Dodany: 05.05.2018 11:32|Autor: dot59
Kontrzbóje dla Louriego
Utknąwszy w pościgu za zbójami, zeszłam na boczne drogi, gdzie napotkałam jeszcze pewną liczbę osób parających się tym (przeważnie, choć to zależy od punktu widzenia) niechlubnym fachem.
Otóż i one:
1.
Słynny zbój H. był ongiś nieszkodliwym, małym ranchero, dopóki w czasie wojny domowej nie porwano go z domu w szczególnie niegodziwy sposób i nie wcielono przemocą do wojska. Jako żołnierz zachowywał się wzorowo aż do chwili, kiedy korzystając ze sprzyjającej okoliczności zamordował swego pułkownika i uciekł z szeregów. Z bandą dezerterów, którzy obrali go swoim wodzem, schronił się w dzikich i bezwodnych ostępach Bolson de Tonoro. Okoliczne haciendas składały mu haracz w postaci koni i bydła; opowiadano sobie niestworzone historie o siłach, jakimi rozporządzał, a także o przedziwnych ucieczkach od grożącego mu pojmania. Wjeżdżał często samopas do wiosek i miasteczek rozrzuconych po Campo, z dwoma rewolwerami u pasa, szedł prosto do sklepu lufo składu, wybierał stamtąd, co chciał, i odchodził nie zaczepiany przez nikogo, a zawdzięczał to trwodze, jaką budziły jego czyny i odwaga. Ubogich wieśniaków pozostawiał zazwyczaj w spokoju, zamożniejszych napadał na drogach i obrabowywał, a najgorszy los spotykał urzędników państwowych, którzy mieli nieszczęście wpaść w jego ręce; tym garbował po prostu skórę. Liniowi oficerowie nie lubili, aby wspominano nazwisko H. w ich obecności. Jego podwładni jeżdżący na kradzionych koniach kpili sobie z pogoni zawodowej kawalerii, na którą urządzali mistrzowskie zasadzki, zaczajeni w załamaniach gruntu jak w fortecy.
2.
O mało nie rwałam włosów z głowy! Szlochałam i płakałam tak strasznie, że aż prawie oślepłam, a zbój, nad którym się tak litujesz, stał naprzeciwko mnie i pozwalał sobie na kojące słówka: ,,No, spokojnie, spokojnie!” I zapierał się, że to nie jego wina.
Zagroziłam mu wreszcie, że powiem wszystko tatusiowi, a wtedy wsadzą go do więzienia i powieszą - wtedy przeraził się, sam zaczął beczeć i uciekł zawstydzony własnym tchórzostwem.
3.
- Spalili nas - odezwał się stojący z boku wieśniak. - Przyjechali w nocy, z południa, podpalili domy i pola, zabili tych, którzy próbowali ich powstrzymać. To nie byli zwykli zbóje, panie. Nie zależało im na tym, żeby rabować, kraść. Moją mleczną krowę zabili tam, gdzie stała, i zostawili ją wronom. (…)
- Dobrze przygotowani zbóje - zauważył L.- Może ukradli konie tam, gdzie przedtem plądrowali.
- Ilu ich było? - spytał N.
- Co najmniej ze stu - odpowiedział J. w tym samym momencie, w którym odezwał się kowal z zabandażowaną głową
- Pięćdziesięciu - rzekł ktoś.
Stara kobieta za jego plecami powiedziała: - Setki, panie, cała armia.
4.
Przed laty w Helfordzie krążyły czasem pogłoski o tych sprawach: jakieś zdania zasłyszane na drodze wiejskiej, urywek opowiadania, jakiś szept, przeczący ruch głową, ale na ogół biorąc ludzie mówili o tym niechętnie. Przed dwudziestu laty, przed pięćdziesięciu laty, kiedy
ojciec był jeszcze młody - cóż, być może, ale nie teraz, nie w oświeconym dziewiętnastym
wieku. Znów ujrzała tuż przed sobą twarz wuja i dobiegł ją chrapliwy szept: "Nie słyszałaś
nigdy o zbójcach nadmorskich, o rozbijaczach?"
5.
Miło byłoby powiedzieć, że przywódca rabusiów był czarnobrodym, zawadiackim brutalem z czerwoną chustą na głowie, złotym kolczykiem i podbródkiem, którym można by czyścić garnki. Pokusa takiego opisu jest właściwie nie do odparcia. Tym bardziej że taki był w samej rzeczy. H. uznał, że drewniana noga to już może przesada, nie mógł jednak zaprzeczyć, że człowiek ten dobrze przestudiował swoją rolę.
- No, no - odezwał się herszt bandytów. - Cośmy tu spotkali i czy mają jakieś pieniądze?
- Jesteśmy aktorami - odparł T.
- Co powinno być odpowiedzią na oba pytania - dodał H.
- I żadnych docinków - zaznaczył zbójca. - Bywałem w miastach, bywałem... I potrafię rozpoznać docinki... - Odwrócił się do swoich ludzi i uniósł brew, by zaznaczyć, że następne zdanie będzie dowcipne. - Jeśli nie będziecie posłuszni, też potrafię rzucić kilka uwag... ostrych.