Dodany: 29.10.2009 15:27|Autor: dot59
Od Sachalinu po Filipiny
Można się spierać na temat definicji dobrego reportażu. Jako czytelnikowi jest mi w zasadzie wszystko jedno, czy spełnia on jakieś formalne wymogi, poza jednym: autor musi pisać o tym, czego osobiście jest świadkiem albo co jest w stanie zrekonstruować z wypowiedzi świadków, niezależnie od tego, czy jest to zjawisko/ proces rozciągające się w czasie na wiele lat, czy wydarzenie trwające kilka minut. A dobry w moim odczuciu jest wtedy, gdy tekst cały czas żyje, nawet jeśli opisane w nim sytuacje dawno już przeszły do historii. „Żyje”, to znaczy: pozwala zobaczyć opisany przez autora wycinek czasoprzestrzeni tak, jakby się tam było razem z nim – słuchało karabinowej palby i okrzyków demonstrantów, zwierzeń lokalnego mafiosa albo ambitnego przedsiębiorcy; patrzyło na pejzaże, wnętrza, ubiory; czuło zimny dotyk sachalińskiej mgły lub fetor śmieci palonych na obrzeżach zadżumionego indyjskiego miasta...
Takie właśnie są reportaże Terzaniego zebrane w tym tomie: żyją, choć pochodzą sprzed kilkunastu, trzydziestu, czterdziestu lat, choć poumierali wspominani w nich premierzy, cesarze czy dyktatorzy, a w niektórych krajach od tego czasu władza zdążyła się zmienić kilkakrotnie. A przy tym pełne są „tego czegoś”, co sprawia, że zbiór dat, nazwisk, spostrzeżeń staje się reportażem literackim. Niektóre teksty zaczynają się jak bajki czy opowiadania: „W mroku słyszę ich szepty, oddechy, chichoty, sapanie. Rozmnażają się”[1]; „Widziany ze zdradzieckich fal morza, każdy skrawek ziemi zawsze jawił się żeglarzom jako wytchnienie, schronienie, nadzieja. Ale nie ta wyspa”[2]; „W dalekiej dolinie za oblodzonymi szczytami Himalajów żyje król z innych czasów. Jego zamek jest zbudowany z kamieni i błota, jego skarbami są owce i konie”[3]. Inne tak się kończą: „Kiedy pomagałem ładować umierających na ciężarówkę, stada nietoperzy zaczynały krążyć nad naszymi głowami, a las skrywający swoje bezimienne ofiary pogrążał się w najczarniejszej nocy”[4]; „Czy między nami, na drodze do Delhi, była i ona, nie wiem, ponieważ dżuma nadal nie ma twarzy”[5]; „Zachodzi słońce. Lodowce są jak ogarnięte ogniem, góry pociemniały, a w powietrzu zawisa złoty kurz. Na drogach pełno ludzi. Każdy niesie swoją nadzieję. Wszyscy jej potrzebujemy”[6]. A pomiędzy początkami i zakończeniami – barwne, wyraziste relacje z wędrówek po dalekowschodnich rubieżach Azji, od Sachalinu po Filipiny. Wojny, przewroty, wybory, epidemie, rewolucje przemysłowe – i zwykłe, codzienne życie, równie warte zainteresowania, bo z definicji inne, egzotyczne, wyrastające w innym klimacie i innej kulturze.
Z obowiązku muszę wspomnieć o wyłapanym podczas lektury anachronizmie: w jednym z reportaży („Laos: milion słoni”), datowanym na rok 1974, czytamy: „fajka najlepszego opium kosztuje wciąż sto kipów (niecałe pół euro)”[7], podczas gdy euro wprowadzono dopiero w roku 1999; podejrzewam, że przypis w nawiasie dodać mógł redaktor – może oryginału, może wydania polskiego? – zapomniawszy to odpowiednio zaznaczyć. Ale drobna omyłka może zdarzyć się zawsze, nieczęsto natomiast trafia się na taki wyborny kąsek literacki, jakim są reportaże Terzaniego z Dalekiego Wschodu. Szczerze polecam!
---
[1] Tiziano Terzani, „W Azji”, przeł. Joanna Wajs, WAB, Warszawa 2009. s. 116.
[2] Tamże, s. 287.
[3] Tamże, s. 397.
[4] Tamże, s. 64.
[5] Tamże, s. 387.
[6] Tamże, s. 462.
[7] Tamże, s. 63.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.