Dodany: 28.12.2004 09:47|Autor: Agirl
Baśń...
Magia... Ta książka jest niesamowitą baśniową i prawdziwą (momentami?) opowieścią. Wciąga w sam środek rodziny Buendia, prowadzi prosto do Macondo, śni się, zachwyca, czaruje. Ja musiałam dać się porwać, otwierać szerzej oczy na cuda, ich codzienną nierzeczywistość, zagłębiać się w pogmatwane, powtarzane w kółko tymi samymi imionami drzewo genealogiczne (rozrysowałam, później w biblionetce znalazłam taką radę i hmm... myślę, że bez tego, za pierwszym razem przynajmniej, się nie da). Pewnie nigdy nie dowiemy się, ile w tej opowieści jest prawdy (wniebowzięcie najpiekniejszej kobiety na Ziemi, permanentne krzyże z popiołu na czołach 17. synów płukownika, pokój nietknięty czasem dla wybranych oczu itd.), chociaż ta rodzina zaistniała na kartach historii. Świat był tam, wtedy, zupełnie inny, a ta rodzina, dotknięta piętnem samotności, przetrwała tak wiele plag i ostatni z rodu dożył upadku miasta, które założył pierwszy.
Myślę, że tę książkę można przeczytać 100 razy i i tak nie wyłapać wszystkich szczegółów, nie poznać do końca wszystkich Buendiów. Kiedy dochodzi się do ostatniego zdania, dreszcze przechodzą na wskroś. --Plemiona skazane na 100 lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi-- Kończy się ją z zachwytem nie wiadomo dokładnie w którym momencie największym, choć przecież ta książka w gruncie rzeczy opowiada dość smutną sagę. Kazirodczy związek Josego Arcadia Buendii z Urszulą i od tej pory samotność Buendiów. Nie będę streszczać - nie warto. Warto natomiast, moim zdaniem, sięgnąć po tę książkę, chociaż... Jest pewne ale; poznałam twórczość Marqueza... i mam wrażenie, że już się od jej piękna nie uwolnię.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.