Dodany: 06.11.2009 14:22|Autor: misiak297

Książka: Wszystko, tylko nie mięta
Nowak Ewa

5 osób poleca ten tekst.

Borejkowszczyzna w warszawskim wydaniu


„Wszystko tylko nie mięta” należy do tych książek, które można by ostemplować hasłem „grunt to rodzinka”. Jest to opowieść o rodzinie Gwidoszów mieszkającej na warszawskim Bródnie w jednym z takich domów, nad którymi zawsze świeci metaforyczne słońce. Bo Gwindoszowie to ludzie nastawieni optymistycznie do życia i świata. Ich codzienność jest barwna, pełna ciepła, humoru i wzajemnego zrozumienia. Każda osoba w tej rodzinie jest kimś wyjątkowym, niepowtarzalnym. Ojciec Gwidosz to świeżo upieczony agent ubezpieczeniowy, a prywatnie miłośnik dobrej muzyki. Jego żona Joanna jest osobą słomianego zapału (zawsze dotrzymuje obietnic, ale tylko do dwóch tygodni), za to wielkiego serca. Kuba i Malwina Gwidoszowie – ich dzieci - to sympatyczni młodzi ludzie przeżywający typowe problemy dorastania – zawsze jednak mogą liczyć na wsparcie swoich nieocenionych rodziców. Całości dopełnia kilkuletnia Marynia – inteligentna, żywa jak srebro i bardzo ciekawa świata. Jest jeszcze pies wabiący się Łapa oraz kot o imieniu Pies. No i cała sterta niepozmywanych naczyń.

Trzeba przyznać, że to niezwykle sielski obrazek. Miła odmiana w tych czasach, w których coraz częściej literatura mówi raczej o kryzysie instytucji rodziny (powieści i opowiadania Wojciecha Kuczoka, książki Hanny Kowalewskiej, „Obciach” Kingi Dunin, „Coraz mniej milczenia” Marty Fox, trylogia pieniawska Grażyny Bąkiewicz, a nawet „Ono” czy „Poczwarka” Doroty Terakowskiej, a z ostatnio przeze mnie czytanych „Co słychać za tymi drzwiami” Ostrowskiej, że posłużę się tylko przykładami z rodzimej półki), szuka się dlań jakiejś lepszej alternatywy. W takich domach jak ten na Bródnie można się schronić – może nawet przed własnym dzieciństwem i własną rodziną.

No dobrze, ta książka nie do końca płynie mlekiem i miodem. W powieści Ewy Nowak pojawia się pełen wachlarz problemów: od tych typowo młodzieżowych, nieodzownych dla tego typu literatury, ale na które patrzy się nieco pobłażliwie (z cyklu „jak sprawić, żeby ona zwróciła na mnie uwagę?” czy „jakże bym chciała mieć chłopaka!”), przez te większego kalibru – dotyczące wszystkich bez względu na wiek (poczucie odrzucenia, potrzeba zabłyśnięcia i samorealizacji, tęsknota za prawdziwym szczerym uczuciem), aż po te, które wymykają się szeregującym kategoriom (anoreksja, zauroczenie gwiazdą estrady, chorobliwa zazdrość, szkodliwość plotki, problemy osób niepełnosprawnych, wreszcie „tolerancja”, którą można streścić w zdaniu: „jesteśmy kulturalnymi ludźmi i akceptujemy cię, cioto”). A jednak głównym tematem jest miłość – nie tylko ta rodzicielska, nie tylko ta bratersko-siostrzana, nie tylko ta małżeńska, ale również – a może przede wszystkim – ta pierwsza prawdziwa miłość, której uniesień doświadczają licealiści. Przecież to książka dla młodzieży, więc coś o miłości być musi.

Niestety wykonanie też nie do końca płynie mlekiem i miodem. Chwali się Ewie Nowak poruszanie drażliwych strun rzeczywistości. Jednak każda z tych strun ledwo zadrga, a już jej dźwięk gaśnie. Pozostaje pewien niesmak – po co mówić o tak poważnych sprawach, skoro odbiera się im należytą rangę? To już nawet nie chodzi o to, że we „Wszystko tylko nie mięta” problemy rozwiązują się same – czy to za sprawą szczęśliwych zbiegów okoliczności, czy za sprawą nieocenionych rodziców-Gwidoszów, bądź ich wychowanych w cieplarnianej atmosferze dzieci. Tak naprawdę o każdym z tych zjawisk: i o anoreksji, i o nietolerancji, i o konsekwencjach pomówień, i o ludziach niepełnosprawnych można napisać osobną książkę. Autorka wrzuca zaś to wszystko w ramy jednej powieści, a każdy temat traktuje z żenującą pobieżnością. Nie twierdzę, że książka ma poruszać tylko jeden problem – ale ich nadmiar trzeba umieć okiełznać, co w tym przypadku się niestety nie udaje.

„Wszystko tylko nie mięta” jest książką niedopracowaną i to nie tylko z powyższego powodu. To powieść głównie o licealistach, a chwilami można odnieść wrażenie, że została również napisana przez licealistkę. Przede wszystkim kuleje organizacja tekstu. Brakuje mu spójności, połowa scen wydaje się zupełnie niepotrzebna, a większość pozostałych domagałaby się dużo lepszej realizacji. Poza tym wszystko wydaje się tu takie papierowe, wręcz sztuczne. Wśród szablonowych, bądź nijakich postaci jedyną, która wnosi trochę prawdziwości jest bardzo dziecięca Marynia. Osobną kwestią jest nienaturalność dialogów i gestów, chwilami przywodząca na myśl przedszkolne przedstawienie teatralne. Nawet dosyć duża dawka humoru jest tu jakby wciskana trochę na siłę. Autorka nie ustrzegła się też od sporej niezręczności marketingowej. Nie jest tajemnicą, że Ewa Nowak współpracuje z wieloma czasopismami młodzieżowymi, a jednak reklamowanie ich na kartach powieści uważam za niesmaczne.

Poza tym w przypadku „Wszystko tylko nie mięta” trudno powstrzymać się od porównań. Czyżbyśmy nie mieli do czynienia z nową Jeżycjadą? Kochająca się rodzina, pełne ciepła stronice, regały wypchane książkami (od Dąbrowskiej, przez Herberta, Irvinga, aż po Siesicką i - ha! - Musierowicz), szczegółowe wyznaczniki topograficzne stolicy, bezproblemowy, pokojowy świat. To nie Poznań i ulica Roosevelta z Borejkami, to Warszawa i Bródno, a na nim Gwidoszowie. I choć mam wiele za złe Jeżycjadzie w sensie ideologicznym, jednak warsztatowo są to bardzo dobrze napisane powieści – zarówno pod względem spójności jak i konstrukcji tekstu – czego niestety brakuje u Ewy Nowak. Właściwie takie porównanie otwiera te krytyczne argumenty, które można skierować również w stronę poznańskiego cyklu. Wszechobecna zgoda w domu Gwidoszów, relacje, w których rodzice są bardziej partnerami niż rodzicami, a rodzeństwo jest obiektem kultu i w ogóle nie wzbudza irytacji, sprawia, że nie pojawią się tam typowe zjawiska społeczne takie jak młodzieńczy bunt czy konflikt pokoleń. Przez to wszystko powieść traci na prawdziwości, choć pewnie zyskuje na cieple – ale my to już przecież znamy. Po co nam kolejna dawka czegoś, co pozwolę sobie określić mianem borejkowszczyzny?

Zarówno Jeżycjada jak i „Wszystko tylko nie mięta” przywracają wiarę w uzdrawiającą moc rodziny. W tych książkach dom rodzinny to niemal namiastka utraconego raju, każde brzemię ma ciężar motyla, nie istnieją problemy, którymi trzeba się dłużej zamartwiać. Bo rodzina to siła – bardzo wymowna jest tu ostatnia scena powieści, gdy wszyscy zmierzają do Teatru Wielkiego na przedstawienie „Dziadka do orzechów”. Pisząc „wszyscy” nie mam tu na myśli li i jedynie rodziny Gwidoszów, ale wszystkich krewnych i znajomych królika – bo w tym familijnym korowodzie, w tym marszu na rzecz rodziny, idą nie tylko Mariusz i Joanna, ale również ich dzieci (nawet te nienarodzone), niektóre ze swoimi partnerami i przyszłymi teściami tudzież szwagrami. Całe drzewo genealogiczne! To że Joanna jest w ciąży, a Kuba właśnie się zaręczył ma bardzo symboliczny wymiar – w rodzinie siła, rodzina trwa i trwać będzie. Rośnie kolejne pokolenie wychowanych w cieple i szczęściu Gwidoszów. Ładne przesłanie, nawet dość wzruszające. Jednak jest w tym szczypta niezamierzonej groteski.

Być może w naszych czasach, kiedy obala się większość uznanych wartości, istnieje pewne społeczne zapotrzebowanie na literaturę ciepłą, bezpieczną, prorodzinną. Literackie miejsca, w które można uciec są bardzo cenne – chyba to tłumaczy niesłabnącą popularność książek Małgorzaty Musierowicz. Jednak czy Ewie Nowak udało się stworzyć coś na miarę jeżyckiego cyklu? Chyba nie. „Wszystko tylko nie mięta” to pozycja mocno przeciętna, żeby nie powiedzieć kiepska, a jednak jej nie skreślam, bo być może jedynym prawdziwym plusem tej książki jest dosyć spory ładunek ciepła, a dziś to przecież zaleta ogromnego kalibru.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2080
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: