Dodany: 06.01.2010 16:22|Autor: dot59
Z piekła do piekła
Tak się złożyło, że debiutancki utwór Axelsson wpadł w moje ręce dopiero po trzech późniejszych. Jak się okazało, nie miało to żadnego wpływu na moją percepcję tej powieści i per se, i na tle trzech pozostałych (podobnie jak żadnej z tamtych, tak i tej nie oceniłam poniżej piątki).
„Daleko od Niflheimu” mówi - w dużym przybliżeniu - o tym samym co „Dom Augusty” czy „Ta, którą nigdy nie byłam”: że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że sposób, w jaki interpretujemy zachowania innych ludzi i w jaki sami się wobec nich zachowujemy ma swoje źródła w tym, co stało się wcześniej, w obrazach i słowach wchłoniętych przez nasz umysł, gdy był jeszcze czystą białą kliszą. To nawet nie musi być coś, co dotyczy nas osobiście - tylko, na przykład, agresja skierowana przeciw komuś innemu, której jesteśmy świadkiem, albo powtarzane w otoczeniu nienawistne zdania o ludziach innej narodowości czy innej religii. I narratorka powieści, Cecylia, i przywoływani w retrospekcjach jej rówieśnicy z rodzinnego miasteczka ponieśli ze sobą w dorosłe życie garby, ulepione - u każdego z nich w różnych proporcjach - ze strachu, nieufności, bólu, wstydu, poczucia niższości i niemożności przeciwstawienia się złu. Na drugiej półkuli, na tropikalnej wyspie, która przybyszom z północy mogła wydawać się rajem, wcale nie jest inaczej; i kiedy obywatele „lepszego świata” mają okazję się o tym przekonać, do brzemienia, które dźwigają na barkach, dochodzi jeszcze poczucie zbiorowej odpowiedzialności - bo to przecież ludzie o tym samym kolorze skóry odpowiadają, pośrednio czy bezpośrednio, za skrzywienia psychiki NogNoga, Ricky’ego i małej Dolly - i bezsilności, bo oni sami nigdy nie zrobili nic, co mogłoby tę sytuację zmienić. I nawet jeśliby chcieli - nie potrafią…
I na cóż zdała się ucieczka przed koszmarami dzieciństwa, kiedy miejsce mające być schronieniem okazuje się przedsionkiem piekła, z którego znów trzeba uciekać… Tylko gdzie i jak? Bo tam, gdzie wróci Cecylia, dogoni ją każda krzywda, każde cierpienie - własne i cudze… Bo granica między mitycznymi krainami, Niflheimem i Musspelsheimem, nie jest wcale tak wyraźna, jak na obrazie Wallina, i w gruncie rzeczy nie wiadomo, gdzie jest prawdziwe piekło - w wiecznym ogniu, w wiecznym lodzie, a może w dzielącej je przepaści?...
Ale to nawet nie sama fabuła i nie to, co się za nią kryje, przesądzają o wrażeniu, które nieodmiennie towarzyszy mi podczas lektury każdej powieści Axelsson. To przede wszystkim głęboka empatia, pozwalająca na poznanie uczuć i zrozumienie myśli bohaterów - z reguły ludzi słabych, skrzywdzonych, odepchniętych - i niesamowita ekspresja, z jaką odkrywane są, kawałek po kawałku, ich pokiereszowane dusze. To doskonały, mocny, żywy język i dynamiczny styl, z którego oddaniem równie świetnie poradziły sobie obie tłumaczki, udostępniające polskim czytelnikom twórczość Axelsson - Katarzyna Tubylewicz i Halina Thylwe. Drugiej z nich, przekładającej ten tom, mam za złe tylko jeden drobiazg - użycie w tekście wyrażenia brzmiącego w moich uszach „jak zgrzyt żelaza po szkle”[1] („patrzę na cyfry, które nabazgrałam na podkładce. Ledwie mogę je r o z c z y t a ć ”{podkreślenie moje}[2]. Dlaczego r o z c z y t a ć ???!).
Wszystko razem jest źródłem przeżyć tak mocnych, że trudno się po lekturze pozbierać. Każda z tych książek boli, ale jest to ból potrzebny, nawet niezbędny; ból to sygnał ostrzegawczy, że coś złego się staje lub stać może, a przez to symbiotyczne odczucie zastanawiamy się - czy tylko tam, czy i nie u nas przypadkiem? Czy i my nie odreagowujemy swoich tłumionych kompleksów i lęków, rzucając na oślep słowami i gestami, które zadadzą komuś niegojące się rany?...
---
[1] Adam Mickiewicz, „Pan Tadeusz”, cytuję z pamięci.
[2] Majgull Axelsson, „Daleko od Niflheimu”, przeł. Halina Thylwe, wyd. WAB, 2003, s. 284.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.