Dodany: 21.04.2016 21:29|Autor: zsiaduemleko

O rzrzrzrzrzrzrzrzrzrzrz


Mam kilka słabości, do których ani mi się śni tu i teraz przyznawać. Jednak nawiązując do tytułu omawianej powieści mogę wyznać, że od niedawna do rzeczy działających zmiękczająco na moje kolana należy masło waniliowo-pistacjowe. Ponoć do ciała, co uważam za dziwne, bo kto to widział masło do ciała – ja masłem chleb smaruję, ale może jestem jakiś dziwny. Najwyraźniej trzeba zmienić przyzwyczajenia żywieniowe, toteż masło do ciała preferowałbym z konkretnym ciałem do kompletu, bo bez to sam mogę sobie kupić na promocji w Rossmanie i zajadać łyżeczką. Inną moją słabością są grube, masywne powieści, które zawsze obdarzam pewnym kredytem zaufania przed lekturą, jakbym wmawiał sobie, że skoro coś jest tak kolosalne, to nie może być jednocześnie słabe. Głupie i łatwowierne założenie, ale historia ludzkości już nie takich naiwniaków rozwalcowała na asfalcie rozczarowań, więc w razie czego będzie mi raźniej. Z tym, że jeszcze nie dzisiaj, bo po gorącym przyjęciu powieści Cabré wśród polskich czytelników muszę się zsolidaryzować z rodakami i również napisać kilka ciepłych słów o "Wyznaję": słońce, kaloryfer, termofor i od razu zrobiło się przytulniej. Moje dalsze wypociny będą utrzymane w podobnym tonie, bo choćbym nawet bardzo pragnął wykazać się wywrotowym gustem i odważnie skrytykować dzieło Cabré, sam autor nie dał mi po temu argumentów. Wychodzi więc na to, że literackie upodobania mam powszechne i mało oryginalne, ale przynajmniej jestem na topie trendów. Ta powieść mi się podobała i trudno, co zrobić. Zaznaczam, że doznań z lektury raczej nie można porównać z przyłożeniem twarzy do rozpędzonego śmigła, bo to nie ten rodzaj gwałtownych emocji. "Wyznaję" wsącza się w czytelniczy umysł niestrudzenie, acz powoli: przez dłuższą chwilę trzeba się z powieścią cierpliwie oswajać, zaznajamiać i niech mnie śmigło trafi, jeśli nie warto.

"– Oni ciebie kochają.
– A twoi rodzice nie?
– Nie: podsumowują mnie. Mierzą mi iloraz inteligencji. Mają zamiar wysłać mnie do Szwajcarii, do takiej specjalnej szkoły, żebym zrobił trzy klasy w ciągu roku.
– Kurczę, ale fajnie! – Popatrzył na mnie kątem oka. – No nie?
– Nie. Dyskutują o mnie, ale miłości nie ma w tym wcale.
– E tam. Ja nie lubię całowania..."[1]

No właśnie. Rodzice Adriana zapewne go kochają, ale okazują to w specyficzny sposób. Wystarczy powiedzieć, że gdyby jego ojcu ktoś zaproponował wymianę: kilka rękopisów w zamian za niego, to prawdopodobnie długo by się nie zastanawiał i już po chwili cieszyłby się z nowych okazów w swojej kolekcji antyków, którą darzy wręcz chorobliwą czułością. O matce nawet nie wspomnę, bo temperatura jej uczucia do syna zmusza czytelnika do zastanowienia się, czy aby na pewno zrodził się on z jej łona, czy może znalazła go w kapuście. Adrian dzieciństwa miał tyle co kot napłakał, więc zrozumiałe jest, że wyrośnie z niego trochę oderwany od rzeczywistości młodzieniec: typ ą ę przez bibułkę, znający trzynaście języków (czyli tyle, w ilu ja milczę swobodnie), piłujący skrzypce, studiujący wszystko co popadnie mól książkowy, balansujący między szczerością a arogancją i chamstwem mądrala. Nie mamy jednak wyboru i to właśnie jego losy będziemy dzielnie śledzić: jego rozmowy z wyimaginowanymi zabawkowymi przyjaciółmi – szeryfem Carsonem i Indianinem Czarnym Orłem, którzy jednocześnie będą głosem Adrianowych wyrzutów sumienia; jego męską przyjaźń z Bernatem; jego liczne miłosne niepowodzenia z puszczalską Kornelią, wyedukowaną Laurą czy wreszcie uroczą artystką Sarą. Ale, ale. Koleje życia Adriana nie będą jedyną historią, jaką uraczy nas Cabré. Drugim wątkiem, równie ważnym (a być może nawet ważniejszym) i nierozerwalnie splecionym z żywotem Adriana jest opowieść o skrzypcach. Tak, o takiej małej gitarce, za małej, by grać na niej za pomocą palców i potrzebny jest smyczek, no wiecie.

