szczególnie, szczególnie mi się podoba) - typowo Proustowskiej - wizji J. Ruskina.

Było to wydarzenie w 1842 roku w Illiers; w lesie Ruskin położył się pod drzewami:
„Na próżno starałem się zasnąć; aż powoli znów zaczęły przyciągać moją uwagę rysujące się na błękitnym niebie gałęzie, nieruchome jak gałęzie drzewa Jessego w witrażowym oknie... Przygnębiony, ale nie dając się ogarnąć lenistwu, zacząłem rysować to drzewo, a kiedym rysował, przygnębienie zaczęło mijać, piękno linii domagało się odtworzenia, lecz nie nużyło. Stawały się one coraz piękniejsze, każda z nich występowała teraz oddzielnie i zajmowała w powietrzu sobie tylko właściwe miejsce. Czując z każdą chwilą wzrastające zdumienie, dostrzegłem, że,, komponują się>> same, zgodnie z jakimiś doskonalszymi prawami niż wszelkie znane ludziom prawa. Na koniec drzewo było gotowe, a wszelkie wyobrażenia, jakie dotąd miałem o drzewach, znikły bez śladu.” [„Praeterita”, t. II, rozdz.4, za G. Painter „M. Proust” t. I, s. 331].

I nie tylko przeczuwam, ale i pewna jestem, że nie potrzeba jechać do Paryża, Londynu, czy Rouen... by odnaleźć „maleńką figurkę” swoją.

Tak: ta piękna kobieta z koszem z obrazu „Parasole” - to Suzanne Valadon.
Od wielu, wielu już lat próbuję cyklicznie, a potem cyklicznie zapominam o odszukaniu książki
J. Storma „Dramat Zuzanny Valadon”. Jak dotąd – bez rezultatu.
Nie bardzo wypada mi o tym pisać, ale jak już się powiedziało „a”, to może trzeba powiedzieć „z”; no i w końcu też dlatego, że nosimy w sobie przeszłość, a wiem z opowiadań (jeśli prawdę zawierają), że moja babka - która zmarła na długo przed moim urodzeniem - od strony matki kopiowała obrazy S. Valadon. Zawierucha wojenna pochłonęła wszystko. Dziś bardzo żałuję, że opowieści matki przyjmowałam bez należytej uwagi i z pewnym niedowierzaniem, bo jakieś bajkowe były, bo miały w sobie ten nie dający się dotknąć – idealizm; mój dziadek na przykład - który został zamordowany w 1941 roku, a którego przedtem aresztowała niemiecka żandarmeria - żegnając się z bliskimi zobowiązywał ich wzrokiem do życia i nadziei. Był prawdopodobnie wybornym gentlemanem. O jedną trzecią niższą od siebie żonę i o jedną drugą szczuplejszą - nosił na rękach. Jeździł konno, żeglował, polował i... uwielbiał piwko. I gdy moja babcia dąsała się na niego mówiąc, że źle skończy, odpowiadał tak jakoś: „Serdeńko, nie można skończyć źle, i nie można skończyć też dobrze – dopóki się żyje”.:)) Nie wiem, czy to są jego słowa, czy nie, bowiem dużo czytał. Zwłaszcza Schopenhauera czytał.
Jeśli to co piękne w tych opowieściach nie jest prawdą, a mitem, to jakże urokliwym we mnie.
Żyję zatem. I nie myślę, choć piwka nie piję, że źle skończę.:))
Serdeczności, Krzysztofie.














Użytkownik: Krzysztof 26.08.2007 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam, Krzysztofie. Prób... | Bozena
Witaj, Olgo.
Faktycznie, opis i odczuwanie prawdziwie proustowskie. A może, biorąc pod uwagę fakt bycia przez Ruskina jednym z mistrzów Prousta, należałoby napisać ruskinowskie? Nie mam tutaj, na tym wygnaniu, swojej biblioteki, a nie przepisałem do laptoka fragmentu opisu strumienia górskiego autorstwa Ruskina, który zamieścił w swojej książce Botton. Szkoda, bo mógłbym odwdzięczyć się za Twój cytat. Tamten tekst też był bardzo proustowski.
W Janie S. Proust napisał o kobietach z rozmarzonymi oczyma i lotosami wplecionymi we włosy na obrazach Gustawa Moreau. No i oczywiście, ciekaw bardzo tych kobiet, poszperałem w internecie – tak trafiłem na jego Ważkę przedstawiającą... mistyczną miłość, jak piszesz? Pewnie też, chociaż ta miłość jest tutaj także i zmysłowa: ta kobieta wydaje się tęsknić za swoim kochankiem:)
Z pewnych ważnych dla mnie względów nie poruszałem tematu wiary i religii w swoich tekstach o Prouście, ale z zainteresowaniem czytałem rzadko rozsiane jego słowa o religii. Wydaje mi się, że pojęcie boskości, cała sfera sacrum, pociągała go, że potencjalnie był osobą religijną, ale jednocześnie nie mógł zaakceptować – on, umysł tak wrażliwy i widzący tak wnikliwie - kształtu nadanego wierze przez instytucję Kościoła. Zwłaszcza idea nieśmiertelności naszej duszy miała dla niego wielki urok. Jak to widzisz, Olgo? Napisz, proszę, bardzo chętnie przeczytam. Bo widzisz, kolejne Twoje wypowiedzi w Biblionetce na temat Prousta utwierdzają moje dużo wcześniejsze spostrzeżenie Ciebie jako czytelnika wybornie znającego i rozumiejącego Prousta. Ja mam niemałe kłopoty z uchwyceniem niektórych warstw znaczeniowych jego twórczości, zwłaszcza tych związanych z filozofią.
Schopenhauera kiedyś czytałem, ale zraził mnie do siebie swoimi rozważaniami o znaczeniu cierpienia w życiu człowieka. Takie to było smutne! :(
Mój dziadek też jeździł konno! Był ułanem, zdaje się, że u Hallera, niewysoki, ale zgrabny i przystojny mężczyzna, do końca życia zauroczony płcią nadobną: miałem naście lat a on 70, gdy woziłem go motocyklem na spotkania z kobietą. Wtedy śmiałem się z niego (młodość jest zarozumiała i zapatrzona w siebie), teraz rozumiem i podziwiam.
Użytkownik: Bozena 08.09.2007 11:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Faktycznie,... | Krzysztof
Krzysztofie – dla uroku, bo bardzo mi się podoba, a zwłaszcza dla zwięzłego i przejrzystego zobrazowania sceny objawienia użyłam określenia: Proustowskie, choć wiem i pisałam o tym nie raz, że Ruskin był mistrzem Prousta.

Odczuwam przyjemność z tego, że mój punkt widzenia ciekawi Ciebie, ale też odczuwam skrępowanie, gdy nazywasz mnie znawczynią Prousta. Tak nie jest i nie będzie. I nie czuję się na siłach by pisać o religii. Zresztą - może niepełną, ale dość obszerną odpowiedź na pytanie, które mi teraz zadałeś, umieściłam niegdyś, bo podobnie pytałeś, pod opisem dzieła Marty Bibesco „Na balu z Proustem”. I w wielu naszych rozmowach przewijał się wątek wiary Prousta w ideę nieśmiertelności duszy; taką miał.

Użytkownik: Bozena 23.08.2007 12:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olgo. Nie wiem jak... | Krzysztof
Jak to dobrze, że ta dyskusja wzmocniła moją pamięć. Szukałam. Nie było, aż wreszcie, przed chwilą - kupiłam na allegro "Dramat Zuzanny Valadon":)
Użytkownik: Krzysztof 26.08.2007 13:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak to dobrze, że ta dysk... | Bozena
Niech żyje internet! :) Czy to znaczy, że przeczytam Twoją kolejną recenzję?
Użytkownik: Bozena 08.09.2007 11:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Niech żyje internet! :) C... | Krzysztof
Są dobre i złe strony internetu, dla dobrych: niech żyje.:)

O Zuzannie chciałabym napisać, Krzysztofie, może napiszę, lecz nie wiem kiedy (bo rzadziej niż dotąd będę spędzać czas z biblioNETką); chciałabym bardzo, bo to postać zapomniana, a fascynująca, i nietuzinkowa; jednocześnie... tragiczna. Zuzannę, a właściwie Marię Klementynę Valadon podziwiali za urodę, za to „coś”, czyli seksapeal, za talent i inteligencję najwybitniejsi artyści – wyściełanego sztalugami - Wzgórza Monmartre, w tym także podziwiał ją Degas; artyści, z którymi związana była od kolebki niemal. To hrabia Toulouse de Lautrec wymyślił dla szalonej akrobatki imię - Zuzanna, a Chavannes, choć w starszym już wieku, ofiarował pełnej werwy i niezwykle ubogiej dziewczynie pierwszą czułość w scenerii piękna i zbytku; to Renoir zazdrościł swej modelce i kochance nieco talentu. Zuzanna, malarka portretów we wnętrzu, aktów kobiecych, co było wówczas dla kobiety nie lada odwagą – przez lata nie przeczuwająca w sobie zdolności twórczych - od dziecka kochała świat paryskiej cyganerii przełomu XIX-XX wieku.
Trudno jest mi zrozumieć dlaczego P. La Mure w swej świetnej powieści o Lautrecu słowem o Zuzannie nie wspomniał. Jego powieść podobała mi się tak samo jak książka Storma o Zuzannie Zaciekawiona - szukałam innych książek i danych o autorze biografii jej, lecz nie znalazłam nic.

Użytkownik: koko 19.06.2007 10:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Kilka scenek z pierwszego... | Krzysztof
Witaj, Krzysztofie! Mój, na wskroś humanistyczny, umysł nie ogarnia tego, co piszesz. Nie pojmuję tego, co musisz zrobić, żeby oporny man czy jelcz zechciał uznać Twoją dominację. Mój, na wskroś humanistyczny, umysł rozumie jednak, że są to albo kaskaderkie cuda, albo rzeczy z pogranicza magii. I domyśla się, także na podstawie opisanych Mozarta i irgi, że niekoniecznie sprawia Ci przyjemność udowadnianie, kto tu rządzi, Ty czy stary gruchot. Jestem pełna podziwu dla Twojej umiejętności oddzielania tego, co trudne i konieczne od tego, co pożądane i piękne. A skoro Czajka szuka dla Ciebie ciszy Paszczaka, ja poślę Ci - ale dopiero w listopadzie! - Muminkową jesień. Poślę Ci ją, bo wiem, że nie lubisz jesieni i listopada (pisałeś o tym!), a dzięki temu może łatwiej będzie Ci ją znieść?
Użytkownik: Krzysztof 23.06.2007 00:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krzysztofie! Mój, ... | koko
Kiedyś, za czasów moich dziadków i rodziców, prawdziwi mechanicy, to znaczy tacy, którzy lubili swoją pracę i maszyny, uważali, że ta potrafi odwdzięczyć się za dbałość o nią; w ten sposób tworzyli pewien wyjątkowy rodzaj relacji między człowiekiem a maszyną; relacji bez dominacji, pokazywania kto rządzi, bez lekceważenia maszyny, takiego jej traktowania, jakie powszechne jest teraz: zepsuje się, to machnie się ręką i wyrzuci na złom. Taki prawdziwy mechanik stanowczo twierdził, że maszyna rozpoznaje pana dbającego o nią i odpłaca mu niezawodnością. Bajka nieistniejącego już środowiska zawodowego? Tak, ale... czasem wydaje mi się.. nie, nie powiem, bo będziesz się śmiała ze mnie, Koko. Powiem Ci tylko, że o tak perfekcyjny silnik jak w scaniach, silnik, który wytrzyma drogę trzydziestu okrążeń Ziemi, powinno się dbać.
Poszedłem Twoimi śladami, znalazłem i przeczytałem opowiadanie o Paszczaku. Bajka w ciepłych tonacjach, podobała mi się; zadowolenie krokodyla, który w końcu pozbył się swoich oszukańczych głów wydało mi się takie... prawdziwe, ludzkie:) U Paszczaka nie tylko potrzebę ciszy rozumiałem, ale i jego potrzebę samotności, odsunięcia się od paszczaków. W naszej pracy – mojej i jego – jest się otoczonym ludźmi non stop, a to potrafi zmęczyć równie mocno jak zbyt długa samotność.
Jaka jest muminkowa jesień? Jeśli tak ładna, jak październikowa brzoza, to poproszę.
Użytkownik: koko 27.06.2007 14:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedyś, za czasów moich d... | Krzysztof
Ponieważ książeczka ta opisuje listopad, nie jest ta jesień zbyt piękna. To opis tego, jak życie zamiera, jak pustoszeje, bo ludzie - czy też Muminki, Filifionki, Homki i Paszczaki - zamykają się w przytulnych domach, jak chowają się przed chłodem i ciemnością. Bo w ciemnościach widzą swoje słabości i lęki. Porównując tą opowieść do brzozy byłaby to brzoza chyba już dość golutka, bezlistna, może szarpana wiatrem, może z kroplami deszczu nanizanymi na nagie gałązki...
Poszukałam trochę na temat Muminków. Książka o jesieni jest określana jako najpiękniejsza pozycja z serii, mimo, że Muminki w niej nie występują. To opowieść o tym, jak wszyscy dążą do ich ciepłego domu w jesienny czas, żeby w jesienną porę napić się muminkowego ciepła, życzliwości i dobra, napić, jak gąbka, na całą złą zimę.

