Śmiertelne decyzje (
Reichs Kathy (Reichs Kathleen J.))
to kolejny odcinek perypetii Tempe Brennan, tym razem zogniskowanych głównie wokół porachunków gangów motocyklowych i w związku z czym nieco przeciążony opisami historii tychże tudzież instytucji zajmujących się walką z nimi. Tym razem główna bohaterka wpada w nieco mniejsze tarapaty, ale za to wraz z członkiem rodziny, a sceny akcji momentami przeważają nad moimi ulubionymi opisami badania śladów.
Osobną kwestią jest niedostatek kompetencji tłumacza (na litość boską, dlaczego co tom, to innego???) w zakresie przekładu tekstów zawierających terminologię medyczną. Można powiedzieć: a po co robić z igły widły, przecież przeciętny czytelnik i tak podobnych niuansów nie zauważy. Ale czy to znaczy, że można zlekceważyć tych kilka procent czytelników, którzy są w temacie zorientowani? Idąc tym tropem, można by również nie dbać o to, jak się przełoży nazwy farb i odcieni barw w biografii malarza, terminy informatyczne w powieści o hakerach czy marynistyczne w literaturze morskiej; ogół się nie zna, ogół się nie przyczepi, a tej garstce znających się na rzeczy nie będzie się chciało wytykać paru błędów… A figę, właśnie że się chce! Do tego stopnia, że zechciało mi się poszukać w sieci, czy przypadkiem nie ma gdzieś dostępnego kawałka tekstu oryginalnego. Był, więc mogłam ruszyć na poszukiwanie owych zaskakujących terminów, na widok których podczas czytania polskiego tekstu omal nie spadłam z krzesła.
W opisie badanych przez Tempe zwłok znajdujemy m.in. rurkę do monitorowania „ciśnienia międzyczaszkowego” [oryg. „intracranial pressure”]. Taki termin w języku polskim w ogóle nie istnieje i dalibóg, nie wiem, skąd go tłumacz wziął, bo zarówno w każdym słowniku, jak i w najprostszych nawet wersjach oprogramowania „wspomagającego tłumaczenie” (sprawdziłam!) „intracranial” tłumaczy się tylko i wyłącznie jako „śródczaszkowe/-a/-y”. Z dalszych oględzin wynika, że „w arterii podobojczykowej, pachwinach i tętnicy pozostawały wbite igły kroplówek”. Zdawało mi się, że nawet laik wie, iż kroplówki podaje się dożylnie, i od jakichś 20-30 lat już nie za pomocą igieł, lecz kaniul zwanych tradycyjnie wenflonami – zresztą gdyby nie wiedział, w oryginale jest to wyłożone prosto jak drut: “catheters for IV infusion remained…” – ale najwyraźniej i to było mało, skoro z „subclavian, inguinal, and femoral vessels” (vessels = naczynia, tu, ze względu na kontekst, żyły, odpowiednio: podobojczykowe, pachwinowe i udowe) zrobiła się arteria, pachwiny i (jakaś bezimienna najwyraźniej) tętnica…
Cechą charakterystyczną kolejnych ludzkich szczątków jest niewystępujący w naturze otwór w czaszce. Nim Tempe udaje się odkryć, skąd się wziął, rozważa różne możliwe przyczyny jego powstania, np.: „Maybe an abscess”. „Abscess” (z łacińskiego „abscessus”) oznacza ropień, albo, w języku bardzo potocznym, a niezupełnie ścisłym, „wrzód”. Ale jakim cudem udało się z niego zrobić „ślad po ropniu wrzodowym”, które to pojęcie również w języku polskim nie istnieje?
