Dodany: 29.04.2016 09:09|Autor: Rbit

Czytatnik: Odpryski, wyimki i wprawki

1 osoba poleca ten tekst.

Na Trzeciego Maja


WIELKI DZIEŃ

Znużony Niemcewicz spał jak deputat w trybunale. Gdy się wreszcie ocknął i spojrzał na swą cebulę: - a do ciężkiej Katarzyny! wrzasnął, już jedenasta! Nieumyty i na czczo wybiegł z domu.

Puste i głuche przed paru godzinami ulice teraz zalegała gwarna ciżba. Wojsko w pełnym rynsztunku upierało się robić porządek i naturalnie wzmagało tylko zamieszanie; pułk Działyńskiego stał szpalerem na Krakowskim, armaty u wylotów przecznic. Mieszczanie wybałuszali oczy, nastrój był wesoły, ale nikt nie wiedział o co chodzi. Przepychając się do Zamku Niemcewicz słyszał urywki rozmów:
- Król Jegomość kipnął.
- Eeee nie, to carowa Jejmość fajtnęła.
- Podobno wszystkich posłów patriotów chciano dziś w nocy wymordować.
- Nic nie wita ludzie, dziś na Zamku król Jegomość Konstantucję podejmuje.
- Aha, Konstancję! To ta nowa dziwka za którą król szaleje.
- Widzisz Kleofas, król o 9 lat starszy od ciebie, a jeszcze taki roboczy; ciebie jak nie prosić - nigdy, nic. Kara boska - nie mąż.
- Cóż król, ino żre, wyleguje się, to i w miłości fachowiec. Ta Konstancja też pewnie na zadku gładsza niż ty na gębie...

Sala sejmowa uderzyła Niemcewicza niezwykłym wyglądem: dwuszereg ułanów stał po ścianą; oddział gwardii, z księciem Józefem na czele, za tronem; drugi oddział poza marszałkami. Wąsaci rębacze - patrioci byli gęsto rozsiani na galerii wśród arbitrów, znajdowało się ich również sporo na dole, każdy opozycjonista miał ich po kilku wokoło siebie. Posłowie w mundurach wojewódzkich, z szablami u boku; sejm był uzbrojony jak pułk ruszający do bitwy. Stanisław August siedział skulony na tronie, ubrany w ulubiony mundur kadecki (Fryderyk II-gi słusznie nazywał go z tej racji: le roi en ecole) i rzucał przerażone spojrzenia. Wprawdzie nic mu nie groziło, ale jego zajęcza natura drżała nawet wobec przyjacielskiej szabli.

Sesja już była rozpoczęta. Suchorzewski tak głośno ryczał, że ma wielkie i okropne rzeczy do wyjawienia, iż wreszcie, dla świętego spokoju, marszałek udzielił mu głosu. Ponieważ jednak nie był wczoraj w pałacu Radziwiłła, więc nic nie wiedział i plótł wielkie a okropne bzdury. Krzyknięto mu:
- Głupia małpo Reytana! i wciągnięto z powrotem do ławy.
Matuszewicz przeczytał depesze od polskich posłów zagranicznych; przedstawiały czarno sytuację, wynikało z nich, że Polska jest odosobniona, a nowy rozbiór całkiem możliwy. Przygnębiły one słuchaczy, o co właśnie reżyserom chodziło. Gdy wszyscy już byli porządnie zasmuceni, Ignacy Potocki wyszedł na środek, wywodził, iż póki w kraju jest bałagan najgorsze nieszczęścia są nieuniknione, gdy zaś Polska będzie miała dobrą konstytucję, żadni wrogowie nie będą straszni. Z kolei za konstytucją cedził wolno, z namaszczeniem Małachowski; tkliwie, łzawo mamrotał król; wreszcie odczytano samą konstytucję.
- Zgoda! Zgoda! huknęła sala, zdawało się, że nie ma wcale przeciwników, dopiero gdy ucichli entuzjaści, z różnych kątów zaskrzeczeli oponenci:
- O skarbie radźmy! O wojsku! kwiczał Korsak, furda konstytucja, skarb i wojsko ważniejsze.
Ktoś przypomniał o postanowieniu sejmu, iż pierwsze dwa tygodnie każdego miesiąca będą poświęcone wyłącznie sprawom skarbowym - zatem dzisiejsze debaty nad konstytucją są bezprawiem. Książę Czetwertyński stwierdził, iż wszelki projekt przed uchwaleniem przez sejm musi być rozpatrzony w deputacji, wydrukowany i na trzy dni posłom do namysłu oddany. Inny zacofaniec protestował z jeszcze ważniejszego powodu: bo nie słyszał nigdy o żadnej "władzy wykonawczej" i nie widział jej potrzeby; skoro Polska przetrwała chlubnie 800 lat bez konstytucji to i drugie tyle doskonale się bez niej obejdzie.