I nie będę się śmiała z Twojego podejścia do maszyny. Nie będę, bo w niektórych urządzeniach wyczuwam duszę. Np. w zegarku nakręcanym, podczas gdy w kwarcowym nie ma jej dla mnie. Dusza jest w wiecznym piórze, a żaden długopis jej nie posiada. Dusza jest w parowozie, a w elektrowozie nie. Gdybym bardziej lubiła samochód powiedziałabym, że ręczna skrzynia biegów pewnie też wykazuje cechy duszy, podczas gdy automat jest całkowicie "bezduszny".
Czy teraz chcesz uśmiechnąć się nad moją interpretacją? :)
Użytkownik: koko 19.06.2007 11:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Kilka scenek z pierwszego... | Krzysztof
Krzyśku! Znalazłam!
"Był sobie raz pewien Paszczak, który pracował w lunaparku, co przecież nie
musi od razu znaczyć, że było mu bardzo wesoło. Dziurkował bilety
odwiedzających lunapark, żeby nie mogli się przypadkiem zabawić więcej niż
raz, a już tylko taka rzecz może przyprawić o smutek, jeśli się ją robi
przez całe życie.
Paszczak dziurkował wciąż i dziurkował, i podczas tego zajęcia marzył o
tym, co będzie robił, kiedy wreszcie pójdzie na emeryturę.
W razie gdyby ktoś nie wiedział, co oznaczają słowa: pójść na emeryturę -
wypada wyjaśnić, że to jest taki okres czasu, kiedy można robić w
całkowitym spokoju wszystko, na co ma się ochotę, byleby się było
dostatecznie starym..."
(Nie wiem, czy wolno wkleić fragment, bo przeież Prawa Autorskie...).
Czajko! Czy to tego szukałaś?
Użytkownik: jakozak 19.06.2007 11:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzyśku! Znalazłam! &quo... | koko
Nie wiem, Koko, czy wolno wkleić, czy nie, ale mam szczęście, że trafiłam na niego dzięki Tobie. Idzie na dysk. Jest znakomity.
A cały wątek Krzysztofa (mimo ogromnego szacunku, podziwu, uznania i sympatii dla niego) boję się czytać, bo wiecie, jak denerwuję się czytając wulgarne wyrazy.
Dziękuje, Krzysztof, że mnie uprzedziłeś. Tym bardziej Cię szanuję i lubię. :-) Jola
Użytkownik: jakozak 19.06.2007 12:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, Koko, czy wolno... | jakozak
Nie zmogłam, przeczytałam.
Piękne...
Krzysztof - <Po prostu rozgałęziała się, by objąć swymi dwoma ramionami metal, i zaraz za nim ponownie łączyła się w jedno. >
Użytkownik: Krzysztof 23.06.2007 00:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zmogłam, przeczytałam... | jakozak
Dziękuję, Jolu. Twoja sympatia jest odwzajemniona:)
Gdybym miał przepisać dowolną rozmowę moich kolegów z pracy, pewnie w jednej trzeciej składałaby się z wiadomych słów. W pierwszych miesiącach pracy tutaj przeszkadzało mi to, czasem aż się skręcałem słuchając ich dialogów, ale później... przywykłem. Czasem zadziwiali mnie uniwersalnością zastosowań tych słów, ogromną mnogością znaczeń; bywało, że słyszałem wypowiedzi składające się niemal wyłącznie z przekleństw, a wyrażające bardzo różne treści. Cóż, można by powiedzieć, że pomysłowość słowotwórcza ludzi jest niewyczerpana. Można by, gdyby nie ich rzeczywiste ubóstwo językowe.
A ta gałąź z opisu naprawdę taka była i takie myśli budziła, można sprawdzić: jeśli ktoś mieszka we Wrześni, proszę obejrzeć ogrodzenie i ogród wokół starej willi stojącej vis a vis szkoły podstawowej nr... chyba 2, skleroza..
Co dobrego robisz ze smażonych zielonych pomidorów? A takie normalne, czerwone, nie byłyby lepsze? Na przykład malinowe - wielkie, mięsiste, smakowite?
Użytkownik: verdiana 23.06.2007 09:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Jolu. Twoja sym... | Krzysztof
Krzysztofie! Tak pięknie piszesz... i nawet jeśli magii nie ma w samym lunaparku, to na pewno jest nie tylko w nas - jest też w Twoim tekście.

Znam taką gałąź. A właściwie gruby, bardzo stary pień akacji. Obejmuje poręcz od schodów przy wiadukcie kolejowym w Legionowie i patrzyłam na nią codziennie, o 6:45 rano, w drodze do szkoły, kiedy tam mieszkałam. Wszystko wokół się zmieniło, a kawałek starej poręczy ostał się - chyba nikt nie miał odwagi go wyrwać, bo trzeba by razem z drzewem.

Uniwersalność wulgaryzmów - to prawda. Mnie to też zadziwia. Kiedy przed mój blok przyjechał cyrk (a było to 30 listopada 2005), poszłam tam w nadziei, że może uda mi się zrobić jakieś ładne zdjęcia, albo chociaż obiektyw pokaże mi to, czego bez niego nie widać. Nie było jednak żadnych zwierzaków. Za to usłyszałam piękną wiązankę panów stawiających mały, pomocniczy namiot:

- Ty [piii] weź Sławka, niech [piii] stanie ci na ramionach, bo ten [piii] pal znowu się [piii] i na [piii] cała [piii] robota będzie!

Nic nie zrozumiałam. Za to panowie dogadywali się między sobą znakomicie! :-)

Pozdrawiam Cię serdecznie!
Użytkownik: Krzysztof 23.06.2007 23:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie! Tak pięknie ... | verdiana
Dziękuję, Verdiano.
Twój opis akacji przypomniał mi drzewo oglądane w tym roku w Poznaniu: jeden z jego konarów rozgałęział się, ramiona rozchodziły się, a wyżej ponownie zbliżały i... zrastały się ze sobą. W powietrzu, bez omijania metalowego słupka. W tym samym poznańskim parku znalazłem dużo kwitnących głogów, był to początek maja, ale różowego ani jednego:(
Legionowo znam, pracowałem tam (oczywiście w lunaparku) dwukrotnie w latach dziewięćdziesiątych; pamiętam jego mazowieckie piaski i sosny, miłą rozmowę z urzędniczką w PZU, gdzie byłem załatwiać jakieś ubezpieczenie, pamiętam jesienne kolory drzew, ale przy wiadukcie nie byłem.
Takie rozmowy jak cytowana przez Ciebie są typowe, tak się tutaj mówi. Opowiem Ci anegdotkę związaną z przekleństwami. Otóż kiedyś usłyszałem od starego karuzelnika ciekawe przekleństwo: ty luju pasiasty. Zapytałem go, co ono oznacza, i czy luj zwykły, nie pasiasty jest gorszy od tego w paski, ale ten nie wiedział. Powiedziałem mu, że podoba mi się to przekleństwo, jest oryginalne, on chyba jakoś inaczej to zrozumiał, bo chcąc sprawić mi przyjemność, przez jakiś czas nazywał mnie lujem pasiastym. Pamiętam jego uśmiech i oczekiwanie pochwały za takie nazywanie mnie:)
Magii życzę w zwykłych chwilach i miejscach, Verdiano.
Użytkownik: verdiana 24.06.2007 09:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Verdiano. Twój... | Krzysztof
Kiedy mieszkałam w Legionowie, też miałam lunapark przed balkonem, a potem z boku bloku. :-) Mieszkałam na Piaskach, koło CSP. To właśnie tam po raz ostatni jechałam karuzelą łańcuchową. Te lunaparki to jeden z jaśniejszych punktów mojego dzieciństwa, ale mimo że placyk wciąż istnieje (bo to boisko piłki nożnej dla dzieciaków), ani lunaparki, ani cyrki już tam nie przyjeżdżają, nie wiem dlaczego. Ostatnie pamiętam właśnie z lat dziewięćdziesiątych. Sosny się zachowały - na całym osiedlu i wokół niego, ale piasków, od których osiedle wzięło nazwę, nie ma już od ponad 20 lat. :-)

"Luj" jest teraz dość popularnym przekleństwem w pewnych kręgach (pojawia się gęsto np. w "Lubiewie" Witkowskiego), ale rzeczywiście nie pasiasty. :-)

Krzysztofie, gdzie teraz jesteś? Jeszcze w lunaparku? Widziałam, jak jeden lunapark przejechał przed moim oknem jakieś 2-3 dni temu i podążył w stronę Nowodworów. Może gdzieś tam teraz się rozkłada?
Użytkownik: Krzysztof 24.06.2007 23:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy mieszkałam w Legion... | verdiana
W tym tygodniu pracuję w Stargardzie Szczecińskim, dzisiejsza niedziela jest ostatnim dniem w tym mieście i moją ostatnią niedzielą w lunaparku. Jutro pakujemy sprzęt, i tego dnia wieczorem po raz ostatni siądę za kierownicą scanii, wiernej i niezawodnej towarzyszki mojego włóczenia się po kraju. Po raz ostatni będę słuchać jej przyjemnego, chrapliwego głosu... kurcze, szkoda mi rozstawać się nią..
Drogę zakończę w Ustroniu Morskim, gdzie część lunaparku stanie na czas wakacji, i tam we wtorek wieczorem przestanę być pracownikiem wesołego miasteczka.
Dzisiejsza niedziela była wyjątkowa, bo spędzona nie na pracy, a na pakowaniu moich rzeczy i na chodzeniu między urządzeniami; patrzyłem na nie, i wszędzie widziałem swoje ślady - wiele z nich jest dziełem moich rąk. Ileż godzin, dni, miesięcy nawet pracy im poświęciłem, ileż myśli, starań, kłopotów!
Tyle czasu tutaj zostawiam...
To dziwne: ja, człowiek dwadzieścia razy w roku zmieniający swój adres, dopiero teraz, patrząc na pudła z moim dobytkiem, czuję cygańskość tych lat.
Chyba mam melancholijny nastrój.
Verdiano, zmieniam pracę i wyjeżdżam daleko, ale słyszałem, że nawet na krańcach świata jest internet:)

