Dodany: 02.11.2009 14:05|Autor: moreni
Pamiętnik narkomanki B. Rosiek - małe wspomnienie z kotem w tle
Buszując sobie po czytatnikach, natknęłam się na tekst o "Pamiętniku narkomanki". I wzięło mnie na wspomnienia.
Książkę czytałam już ładnych parę lat temu. Opisuje ona mechanizmy popadnięcia w nałóg, jak i żmudny proces wychodzenia z niego, z perspektywy narkomanki właśnie, głównej bohaterki i autorki. Najbardziej zapadła mi w pamięć pewien fragment. Nie potrafię go zacytować, niemniej jednak chodziło o wywód pewnego starszego stażem narkomana o upadku obyczajów w tym półświatku. Ubolewał on, że dawniej (przypuszczam, że to "dawniej" dotyczyło lat siedemdziesiątych), nałóg ten był sprawą wręcz intymną. Nowych "użytkowników" stanowiły tylko osoby bliskie narkomanom, przyjaciele, rodzina lub miłości, które chciały dzielić z nimi wrażenia "odlotu". Były przy tym ostrzegane i odwodzone, straszone przykładem upadku bliskiej osoby. I przez nią powoli i opornie w nałóg wprowadzane, jeśli napomnienia nie pomogły. Teraz narkotyki sprzedają ludzie, którzy nigdy ich nie posmakowali, kuszą i zwodzą młodych ludzi tylko po to, aby zaspokoić swoją chęć zysku, słowem nie wspominając o ewentualnych zagrożeniach. Tak miała się rodzić samotność narkomanów.
Dzięki taj książce uświadomiłam sobie też, jak bardzo wpływa na mnie to, co czytam. A może to ona przerwała te zapory na mojej empatii? Po tej lekturze przez kilka dni chodziłam jak struta, smutna i nie wykazująca większego zainteresowania otoczeniem. Nie od razu udało mi się określić źródło tego smutku. Dopiero po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to przez "Pamiętnik narkomanki".
Mam też miłe wspomnienie z tą książką związane. Ot, taka zabawna scenka rodzajowa. Mianowicie, któregoś słonecznego dnia miałam ochotę poczytać na materacu w ogrodzie. Jeden z naszych domowych kocurów (od dawna już martwy, niestety) postanowił się do mnie przyłączyć. A Zonk (bo tak miał na imię) był to kocur nie byle jaki. W zasadzie był istną kopią kocura Niani Ogg, co to szarobury jest, uszy ma w strzępach, a pyszczek w bliznach. Do rąk przychodził tylko w dwóch przypadkach: kiedy był głodny i kiedy chciał, żeby go pogłaskać (w tym drugi przypadku nie znosił sprzeciwów). No więc mrucząc podstępnie, wskoczył na materac i ułożył się obok mnie, na niewielkim skrawku wolnego miejsca. Pozwolił się nawet wykorzystać w charakterze zakładki. Ani się obejżałam, kiedy pochłonięta lekturą i głaskaniem kota to JA zaczęłam zajmować wąski skrawek wolnego miejsca na obrzeżach materaca. Kiedy zaczęłam tracić równowagę na krawędzi, spojrzałam na niego (kota, nie materac) z wyrzutem. Odpowiedziało mi spojrzenie oczu urażonej niewinności. Których właściciel leżał rozciągnięty we wszystkich kierunkach na prawie całym moim legowisku. I zdawał się nie wiedzieć, skąd ten wyrzut.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.