Suchorzewski odpocząwszy po pierwszym występie dał drugie przedstawienie: wywlókł na środek swego 6-cioletniego wylęknionego syna i wznosząc szablę krzyczał, że go natychmiast zetnie, by biedne dziecię nie zaznało tyranii. Gęgnęły przerażone damy na galerii, paru naiwnych posłów skoczyło ratować, głupie chłopczysko, które brało jeszcze swego ojca na serio - zaszlochało głośno. Wyprowadzono Suchorzesiątko z sejmu, umarło ze strachu w parę dni później.

Powstał tumult. - A cóż, panie Ksawery, chwila dogodna, machniemy? proponował Janikowski.
- Wara! burknął Branicki, który stracił cały rezon na widok wojska.
Na żądanie opozycji odczytano pacta conventa. Ożarowski, najpodlejszy jurgieltnik, przypominał, iż będąc na elekcji Stanisława Augusta słyszał jak zaprzysięgał pacta.
- Ani myślę, dodawał, zwalniać Waszą Królewską Mość z tej przysięgi; odwrotnie - usilnie proszę o dochowanie jej wierności.
Mocno protestowali Mielżynski, Złotnicki - szczęsnowa kreatura i bułhakowa - kanclerz Małachowski. Hieronim Sanguszko wysunął ugodowo, by dziś konstytucję przyjąć, a potem - w normalnym toku obrad - skorygować ją i przerobić. Kazimierz Sapieha prosił o powtórne odczytanie projektu, by móc się zorientować jakie wnieść poprawki. Patrioci nie wytrzymali w programie milczenia i replikowali coraz obficej; znowu boleśnie dukał król...

Marszałek za miękki jak zawsze, ze swą dziecinną obawą unikania nawet pozoru gwałtu, udziela głosu każdemu mydłkowi z opozycji; już upłynęło 7 bitych godzin, terkot nie ustaje, grozi, że sprawa ugrzęźnie i sesja - jak dziesiątki innych - przez upór paru gadułów, skończy się na niczym. Protestowicze prą właśnie do tego.

Gdy zacofańcy wysuwają coraz nowe obiekcje, gdy przywódcy patriotów tracą głowę, wdają się w niepotrzebne dyskusje, wzmaga się zamęt, czas ucieka, gdy sytuacja wygląda coraz beznadziejniej - nagle wstaje Michał Zabiełło, poseł inflancki z rozkazu Potiemkina, i zagłuszając perorującego przeciw ustawie opozycjonistę, woła:
- Prosimy Waszą Królewską Mość, abyś wezwał stany do zaprzysiężenia konstytucji i najpierwszy ową przysięgę wykonał!
Zdarzało się, iż armia dziesięciokrotnie liczniejsza od garstki wrogów stała naprzeciw niej od rana, wodzowie przegrupowywali szyki, ustawiali coraz pomysłowiej, przestępowali z nogi na nogę, a na ruszenie do ataku nie mogli się zdecydować; zapadał zmierzch i świetna okazja uchodziła zda się bezpowrotnie. Wtem jakiś ciura, straciwszy cierpliwość, wyskakiwał z szeregów, rozpuszczonym koniem szarżował bezmyślnie - całe wojsko za nim na oślep, i choć bez porządku, planu - samą swą masą znosiło w mig nieprzyjaciela. Tym ciurą co przesądził o zwycięstwie był teraz Zabiełło. Stropiony opozycjonista milknie, król podnosi rękę na znak, że chce mówić (po raz czwarty!), Suchorzewski wyobraża sobie, że podnosi ją do ślubowania, więc rzuca się do tronu na czworakach wrzeszcząc:
- Nie przysięgaj, boś już raz Bogu i Ojczyźnie przysiągł... Słyszą to arbitrzy, uradowani krzyczą co sił:
- Wiwat król! Wiwat konstytucja!
Patrioci zachwyceni urojoną decyzją monarszą wybiegają z ław, hurmem lecą do tronu; Suchorzewski pada w tłoku, trochę go nadeptują, zostałby stratowany, lecz ogromny Kublicki chwyta go jak piórko i zgrabnie ciska w kąt. Zwarty tłum wokół Stanisława Augusta; zdumiony widzi, że niesposób zwlekać, podpychany dziesiątkami rąk wgramala się na tron, woła do biskupa Turskiego:
- Przeczytaj mi, Mości Biskupie, rotę przysięgi! A powtórzywszy za Turskim formułkę, wzywa:
- Kto tak kocha ojczyznę, jak ja - proszę za mną, do kościoła, na ślubowanie...
Najgorszy z patriotów jeszcze kochał Polskę sto razy więcej niż król - wszyscy tedy pchnęli się do katedry; w izbie sejmowej zostało kilkunastu rozwścieczonych gałganów: kanclerz Małachowski, hetmani Branicki i Ogiński, biskup Kossakowski, Czetwertyński, Sanguszko... i taka paczka nicponi omal nie przeszkodziła uchwaleniu konstytucji!

W katedrze podnoszono uroczyście brudne palce do góry. Kazimierz Sapieha urażony, że jego - marszałka Litwy - nie wciągnięto zawczasu do spisku, przemógł ambicję i oświadczył:
- Nie będę się przeciwił ogółowi, byle więcej tej konstytucji w sejmie, nie roztrząsano - jestem za nią.
Zaprzysiągł. Okropnym przeciwnikiem gadulstwa (cudzego oczywiście) był Sapieha. Korsak przysiągł gdy mu obiecano, że od jutra sejm znów o skarbie i wojsku radzić będzie. Oficerowie, arbitrzy, wszyscy obecni w katedrze ślubowali. Cmokano króla po rękach, lano łzy radością ściskano się, winszowano... Zadyndały dzwony kościelne w całej Warszawie; salwy armatnie, żołnierze palili z karabinów, miasto rozbrzmiało krzykami wesela. Środkiem Krakowskiego Przedmieścia niesiono na rękach marszałka Małachowskiego; wszystkie okna obsadzone, kobiety machają chustkami, oklaski, wiwaty, każdy poseł patriota przedmiotem owacji. Po dawnemu nikt nic nie wie, ale do późnej nocy ulice zatłoczone, falujące rozentuzjazmowanym tłumem. Raz wraz zrywają się okrzyki:
- Niech żyje Konstancja!
- Teraz już nam Moskwa nie straszna!
- Znów teraz będziem państwem całą gębą!
- Podobno jej nie Konstancja, a Konstytucja.
- Wszystko jedno, najważniejsze, że cały sejm ją w zgodzie uznał. Skończyły się nasze biedy.
- Dobrze teraz będzie żyć narodowi! Mięso podrożeje...
- Widzisz go drania - rzeźnika; właśnie, że z tą konstytucją mięso potanieje o cały grosz na funcie.
- Nie kłóćta się ludzie, bo dziś wielkie święto. Będzie lepiej - konstytucja wszystko mądrze urządzi.
- Niech żyje konstytucja, opiekunka nasza!
- Wiwat! Niech żyje!

Niemcewicz od przodu i tyłu (Zbyszewski Karol)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 748
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: matis 09.06.2016 10:05 napisał(a):
Odpowiedź na: WIELKI DZIEŃ Znużony N... | Rbit
Obrzydliwy język. W ogóle cała książka Zbyszewskiego jest nie do czytania przez ten oślizgły twór - jakbym czytał tygodnik NIE z jego najlepszych lat - widać, gdzie Urban terminował.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: