Dodany: 19.04.2009
|
Autor: Zoana
...co nie będzie stanowić dla mnie żadnej przyjemności, gdyż twórczość pana Dicka uwielbiam. W "Labiryncie śmierci" się zakochałam, "Słoneczna loteria" mnie zachwyciła, nie wspominając o kilkunastu (kilkudziesięciu?) opowiadaniach, które przeczytałam. O "Ubiku" słyszałam wiele entuzjastycznych opinii. Że arcydzieło science fiction, że najlepsza książka w dorobku Dicka, że już właściwie klasyka... Więc zabrałam się do czytania nastawiona na co najmniej "Pana Tadeusza" fantastyki, a skończyłam z przekonaniem, że to całkiem przeciętny pan Tadzik z sąsiedztwa. Nie twierdzę, że książka mi się nie podobała, że to gniot, że nie warto sięgać, ani nie zamierzam bawić się w znawcę literatury i krytyka, którym nie jestem. Chcę tylko wyrzucić z siebie to, co mi siedzi w głowie po lekturze, a nuż ktoś się ze mną zgodzi? Ale do rzeczy.
(Wszystkich zainteresowanych ostrzegam, że w dalszej części mojej pseudo-recenzji zdradzam kilka ważnych dla akcji powieści szczegółów).
Przede wszystkim denerwowało mnie wręcz nieludzkie opanowanie i stoicki spokój bohaterów. Świat wokół nich w przedziwny sposób zmienia się, ulega swoistej regresji, starzeje się, przedmioty przyjmują swoje dawniejsze formy, a tu nikt nie wpada w przerażenie, nie mdleje, nie dostaje ataku paniki, wszyscy są co najwyżej lekko zdumieni, spokojnie deliberują, dlaczego tak się dzieje i błyskawicznie przystosowują się do nowej sytuacji. Wyobraź sobie, że wychodzisz na ulicę, chcesz wsiąść do swojego samochodu, a tu w garażu zamiast nowiutkiego nissana stoi gruchot sprzed pięćdziesięciu lat. Co robisz? Po prostu wsiadasz i zastanawiasz się, jak będziesz go prowadził. Z twojego wieżowca zniknęła nowoczesna winda? No nic, schodzisz po schodach. Okolica zmieniła się nie do poznania? Nie poświęcasz temu najmniejszej uwagi. Bohaterowie wszystko, co im się przytrafia, traktują jak jakąś ciekawostkę przyrodniczą oglądaną w telewizji, jakby patrzyli na wszystko z boku, nie brali w tym udziału.
Zdenerwowała mnie jeszcze jedna sprawa. Niedługo po "śmierci" Runcitera w wyniku eksplozji bomby Joe Chip pyta Pat, dlaczego nie wykorzystała swoich zdolności, aby cofnąć to zdarzenie, zmienić teraźniejszość. Dziewczyna odpowiada, że nikt jej o to nie poprosił, a w chwili obecnej jest już na to za późno, upłynęło zbyt wiele czasu. Jak to?! Przecież kiedy Joe ją poznał, opowiedziała mu historię figurki, którą stłukła, a później przez miesiąc próbowała wymazać ten fakt, aż w końcu jej się to udało, figurka znów była cała! Od razu sobie to przypomniałam, a Joe, który dowiedział się o tym zaledwie kilka dni wcześniej, nie?! I nie zorientował się, że Pat kłamie? I później jeszcze przez długi czas na to nie wpadł, nie wiązał nawet osoby Pat Conley ze wszystkim, co się wkoło działo?
I ten tajemniczy tytułowy preparat. Czym właściwie jest i skąd się wziął? Niby w powieści istnieje wyjaśnienie, jednak takie "nie do końca", mętne i w ogóle mnie nie przekonało. I dlaczego Jory nie ma na niego żadnego wpływu? I dlaczego świat przez niego stworzony cofa się do czasów, których chłopak nie mógł znać? Niby takie niedomówienia pobudzają wyobraźnię, robią wrażenie na czytelniku, ale trochę brak tu logiki, jak na mój gust.
Cenię Dicka za wieloznaczność jego utworów, za przemycanie pod przebraniem płytkiej, czysto rozrywkowej science fiction ważnych treści, za odniesienia do wciąż aktualnych problemów i absurdów współczesnego świata. Jednak w "Ubiku" naprawdę trudno mi się doszukać jakiegoś drugiego dna, zakamuflowanego przesłania, ukrytych znaczeń... Może jeszcze nie dojrzałam do tej powieści? Może za parę lat wrócę do niej, doznam olśnienia, wykrzyknę: "Ach tak, teraz już wiem, już rozumiem!" i dołączę do grona osób wychwalających "Ubika" pod niebiosa? Może kiedyś, na razie jest, jak jest, czyli nierewelacyjnie.
Fakt, zakończenie mnie zaskoczyło, autor sprawił, że w sumie nie wiadomo, co jest prawdą, a co kłamstwem, złudzeniem, który świat jest rzeczywisty i kto właściwie umarł. I czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy było tylko snem czyjegoś półżywego, zahibernowanego umysłu? To u Dicka lubię, to duży plus.
Naprawdę długo zastanawiałam się nad oceną. Wahałam się pomiędzy 3 a 4. Oceniałam na 3, za chwilę zmieniałam zdanie i oceniałam na 4 tylko po to, żeby za moment wystawić z powrotem 3. Na razie 3 zostało.