"– Nie widzi pani, że już nigdzie nie ma miejsca? – Adrian negocjował błagalnym tonem.
– A przecież mieszkanie do małych nie należy. Po co panu tyle książek?
– Żeby je zjeść.
– Szkoda, takie ładne mieszkanie, a ścian nie widać"[2].

Skrzypce są nawiedzone przez starożytnego demona i przy każdej pełni księżyca wyrastają z nich małe drewniane nóżki oraz rączki, które chwytają najbliższe narzędzie zbrodni, na przykład nóż do sera albo pogrzebacz, i uderzają na miasto mordować niewinnych ludzi. Nie, to głupie, wymyśliłem to. Tak naprawdę skrzypce Adriana są bezcennym okazem w kolekcji jego ojca i niejednej sytuacji w swoim długim istnieniu były świadkiem. Cabré z uwagą pochyla się nad ich historią, śmiało cofa się wstecz (tak, wiem, że nie da się cofnąć do przodu), a my wraz z nim lądujemy momentami aż w XIV wieku, kiedy to odnajdujemy nasionko, a) z którego wyrośnie wiekowe drzewo, ścięte jakiegoś roku i b) z którego drewna powstaną wspomniane skrzypce oraz c) które nim trafią w dłonie Adriana, przejdą przez wiele rąk, często zakrwawionych. Bo za bezcennym instrumentem niczym ogon komety podąża ciąg licznych zbrodni, czasem popełnionych w afekcie, a czasem z zimną krwią, poczynając od inkwizycji, na nazizmie kończąc. W efekcie całkiem sporo w powieści zakonników i równie dużo nazistów, a w dalszej części nazistów, którzy zostają zakonnikami, by się ukryć przed odpowiedzialnością za zbrodnie wojenne. I nawet mnie – uczulonego na obie tematyki – te wątki nie raziły, więc nie napiszę, że przymknę na nie oko, bo nie ma takiej potrzeby. Skrzypce i ich burzliwe losy to coś więcej niż symbol, gdyż są one obok Adriana głównym bohaterem powieści. Są na tyle wspaniałe, że ojciec bohatera oddałby za nie życie i gdyby tylko wiedział jak, miałby z nimi dzieci, ale że nie wie, musiał zadowolić się żoną. Symbolicznych przedmiotów w "Wyznaję" jest zresztą więcej i mogą one zainteresować czytelnika równie ciekawymi historiami, że wspomnę jedynie te o pewnym wisiorku, o obrazie Urgella oraz rozczulającą opowieść o serwetce w biało-niebieską kratę. No i muzyka, ona też ma nieliche znaczenie. A nad wszystkim, niczym upiorny demon, unosi się natura Zła, przez wielkie Zet. Uf.

Czymże byłyby te wszystkie pomysły, gdyby nie miały solidnego fundamentu w postaci literackich i stylistycznych umiejętności autora... Cabré jest Katalończykiem i w takim też języku spłodził "Wyznaję". A ja głupi myślałem, że w Katalonii to po hiszpańsku. Mniejsza z tym. Mało wprawiony czytelnik może mieć drobne trudności z opanowaniem historii opowiadanej przez autora. Od samego początku niezbędne jest zachowanie wyostrzonej czujności, bo należy on do tych pisarzy, dla których czas i miejsce akcji są jedynie niewiele znaczącymi ograniczeniami. Niczym dziecko w artystycznym amoku maziania farbami po kartce, miesza pozornie niepasujące do siebie części składowe powieści. Jest ona mocno niestabilna narracyjnie, bo w treści wybełtane ze sobą zostały czasy oraz epoki, zdarzają się przebłyski z przeszłości, dialogi niespodziewanie wplecione we fragmenty opisowe, Adrian mówi o sobie w pierwszej osobie, by za chwilę przejść w narrację trzecioosobową, i w zasadzie do końca nie wiadomo, kto opowiada historię (co ostatecznie, jak się okazuje, ma niebagatelne znaczenie dla fabuły). To zaskakujące i fascynujące zarazem uczucie, gdy będąc w toku lektury nagle orientujesz się, że już czytasz inny wątek, choć nic na to nie wskazywało. Mnóstwo tutaj takich niespodziewanych przejść między wydarzeniami, które dzielą setki lat. Gęsto od urwanych nagle zdań, do których Cabré wraca po jakimś czasie i ukazuje ich prawdziwy kontekst. Zdarzają się nawet splątane niczym warkocz dialogi, kiedy równolegle, na przemian prowadzone są dwie sceny i rozmowy – kłótnia kochanków w XX wieku oraz odbywające się w XVIII wieku targi o cenę skrzypiec. Tego i innego rodzaju zabiegów stylistycznych w "Wyznaję" całe mnóstwo, a powieść stale czymś czytelnika zaskakuje. Jest niełatwo, ale szalenie niebanalnie.

"Bernat oparł się o biurko, zakrył twarz dłońmi i zaczął płakać, szlochał całym ciałem. Trwało to dość długo, a ja nie wiedziałem, jak zareagować – podejść, objąć go, poklepać po ramieniu czy opowiedzieć mu dowcip. Nie zrobiłem nic. A raczej tak. Odsunąłem książkę C.S. Lewisa, żeby mi jej nie poplamił. Czasami sam siebie nienawidzę"[3].

"Wyznaję" to powieściowy majstersztyk, literackie dzieło w pełni zasługujące na takie miano. Książka stosunkowo świeża (2011 rok), ale już pachnąca klasyką, która z łatwością oprze się próbom czasu. Opowieść orbitująca w górnych rejestrach fascynacji, jeden wielki i pełen emocji list miłosny Adriana do Sary, których wątek uczuciowy Cabré poprowadził z takim umiarem, że jest aż ładny (wątek, nie Cabré) i do końca poruszający. To istna studnia pomysłów, którymi Katalończyk stale zadziwia czytelnika, pełna stylistycznych eksperymentów historia mogąca być nawet jakiegoś rodzaju inspiracją, a już z pewnością niosąca czystą rozkosz z samego tylko rytuału czytania. Autor spisał się na medal i powszechne wyrazy zachwytu są w pełni uzasadnione, a ja się pod nimi podpiszę bez wahania. Masłem waniliowo-pistacjowym najlepiej.


---
* Jaume Cabré, "Wyznaję", przeł. Anna Sawicka, Wydawnictwo Marginesy, 2013, str. 112.
** Tamże, str. 379.
*** Tamże, str. 538.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4336
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: margines 22.04.2016 13:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam kilka słabości, do kt... | zsiaduemleko
No, nie mogę!

Znnnowu!

Wyznam ci, że... chylę czoła!
Użytkownik: zsiaduemleko 22.04.2016 13:30 napisał(a):
Odpowiedź na: No, nie mogę! Znnnowu!... | margines
No, aż przyznam, że mi z tym jakoś dziwnie, bo nie jestem najlepszy w przyjmowaniu komplementów (krytyki też zresztą nie). Więc dziwnie, ale w ten miły sposób, toteż dziękuję za wyróżnienia.
Użytkownik: zochuna 24.04.2016 23:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam kilka słabości, do kt... | zsiaduemleko
Ojojoj, liczyłam na wiecej sceptycyzmu:)) Z upodobaniem czytam Twoje opinie o książkach i doceniam w nich wszystko, a przede wszystkim luz, polot i mimo dwóch powyższych konkretność argumentacji. Moim zdaniem, "Wyznaję" to w wielu aspektach rzeczywiście dobra powieść, ale w całości coś mi nie pasuje (i nawt wiem co). No i to jest ok, jednemu pasuje, a drugiemu mniej, ale zdziwiłam się, że zsiadłemumleku w sumie tak bardzo pasuje:)
Użytkownik: zsiaduemleko 25.04.2016 17:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Ojojoj, liczyłam na wiece... | zochuna
Że niby aż taki wybredny jestem? ;) Oj tam, sceptycyzm w nadmiarze jest toksyczny, więc nie ma co za nim zbytnio tęsknić, jeśli go nie ma i dać ponieść się pozytywnym emocjom. Jeśli byłem sceptyczny w stosunku do "Wyznaję", to tylko przed lekturą, ale z Cabre spędziłem parę miłych wieczorów i nieuzasadnionym byłoby się na niego dąsać. I założę się, że ja byłem jednak bardziej od Ciebie zdziwiony, że tak "Wyznaję" uległem. Mnie się podobała bardzo, Tobie tylko umiarkowanie i tak to zostawmy, bo daremny to trud naginać kogoś do swojej opinii :) Dziękuję za miłe słowo. Miłe słowo jest zawsze miłe.
Użytkownik: Agatonik 02.04.2022 22:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam kilka słabości, do kt... | zsiaduemleko
Jest rok 2022 i dopiero teraz przeczytałam "Wyznaję". Nie potrafię swojego zachwytu, zadziwienia i fascynacji tą lekturą opisać słowami. Ale Twoja recenzja zrobiła to za mnie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: