Dodany: 29.10.2009 15:34|Autor: dot59
Czas płynie, świat się zmienia, miłość pozostaje
Portugalia, może ze względu na swoje położenie na południowo-zachodnim krańcu Europy, może z racji, że nawet za czasów kolonializmu nie należała do największych mocarstw, pozostaje poza centrum uwagi przeciętnego Europejczyka, a półka z literaturą portugalską w bibliotece też zwykle nie jest zbyt okazała. Ale po lekturze „Księgi niepokoju” Pessoi i „Nocnego pociągu do Lizbony” Merciera nabrałam ochoty na dalsze literackie spotkania z tym krajem. Toteż gdy nawinęła mi się pod rękę powieść z Lizboną w tytule, nie odstraszyła mnie nawet nota wydawnicza, z której można było wywnioskować, że dominuje w niej wątek miłosny. W końcu „Przeminęło z wiatrem” to też poniekąd romans, a jak się świetnie czyta!
Jak się okazało, „Bądź zdrowa, Lizbono” ma z „Przeminęło z wiatrem” (albo z wieloma innymi powieściami, w których splatają się wątki romansowe, obyczajowe i historyczne) sporo cech wspólnych – bo nie tylko motyw miłości z przeszkodami, powtarzający się zresztą w trzech kolejnych pokoleniach, ale i całkiem niezłą panoramę obyczajową danego społeczeństwa (tu na przestrzeni ponad 60 lat), i parę interesujących sylwetek bohaterów.
Akcja zaczyna się na początku XX wieku, kiedy to Juliana, córka zamożnego ziemianina, i Fernando, syn prostego wyrobnika, bawiący się razem od wczesnego dzieciństwa, nagle odkrywają, że łącząca ich więź jest już czymś więcej, niż przyjaźnią. Ani jedna, ani druga rodzina nie dopuszcza nawet myśli, że ta znajomość mogłaby zakończyć się małżeństwem. Fernando jest ambitny, pracowity i uparty, mierzy wyżej, niż to mają w zwyczaju ludzie z jego środowiska, a i Juliana potrafi postawić na swoim; gdyby urodzili się pół wieku później, pewnie nikogo nie pytaliby o zdanie, ale to jeszcze wciąż czasy, kiedy dziewczyna nie poślubi kandydata nie zatwierdzonego przez rodziców, nie opuści rodzinnej oazy szukając szczęścia na własną rękę...
Na przełomie lat 30 i 40, gdy cała Europa ugina się pod terrorem hitleryzmu, Portugalia jest swego rodzaju spokojną przystanią, gdzie ciszy nie zakłócają salwy wystrzałów, ludzie nie giną z głodu ani z rąk gestapowców. Ale i tu docierają echa wojennej pożogi za pośrednictwem uciekinierów z niebezpiecznych terenów. Gdy Jakob zmierzając z Niemiec do Ameryki zatrzymuje się w Lizbonie, poznaje ekscentryczną, utalentowaną plastycznie Laurę. On nie może zostać w Europie, ona nie pali się do opuszczenia rodzinnego kraju, gdzie dopiero co zaczęła ugruntowywać swoją pozycję wśród artystów. I znowu rozwijającemu się uczuciu coś staje na przeszkodzie...
Świat poszedł naprzód, Amerykanie lądują na Księżycu, hipisi bawią się w Woodstock, a w Portugalii chwiejący się reżim Salazara wciąż jeszcze stara się zgasić w zarodku wszelkie idee, które mogłyby obywatelom kojarzyć się z wolnością i nowoczesnością. Uzdolniony technicznie Ricardo, utraciwszy przez swój niepokorny charakter szanse kształcenia się, szuka sposobu na życie. Może wojsko, może nauka w dalekim kraju, gdzie mieszka ojciec znający syna tylko z fotografii? Ale koniec końców i tak wraca na portugalską prowincję, gdzie czeka na niego podupadająca posiadłość pradziadka i wspomnienie o dziewczynie, z którą spędził kiedyś miły wieczór. Marisa mieszka wprawdzie w Lizbonie, ale odnalezienie jej w dalekim mieście i tak okaże się łatwiejsze, niż stanięcie oko w oko z rodzinną tajemnicą, związaną z tym miejscem...
Co łączy te trzy historie, nie zdradzę, by nie psuć innym przyjemności samodzielnego śledzenia losów bohaterów powieści. Powiem tylko, że czyta się szybko i miło, nie napotykając po drodze zgrzytów stylistycznych, jakże często psujących lekturę tego rodzaju utworów. Ilość scen miłosnych jest stosunkowo niewielka, przynajmniej w proporcji do całej objętości utworu, co może skusić nawet czytelnika nie gustującego w romansach. Większy nacisk kładzie autorka na psychologię postaci, choć nie wszystkie są równie dobrze scharakteryzowane, a niektóre, zapowiadające się ciekawie, znikają ze sceny po jednym-dwóch epizodach; najpełniej i najbardziej wyraziście ukazana jest chyba Jujú i jej relacje z mężem i dziećmi, odbijające się w losach dwóch kolejnych pokoleń w sposób niekoniecznie taki, jakiego by sobie mogła życzyć.
Brakuje mi trochę opisów, które pomogłyby mi lepiej wczuć się w klimat powieści (nie znaczy to, że wcale ich nie ma, ale jak na mój gust mogłoby być o wiele więcej), przydałoby się za to odrobinę mniej „łopatologiczne” wykładanie w narracji zawiłości psychiki bohaterów. Ostatecznie mogę zakwalifikować tę powieść do typowych czytadeł, ale całkiem niezłej jakości – z czystym sumieniem daję czwórkę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.