W tłumaczeniu zwrotu „focal and generalized epilepsies” ("ogólnej i zogniskowanej epilepsji") jedynym dopuszczalnym manewrem jest zlikwidowanie liczby mnogiej ostatniego wyrazu; jednak słowa „epilepsja” używają raczej pacjenci i specjaliści od medycyny niekonwencjonalnej, natomiast neurolodzy – a rozmówczynią Tempe jest lekarka z Instytutu Neurologii – i inni lekarze nazywają tę chorobę po prostu padaczką, klasyfikując ją jako „ogniskową”, nie „zogniskowaną”, lub „uogólnioną”, a nie „ogólną”.
Dalej na tapecie jest schorzenie, które po angielsku (i znów po łacinie) nazywa się „hydrocephalus”, zaś jedyne jego polskie określenie to „wodogłowie”. W polskim tekście mowa natomiast o odmienianym przez wszystkie przypadki „hydrocephalusie”, zwanym potocznie „wodogłowiem” (potoczną nazwę angielską, „water on the brain”, należałoby raczej utożsamić z polską „wodą w głowie” – jak u ks. Twardowskiego: „Pawełku z wodą w głowie…”). Opis tego schorzenia zawiera wyrażenie: „komory puchną”. Istotnie angielskie „swell” znaczy przede wszystkim „puchnąć”; jest to słowo używane w języku potocznym, nie w terminologii medycznej, ale nawet nie tyle o to chodzi, ile o to, że w sensie fizycznym spuchnięcie (medycznie: obrzęk) to powiększenie objętości dowolnej części ciała, zbudowanej z tkanek stałych – palca, nogi, dziąsła – z powodu nagromadzenia się w tychże tkankach płynu wskutek zapalenia, reakcji alergicznej czy nieprawidłowego krążenia. Przestrzenie takie jak komory mózgu czy serca, wypełnione w naturze niewielką ilością płynu, w przypadku nadmiaru tego płynu nie puchną, tylko przepełniają się i poszerzają.
Ale to w sumie drobiazg, bo następny niewypał jest znacznie większego kalibru. Dość złożone wyrażenie “heart failure due to blockage of blood vessels within the lungs by particles of blood clot flaking off the shunt's catheter tip” zostało przełożone w sposób w zasadzie nie pozostawiający wątpliwości, że tłumacz kompletnie nie miał pojęcia, o co chodzi: „zawału serca, związanego z blokowaniem komórek krwi w płucach, co jest rezultatem zatkania rurki”. „Heart failure” to nie zawał, lecz niewydolność serca; “blockage of blood vessels within the lungs by particles of blood clot” – nie “blokowanie komórek krwi w płucach”, lecz “zablokowanie/zatkanie naczyń krwionośnych w płucach (krócej: naczyń płucnych) przez fragmenty (dosł. „cząsteczki”) skrzepu”; zaś ciąg dalszy zdania nie mówi o „zatkaniu rurki”, lecz o oderwaniu się rzeczonych fragmentów skrzepu od koniuszka cewnika.
Dalej z kolei zadziałała „licentia translatica”, wskutek której czytelnik poczęstowany zostaje wnioskiem, którego w oryginale („The well-healed burr hole suggested that the shunt had been there awhile”), jako żywo, nikt nie wysnuł: „Dobrze zagojona rana po odwiercie drenowym świadczyła, że dziewczyna żyła we w miarę dobrym zdrowiu”. Być może „burr hole” w terminologii technicznej rzeczywiście oznacza „odwiert drenowy”, ale w medycynie nazywa się „otworem trepanacyjnym”; dalej natomiast nie ma nic ani o nieboszczce, ani o jej zdrowiu, a jedynie o tym, że „dren/cewnik pozostawał tam przez jakiś czas”.
A przecież wystarczyło poprosić lekarza znającego angielski albo kolegę specjalizującego się w tłumaczeniach medycznych, żeby rzucił okiem na tych kilka zdań…
Po następne części cyklu i tak sięgnę, bo wątki medyczne przyciągają mnie jak magnes, a do tego polubiłam główną bohaterkę i styl pisania autorki, niemniej jednak wolałabym, żeby był to ostatni tom przekładany w ten sposób!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.