Dodany: 13.08.2015 16:45|Autor: adas

Czytatnik: nauka czytania

2 osoby polecają ten tekst.

Mus to mus


Lato tego roku, jak co roku zresztą, mamy takie, że różne znaki (np. "kontrola radarowa") zwiastują liczne klęski (mandaty), urodzaju albo nieurodzaju, jednak kto by się spodziewał, że Mo Yan jest w stanie napisać zwyczajną powieść obyczajową?

No dobrze, nie do końca obyczajową, nie taką zwyczajną, ale to zdecydowanie najprostsza rzecz Chińczyka u nas wydana. Przynajmniej językowo i formalnie, bo treść potrafi zmylić, a potem przytłoczyć. Pisarz tym razem zachowuje chronologię, mniej skacze z jednego wątku na drugi, wyobraźnia mniej harcuje. I może przez to, nie jestem pewien, czy rzeczywistość "Żab" nie jest momentami straszniejsza od zwichrowanych, kompletnie szalonych, ale czy na pewno nieprawdziwych?, wizji wojny z "Sorga" czy "Bioder".

Zaczyna się sielankowo, obrazkiem chińskiej wsi z lat 50., po wojnie domowej, ale przed ludobójczymi eksperymentami kolejnych kampanii Mao. I znowu Mo Yan trochę przeskakuje nad "rewolucją kulturalną", za to w drugiej części daje już bardzo drapieżny obraz Chin od lat 80. po dziś. I rozprawia się z polityką jednego dziecka. Czasem gorzko, czasem melodramatycznie, czasem śmiesznie. I trąca jakąś struną także u czytelnika z kompletnie innego kręgu kulturowego (niech sobie ulżę).

Można sarkać, ze za dużo w tym polityki i postaci nie zawsze wiarygodnie psychologicznie odmalowane, że nierówna to powieść, ale coś pozostawia we łbie. Coś bardziej osobistego niż przy poprzednich powieściach Chińczyka, będącymi z reguły wielkimi historycznymi pamfletami.

Żaby (Mo Yan (właśc. Guan Moye))

Już chyba tylko Amerykanie szarpią się na wielkie sagi rodzinne, aspirujące przy tym nie tylko do opisania współczesności, ale i przeszłości. I czasem u nich ten publicystyczny motyw, chęć objaśnienia wszystkiego wszystkim, bierze górę nad prozą, skutecznie ją przytłaczając.

Sam nie nadążam za swymi myślami, nie wiem co ma sugerować powyższy akapit, zwłaszcza tak zbudowany akapit. Mo Yan, jak się uprzeć, też tworzy sagi rodzinne (więc nie tylko Amerykanie...?), a "Kanada" Forda... Dla mnie sporo ma z sagi, ale pewnie nie spełnia gatunkowych założeń, jeśli 90% jej akcji rozgrywa się wyłącznie w roku 1960, czasy współczesne są w niej krótkim końcowym przypisem. A jednak mam poczucie, że Ford ocenia całe pół wieku, od pierwszego, trochę szokującego zdania, przemycając rozważania o tym co się w Ameryce zmieniło, na dobre, złe (jak to ocenić?) przez 50 lat. Jeszcze bardziej możliwe, że to kolejna ostateczna demaskacja "amerykańskiego mitu", bo Ford - przez taki, a nie inny pomysł fabularnego zalążka - zdaje się wskazywać, że on zawsze był mitem.

Coś mnie odrzuca od "Kanady", miałem kilka momentów zniechęcenia i rozczarowania (zwłaszcza, gdy autor asekurował się odwołaniami do literatury), ale jednocześnie dawno nie czytałem powieści z takim zaangażowaniem i uwagą.

Kanada (Ford Richard)

Dawno? Od przeczytania innego spóźnionego debiutu amerykańskiego pisarza w Polsce, "Orfeusza" Powersa, kilka miesięcy temu.

Obu wydał, jeśli się nie mylę, PWN. Mają te książki sporo podobieństw, ich bohaterowie/narratorzy/autorzy są prawie równolatkami, obie sięgają wstecz do lat 50. i kończą się przed chwilą. 20 stron przed końcem byłem przekonany: to współczesne arcydzieło, ale końcówka sporo popsuła. Nie wiem czemu, jeśli wszystko było takie same. A jednak... Powers oferuje świetne opisy muzyki i potrafi je zabezpieczyć jeszcze ciekawszymi historiami o jej tworzeniu. A jednak...
Orfeusz (Powers Richard)

"Zatracenie" to, czytam, najprawdziwszy klasyk, dwudziestowieczny, japoński i bardzo europejski. Tak, nazwisko znałem, kojarzyłem, ale książek aż tak usilnie nie szukałem. Zresztą u nas były pojedyncze opowiadania i jedna powieść, czyli niewiele.

I? I nic. To dobra książka jest, ale nie wnosząca, przynajmniej dziś, 60 lat po śmierci autora, nic specjalnego w dorobek literatury światowej. Ochy i achy z okładki i recenzji są przesadne, a już upatrywanie w tej książce "udanego oddania atmosfery militarystycznej Japonii lat 30." (kryptocytat) to przesada. Ot, kolejna opowieść o obcym, immoraliście czy też listonoszu. Tak, nieprzypadkowe to określenia, nawiązują, hihi, do literatury różnej jakości i pochodzenia. Młody, wykolejony do pewnej granicy (nie)przyzwoitości, chłopak chce się utrzymać na powierzchni. Inni to opisali, jeśli nie lepiej, to kilka pisarskich pokoleń wcześniej.

Choć przyznaję, przy odrobinie dobrej woli, pozwala się zastanowić nad kilkoma fenomenami "japońskości".

Zatracenie (Dazai Osamu)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 928
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Monika.W 22.11.2015 08:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Lato tego roku, jak co ro... | adas
Przeczytałam właśnie "Zatracenie" właśnie dlatego, że to XXwieczna klasyka, zapomniana czy też nieznana. Mogę tylko Cię zacytować - "I? I nic.". A dodać - nuda, nuda, nuda. Rzeczywiście opowieść o wykolejonym młodzieńcu, który bez żadnej przyczyny stacza się i stacza. "I nudno jest. I będzie nudniej".
Może to odkrywcze było w 1948 roku, ale w 2015 roku - już nie. Zestarzało się.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: