21 lipca
Prawie cały dzień z niedużymi przerwami - praca. Na razie uporządkowałem cały materiał, jaki się w związku z opowieścią o ostatniej podróży Odyseusza zebrał był w brulionie w ciągu dwóch minionych lat. Jeszcze nie widzę c a ł o ś c i, dostrzegam przecież zamysł konstrukcyjny, wśród moich doświadczeń dotychczasowych całkiem nowy, bo nawet od formy "Miazgi" inny. Widzę również scenę końcową. To dużo. Lecz też ciągle zbyt niewiele, aby mieć pewność, iż do końca dotrę.
22 lipca
Całe przedpołudnie praca. Idzie łatwo, lecz przecież wiem, że w tej łatwości wciąż się jeszcze czają podstępne trudności. Znam natomiast, zresztą od dość dawna, scenę ostatnią oraz ostatnie słowa Odyseusza. Lecz to światełko bardzo jeszcze dalekie. Może mylące?
24 lipca
Na bardzo wczesnym, porannym spacerze wymyśliło mi się do ostatniej podróży Odyseusza postać trefnisia, Śmieszkiem Płaczkiem nazywanego powszechnie, ponieważ potrafił rozbawiać nie tylko żartami i facecjami, lecz również prześwietnym płaczem. Po którymś tam z kolei okrążeniu klombu Śmieszek Płaczek stał się jedną z najważniejszych postaci opowieści. To właśnie to, czego mi było potrzeba. Śmiech!
27 lipca
... przyszedł mi do głowy pomysł innego zakończenia ostatniej podróży Odyseusza. Odys i jego wierny trefniś, Śmieszek Płaczek, nie powinni umierać na okręcie, gdy ten na wiele dni unieruchomiony na skutek morskiej ciszy, akurat pod podmuchem pierwszych wiatrów rusza w dalszą niewiadomą podróż. Statek Odysa raczej dotrze do lądu nieznanego, lecz i o niezwykłej piękności bogatej naturze. A może odwrotnie - na pustynnym pustkowiu? I Odys chce wyśpiewać rzeczywistą prawdę o sobie, o swoim życiu, nie tę z wędrujących pieśni i legend. Lecz w tym momencie częściowy paraliż odejmuje mu mowę. Może z siebie wydobyć tylko niezrozumiały bełkot i żałosny nieporadny skowyt. Gdy umiera, Śmieszek Płaczek długo stoi nad martwym ciałem, wreszcie zaczyna deklamować pierwsze strofy Homerowe:
Muzo! męża wyśpiewaj, co gród święty Troi
Zburzywszy, długo błądził i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział, poznał tylu ludów
Zwyczaje, a co przygód doświadczył i trudów!
Całe przedpołudnie praca i po obiedzie jeszcze trochę, żeby normę dzienną wykonać.
31 lipca
Mam już opowieści "Nikt" ponad sześćdziesiąt stronic, więc mniej więcej połowę, lecz jeśli, gdy zaczynałem pisać, pierwsza część wydawała mi się najtrudniejsza, teraz kłopoty najcięższe widzę przed sobą.
24 sierpnia
Wstałem zaraz po piątej i choć nie myślałem, że dobiję do końca - skończyłem "Nikt" prawie w samo południe, trzy na jedenastą. I co? Oszołomienie po pięciu tygodniach wytężonej pracy, trochę wzruszenia, lecz więcej oszołomienia, owego tak bardzo szczególnego zamącenia, jakby się wyleciało z orbity, lecz dalej się człowiek znajduje w wirze obrotów, tylko już chwiejnych i mało wiadomych.
(Jerzy Andrzejewski, "Gra z cieniem", "Literatura" nr 32, 33, 34, 36/1981)
[Tekst ze skrzydełek obwoluty]
[Państwowy Instytut Wydawniczy, 1983]