Kto tu jest jędzą?
Eliza Orzeszkowa to pisarka, o której może nie zapomniano, ale którą pogrzebano w świadomości czytelniczej, wypisując na metaforycznym nagrobku "nudziarstwo". Z czym nam się dziś kojarzy? „Nad Niemnem” jest zmorą uczniów, złośliwi mówią, że gdyby wyciąć opisy przyrody, z tej trzytomowej powieści niewiele by zostało. „Gloria victis” - krótkie, ale co się człowiek naziewa! Może gdzieś tam w czytelniczej pamięci mignie tytułowy bohater „Tadeusza", co to utonął, goniąc sikorkę i tym samym dołączył do panteonu zmarłych tragicznie dzieci zaludniających pozytywistyczne nowele. Ale poza tym? A kogo to obchodzi? Po co sięgać po Orzeszkową, kiedy mamy do wyboru tyle ciekawszych książek? Cóż, czasem jednak warto. Przekonałem się o tym, czytając „Jędzę”.
Główną bohaterką tej powieści jest Jadwiga Szyszkówna, dwudziestokilkuletnia szwaczka. Mieszka ona wraz z owdowiałą matką w niewielkim mieszkaniu. Obie prowadzą monotonną egzystencję. Jadwiga oddaje się ciężkiej i źle płatnej pracy, a stęskniona stara Szyszkowa daremnie czeka na list od synów - Władysia i Józia - którzy od lat nie dają znaku życia. Sfrustrowana matka wyżywa się na Jadwidze, zamieniając jej i tak trudne życie w istne piekło. Nieoczekiwana bożonarodzeniowa wizyta dalekich krewnych - braci Ginejków - sprawia, że w sercach obu bohaterek wreszcie gości radość. Pojawia się też nadzieja na lepsze jutro - Jadwiga z wzajemnością zakochuje się w przystojnym, dobrym Olesiu. Nagle z zahukanej, szorstkiej w kontaktach z innymi jędzy (bo tak ją nazywają sąsiedzi) zmienia się w atrakcyjną młodą kobietę. A jednak kiedy bracia wyjeżdżają, wszystko powraca do dawnego smutnego porządku. Czy na zawsze? Tego nie zdradzę.
Orzeszkowa napisała „Jędzę” w 1889 roku (warto przytoczyć tu znaczące tytuły robocze utworu: „Idiotka”, „Z miejskiego bruku”). Tej powieści można wiele zarzucić, ale trudno - nawet po stu dwudziestu pięciu latach - pozostać obojętnym na opisy ówczesnego ubóstwa. Ludzie uciekają od biedy jak mogą - w korzystne małżeństwa (czasem skazują się na społeczną pogardę, zawierając je z Rosjanami), w oszustwo (jak stara Żydówka Ruchla, która podbiera innym klientów, ale ma na to jedno wytłumaczenie: „Co robić, kiedy u nas chleba nie ma!”[1]) albo w ciężką, wykańczającą pracę.
Jednak zdecydowanie najciekawszy w „Jędzy” jest portret starej Szyszkowej. Ta zgorzkniała, antypatyczna kobieta potrafi zatruć każdą chwilę swoimi pretensjami i lamentami, nieustającą litanią: „plaga egipska! śmierć, nieszczęście, wstyd, złość, skaranie boskie, zgryzota"[2]. Pogrążona we własnym bólu, zapomniana przez ukochanych synów, maltretuje psychicznie córkę. Na każde słowo wypowiedziane przez Jadwigę przypada kilka potwornie jadowitych płynących z matczynych ust. Milczenie również może być źle odebrane. Oskarżeniom i żalom nie ma końca. Im boleśniej zaślepiona Szyszkowa odczuwa stratę synów (których ciągle stara się wybielić), tym więcej nienawiści kieruje do Jadwigi. Zresztą zobaczcie sami. Oto scena, w której główna bohaterka zamiata podłogę (matka zrobiła to wcześniej, ale niedbale):
„- Nie jestem ja taką idiotką, aby nie rozumieć, dlaczego ty to robisz! Brudów żadnych nie ma. Sama wymiotłam i sprzątnęłam. Plaga egipska, nędza, utrapienie, wstyd, męka, zginienie zdrowia i życia! ty to dlatego robisz, aby matce pokazać, że ona nic już porządnie zrobić nie umie, że ona już do niczego, że chleb twój darmo jada, że próchno już z niej tylko, zawalidroga, stary grzyb, daremnie na świecie miejsce zajmujący... (...) Umiesz ty dobrze dokuczyć! Kiedy tylko zechcesz, to i nic nie mówiąc potrafisz dobrze matce dokuczyć! Czystość lubisz, porządek lubisz, brudów w mieszkaniu nie lubisz! To bardzo pięknie! Jezus, Maria! Każdy o tobie powie »Jaka porządna panna!«. Bardzo pięknie... tylko oprócz porządku i serca troszkę mieć trzeba, a u ciebie serca mało, mało, mało...
- Mama tak często brak serca mi zarzuca, że doprawdy sama wkrótce czuć je w sobie przestanę - sarknęła Jadwiga, siedząc na ziemi i śmiecie na blaszaną szuflę skrzydłem zamiatając.
- A cóż - wykrzyknęła Szyszkowa - może ty masz serce? Może masz? Jezus, Maria! A gdzież ono? Ot, przyszłaś z miasta i ani nawet nie zapytałaś się, czy list od braci jest! Co to ciebie obchodzi? Czy ciebie to obchodzi, gdzie oni, jacy oni, co z nimi dzieje się? I owszem! Niech giną i przepadają, ty o to nie dbasz! Nie zapytasz się nawet, czy list był od nich! Złość, nieszczęście, zgryzota, męka! Czy spytałaś się o list od braci?
- Nie pytałam się, bo wiedziałam, że go nie ma...
- Wiedziałaś! Wiedziałaś! Tak już na pewno wiedziałaś! Jezus, Maria! A skądże już taka pewność? Dziś nie ma, ale jutro być może! Nie tacy już oni niegodziwi, jak ty sobie myślisz. W błocie po uszy siedzą, jak ty o nich językiem bluzgasz! Dziś nie napisali, jutro napiszą, w tym roku nie napisali, na przyszły rok napiszą!
- Daj Boże!
- Daj Boże! Jakim ty tonem to »daj Boże« mówisz? Jezus, Maria! Ty tak mówisz, jakby kto inny powiedział: »Niech ich diabli wezmą!«. Złość, choroba, męczarnia!”[3].
Oczywiście utwór jest tendencyjny, temu nie sposób zaprzeczyć. Postaci w większości są czarno-białe, tezy wyłożone zbyt ostentacyjnie, a fabuła dość przewidywalna. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Jednak warto przypomnieć sobie „Jędzę” - właśnie ze względu na poruszający opis toksycznej relacji matki z córką. Ta opowieść decydowanie nie zasługuje na zapomnienie.
---
[1] Eliza Orzeszkowa, „Nowele III”, wyd. Czytelnik, 1957, s. 39.
[2] Tamże, s. 82.
[3] Tamże, s. 78-79.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.