Użytkownik: verdiana 25.06.2007 08:13 napisał(a):
Odpowiedź na: W tym tygodniu pracuję w ... | Krzysztof
Krzysztofie, jak bardzo daleko? W każdym razie życzę Ci, żeby wszystko się udało, żebyś z nowej pracy był zadowolony, żeby Ci się nie znudziła prędko i żeby pozwalała Ci na czas wolny, w którym nadal będziesz do Bnetki zaglądał. :-)
Twój melancholijny nastrój udzielił mi się - ale wiesz, to miłe. Tak się zatrzymać i poddać refleksji. Praca to coś, co zabiera nam pół życia, a często nawet i więcej, więc szkoda, żeby zabierała nam ten czas bezrefleksyjnie i bez sensu.

Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!
(a powiedz, co teraz czytasz, jeśli masz czas na lekturę?)
Użytkownik: Krzysztof 26.06.2007 00:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, jak bardzo d... | verdiana
Pewnie, że będę zaglądać do Bnetki! – tak, jak tej nocy: przyjechałem godzinę temu, i gdy tylko zgasiłem silnik - poszedłem na plażę, połaziłem po tych palach wbitych w dno (nawet udało mi się nie spaść do wody!), a teraz siedzę z laptokiem na kolanach, szczęką przytrzymując latarkę oświetlającą mi klawiaturę – nie mamy jeszcze prądu, jutro rano, w ostatni dzień mojej pracy tutaj, zajmę się jego podłączeniem. A pojutrze pójdę do pobliskich Sianożęt, miejscowości, z którą wiążą się moje bardzo miłe wspomnienia. Verdiano, od wczesnej wiosny czytam Jana S., a od paru tygodni zakładkę mam na stronie 130. Po prostu nie mam czasu. Te nieliczne wolne godziny wieczorne wypełnia mi albo korespondencja, albo nauka. Brak czasu na czytanie i pisanie jest jednym z powodów mojego odejścia z lunaparku.
Dziękuję za życzenia, Verdiano:)
Użytkownik: jakozak 26.06.2007 07:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie, że będę zaglądać ... | Krzysztof
Omatkokochana, z Sianożęt pochodzi moja sąsiadka. :-)
Użytkownik: verdiana 26.06.2007 18:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie, że będę zaglądać ... | Krzysztof
Uspokoiłeś mnie. I pocieszyłeś. Bnetka bez Ciebie nie byłaby już taka sama.
Ciekawi mnie bardzo, co będziesz recenzował po Prouście. Bardzo, bardzo mnie ciekawi. :-) Wysoko cenię Twoje teksty i zawsze na nie czekam.
Użytkownik: Krzysztof 01.07.2007 14:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Uspokoiłeś mnie. I pocies... | verdiana
Nie wiem, Verdiano, jakie książki będę czytać po Janie S. W podróż, do której szykuję się, niewiele mogę zabrać książek, ledwie kilka, no i wyobrażasz sobie moje rozterki, gdy stanąłem na wprost biblioteczki, prawda? Oprócz dwóch tomów Jana S. wziąłem „Pamięć i styl”, bo po prostu trudno mi się rozstać z tą książką; także przeczytaną już książkę Błońskiego, „Widzieć jasno w zachwyceniu” – jeśli uda mi się znaleźć sposób przedstawienia tego, co czuję gdzieś tam głęboko, to może napiszę tekst.
Przesuwając wzrok i palce po półkach, trafiłem na parę książek Drzeżdżona – pisarza, który był moim odkryciem literackim z lat osiemdziesiątych – wziąłem jedną z nich, przekartkowałem i zajrzałem do Biblionetki. Gdy okazało się, że jego książki czytane były przez jednego czytelnika – albo i nie znalazły nawet tego jednego – zrobiło mi się smutno. Wziąłem „Twarz boga”, wrócę do tej dziwnej powieści, posłucham siebie, i mam nadzieję, że nie zawiodę się.
Co dalej? Nie wiem, Verdiano. Dalej niewiadoma i przygoda.
Użytkownik: verdiana 02.07.2007 22:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, Verdiano, jakie... | Krzysztof
Książki Drzeżdżona w Bnetce nie mają nawet opisów! Może kiedyś napiszesz im recenzje, Krzysztofie...? Zaintrygowałeś mnie tym pisarzem. Czy mogę liczyć choćby o słowo o nim?

Mam nadzieję, że to będzie dobra podróż...
Użytkownik: Krzysztof 07.07.2007 23:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Książki Drzeżdżona w Bnet... | verdiana
Verdiano, ćwierć wieku minęło od lektury książek Drzeżdżona, i dlatego niewiele więcej pamiętam poza wrażeniem czytania dziwnych powieści: był w nich przerysowany naturalizm i jednocześnie były baśniowe rysy. Nie wiem zupełnie jak teraz oceniłbym te powieści i nie wiem, czy opiszę którąś z nich. Na pewno zacznę czytać, ale jeśli nie znajdę w niej niczego, co poruszy mną - chyba zrezygnuję i tekstu nie napiszę. Jeśli mam pisać tekst o negatywnej wymowie, to chyba lepiej – w tej sytuacji – wcale nie pisać. Wspomniałem o tym autorze tylko dlatego, że miałem w pamięci świeżo przeżytą chwilę smutnej zadumy nad losem jego powieści. Spróbuję, ale nie wiem kiedy, bo wszak teraz czytam Jana S., a czasu nadal mam mało.

Użytkownik: verdiana 08.07.2007 00:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Verdiano, ćwierć wieku mi... | Krzysztof
Niezależnie od tego, co się okaże, napisz, proszę (może być w czytatniku :-)), Krzysztofie, czy i jak zmieniły się Twoje wrażenia. Negatywnej recenzji rzeczywiście nie ma sensu pisać - szkoda czasu na słabe książki i negatywne teksty o nich. Ten czas lepiej przeznaczyć na lektury pozytywne. :-)
Mimo wszystko mam nadzieję, że utrzymasz dobre wrażenie o książkach Drzeżdżona. A ja chyba zacznę się za nimi rozglądać.

Pozdrawiam Cię serdecznie!
Użytkownik: Krzysztof 18.07.2007 13:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Niezależnie od tego, co s... | verdiana
Verdiano, nie polecałem tej książki, ja napisałem tylko o swoich planach czytelniczych. Uważam, że nie nadaję się na osobę polecającą lektury, i to nie tylko dlatego, że czytam ich żałośnie mało, ale także dlatego, że w swoich wyborach nie biorę pod uwagę mody i uznania – po prostu z powodu nieznajomości tychże. Zawsze czytałem książki, które mnie się podobały, albo o których pochlebnie wyrażał się pisarz, którego wysoko ceniłem, i w rezultacie w swojej bibliotece wiele mam książek nieznanych albo nieuznanych. Weź to pod uwagę, Verdiano, i nie marudź później o straconym czasie :)
Użytkownik: verdiana 18.07.2007 13:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Verdiano, nie polecałem t... | Krzysztof
To właśnie są najlepsze cechy polecacza, Krzysztofie. :-) Książki dobieram sobie tak jak Ty. Plus jeszcze polegam na opinii osób, których recenzjom mogę wierzyć. Poza tym czasami jestem zwyczajnie ciekawa, co się komu na jakimś etapie życia podobało, nawet jeśli jest to coś, po co inaczej bym nie sięgnęła. Nie tracę czasu! Jak mi się nie podoba, to odkładam i już! :-) Najwyżej zażądam od Ciebie wypunktowania, co miałam w książce zobaczyć, a czego nie zobaczyłam. :>
Użytkownik: jakozak 25.06.2007 08:40 napisał(a):
Odpowiedź na: W tym tygodniu pracuję w ... | Krzysztof
Krzysztofie! Czy byłeś może w Knurowie ostatnio?! Koło Gliwic?! Tam, gdzie ja poszłam w poprzednią sobotę z wnuczką?! Krzysztofie!?!
Gdzie daleko Cię niesie? Dostęp do internetu będziesz miał, prawda?
Nie będziesz miał tam takich cudnych gałęzi!
:-)
Użytkownik: Krzysztof 26.06.2007 00:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie! Czy byłeś mo... | jakozak
Jolu, to przecież tylko od nas zależy, ile cudnych gałęzi zobaczymy! Trudne to, ale czasem udaje się widzieć tak, jakby wzrok miało się od dzisiaj. Wtedy widzi się dużo cudnych gałęzi:)
Nie byłem w Knurowie. Lunapark, w którym przepracowałem kilka ostatnich lat, jeździł po Dolnym Śląsku, Wielkopolsce i po Pomorzu Zachodnim. W Gliwicach byłem, ale chyba pięć lat temu, o ile nie pomieszały mi się miasta i miejsca, to było na parkingu przed jakimś hipermarketem.
Masz wnuczkę?! A moi synowie jakoś nie palą się do... tej roboty. Mówią, że mają czas, ale może to i dobrze: dziadkami mogą być inni, ale ja???
Użytkownik: jakozak 26.06.2007 07:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Jolu, to przecież tylko o... | Krzysztof
Chciałam Ci "dokuczyć", Zebyś nas nie zostawiał. Tak odłogiem. :-)
Sama wiem, jak jest z tymi różnymi cudami przyrody. I nie tylko. Ujrzenie ich zależy od naszej wyobraźni, od wrażliwości, chęci, zdolności zachwycania się. :-)
Jaka cudna jest woda w jeziorze! Nigdy nie jest taka sama. Inna latem, inna o wschodzie słońca, jeszcze inna o zachodzie. Światło słoneczne wypisuje na niej i jej otoczeniu cuda. Można patrzeć godzinami i nie znudzić się. :-)
Gdy jestem w lesie, nad wodą, w górach wolę patrzeć i słuchać. Nie czytać.
Użytkownik: Lykos 27.06.2007 07:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Jolu, to przecież tylko o... | Krzysztof
Od jakiegoś czasu, gdy widzę scanię, zastanawiam się, czy za kółkiem nie siedzisz Ty.

Pomyśleć, że pewnie byłeś w Poznaniu, a ja bywałem w lunaparku z moim synkiem, może nawet kupowałem u Ciebie bilety albo powiedziałem do Ciebie parę słów, a przynajmniej się o Ciebie otarłem...

Chętnie bym z Tobą porozmawiał.

W ogóle, jak jeżdżę tramwajem, pociągiem, przeglądam książki w księgarni, zastanawiam się, czy gdzieś obok mnie nie ma jakiegoś innego fanatyka Biblionetki. Powinniśmy mieć jakiś znak rozpoznawczy, jak dawni chrześcijanie rybę. W końcu zaangażowanie się w Biblionetce ma sporo cech zaangażowania w życie sekty. Ja to widzę u siebie - mam poczucie misji i ochotę zdobywania nowych "wiernych", podejrzewam, że wielu innych użytkowników "też tak ma".

Krzysztofie, trudno mi się będzie odzwyczaić od przyglądania się wszystkim scaniom.

Wszystkiego najlepszego "na nowej drodze życia".
Użytkownik: jakozak 27.06.2007 07:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Od jakiegoś czasu, gdy wi... | Lykos
:-).
Też tak mam, Lykos. Chodzę sobie po moim czterdziestotysięcznym mieście, mijam ludzi, przebywam z nimi i myślę: "to przecież niemożliwe, żeby nikt tutaj nie znał słowa Biblionetka, nie rozmawiał z nami, nie czytał nas."

Sekta. :-)

Ja również chciałabym Cię poznać, Krzysztof. :-)
Gdyby Cię kiedyś przywiało w moje strony - daj znać, proszę. Ogromnie się ucieszę. Mieszkam w Knurowie koło Gliwic. Gliwice, Zabrze, Katowice, Knurów... w każdym z tych miast moglibyśmy się spotkać.
Użytkownik: koko 27.06.2007 14:18 napisał(a):
Odpowiedź na: :-). Też tak mam, Lykos.... | jakozak
A jak już, Krzyśku, zahaczysz o ten Jolciny Knurów, Gliwice, Katowice, to wiesz... ja w Katowicach mieszkam... wiosną moglibyśmy w Ligocie poogladać różowe głogi...

Scanie widywałam z tabliczkami "KRZYSIEK". Wtedy myślałam, czy to nie Ty. Ale nie, prawda?
Użytkownik: jakozak 27.06.2007 21:20 napisał(a):
Odpowiedź na: A jak już, Krzyśku, zahac... | koko
KOKO!!!!?? ?
Użytkownik: koko 28.06.2007 10:16 napisał(a):
Odpowiedź na: KOKO!!!!?? ? | jakozak
Co takiego, Jolu? Co się stało?
Użytkownik: jakozak 28.06.2007 10:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Co takiego, Jolu? Co się ... | koko
Przypomniałaś mi, że mieszkasz na Śląsku i jeszcze się nie znamy. Co Ty na to? gg1494480
Użytkownik: koko 28.06.2007 12:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Przypomniałaś mi, że mies... | jakozak
Czyżbyś znała wszystkich Biblionetkowiczów-Ślązaków?
Użytkownik: jakozak 28.06.2007 12:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyżbyś znała wszystkich ... | koko
Zrozumiałam. :-)
Użytkownik: koko 28.06.2007 12:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Zrozumiałam. :-) | jakozak
Jakoś ciężko mi się spotkać, z kimkolwiek. Rozmaite sprawy pochłaniają mnie i ciężko znaleźć czas, nawet na lektury, z reguły czytam po dwie-trzy strony i książka leci mi na twarz. Mam wrażenie, że w tej aktualnie czytanej książce w ogóle nie posuwam się do przodu... Może jak dzieciary podrosną znajdę czas na życie towarzyskie? Praca, dom, dzieciary... i tak w kółko.
Użytkownik: jakozak 28.06.2007 13:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakoś ciężko mi się spotk... | koko
:-)
Użytkownik: koko 28.06.2007 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: :-) | jakozak
Jednak pamiętam o naszej wyprawie w Himalaje... musimy tylko poczekać... na wiek emerytalny... może damy radę wdrapać się na jakieś 3000 metrów, jak myślisz? :))

A Ty pamiętasz? Bo może zapomniałaś?!
Użytkownik: koko 28.06.2007 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Jednak pamiętam o naszej ... | koko
No tak! Zapomniałaś!
:((
Użytkownik: jakozak 28.06.2007 21:09 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak! Zapomniałaś! :(( | koko
Nie zapomniałam kochana, ale ja myślę, że jak Ty będziesz w wieku emerytalnym to ja będę na Himalaje z góry patrzeć. Chyba z góry, bo w końcu nie narobiłam jakichś strasznych rzeczy w swoim życiu, które by mnie pod te wielkie górska wepchały. :-)
Użytkownik: koko 02.07.2007 12:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zapomniałam kochana, ... | jakozak
E, nie myślę, że napsociłaś aż tak, żeby Himalaje od dołu oglądać. To może ja pójdę na wcześniejszą emeryturę a Ty będziesz wyjątkowo o siebie dbała, żebyśmy jednak mogły zarzucić czerwone plecaczki na ramiona i pójść, choć kawałeczek?
A poza tym, nie kokietuj tak tym wiekiem, bo ile lat w końcu może nas różnić?
Bez gadania, idziemy. Ostatnio oglądałam film z wyprawy na Everest, wszedł tam człowiek bez nóg, od kolan miał protezy, więc sama widzisz, dla chcącego nic trudnego.
Użytkownik: jakozak 02.07.2007 20:29 napisał(a):
Odpowiedź na: E, nie myślę, że napsocił... | koko
Będę zatem konserwować się należycie ode środka, coby doczekać. <rotfl>
Użytkownik: koko 03.07.2007 09:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Będę zatem konserwować si... | jakozak
Tak, tak, koniecznie. Żadnego cholesterolu. Same jarzynki. I owocki. Żadnego wieprzowego mięsa. Żadnych papierochów. I gorzały.
Wszystko w imię Wyższego Celu.
Użytkownik: jakozak 03.07.2007 09:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, tak, koniecznie. Żad... | koko
Hihihi. Nie zrozumiałaś mnie, Koko. Mięsko i cholesterol zresztą też lubię. I będę.
Ja lubię żyć, a nie wegetować zastraszona w kącie. -)))
Użytkownik: koko 03.07.2007 14:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Hihihi. Nie zrozumiałaś m... | jakozak
Myślę, że dobrze Cię zrozumiałam, stąd moje przestrogi. Mięsko i cholesterol TEŻ? To co jeszcze też? Wymienione używki??
Użytkownik: Krzysztof 01.07.2007 13:28 napisał(a):
Odpowiedź na: A jak już, Krzyśku, zahac... | koko
Różowe głogi? Hmm, kusić mężczyzn to Ty umiesz, Koko:) Czy nie masz na imię Ewa?
Użytkownik: koko 02.07.2007 12:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Różowe głogi? Hmm, kusić ... | Krzysztof
Ewa kusi jabłkiem. Wydaje mi się to jednak bardzo pospolite, przyznaj sam, że różowe głogi, a zwłaszcza ich maleńkie, zamknięte pączusie to jednak zupełnie, ale to zupełnie coś innego...
A imię zgaduj dalej :)
Użytkownik: misiak297 02.07.2007 12:43 napisał(a):
Odpowiedź na: A jak już, Krzyśku, zahac... | koko
Koko ja też z Katowic jestem:) Mieszkam na Piotrowicach:)
Użytkownik: koko 03.07.2007 08:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Koko ja też z Katowic jes... | misiak297
Misiaku, już gdzieś dostrzegłam, żeś mój krajan. Teraz wiem, że prawie ziomek, bom ja z Ochojca, a więc zza miedzy, a konkretnie zza Tyskiej!
Ojeju, może znamy tych samych ludzi?
A może kończyliśmy te same szkoły?
Może uczyli nas ci sami belfrzy?
Może robimy zakupy w tych samych sklepach?
A już na pewno mamy karty w tej samej bibliotece w Piotrowicach! (Choć na ogół częściej korzystam z ochojeckiej biblioteki).
W tym wątku była dyskusja, że to niemożliwe, żeby obok nas w autobusie, w sklepie, na ulicy, w urzędzie nie zaistniał drugi biblionetkowicz. I widzisz? Znaleźliśmy się!

A może ja Cię już gdzieś widziałam? Albo widuję systematycznie? I nie wiem o tym?
Użytkownik: misiak297 03.07.2007 11:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiaku, już gdzieś dostr... | koko
Mieszkasz na Tyskiej? Ło raju, to bliziutko! Ja kiedyś mieszkałem na słynnym Manhatanie (czyli Radockiego) vis-a-vis biblioteki miejskiej, teraz mieszkam za taką restauracją "Wena".
Użytkownik: koko 03.07.2007 14:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Mieszkasz na Tyskiej? Ło ... | misiak297
Nie mieszkam na Tyskiej, i, ło raju, mieszkałam "za panny" na słynnym Manhattanie. Też niedaleko biblioteki miejskiej. Po szczęśliwym zamążpójściu przeniosłam się na tzw. stary Ochojec i mieszkam w okolicy kościoła. A naprzeciwko Weny, w Kłosie, zawsze kupuję chleb duży krojony i bułki grahamki.
Ale jajo!
Kusi mnie więcej szczegółów, ale nie wiem, czy na takim szerokim forum podawać je, no nie?
Użytkownik: misiak297 03.07.2007 23:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mieszkam na Tyskiej, ... | koko
Akurat w Kłosie to też codziennie kupuję chleb:) Mieszkam jakieś 30 metrów od kłosa:)
Użytkownik: koko 04.07.2007 09:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Akurat w Kłosie to też co... | misiak297
30 metrów w stronę Piotrowic czy w stronę osiedla...?
Po tej samej stronie co Kłos, czy po przeciwnej...?

:))
Użytkownik: misiak297 04.07.2007 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: 30 metrów w stronę Piotro... | koko
W stronę Weny:) Gdybym mógł to bym Ci narysował mapkę:)
Użytkownik: koko 04.07.2007 13:36 napisał(a):
Odpowiedź na: W stronę Weny:) Gdybym mó... | misiak297
W takim razie będąc w Kłosie będę Cię wyglądała. Kto wie? Ale wiesz, byłam tam wczoraj, więc dziś raczej nie... :)
Masz jakiś znak szczególny? Coś misiakowatego? Klapnięte uszko, czy coś?
Użytkownik: koko 03.07.2007 14:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Mieszkasz na Tyskiej? Ło ... | misiak297
Niesamowite!
Misiak mieszkał na Manhattanie!
Jako i ja!
Użytkownik: Krzysztof 01.07.2007 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: :-). Też tak mam, Lykos.... | jakozak
Jolu, tyle miłych słów tutaj przeczytałem! Dziękuję za nie Tobie i innym.
Nie zdecydowałem się na spotkanie w czasie minionych dwóch lat, a teraz... teraz już nie będę miał takiej możliwości.
Ale przyszłość jest nieznana, i bywa zaskakująca.
Użytkownik: Krzysztof 01.07.2007 13:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Od jakiegoś czasu, gdy wi... | Lykos
Dziękuję za ciepłe słowa, Lykosie. W ciągu ostatniego roku wiele razy obiecywałem sobie włączyć się do jednej z Twoich dyskusji, a to dla przyjemności rozmowy z mądrym, szanowanym przeze mnie człowiekiem, ale nie zdołałem, naprawdę, Lykosie, nie zdołałem. Ustalany Twoją wiedzą poziom dyskusji, także jej uporządkowanie, charakterystyczny dla Ciebie spokój w prowadzeniu rozmowy, nie pozwala na szybkie, pięciominutowe odpowiedzi, a ja nawet tyle czasu nie miałem, aby odpowiedzieć na wszystkie komentarze pod moimi tekstami, a cóż dopiero włączać się w nowe rozmowy! Przepraszam za moje milczenie.
Lykosie i ja miewam podobne do Twoich myśli o użytkownikach Biblionetki, ale też zaraz włączał mi się kalkulator: zarejestrowanych jest nas (jeśli stanowimy grupę, to nas) około 40 tysięcy, a więc co tysięczny Polak bywa na stronach Biblionetki. Jednakże sądzę, że połowa, może nawet więcej niż połowa, osób tutaj zarejestrowanych to „martwe dusze”; kiedyś, śledząc którąś z dyskusji, trafiłem na stronę biblionetkowicza mającego dwucyfrowy numer porządkowy, a więc jednego z pierwszych – i tam zobaczyłem, że kilka lat temu parę razy zabrał głos, a później nic, cisza. Zapewne takich osób jest więcej. Więc raczej co dwutysięczny, może trzytysięczny Polak jest aktywnym użytkownikiem Biblionetki, a to oznacza, że, statystycznie, w mojej miejscowości powinno być ich dwoje – i tak jest: ja i moja córka, Małgosia. Trudno się znaleźć, co i widać w nakładach sprzedawanych książek.
„Mój” lunapark stawał w Poznaniu rokrocznie, na Winogradach, nie pamiętam nazwy ulicy, to jedna z głównych ulic prowadzących do centrum, plac przy kortach tenisowych, prawie zawsze jesienią, na przełomie września i października. W tym roku wyjątkowo w maju, na Malcie. Prawie nigdy nie obsługiwałem karuzel, czasem tylko, rzadko, sprzedawałem bilety w kasie, na co dzień pracując na zapleczu, więc z klientami mało miałem do czynienia, a oni ze mną jeszcze mniej, więc mogło tak być, że siedziałeś z synem na karuzeli, a ja parę metrów wyżej (albo niżej) łatałem jakieś kabelki:)
Praca, którą zaczynam w najbliższych dniach, nie jest pracą kierowcy, ale mam nadzieję, że jeszcze siądę za kierownicą wielkiego tira, może nawet scanii, i zapuszczę się w nieskończony labirynt europejskich dróg. Chciałbym tego, ponieważ jazda dziwnie łączy sprzeczności: mimo tak wiele ograniczeń przepisami, daje poczucie wolności.

Czasem zwykłe, niespodziewane spotkanie z drugim człowiekiem zamienia się w długo pamiętane przeżycie – doświadczyłem tego nie raz, i wierzę, Lykosie, że spotkanie z Tobą takie właśnie byłoby.

Pamiętasz te słowa?:
„Może zdziwi się ktoś, jakim to sposobem jeszcze się nie widząc już jesteśmy przyjaciółmi. Lecz jakim to sposobem są naszymi przyjaciółmi ci, którzy żyli przed tysiącem lat, a nawet przed dwoma tysiącami lat? Tym mianowicie, że byli ludźmi pod każdym względem prawymi, o pięknych i dobrych charakterach. I my pragniemy stać się takimi, jeśli nawet – w moim przypadku przynajmniej – daleko do tego; lecz już sama chęć poniekąd zamieszcza nas w jednej z tamtymi kategorii.”

Użytkownik: Bozena 02.07.2007 12:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za ciepłe słowa,... | Krzysztof
A. Krawczuk, prawda?
Krzysztofie, odjęło mi mowę (klawiaturę). Słowo tylko: szczęścia!
Zasługujesz na wszystko - co najlepsze!

P.S.
Wcześniejsze życzenia w komentarzu pod moją czytatką. :)
Użytkownik: Bozena 03.07.2007 00:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za ciepłe słowa,... | Krzysztof
Odczuwam niezręczność pewną, Krzysztofie, bo nie do mnie było pytanie, a ja "wychyliłam" się jak uczennica w szkole; lecz stało się. Słowa, które przytoczyłeś - tak ciepłe i znajome - jakoś porwały mnie. Niby trafiłam, ale tylko niby, bo i owszem - pióro to A. Krawczuka, lecz słowa nie jego, a Juliana Apostaty (Odstępcy), które zacytował.

O Julianie:

" Był to, w istocie, bardzo wielki i rzadki człowiek; człowiek, który duszę napoił bardzo żywo zasadami filozofii i wedle nich zwykł był miarkować wszystkie uczynki. Rzec można, iż nie ma ani jednego rodzaju cnoty, której by nie zostawił bardzo świetnych przykładów. Co do czystości (której przez całe życie daje jawne świadectwo), czytamy o nim podobny rys co o Aleksandrze i Scypionie, iż, pojmawszy wiele bardzo pięknych dziewic, nie chciał nawet oglądać żadnej, mimo iż będąc w kwiecie swego wieku; zginął bowiem z ręki Partów licząc zaledwie trzydzieści jeden lat. Co się tyczy sprawiedliwości: zadawał sobie trud, aby osobiście przesłuchiwać strony; i mimo iż przez ciekawość wywiadywał się u tych, którzy szukali u niego posłuchania, do jakiej wiary należą, nieprzyjaźń wszelako, jaką miał dla niej, nie ważyła w osądzie jego bynajmniej na szali. Wydał sam z siebie wiele dobrych praw i zniósł większą część subsydiów i podatków, jakie ściągali jego poprzednicy".

(M. Montaigne, "Próby")

Użytkownik: Krzysztof 09.07.2007 14:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Odczuwam niezręczność pew... | Bozena
Całkiem niepotrzebnie, Olgo, bo rozmowy na stronach Biblionetki są otwarte, a Twoje komentarze zawsze witam z uśmiechniętą ciekawością.
Wczoraj uczestniczyłem w spotkaniu towarzyskim, na którym pierwszym i najdłużej komentowanym tematem było spotkanie z... nie pamiętam nazwiska, a gdy zapytałem kim on jest, usłyszałem, że to zwycięsca konkursu z gwiazdami. Dalej nie wiedziałem o kim mowa, ale, widząc zdziwienie moich rozmówców, już nie dopytywałem się, i wtedy pomyślałem o naszych – Twoich, Czajki, Verdiany i tylu innych biblionetkowiczach – rozmowach o Prouście, Platonie, o głogach i pięknie, także o tym, że ta moja rozmowa i nasze rozmowy tutaj mają jedną cechę wspólną: przynależność do dwóch różnych światów.
I jest to jedyna cecha wspólna.
Julian nie chciał nawet zobaczyć pięknych dziewczyn? Hmm, mimo całego mojego doń podziwu, w tym jednym chyba nie chciałbym go naśladować :)
Użytkownik: Bozena 10.07.2007 01:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Całkiem niepotrzebnie, Ol... | Krzysztof
:))
"Uśmiechniętą ciekawością" (ładne) I ja Twoje też.
Użytkownik: Lykos 02.10.2007 14:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za ciepłe słowa,... | Krzysztof
Piękne słowa, dziękuję.

Parę dni temu byłem z synkiem w "Twoim" Roblandzie (to chyba tak się nazywa?). Pokazano mi budkę sterowniczą do karuzeli (samoloty), którą wykonałeś. Wygląda na to, że wspominają Cię ciepło, czemu się zresztą nie dziwię.

Musisz być wszechstronnie uzdolniony. Podziwaim i serdecznie pozdrawiam.
Użytkownik: Krzysztof 04.10.2007 11:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Piękne słowa, dziękuję. ... | Lykos
Witaj, Lykosie. Fakt pracy jako robotnik raczej zaprzecza tej wszechstronności. Mam ledwie podstawy wiedzy z kilku dziedzin technicznych, oraz nawyk dobrej, zaangażowanej pracy - ot, i tyle.
Tak, "Robland" to moja była firma. Jeśli lunapark stoi przy kortach, to ominęło mnie przeciąganie prawie trzystu metrów kabla grubości ramienia :) Jeden człowiek nie jest w stanie przeciągnąć go więcej niż kilkanaście metrów, ponieważ nogi mu zaczynają buksować - jak temu bykowi mocującemu się z Ursusem. Wiele urządzeń jest tam mojej roboty, nie tylko ta kabina sterownicza od samolotów; gdy w przeddzień wyjazdu zrobiłem pożegnalny obchód lunaparku, byłem zdziwiony mnogością moich śladów, które zostaną dłużej niż znający mnie ludzie, bo ci zmieniają się tam szybko. To ciężka, niewdzięczna praca, którą podejmuję się w ostateczności, albo wtedy, gdy nie może się usiedzieć w jednym miejscu. Lykosie, czynię starania zostania zawodowym kierowcą (nie byłem nim nigdy) na europejskich trasach, nie tylko dla wysokich zarobków, ale i dla tego włóczenia się po drogach, dźwięku pracy pięćsetkonnego diesla, dla codziennie gonionego horyzontu, więc może jednak scania, którą kiedyś zobaczysz na poznańskiej ulicy, będzie tą moją. Kto wie?
Użytkownik: koko 20.06.2007 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, Koko, czy wolno... | jakozak
Jeżeli chcesz, służę linkiem do strony z całym opowiadaniem. Jest piękne. Znalazłam tam też opowiadanie o pewnej Filifionce, która strasznie bała się katastrofy... Jest też Straszna Historia, ale jej jeszcze nie czytałam. To jak? Zapodać?
Użytkownik: jakozak 20.06.2007 14:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeżeli chcesz, służę link... | koko
Tak, tak, Koko, proszę. :-)
Użytkownik: koko 20.06.2007 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, tak, Koko, proszę. :... | jakozak
Dziś przyjrzałam się dokładniej tej stronie. To strona z różnymi tekstami, także w obcych językach. Są tam również słowniki dla dzieci i biblioteka dla dzieci. Jej adres: www.logos.net

Otwiera się w języku angielskim. Kiedy na stronie głównej klikniesz na słowo "logos" - po lewej u góry, tuż obok żółwia, pojawi się kolejna strona, trochę inna, włoska, z flagami państw pośrodku. Wtedy klikasz na naszą i już masz po polsku. Po lewej będzie menu, znajdujesz w nim "biblioteka dla dzieci" i znów klikasz w naszą flagę. Otwiera się spis opowiadań/wierszy/baśni w porządku alfabetycznym wg autorów. Dla ułatwienia podaję, że Tove Jansson znajduje się na 11 stronie.
Czytając trzeba przewijać, bo opowiadania mieszczą się na kilku stronach, tzn. monitorach.

Przeczytałam dziś opowiadanie o Homku, który zmyślał. Przeczytaj koniecznie.

Jakoś w pracy doszłam również do tekstów bardziej... hmmm... dojrzałych, ale teraz ta sztuka jakoś mi nie wychodzi. A było ich dużo, dużo, całe powieści...
Jolu, dlaczego jesteś w klatce...?
Kto Cię zamknął?
Czy byłaś niegrzeczna?
Użytkownik: jakozak 20.06.2007 18:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś przyjrzałam się dokł... | koko
Już mnie z klatki wywlekło. Smażone zielone pomidory mnie stamtąd wyciągnęły. Nie będę płakać, że nie mogę nad wodę i do lasu. Przynajmniej chwilowo. :-)
Dziękuję, Koko. Już sobie tam zaglądam.:-)
Użytkownik: koko 20.06.2007 18:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, tak, Koko, proszę. :... | jakozak
Już wiem, jak dojść do literatury dla dorosłych: po kliknięciu w "logos" obok żółwia klikasz w polską flagę. Nad "biblioteką dla dzieci" jest miejsce "logos library", a potem wystarczy kliknąć w "Polish" i już. Jest alfabet i wg niego szukamy. Ufff. Podejrzewam, że tam Tove Jansson wraz z Filifionką, Homkiem, Paszczakiem też jest. I z Włóczykijem, któremu wreszcie ktoś utarł nosa.
Użytkownik: koko 20.06.2007 18:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, tak, Koko, proszę. :... | jakozak
Och, i jeszcze jedno.
Opowiesz, czy Ci się podobało?
Użytkownik: jakozak 20.06.2007 18:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Och, i jeszcze jedno. Op... | koko
Odpowiem. Na razie mam Andersena. :-)
Użytkownik: jakozak 20.06.2007 18:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Odpowiem. Na razie mam An... | jakozak
Podoba mi się. :-)
Użytkownik: koko 20.06.2007 19:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Podoba mi się. :-) | jakozak
Sama nie wiem, czy lepszy Paszczak czy ten załgany Homek...
Ale go Mimbla zrobiła, he, he.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.06.2007 16:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Kilka scenek z pierwszego... | Krzysztof
Świetne! Ten ostatni kawałek - po prostu poezja! Proszę o więcej!
Użytkownik: Krzysztof 23.06.2007 00:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetne! Ten ostatni kawa... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję, Doroto. Ostatni tekst miał być tylko wstępem (zauważ, że opisałem tylko żywopłot, niewielką część całego ogrodu, który jest równie czarowny), ale nim znalazłem czas na dokończenie tekstu, wyjechałem z tamtego miasta. Później próbowałem pisać w oparciu o zapamiętane wrażenia, ale już nie potrafiłem; nie wiem, czy było ich zbyt mało, czy moja znajomość gatunków flory zbyt uboga. Pewnie jedno i drugie.
Użytkownik: *molik* 01.07.2007 14:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Doroto. Ostatni... | Krzysztof
Witam wszystkich uczestników tej dyskusji.
Troszkę zmylił mnie jej tytuł, bo myślałam, że będzie ona dotyczyła tylko samej pracy... A tu proszę - trochę o scaniach, o florze, muminkach. Ale i tak uwarzam, że warto było przeczytać tą dyskusję chociażby ze względu na jej piękny język, szczerość czy życzliwość.
Życzę wam wszystkim przyjemnych wakacji.
Użytkownik: librarian 08.07.2007 05:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam wszystkich uczestni... | *molik*
Ta dyskusja, to jest cała BiblioNetka, po prostu. Dlatego tak warto tu być.
Użytkownik: Krzysztof 18.07.2007 13:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta dyskusja, to jest cała... | librarian
Dziękuję Ci, Moliku, dziękuję i Tobie, Librarianko, Która Wcale Nie :)
Wszystkim molom książkowym (i molikom też) wyjeżdżającym na wakacje, polecam tę oto myśl Prousta.:

“W istocie bowiem, gdyby przyroda stanowiła tylko jakiś rząd obrazów, których podziwianie należy do dobrego tonu, byłaby czymś niezwykle ubogim. Nie można jej wyodrębnić ani z naszego obecnego życia, gdy spoglądając na nią jak na coś, z czym nic nas nie łączy, nic od niej w zamian nie otrzymujemy, ani z życia późniejszego, gdy – skoro się ją raz pokochało – wystarczy jakiś pochmurny dzień jesienny, w którym słońce nie pokazuje się o zachodzie, jakaś ścieżka schnąca po deszczu lub pierwszy chłodny podmuch wiatru, aby upoił nas urok naszej przeszłości i najskrytszej istoty naszego życia.”
Marcel Proust, “Jan Santeuil”, tom I, str. 341.
Użytkownik: rafcio 31.08.2007 16:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Kilka scenek z pierwszego... | Krzysztof
Boże, ale to wszystko nudne, rozwleczone, pompatyczne, pretensjonalne, puste i nieskończenie, beznadziejnie głupie... Mam na myśli dzieła Prousta.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: